Historia lubi się powtarzać. Rok 2017 przypomina rok 1982 pod co najmniej trzema względami. Odwołano festiwal w Opolu, Polska została niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, a Władysława Frasyniuka służby zgarnęły za protestowanie przeciw władzy.
Historia lubi się powtarzać. Rok 2017 przypomina rok 1982 pod co najmniej trzema względami. Odwołano festiwal w Opolu, Polska została niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, a Władysława Frasyniuka służby zgarnęły za protestowanie przeciw władzy.
Frasyniuk był jednym z najdłużej przebywających w zamknięciu więźniów politycznych PRL. I bardzo hardym. Nie meldował się na więziennych apelach, bo uważał, że w więzieniu jest gościem. Klawisze tłukli go regularnie i metodycznie, ale nie ma do nich żalu. Nie obwinia też policjantów, którzy tydzień temu wynieśli go z ulicznej demonstracji. Obwinia Kaczyńskiego - bo jest, jego zdaniem, jak Jaruzelski - i PiS, bo zachowuje się jak kiedyś PZPR.
Zarzut, który prawdopodobnie usłyszy wkrótce Frasyniuk, formalnie nie ma znamion politycznych. Frasyniuk ma odpowiadać za naruszenie nietykalności funkcjonariusza policji (przestępstwo ścigane z urzędu, zagrożone karą do trzech lat pozbawienia wolności). Siedem innych protestujących z nim osób będzie odpowiadać za złośliwe przeszkadzanie w wykonywaniu aktu religijnego, jakim - według stawiających zarzuty - miała być tzw. miesięcznica smoleńska.
Wyniesienie Frasyniuka przez policjantów z miesięcznicy i przetrzymywanie go na podwórzu pobliskiej kamienicy stało się wydarzeniem szeroko komentowanym w Polsce i odnotowanym za granicą. Frasyniuk to bowiem legenda walki o demokrację i praworządność w czasach, gdy Polska była krajem niesuwerennym, zależnym od Związku Sowieckiego i okupowanym przez Północną Grupę Wojsk Armii Czerwonej.
Od porozumień Okrągłego Stołu w Polsce minęło już 28 lat. Od wyprowadzenia wojsk sowieckich - 24 lata. A Frasyniuk walczył o wolność jeszcze przed Okrągłym Stołem, lecz nie wszyscy to pamiętają i nie wszyscy to kojarzą. Miarą tego rozkojarzenia świadomości społecznej jest postawa dwóch policjantów, którzy w dniu ostatniej miesięcznicy smoleńskiej przetrzymywali Frasyniuka na podwórzu warszawskiej kamienicy.
Jeden z nich próbował ustalić tożsamość Władysława Frasyniuka, prosząc o podanie imienia i nazwiska. Frasyniuk z sobie tylko znanych powodów wprowadzał go w błąd. Drugi zaś - według relacji byłego opozycjonisty w "Faktach po Faktach" - po dwóch godzinach podszedł do niego i powiedział: "Ja pana bardzo przepraszam, jestem absolwentem wydziału historii i ja o panu się uczyłem, a po prostu pana nie poznałem".
Młody, zdolny. Bez oporów, by działać w ruchu oporu
Władysław Frasyniuk był jednym z najmłodszych i uważano go za jednego z najzdolniejszych przywódców pierwszej Solidarności. To był początek lat 80. XX wieku. W latach 1980-82 przeszedł przyspieszony kurs dorastania i przyjmowania na siebie coraz większej odpowiedzialności. W ciągu zaledwie półtora roku ze zwykłego robotnika stał się członkiem ogólnokrajowych władz potężnego związku zawodowego, a w stanie wojennym podjął się odbudowy jego struktur w konspiracji, za co zapłacił czteroletnim pobytem w więzieniu.
