Niefortunnie przeciął lot piłki i ta wpadła do bramki. Kolumbijski obrońca padł na ziemię, złapał się za głowę, na jego twarzy pojawił się strach. Jakby przeczuwał, że tym samobójczym golem wydał na siebie wyrok. Dziesięć dni później dokonano egzekucji, strzelając do niego sześć razy. Andres Escobar pojechał na mundial po medal, a stracił życie.
Escobar w Polsce kojarzy się z nazwiskiem narkotykowego barona z Kolumbii przypomnianego serialem "Narcos". W grę wchodzi jeszcze gafa byłego szefa dyplomacji. Ale na długo zanim minister Waszczykowski wynalazł nowy kraj (słynny San Escobar), a krótko po przedziurawieniu policyjnymi kulami ciała "króla kokainy" z Medellin rozegrał się dramat Andresa Escobara, piłkarza i reprezentanta Kolumbii na mistrzostwach świata w USA w 1994 roku.
Z piątku na sobotę, z pierwszego na drugiego lipca 1994 roku, Andres udał się ze znajomymi do dyskoteki. Pojechał, choć bliscy i znajomi go ostrzegali. Odkąd wrócił z USA, po szybkim odpadnięciu z mundialu, dostawał pogróżki. - Zostań w domu. Na ulicach jest niebezpiecznie. Nie pokazuj się - próbował przemówić mu do rozsądku Francisco Maturana, trener reprezentacji.
Escobar był nieugięty. - Muszę temu stawić czoła - odparł. Do narzeczonej zaś rzekł: - Ja pojadę, ty się połóż. Śpij, kochana.
Obiecał jeszcze, że nazajutrz wybiorą się do parku. Znali się od pięciu lat, planowali uzgodnić ostatnie sprawy związane ze ślubem. W końcu czekała ich przeprowadzka do Włoch. Andres miał trafić do wielkiego Milanu.
Strzał w plecy. "Gol!"
Mediolanu jednak nie zobaczyli. Tamtego dnia bawił się w klubie El Indio w swoim rodzinnym mieście - w Medellin. Około godziny trzeciej nad ranem towarzystwo się rozeszło, został sam. Był w samochodzie, prawdopodobnie zamierzał wracać do domu. Wtedy podeszło do niego trzech osobników.
Według świadków, ci sami mężczyźni wcześniej, jeszcze pod dachem nocnego klubu, drwili z piłkarza, wypominając mu samobójczego gola z Amerykanami. Dokładnie dziesięć dni wcześniej Kolumbia przegrała 1:2 i straciła szansę na wyjście z grupy mistrzostw świata rozgrywanych w USA.
- Ładnie strzeliłeś, panie Samobój – mieli mu dogryzać. On się tłumaczył, że to był najzwyklejszy w świecie przypadek. Pomyłka, jakich w piłce wiele. – Nie wiecie, co czułem, gdy to się mi przydarzyło – ripostował. Zaczepki trwały nawet, gdy udał się do samochodu. W końcu padło sześć strzałów. Po każdym świadkowie słyszeli okrzyk "gol!".
Napastnicy ofiarę jeszcze związali i pobili kijem, żeby śledztwo skierować na inny tor. Żeby śledczy uwierzyli, że motywem był rabunek. Zapomnieli o świadkach. Ci później zeznali, że bandyci wsiedli do swojej toyoty i odjechali. Andres tymczasem wykrwawiał się na parkingu.
Zmarł 45 minut później. Miał 27 lat.
W klubie mieli go obrażać bracia Gallon, bossowie jednego z narkotykowych karteli, do niedawna współpracownicy, a później wrogowie Pablo Escobara (zbieżność nazwisk z piłkarzem), legendarnego "króla kokainy", zabitego z rąk policji kilka miesięcy wcześniej. Strzelał do Andresa Humberto Castro Munoz, kierowca i ochroniarz Gallonów. Skazano go na 43 lata więzienia, ale wyszedł już po 11, za dobre sprawowanie. Braciom się upiekło.
