Kręgosłup, bark, kolana, ścięgno Achillesa - kontuzja goniła kontuzję. Długie podróże były dla niego męką, w samochodzie nie był w stanie wysiedzieć dwóch godzin. Dlatego, by oszczędzać czas, korzystał z helikoptera. Świat zatrzymał się 26 stycznia, w kilka przerażających sekund. Kobe Bryant i Gianna - jedna z jego czterech córek - zginęli w katastrofie, lecąc na mecz koszykówki.
Tekst został opublikowany 1 lutego. Prezentujemy go w ramach przeglądu najważniejszych artykułów Magazynu TVN24 w 2020 roku.
***
Pustka. Rozpacz. Modlitwy.
I wspomnienia. Kobe z Gianną na zdjęciach, Kobe z Gianną na nagraniach. Ojciec z córką. "Mamba" i "Mambasita". Ta duma w jego oczach, to jej w niego zapatrzenie. Miłość.
Ten wielki Bryant, koszykarz podziwiany w każdym zakątku świata, trenował drużynę dziewczynek, w której Gigi - jak nazywali ją najbliżsi - występowała i błyszczała. Z pierwszego rzędu hali Staples Center oglądali mecze Los Angeles Lakers. Kibicowali nawet zespołom lokalnym, też z trybun. Wszędzie razem.
Rano, 26 stycznia, weszli na pokład prywatnego helikoptera. Mgła i deszcz były na tyle dokuczliwe, że władze miejscowego lotniska nakazały uziemić będące w powietrzu maszyny. Ta z Bryantem, Gigi i siedmioma innymi osobami w środku, dostała specjalne pozwolenie na start.
Krążyła nad okolicą, by przeczekać korek. O 9.45 roztrzaskała się o zbocze wzniesienia w Calabasas, niecałe 50 km od Los Angeles.
Katastrofy nie przeżył nikt.
NBA widziała już tragedie - Len Bias przedawkował kokainę i zmarł tej samej nocy, kiedy Boston Celtics wybrali go w drafcie z numerem 2, Reggie Lewis ataku serca dostał na treningu, Magic Johnson ogłosił, że jest nosicielem wirusa HIV.
Ale Kobe? On i jego Gigi? Dramat takich rozmiarów?
"Tam mogę jeździć na rowerze
i spokojnie chodzić z przyjaciółmi na lody"
"Zawsze będziemy go pamiętać, z szacunkiem i z miłością. Ciao, Kobe" - napisał po śmierci koszykarza Luca Vecchi, burmistrz Reggio Emilia.
Pan Joe Bryant, tata Kobe'ego, karierę w NBA zakończył po sezonie 1982/83. Młody był, zbliżał się do trzydziestki, propozycja z ligi włoskiej była mu zatem na rękę. Dlaczego nie spróbować.
Rodzina spakowała się i ruszyła za ocean. Sześcioletni Kobe trochę się bał, a trochę go ta Europa ciekawiła. Języka nauczył się szybko, od rówieśników i z telewizji. Zdarzało się, że dzieci dokuczały mu za inny od nich kolor skóry, ale to na początku, potem był już jednym z nich.
Tata grał w drużynach z Rieti, Reggio Calabrii i Pistoii, aż w końcu trafił do Reggio Emilia, miasteczka na północy kraju. W roku 1797 Józef Wybicki napisał tam słowa Mazurka Dąbrowskiego, który stał się hymnem Polski.
Dla miejscowych Kobe na zawsze pozostał chłopakiem z sąsiedztwa. - Tylko tam mogę jeździć na rowerze i spokojnie chodzić z przyjaciółmi na lody, robić te wszystkie małe rzeczy. Tylko tam mogę być dawnym Kobe'ym. W Ameryce to niemożliwe - tłumaczył.
W Reggio Emilia zaczął występować w juniorskiej drużynie Pallacanestro Reggiana. Biegał za piłką do kosza, ale - jak każdy chłopak we Włoszech - najbardziej lubił tę kopaną. Jej kibicem został na zawsze, przede wszystkim ekipy AC Milan, choć podkreślał, że kciuki trzyma też za Barcelonę i Manchester City.
Trenował go Joe Isaac. Denerwował Kobe'ego i wkurzał, powtarzał, że ten o NBA nie ma co myśleć. Gdzie? Jak? Za wysokie progi, liga dla wybrańców. Mobilizował go tym gadaniem, doskonale wiedział, z jakim talentem ma do czynienia. - Pobyt w Europie pomógł mu jako koszykarzowi. Tu uczono gry na kilku pozycjach, skupiano się na podstawach, co później procentowało. W Stanach liczyła się widowiskowość, wsady, te wszystkie sztuczki - twierdził Isaac.