Gdy latem 1980 roku po Polsce rozlała się fala strajków robotniczych, miał zaledwie 26 lat. Pracował jako zwykły kierowca we wrocławskiej komunikacji miejskiej, choć miał już dogadaną robotę - jak to się wtedy mawiało - "na towarówce w pekaesach". Miał zasiąść za kierownicą jednej z charakterystycznych żółtych ciężarówek Państwowej Komunikacji Samochodowej wożących towary z zagranicy i za granicę, co było ucieleśnieniem jego marzeń o wolności. Nie tylko dlatego, że nie każdy mógł wtedy wyjeżdżać z kraju. Również z tego powodu, że - jak wyznawał po latach na przykład w magazynie "Newsweek Historia" - "wsiadasz, zamykasz drzwi i jesteś szefem, nikt ci się nie wpierdziela".
Z tych marzeń jednak nic nie wyszło. Dogadaną robotę rozwiał wicher dziejów, który w 1980 roku dął wyjątkowo intensywnie. Strajk we wrocławskim MPK, który początkowo miał pracowniczy i lokalny charakter, szybko przeszedł w fazę "ogólnopolską". Protestujący kierowcy i motorniczowie poparli postulaty gdańskie, a "Młodego" - bo tak wówczas wołano na Władysława Frasyniuka - wydelegowali do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.
Tak zaczęła się publiczna działalność jednego z najbardziej znanych liderów Solidarności. Znienawidzonego i prześladowanego przez komunistów, a podziwianego w środowiskach opozycyjnych oraz wśród tej milczącej części społeczeństwa, która komuny nie znosiła, choć z różnych przyczyn otwarcie się jej nie sprzeciwiała.
"Od września 1980 r. aktywnie włączył się w organizację lokalnych struktur tworzącej się Solidarności, był m.in. rzecznikiem prasowym Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego na Dolnym Śląsku. Następnie stanął na czele Zarządu Regionu Dolny Śląsk. Był też członkiem władz krajowych Związku – Krajowej Komisji Porozumiewawczej, a następnie Prezydium Komisji Krajowej. Stał się wówczas jednym z najbardziej znanych działaczy związkowych" - czytamy w materiałach dydaktycznych Instytutu Pamięci Narodowej przeznaczonych dla szkół. Co warto odnotować, bo nauczyciele mają możliwość sięgnięcia do tych materiałów, gdyby chcieli przypomnieć młodemu pokoleniu, o co walczył Frasyniuk.
Skakał z pociągu, by go nie zamknęli
Dzięki temu, że był znany, uniknął internowania w stanie wojennym. W przeddzień "nocy generała" w Gdańsku na Wałach Piastowskich obradowała Komisja Krajowa Solidarności. Frasyniuk i kilku innych delegatów z Dolnego Śląska zdecydowali, że nie będą wracać do hotelu na noc, tylko z położonego praktycznie po drugiej stronie ulicy dworca kolejowego pojadą nocnym pociągiem do Wrocławia. Członkowie Komisji Krajowej, którzy wrócili na nocleg do sopockiego Grand Hotelu, zostali zgarnięci przez milicję i bezpiekę, a potem internowani. Władysław Frasyniuk dowiedział się w pociągu, że wprowadzono stan wojenny i z pomocą kolejarzy, bo trzeba było na chwilę spowolnić pędzący skład, wyskoczył z pociągu tuż przed Wrocławiem.
Pierwsze, co zaczął robić, gdy już dotarł do miasta, to odbudowanie swojego związku zdelegalizowanego przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego Wojciecha Jaruzelskiego. Ryzykował. Za różne rodzaje działalności związkowej dekret o stanie wojenny przewidywał od trzech do dziesięciu lat pozbawienia wolności, a komunistyczna władza nie patyczkowała się wtedy z niepokornymi obywatelami.
"Pierwsze kroki Frasyniuk skierował do swej macierzystej zajezdni nr VII, wrocławskiej kolebki Solidarności. Zastał w niej kilku członków władz regionu, na czele z wiceprzewodniczącym Piotrem Bednarzem. Zgodnie ze statutem utworzyli oni Regionalny Komitet Strajkowy, który zdołał już opublikować swój pierwszy komunikat wzywający władze do zniesienia stanu wojennego. Postanowiono, że siedzibą władz związkowych stanie się Pafawag". *
Regionalny Komitet Strajkowy niemal natychmiast po powstaniu wezwał mieszkańców Dolnego Śląska do strajku. W niedzielę 13 grudnia zastrajkowało więc kilkanaście zakładów, które tego dnia pracowały. Nazajutrz - w poniedziałek - było już ich 34, w tym największe państwowe firmy we Wrocławiu - Pafawag, Elwro i Dolmel. To pokazuje jak wielką siłę i zdolność organizacyjną miała dolnośląska Solidarność, kierowana wówczas przez Frasyniuka. Związek został zdelegalizowany, nie było łączności telefonicznej ani teleksowej, a mimo to w krótkim czasie udało się zmobilizować kilka tysięcy ludzi, którzy zastrajkowali, choć wiedzieli, jakie im grożą szykany, gdy jedynym obowiązującym wówczas prawem był dekret o stanie wojennym.