Szatnia w strachu
Reprezentacja Kolumbii na mundial w USA jechała jako czarny koń. Miała potencjał, była naszpikowana gwiazdami otrzaskanymi grą w mocnych zachodnich ligach. Escobar, Rincon, Asprilla, Valencia, był też ekscentryczny kapitan Carlos Valderrama - ten z charakterystyczną bujną czupryną. To było złote pokolenie kolumbijskiej piłki. Nawet Pele widział ich co najmniej w półfinale. – Co ja mówię! Oni mogą to wygrać! – rzekł Brazylijczyk przed mistrzostwami, narażając się rodakom.
Kolumbijczycy przez kwalifikacje do turnieju przeszli imponująco. Bez porażki, po drodze rozstrzeliwując wielką Argentynę 5:0 i to w Buenos Aires. Demolka. W ostatnich 26 meczach przed mundialem przegrali tylko raz. W kraju owładniętym przez kartele narkotykowe, gdzie rządziły przemoc, korupcja i bieda, a egzekucje na ulicach stały się codziennością, oczekiwania były ogromne. Żyjący w nędzy ludzie potrzebowali sukcesu. Nadzieje lokowano w reprezentacji.
Pogróżki piłkarze zaczęli dostawać już po pierwszym występie w USA, gdy niespodziewanie przegrali z Rumunią. Kolejny mecz, z gospodarzami, był dla nich o wszystko. Pomocnik Gabriel Gomez podniósł słuchawkę i usłyszał: - Zagrasz, to zginiesz.
Najwyraźniej gangsterzy uważali, że Gomez nie jest najsilniejszym punktem zespołu i mógłby zaszkodzić drużynie. Piłkarz nie chciał kusić losu i odmówił gry z Amerykanami. O tym, że mafia nie żartuje, wiedział doskonale od kolegi z drużyny. Parę miesięcy wcześniej porwano dla okupu syna obrońcy Luisa Herrery. Dwa dni przed meczem w wypadku samochodowym, w niewyjaśnionych okolicznościach, zginął jego brat. Kolumbijska kadra żyła w strachu. Nie było mowy o koncentracji, głowy zawodników były zajęte czymś innym.
Piłkarze Maturany wyszli na boisko sparaliżowani. Przeczuwali, że każdy błąd może nieść za sobą opłakane skutki. – Byliśmy naprawdę spięci – przyzna po latach napastnik Faustino Asprilla. – Dzwoniliśmy do domów i słyszeliśmy, że na ulicach jest niespokojnie. W takiej atmosferze przyszło nam wyjść na boisko – dopowie selekcjoner. – Atakowaliśmy ze wszystkich stron, ale gol nie chciał paść – relacjonował później jeden z kolumbijskich strzelców Adolfo Valencia. W końcu padł, ale piłka wleciała do bramki Kolumbii...
Śmiertelny gol
Była 35. minuta. Poszło dośrodkowanie z lewej strony, piłkę lecącą w kolumbijskie pole karne próbował wybić Andres Escobar. Zrobił to tak niefortunnie, że strzelił samobójczego gola. Powtórkę nieudanej interwencji obrońcy puszczano do znudzenia: rozpaczliwy wślizg, a za chwilę Escobar pada na ziemię, łapie się za głowę. Kolumbia przegrała 1:2. Reprezentacja, która miała namieszać w mistrzostwach, mogła już się pakować.
- A przecież znaliśmy Amerykanów na wylot. Graliśmy z nimi sporo spotkań towarzyskich. Wszystkie wygraliśmy – nie mógł się nadziwić pomocnik Leonel Alvarez.
Maria Ester Escobar, siostra Andresa, oglądała mecz w domu, w Medellin. W telewizor wpatrywał się również jej 9-letni syn. Po pechowej interwencji wujka rzekł: - Mamo, oni go zabiją.
