Miał dwie siekiery na dwoje policjantów. Zastawił pułapkę, bo musiał kogoś zabić. Po zatrzymaniu krzyczał, przed sądem jest milczący i "nieobecny". Czy myśli: "o co ta cała sprawa?", skoro Alicja żyje?
– Jedźcie pod ten adres. Rodzinna awantura, już kilka razy wzywali – taki komunikat od dyżurnego dostali w samochodzie. Alicja i Grzegorz mieli wspólny dyżur nocny w walentynki 2015 r.
Zgłoszenie było banalne, jak to w weekend. Podobno pokłóciło się dwóch kuzynów i doszło do bójki. Tak mówił mężczyzna, który zaalarmował policję. Alicja i Grzegorz byli najbliżej.
Nie było żadnej awantury, tylko zastawiona na nich pułapka, w której mieli zginąć.
Przed godz. 23 byli na miejscu. Wieś pod Mławą. Policjanci przez kilka minut nie mogli znaleźć domu, do którego jechali. "Niech włączą światło przed domem" – przekazali dyżurnemu. Po chwili nad parą drzwi na początku wsi błysnęło światło.
Hanys miał plan
Tragicznego dnia na policję zadzwonił 15-letni wtedy Damian Ch. – uczeń pobliskiego gimnazjum. Koledzy wiedzieli, że ma szalone pomysły, np. obrabowanie wiejskiego sklepu. Kilka dni przed zastawieniem pułapki miał pierwszą rozprawę – za kradzież roweru.
Ch. w walentynkową noc kilka razy wykręcił numer alarmowy. Dyżurnemu mówił za każdym razem to samo. Pomiędzy telefonami na policję wykręcił też numer kolegi z gimnazjum. Powiedział mu "wezwę policję, zabiorę im broń". Szczegółów nie podał, szybko się rozłączył.
Kolega zareagował SMS-em: "Hanys (tak nazywali Damiana Ch. koledzy – red.), ty tego nie rób".
Nie wiem, skąd taki pomysł. Jakoś tak z głowy. Tak samo z siebie mi to się wzięło. Chęć wezwania policji zrodziła się w trakcie rozmowy z D. Chciałem zabrać broń. Nie powiedziałem D. dlaczego. Wiedziałem, że zdążę po te siekiery. Rano już miałem je naostrzone. Miałem drewno do pocięcia u siebie
Zeznania złożone dzień po ataku przed sądem rodzinnym przez Damiana Ch.
"Hanys" nie słuchał. Był zajęty realizacją planu. Miał kilka etapów: zabić policjantów, zabrać im broń, ukraść radiowóz, pojechać do znienawidzonego kuzyna i się zemścić. Za co? "Bo to damski bokser, bije dzieci. Mnie też kiedyś uderzył. Zmarłego ojca mi wyzywał" – tłumaczył "Hanys" już po tragedii.
W tragiczną noc obserwował zbliżający się do domu radiowóz. Policjanci jechali prosto w zastawioną przez niego pułapkę.
– Pomyślałem, że policjantów będzie dwóch. Dlatego pobiegłem po dwie siekiery. Akurat były naostrzone, bo miałem drewno rąbać – tak Damian Ch. mówił kilka godzin po ataku. Potem zamilkł. Podczas rozpoczętego niedawno procesu nadal milczy – nie składa wyjaśnień, nie odpowiada na pytania.
Grozi mu 25 lat więzienia, a nie dożywocie. Bo chociaż odpowiada jak dorosły, to wciąż jest nieletni.
Dom we krwi
– Wysoki sądzie, ja prawie nic nie pamiętam – mówił tydzień temu 16-letni Mateusz. Zeznawał jako świadek, kilka metrów obok siedział oskarżony "Hanys".
To z telefonu Mateusza "Hanys" dzwonił na policję. Swojego nie miał. Mateusz w walentynkową noc miał nocować u "Hanysa" po imprezie, czyli piciu wódki i piw na terenie dawnego PGR-u.
– Byłem pijany, położyłem się. Obudził mnie policjant, zaczął pytać, co się stało. Dom był zalany krwią. W sieni, kuchni, nawet na kocu, którym się przykryłem – opowiadał.
Wszędzie byli policjanci. Damian Ch. był skuty.
– Krzyczał, że ktoś mu narkotyki podał. A przecież my ledwo wódkę umieliśmy kupić – przekonywał przed sądem Mateusz.
Mrok
Kilkadziesiąt minut wcześniej…
Jak stałem za drzwiami, to siekierę trzymałem za głową. Byłem przygotowany do zamachu. Oni dzwonili wcześniej, żebym zapalił światło przed domem, bo nie wiedzieli, która to posesja.
Nie pukali, wchodzili bezpośrednio. Zamachnąłem się siekierą. Potem pamiętam, jak leżałem skuty na podwórku. Nie miałem nigdy podobnych myśli. Nie wiem... Nie mam nic więcej do dodaniaZeznania złożone dzień po ataku przed sądem rodzinnym przez Damiana Ch.