RKS, kierowany przez Władysława Frasyniuka, nawoływał do strajku i oporu przeciw stanowi wojennemu. Sam Frasyniuk namawiał ludzi, żeby unikali fizycznej walki z oddziałami ZOMO, bo zapędów takich wśród strajkujących nie brakowało. Robotnicy chcieli zbroić się w łomy, siekiery, łańcuchy, butle z tlenem, benzynę ekstrakcyjną, rozpuszczalniki czy inne łatwopalne bądź wybuchowe chemikalia, znajdujące się w niektórych zakładach pracy.
Dzięki namowom Frasyniuka, żeby strajkować, ale pokojowo i stawiać opór, ale bierny, we Wrocławiu udało się uniknąć rozlewu krwi przy pacyfikacji zakładów pracy. Choć milicja i służba bezpieczeństwa nie cackały się z protestującymi. Funkcjonariusze używali siły, bili, jednak nikogo nie zabili. Przy pacyfikacji strajkujących zakładów we Wrocławiu zatrzymano około 1200 osób.
Ukrywał się tuż po nosem bezpieki
Jak to możliwe, że Frasyniuk, choć był poszukiwany przez władze, skutecznie kierował całą tą akcją strajkową, rozmawiał z ludźmi, przemieszczał się między zakładami pracy? Otóż miał bardzo zaufanych współpracowników i, nazwijmy to, ochronę kontrwywiadowczą. Gdy na przykład było już wiadomo, że do strajkującej Fabryki Automatów Tokarskich wejdzie ZOMO, współpracownicy RKS rozpuścili wśród załogi wieść, że liderzy RKS już dawno opuścili zakład. Tymczasem Frasyniuk i współpracownicy (Piotr Bednarz i Józef Pinior) przebywali na terenie fabryki w czasie trwającej cztery godziny pacyfikacji przez ZOMO. Byli jednak ukryci "w takim miejscu, że nikt nie mógł podejrzewać, że tam w ogóle mogą znajdować się ludzie". **
W czwartek 7 stycznia 1982 roku we wrocławskich gazetach ukazał się list gończy za Władysławem Frasyniukiem. Już wtedy władza wiedziała, że gdzie jak gdzie, ale na Dolnym Śląsku będzie bardzo trudno rozprawić się z podziemną Solidarnością.
"Po wprowadzeniu stanu wojennego Wrocław stał się jednym z najważniejszych punktów oporu Solidarności. Naturalnym był więc dalszy rozwój struktur SB przeznaczonych do zwalczania działalności podziemnej" - dowiadujemy się z publikacji Instytutu Pamięci Narodowej "Twarze wrocławskiej bezpieki" (2006).
Mimo że Frasyniuk był dla komunistów z WRON wrogiem publicznym nr 1 (zapewne ex aequo z ukrywającym się Zbigniewem Bujakiem) i zaangażowano wielkie siły w jego poszukiwanie, udawało mu się działać w podziemnym związku, kontaktować z innymi działaczami i przez długi czas nie wpaść w ręce bezpieki.
"Nie udało się ująć przywódców RKS – Frasyniuka, Bednarza i Józefa Piniora. Ich nazwiska wkrótce zaczęła otaczać aura legendy" - zauważa Łukasz Kamiński z IPN w cytowanej już wcześniej "Twierdzy Wrocław".