- Nie, kochanie. Ludzie nie zabijają za błędy. W Kolumbii wszyscy kochają wujka – odparła Maria Ester. Rozmowę z dzieckiem przytoczyła później przed kamerami.
Andres był zdruzgotany. Przyjaciel Cesar Mauricio Velasquez namówił go na publikację odezwy do kibiców w jednym z dzienników wydawanych w Bogocie. Miała być czymś w rodzaju katharsis. Escobar posłuchał rady i napisał:
"Życie na tym się nie kończy. Musimy iść dalej. Nieważne, jak będzie trudno, ale musimy stanąć na nogi. Mamy dwie możliwości: albo pozwolimy sparaliżować się złości i ulec przemocy, albo pokonać to i zrobić, co w naszej mocy, by pomóc innym. Wybór należy do nas. Pozdrawiam wszystkich. To było niesamowite i niespotykane doświadczenie. Niebawem znów się zobaczymy, ponieważ życie na tym się nie kończy".
Byli tacy, którzy uważali inaczej.
Wraz z nim zginął futbol
Uroczystości pogrzebowe zorganizowano w hali sportowej w Medellin. W ostatniej drodze Andresowi towarzyszyło ponad 100 tysięcy osób. Drewnianą trumnę, udekorowaną biało-zieloną flagą w barwach klubu Atletico Nacional, odprowadzono na cmentarz Campos de Paz. Ludzie płakali, inni z wściekłością krzyczeli "sprawiedliwość, sprawiedliwość", domagając się przykładnego ukarania sprawcy zabójstwa i schwytania jego mocodawców. Na grobie zostawiano kwiaty, zdjęcia i listy do Andresa. "To nie jest tak, że z twoim odejściem zniknął kawałek naszego futbolu. Tak naprawdę ten futbol też zginął" – napisano w jednym z nich.
- Andres Escobar padł ofiarą absurdalnej przemocy. Pozostanie w naszych sercach jako bohater moralnej uczciwości, oddany rodzinie wzorowy Kolumbijczyk – wyrzucił z siebie w trakcie pogrzebu prezydent Kolumbii Cesar Gaviria.
- Był dobrym człowiekiem, pozytywnym, bardzo czułym, z wyjątkowym poczuciem humoru. Moi rodzice jego śmierć odebrali jak stratę własnego dziecka – opisywała Andresa jego niedoszła żona.
Bliscy charakteryzują go za pomocą tych samych przymiotników: cichy, zdyscyplinowany, w młodości nie opuścił żadnej mszy, a gdy już był dorosły, nie krył się z czytaniem Pisma Świętego. Może nawet był introwertykiem, na pewno nie szukał zwady. W młodości liczyła się dla niego głównie szkoła, po śmierci matki (przegrała z rakiem) poświęcił się futbolowi. – Postanowił tak ukoić ból – tłumaczyła siostra Maria Ester.
Z czasem dorobił się przydomku Dżentelmen Boiska. Stronił od złośliwych fauli, dobrze wiedział, czym jest gra fair-play.
- Bez względu na wersje śmierci, jakie się pojawiły w śledztwie, Andres został zabity za strzelenie samobójczego gola. Nie było innego powodu, bo nie miał wcześniej żadnych problemów. On nie wiedział, co to broń. Inaczej tego nie można wytłumaczyć – kolumbijski tygodnik "Semana" rok po brutalnej egzekucji cytował członków rodziny zamordowanego.
Narkotyki w grze
Teorii na temat motywu zbrodni przewijało się wiele. Za główne uznano zemstę baronów narkotykowych, fanatycznych kibiców, za sportową katastrofę w USA i żądzę rewanżu kartelu braci Gallon za straty finansowe. Gangsterzy mieli postawić niemałe pieniądze na mundialowy sukces reprezentacji.