– Podjechaliśmy pod dom. Przed wejściem świeciło się światło, drzwi były uchylone. W środku było ciemno – opowiada Grzegorz. Policjant, który miał zginąć.
W policji pracował od siedmiu lat, podobnie jak Alicja.
Do domu pułapki wszedł jako pierwszy. Zobaczył, że w jednym z pomieszczeń pali się światło. Już miał tam iść, kiedy usłyszał łoskot. Odwrócił się. Latarka oświetliła upadającą na podłogę Alicję. Nad nią błysnęło ostrze siekiery. Damian Ch. już podniósł ją nad głowę. Chciał zadać kolejny, dobijający cios.
– Rzuciłem się na niego. To była walka, ale on niczego nie krzyczał. Po prostu chciał zadawać kolejne ciosy – relacjonuje funkcjonariusz, któremu udało się obezwładnić nastolatka. – Zapiąłem mu kajdanki. Zobaczyłem, że Ali nie ma już w tym domu. Była tylko krew, dużo krwi – dodaje.
Policjant wyszedł na zewnątrz. Tam zobaczył koleżankę.
– Krew z głowy leciała jej strumieniem. Przerażający widok. Pobiegliśmy do radiowozu wezwać karetkę i wsparcie. Myślałem, że Ala jest przytomna. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że nie wie, co się z nią dzieje – wspomina.
Śmierć była obok
Alicja usiadła w radiowozie na miejscu pasażera. Krew już wsiąkała w mundur. Ranna traciła kontakt ze światem.
Po kilku sekundach w samochodzie byli we troje. Para policjantów z przodu; z tyłu ich 15-letni, niedoszły zabójca.
– Jak go posadziłem w radiowozie, to zaczął krzyczeć. Dotarło do niego chyba, co zrobił – tłumaczy Grzegorz.
A do rodziny Alicji, kilkanaście minut później, dotarła informacja, że kobieta może umrzeć. Ostrze roztrzaskało czaszkę i zatrzymało się już w mózgu.
– W szpitalu w Mławie byłam prawie od razu. Usłyszałam, że jest w stanie krytycznym i trzeba ją przewieźć. Wsiadłam do karetki – wspomina Aneta, starsza siostra policjantki. Obserwuje proces tego, który z jej 30-letniej siostry uczynił kalekę. Policjantka ma poważne problemy neurologiczne. Dręczą ją bóle głowy. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci do zdrowia.
– Leżała w karetce, oczy miała otwarte, ale kontaktu z nią nie było. Śmierć była obok – dodaje Aneta.
Lekarze jeszcze przez wiele dni walczyli o życie policjantki. – To był koszmar. Pierwsze słowa od córki usłyszałam miesiąc po ataku – mówi jej matka.
"Przecież żyje"
Grzegorz po kilku miesiącach przerwy wrócił do służby, ale zmienił komendę. "Tak mi łatwiej. Musiałem coś zmienić" – mówi.
Alicja do służby czynnej nie wróci już nigdy. – To policjantka z przekonania, zawsze marzyła o tym, żeby nią zostać – mówi jej siostra. – Może wróci do nas jako pracownik cywilny? – zastanawiają się w mławskiej komendzie, w której pracowała.
Tylko że po ataku 30-letnia policjantka wciąż miewa złe dni. Nie może normalnie funkcjonować.
– Staramy się o tym nie myśleć, nie wspominać. Ale się nie da – mówi jej brat. Już kilka razy puściły mu nerwy: "morderca!" krzyknął podczas procesu. "Hanys" nawet nie podniósł oczu. Po rozprawie brat Alicji krzyknął też coś w stronę rodziny 16-latka: matki i siostry.
– Tej nocy zostawiłyśmy go samego. To miała być kara, bo znowu był pijany. Ja poszłam do kolegi – mówi matka oskarżonego. Podkreśla, że "nie rozumie" zachowania syna i jest zaskoczona, bo "to nie pasuje do Damiana".
Siostra "Hanysa" wypowiada się śmielej: – Powinien wyjść niedługo. Źle zrobił, ale jest młody. Chciał zaimponować kolegom i ukarać kuzyna, który zwyzywał naszego zmarłego ojca. A tamta kobieta przecież żyje – wzrusza ramionami.
Damian Ch. jest oskarżony o usiłowanie zabójstwa i zaatakowanie funkcjonariusza publicznego. Podczas śledztwa prokuratorzy ocenili, że nastolatek jest "mocno zdemoralizowany i niebezpieczny". We wrześniu ubiegłego roku sąd rodzinny przychylił się do wniosku śledczych o "dorosły" proces.
Obrońca oskarżonego twierdzi, że był on pod złym wpływem znajomych. Przedstawia go jako osobę, która wychowała się w trudnej, dysfunkcyjnej rodzinie.
Jeżeli dostanie maksymalną możliwą karę, na wolność wyjdzie w wieku 40 lat. W tekście prezentujemy wersję, którą oskarżony przedstawił przed sądem rodzinnym tuż po ataku na policjantkę. Teraz milczy.
Redakcja Iga Piotrowska