Ta prężna i dobrze zorganizowana działalność podziemnych struktur Solidarności była możliwa między innymi dzięki 80 milionom złotych związkowych pieniędzy brawurowo podjętych z banku tuż przed stanem wojennym przez dolnośląskich działaczy: Stanisława Huskowskiego, Józefa Piniora, Tomasza Surowca i Piotra Bednarza. Trudność w jednorazowym podjęciu tych pieniędzy polegała na tym, że władza już wtedy nakazała dyrektorom banków informować służbę bezpieczeństwa o każdej większej wypłacie gotówki.
Frasyniuk, jako szef regionu, początkowo sceptyczny ostatecznie wyraził zgodę na tę akcję. I choć do końca nie wierzył, że władza rozprawi się z Solidarnością za pomocą stanu wojennego, późniejsze wydarzenia pokazały, że podjął ze wszech miar słuszną decyzję w sprawie jednorazowej wypłaty i ukrycia związkowych pieniędzy. Akcję podjęcia tej olbrzymiej gotówki sugestywnie ukazał po latach Waldemar Krzystek w filmie "80 milionów".
Podziemny rząd
W stanie wojennym Władysław Frasyniuk działał nie tylko w Regionalnym Komitecie Strajkowym na Dolnym Śląsku. Wraz z Bogdanem Lisem z Gdańska, Zbigniewem Bujakiem z Mazowsza i Władysławem Hardkiem z Małopolski stworzyli Tymczasową Komisję Koordynacyjną - podziemny ogólnokrajowy organ zdelegalizowanej Solidarności.
- To była taka tymczasowa władza w Solidarności, taki podziemny "rząd", złożony z młodych ludzi, którzy byli odważni, działali pokojowo, działali też bardzo mądrze, bo nie dali się w żaden sposób sprowokować władzy - wspomina po latach działacz opozycji demokratycznej Henryk Wujec.
Niezdławiona przez wojskową juntę i wymykająca się infiltracji policji politycznej podziemna Solidarność była tak dokuczliwą zadrą w oku władzy, że do odnalezienia Frasyniuka zaangażowano nawet... kontrwywiad wojskowy.
"Największym sukcesem W[ojskowej] S[łużby] W[ewnętrznej] w tym okresie było uplasowanie w gronie doradców wrocławskiego Regionalnego Komitetu Strajkowego agenta o pseudonimie 'Andrzej', którego działalność doprowadziła do ujęcia przywódcy RKS Władysława Frasyniuka. Była to część szerokiej operacji Zarządu WSW Śląskiego Okręgu Wojskowego oraz wrocławskiej SB o kryptonimie 'Labirynt', której celem było rozpracowanie struktur podziemia politycznego na Dolnym Śląsku". ***
Więzień niebezpieczny, specjalnie traktowany
Frasyniuka ujęto i aresztowano 5 października 1982 roku. To była wielka demonstracja siły i buty zbrojnego ramienia komunistycznej władzy. Budynek, w którym lider RKS umawiał się z innymi działaczami na kolejną falę strajków, otoczony został przez trzy kordony milicji i służby bezpieczeństwa. Przejazd do komendy milicji w obstawie milicjantów z długą bronią cały czas wycelowaną w zatrzymanego. Przejazd dwustu metrów z komendy do aresztu, więźniarką, spacerowym tempem, a po bokach i z tyłu więźniarki biegną uzbrojeni w kałasznikowy mundurowi. Na dyżurce w areszcie pierwsze słowne starcie aresztanta z oficerem dyżurnym i poszła wieść w szeregi straży więziennej, że ten Frasyniuk to kozak i że się stawia.
W pierwszym procesie dostał wyrok sześciu lat więzienia, ale wyszedł w 1984 roku na mocy amnestii. Nie zamierzał być jednak wdzięczny władzy za darowanie mu reszty kary.
- Do tego stopnia był silnym i zdeterminowanym przywódcą, że nawet po amnestii bardzo szybko ponownie go zaaresztowano, bo znowu stanął na czele podziemnej Solidarności we Wrocławiu - wspomina Henryk Wujec.
Frasyniuk wrócił do konspiracyjnej działalności i kolejny raz został skazany na bezwzględne więzienie, już w 1985 roku. W sumie z przerwami przesiedział prawie cztery lata.