Futbol w ówczesnej Kolumbii był nierozerwalnie związany ze światem narkotyków. Długo postacią numer jeden tamtejszego narkofutbolu był Pablo Escobar. Na przemycie kokainy dorobił się fortuny, miesięcznie ze swoimi ludźmi ekspediował do Stanów Zjednoczonych nawet 80 ton białej śmierci. Dobił do czołówki najbogatszych ludzi świata. "Forbes" w 1989 roku jego majątek wycenił na trzy miliardy dolarów, ale "król kokainy" dopiero się rozkręcał. Później jego aktywa wyceniono na dziesięć razy więcej.
Dawał pracę, stawiał całe dzielnice domów, finansował szpitale. Budował też boiska i to z oświetleniem, na nich wychowało się najlepsze pokolenie piłkarzy w historii Kolumbii. Gdy trzeba było, wydał wyrok na sędziego, który gwizdnął nie po jego myśli. Szacuje się, że miał na sumieniu śmierć ponad 10 tysięcy osób.
Gangstera z piłkarzem Andreasem Escobarem, poza nazwiskiem, łączyły dwie rzeczy: ukochane miasto Medellin i klub Atletico Nacional. Andres w nim grał, a Pablo tym klubem nieformalnie rządził. - Po każdym golu skakał z radości i krzyczał. Nigdy nie widziałem go w takiej euforii. Zwykle był zimny jak lód – opisywał szefa Jhon Jairo Velasquez Vasquez, jego prawa ręka.
Gdy bossa wsadzono do więzienia (tak naprawdę, to "siedział" w swojej luksusowej rezydencji), odwiedzali go zawodnicy. Także ci z reprezentacji. To nie były zwykłe pogawędki. "Król kokainy" zapraszał ich na prywatne mecze, co uwieczniono w dokumencie "Dwóch Escobarów", przeplatającej się historii demona (Pablo, gangstera) i anioła (Andresa, piłkarza).
Dlaczego kartele upatrzyły sobie piłkę? – Bo narkotykowi bossowie prali w futbolu pieniądze – jeden z twórców filmu Jeff Zimbalist nigdy nie miał złudzeń.
Nawet selekcjoner reprezentacj Maturana przyznał, że handel narkotykami w Kolumbii jest jak ośmiornica. – Oplata wszystko, a piłka nożna nie jest wyspą – stwierdził trener.
Pablo Escobar żył 44 lata. Gdy zbiegł z "więzienia", dopadły go kule kolumbijskiej policji. Na chwilę jego miejsce na piedestale zajęli bracia Gallon, do niedawna sprzymierzeńcy przestępcy Escobara. Na chwilę, bo w Kolumbii na poważnie zabrano się za likwidację narkotykowego przemysłu. Zlecenia zabójstwa Andresa Escobara, piłkarza, im nie udowodniono. Swoje odsiedział tylko ich szofer.
24 lata po brutalnym zabójstwie na parkingu przed klubem El Indio po kartelu z Medellin pozostały wspomnienia - Kolumbia wydała wojnę narkobiznesowi. Piłkarska reprezentacja znów błyszczy. Na poprzednim mundialu awansowała do ćwierćfinału, na mistrzostwach w Rosji zagra w grupie z Polską. – Dziś mamy inną Kolumbię. Inną pod względem kraju, inną pod względem drużyny narodowej – wyznał Carlos Valderrama, dziś 56-letni, ale dalej z bujną złotą fryzurą. Jego kolega, Andres, w marcu skończyłby 51 lat. Pozostał po nim pomnik i coroczny mecz ku jego pamięci. Oczywiście w rodzinnym Medellin.
- Do tej pory zadaję sobie pytanie, dlaczego go zabito. Sprawiedliwości nie stało się zadość i już się nie stanie. To był nieszczęśliwy okres w historii naszego kraju – mówi po latach brat zabitego, Santiago.