Za kratami cały czas się stawiał. Wybijał szyby w celach, bo za mało w nich było powietrza. Nie meldował się na apelach, żeby pokazać, że za nic ma więzienny regulamin.
- Nie godził się na więzienne ograniczenia. Nawet w więzieniu starał się być wolnym człowiekiem - ocenia Bogdan Borusewicz, jeden z liderów pierwszej Solidarności, dziś wicemarszałek Senatu.
Więzień Frasyniuk nauczał grypsujących jak pokojowo rozwiązywać spory, ale jak sam przyznał po latach, z marnym skutkiem. Wspomina, że nabrał w związku z tym wielkiego szacunku dla trudu nauczycieli. Bez przerwy miał na pieńku ze strażą więzienną.
Borusewicz: - Atakowano go, wyprowadzano z celi w sześciu, polewano wodą, bito, tłuczono. On, jak widać, się nie zmienił. Po latach wszyscy tworzyliśmy praworządną demokratyczną Polskę i wszyscy jesteśmy dziś uczuleni na łamanie praworządności.
Bywał zamykany w specyficznej izolatce zwanej termosem, czyli w celi bez dopływu świeżego powietrza, tak że dwa razy w ciągu doby lekarz sprawdzał, czy więzień jeszcze żyje.
- Nie ma takiej kary więziennej, której bym nie zaliczył, łącznie z takimi karami, których już nie ma dziś w polskich więzieniach, na przykład sześciomiesięczna izolacja czy odbywanie kary w kajdanach, na dzień kuty do przodu, a na dzień do tyłu. Byłem też wielokrotnie pobity, wiem, co to oznacza wywalenie barku, połamanie żeber czy wykręcanie genitaliów, aczkolwiek nie mam do nikogo pretensji, dlatego że nie byłem grzeczny. W więzieniu uważałem, że to ja jestem przywódcą i ten mandat Solidarności musi być również tam widoczny. Znam więc brutalną stronę systemów totalitarnych i znam agresję, która wywołuje agresję - mówił w poniedziałek 12 czerwca w "Faktach po Faktach", poproszony przez Justynę Pochanke, aby przypomniał młodym ludziom swój pobyt w peerelowskim więzieniu.
Wróg publiczny numer jeden
Władysław Frasyniuk doświadczył ze strony władzy nie tylko więziennej represji i fizycznej przemocy. Komuniści usiłowali go zohydzić społeczeństwu negatywną propagandą. Dziś te działania zostałyby określone mianem czarnego PR.
SB produkowała na przykład fałszywą prasę drugiego obiegu, zamieszczając na jej łamach zmyślone poglądy Frasyniuka, mające skonfliktować podziemną Solidarność.
Jan Olaszek, autor publikacji "Ekstremiści, chuligani, politykierzy. Obraz podziemnej Solidarności w propagandzie stanu wojennego", wspomina, że wicepremier ówczesnego rządu Mieczysław Rakowski krytykował przyjętą przez władze politykę przemilczania działalności podziemia w myśl zasady, że jak o czymś się nie mówi, to to nie istnieje. Rakowski był zwolennikiem otwartej wojny propagandowej z demokratyczną opozycją z wykorzystaniem rządowych mediów. W wypowiedzi wicepremiera Władysław Frasyniuk zasłużył sobie na szczególne miejsce. "W publicystyce nie ma w ogóle polemiki wręcz otwartej czy też bardzo konkretnej z różnego rodzaju działaniami, odezwami Frasyniuków czy innych ludzi" - ubolewał Rakowski podczas obrad Biura Politycznego KC PZPR w czerwcu 1982 roku.
Reżimowy dziennik "Żołnierz Wolności", podobnie jak Rakowski, Urban i wielu innych pogardliwie odmieniając nazwiska w liczbie mnogiej, próbował obarczyć m.in. Frasyniuka za zamach terrorystyczny i wzięcie zakładników w polskiej ambasadzie w Bernie we wrześniu 1982 roku.
"Czyżby panowie Lisy, Bujaki, Frasyniuki, Kuroniowie zapomnieli już o podpisywanych lub przekazywanych ustnie instrukcjach, względnie o wywiadach tej treści [rzekomo nawołujących do działań terrorystycznych – przyp. red.] dla prasy zachodniej?"
Frasyniuk był tak znienawidzoną przez komunistów postacią Solidarności, że jeszcze w 1988 roku, w czasie negocjacji przed Okrągłym Stołem, komunistyczni generałowie Jaruzelski i Kiszczak początkowo za nic nie chcieli się zgodzić na jego udział w rozmowach.
"We wrześniu 1988 r., w pierwszej fazie rozmów przygotowawczych, władze zakwestionowały udział dwunastu proponowanych uczestników obrad ze strony opozycji (w tym m.in. Zbigniewa Romaszewskiego, Jana Józefa Lipskiego, Janusza Onyszkiewicza, Władysława Frasyniuka)". ****
- Władek był najbardziej ekstremalny z tej ekstremy, którą nas nazywano w okresie Jerzego Urbana, Jaruzelskiego i Kiszczaka - wspomina Bogdan Borusewicz.
Zasiadł przy Okrągłym Stole
Ostatecznie był przy Okrągłym Stole, tuż obok Lecha Wałęsy. Po drugiej stronie przewodniczącego siedział Tadeusz Mazowiecki, którego Frasyniuk do dziś uważa za swój największy autorytet polityczny. Do kontraktowego Sejmu nie startował. Potem zasiadał w ławach poselskich przez trzy kadencje. Nie dał się namówić na rządowe stanowiska. Nigdy też nie był zawodowym posłem. Utrzymywał się i utrzymuje z własnej firmy transportowej.
Nie do końca podobały mu się porozumienia Okrągłego Stołu, ale poza odmową kandydowania na posła Sejmu kontraktowego, nie krytykował głośno tego porozumienia. Jest wszak człowiekiem kompromisu, a ten z definicji zakłada ustępstwa, nawet gdy są trudne do zaakceptowania. Nie podobał mu się też wybór przez Sejm Jaruzelskiego na prezydenta w 1989 roku. Komuniści nie mieli wtedy wystarczającej liczby głosów, a Frasyniuk uważał, że był to doskonały moment, by renegocjować porozumienia Okrągłego Stołu i przejąć władzę w pełni.
W kolejnych, już powszechnych, wyborach prezydenckich poparł Tadeusza Mazowieckiego, a po jego porażce zaangażował się w tworzenie Unii Demokratycznej. Zrezygnował z czynnego uprawiania polityki krótko po tym, jak rozpadła się następczyni UD, czyli Unia Wolności.
Rogata dusza
Borusewicz mówi o Frasyniuku, że ma rogatą duszę. I gdy prześledzi się postawę Frasyniuka wobec różnych postaci sceny politycznej po 1989, trudno nie przyznać racji wicemarszałkowi Senatu. Bo Frasyniuk nie przedkłada partyjnej bądź towarzyskiej lojalności nad sprawiedliwy - w jego przekonaniu - osąd sytuacji. Dziś nie potępia w ciemno PiS-u, uznając, że zdobył demokratyczną legitymację do rządzenia. Ostro jednak krytykuje poczynania ugrupowania rządzącego, gdy naruszają one wolności obywatelskie albo dezawuują dorobek zasłużonych ludzi dawnej opozycji demokratycznej. Pod tym względem nie oszczędza również swoich politycznych przyjaciół.
Do historii przeszła już jego wypowiedź ostro sprzeciwiająca się Lechowi Wałęsie, gdy ten publicznie łajał Jerzego Turowicza, wiekowego i zasłużonego w popieraniu Solidarności redaktora "Tygodnika Powszechnego".
- Jestem zdumiony tłamszeniem i szmaceniem ludzi na tym forum. Co to znaczy wzywanie pana Turowicza do głosu? Co on, gówniarz, przepraszam bardzo? - grzmiał Frasyniuk pod adresem Wałęsy.
Nie szczędzi więc gorzkich słów postaciom ze wszystkich stron sceny politycznej, gdy na to zasłużą nieroztropnymi (jego zdaniem) działaniami albo niesprawiedliwymi (w jego ocenie) osądami. Donalda Tuska nazwał politykiem sondażowym, Julię Piterę - błaznem rządu Tuska, Antoniego Macierewicza - idiotą szkodzącym Polsce. O Aleksandrze Kwaśniewskim mówił, że zwariował, gdy ten sławił rzekome zasługi Jaruzelskiego dla niepodległości Polski. Grzegorza Napieralskiego porównał do powiatowego aparatczyka PZPR, a przy innej okazji do buraka.
Wzburzony wystąpieniem Jarosława Kaczyńskiego w czasie 30. rocznicy porozumień sierpniowych zwrócił się do niego w telewizji: "Jarek, pier...olisz, nie było cię tam". Braciom Kaczyńskim, gdy żył jeszcze Lech, zarzucał dyktatorskie zapędy i mówił, że są wyznawcami wizji państwa monarchy absolutnego przedrewolucyjnej Francji, któremu przypisuje się maksymę: "Państwo to ja".
Rozmowy przy przypinaniu orderu
Mimo krytycznego stosunku do wizji państwa PiS Frasyniuk twierdzi, że Lech Kaczyński od czasów pierwszej Solidarności do śmierci pozostał jego przyjacielem, choć ich polityczne drogi się rozeszły. W odróżnieniu od Jarosława, którego już od ponad dziesięciu lat, jest konsekwentnym krytykiem.
W "Faktach po Faktach" 12 czerwca przytaczał anegdotę z ceremonii, gdy prezydent Lech Kaczyński odznaczał go Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski 31 sierpnia 2006 roku.
- Lech Kaczyński miał problem z przypięciem mi tego krzyża. Ja mówię do niego: "Leszek, chyba nieszczerze", na co on powiedział: "No wiesz, długo rozmawiałem z Jarkiem i Jarek mi powiedział, że za to, co zrobiłeś wtedy, ten order ci się należy, a za to, co robisz teraz - nie!".
Tamten moment przypinania orderu uwieczniła kamera Faktów TVN. Stała jednak na tyle daleko, że nie słychać, o czym rozmawiają Lech Kaczyński i Władysław Frasyniuk. Widać jednak, że serdecznie się śmieją.
Zamiast niesłyszalnej rozmowy są ostatnie słowa piosenki Jacka Kaczmarskiego "Co się stało z naszą klasą" - "kto pamięta, że to tylko jedno i to samo drzewo".
A gdy już słychać, co mówi Władysław Frasyniuk w różnych swoich publicznych wypowiedziach, to ktoś, kto ma ucho wyczulone na sposób dobierania słów i argumentacji, na pewno dostrzeże, że dość często odmienia słowo: "pretensja". Nawet w krótkiej rozmowie, ostatnio w "Faktach po Faktach", dwukrotnie powiedział, do kogo nie ma pretensji - mianowicie do strażników więziennych z lat 80., choć go dotkliwie i regularnie tłukli, i do współczesnych policjantów, którzy wynieśli go z legalnej demonstracji.
Rozgrzesza zwykle ludzi, którzy z jakichś przyczyn nie rozpoznają istoty swych czynów, bo na przykład nie wszystko wiedzą albo tylko wykonują rozkazy. Ma natomiast pretensje do klasy politycznej czy innych osób o wysokiej pozycji społecznej, od których zwyczajowo w demokracji wymaga się więcej. A przynajmniej powinno się wymagać.
PRZYPISY/ ŹRÓDŁA
* Łukasz Kamiński, "Twierdza Wrocław" (w: "Najnowsza historia Polaków. Oblicza PRL", nr 14, 12.02.2008, "Rzeczpospolita", Instytut Pamięci Narodowej).
** Wojciech Sawicki, "Regionalny Komitet Strajkowy NSZZ „Solidarność” Dolny Śląsk XII 1981 — VI 1982", Instytut Historyczny Uniwersytetu Wrocławskiego (1996).
*** Paweł Piotrowski, "Kufel jego kompania. Tajni współpracownicy wojskowych służb specjalnych" w: Biuletyn IPN, nr 3, marzec 2005).
**** Antoni Dudek, "Scenariusz Kuronia", w: Biuletyn IPN nr 8-9, sierpień-wrzesień 2004).