W roku 1991 włoska przygoda Bryantów dobiegła końca. Wrócili do ojczyzny, do Filadelfii. Kobe musiał się przyzwyczaić do Ameryki, polubić ją.
Pomógł w tym sport. - Po pięciu minutach byłem pewien, że ten szczeniak zostanie zawodowym koszykarzem. Nigdy nie widziałem kogoś tak dobrego w tak młodym wieku. Miałem szczęście, że mogłem z nim pracować. A pracowaliśmy bardzo ciężko - wspominał Gregg Downer, szkoleniowiec drużyny Lower Merion High School.
Pierścionek za cztery miliony dolarów
Koszykarzem został wybitnym. Legendą, ikoną, geniuszem, wirtuozem - każde z określeń jest prawdziwe, każde celnie go opisuje. Po mistrzostwo NBA sięgnął pięć razy, po olimpijskie złoto - dwa. Przez całą karierę, czyli długich 20 sezonów, reprezentował barwy Los Angeles Lakers. Zadziwiał i zachwycał.
Takim znał go świat, taki był przed kamerami, w blasku fleszy. Poza nimi? Błądził, popełniał błędy.
Jest to straszne wydarzenie, ta ponura historia z roku 2003. 19-letnia pracownica hotelu w Eagle, stan Kolorado, gdzie Bryant przebywał przed operacją kolana, oskarżyła go o gwałt. Przyznał, że do stosunku doszło, ale twierdził, że za zgodą kobiety.
We wrześniu 2004 roku sprawa karna została umorzona, bo poszkodowana odmówiła zeznań. Pisano, że czuła się zaszczuta przez obrońców koszykarza. Proces cywilny też wkrótce zakończono - strony doszły do porozumienia, którego szczegółów nigdy nie ujawniono.
Bryant był już wtedy żonaty z Vanessą. Poznali się, kiedy on miał lat 21, ona 17, zaręczyli po sześciu miesiącach. Jego rodzice przeciwni byli temu małżeństwu, nie zjawili się na ceremonii - bo Kobe i Vanessa są za młodzi, bo Vanessa nie jest Afroamerykanką. Nie zgadzali się i już. Syn ich nie słuchał, postawił na swoim.
Związek zaakceptowali dopiero po narodzinach pierwszej wnuczki. A doczekali się ich czterech.
- Czuję do siebie wstręt po tym, co zrobiłem. Kocham moją żonę z całego serca - oświadczył koszykarz, kiedy oskarżenie o przemoc seksualną obiegło media. Vanessie sprezentował wtedy pierścionek wart cztery miliony dolarów.
Wybaczyła mu, w ich związku nie brakowało jednak zakrętów. W grudniu 2011 pani Bryant złożyła pozew o rozwód. W styczniu 2013 oboje oświadczyli, że rozwodu jednak nie będzie.
Życie.
"Na każdym treningu chciał udowodnić,
że jest najlepszy na świecie"
Był perfekcjonistą. Trenował na granicy szaleństwa, zamęczając tym perfekcjonizmem innych. Wymagał dużo, najwięcej od siebie. Talent talentem, ale każdy jego sukces, absolutnie każdy, podparty był ogromem pracy.
W czasach szkolnych wstawał o piątej i biegł na koszykarskie boisko. Śniadanie, lekcje i znowu na boisko.
Wymyślił mecze jeden na jednego do 100. Najgorszym w jego wykonaniu był ten, który wygrał 100 do 12.
Odmówił założenia maski ochronnej na złamany w podkoszowej walce nos. - Idziemy na wojnę - ogłosił kolegom w szatni. Poszedł i zdobył 39 punktów.
W NBA pod tym względem nic się nie zmieniło. - Na każdym treningu chciał udowodnić, że jest najlepszy na świecie. Obłęd - wyznał Jason Kidd, kumpel Bryanta z reprezentacji USA, sam twardziel, jakich mało.
Po obejrzeniu "Kill Billa" Quentina Tarantino Kobe nadał sobie przydomek "Black Mamba". Stąd wzięło się określenie Mamba Mentality. - To maksymalna koncentracja, to wiara, że do sukcesu prowadzi tylko ciężka praca. To stan umysłu - tłumaczył koszykarz.
Ostatni mecz kariery - 13 kwietnia 2016 roku przeciwko Utah Jazz - zakończył z 60 punktami w dorobku. A był wtedy cieniem gwiazdy, wyniszczonym przez kontuzje.
Pokazał, co znaczy Mamba Mentality.
Shaq nie śpi i nie je
Razem zdobyli trzy mistrzowskie pierścienie NBA. Mogli więcej, gdyby Shaq nie był takim leniem, gdyby wziął się do roboty, gdyby więcej ćwiczył a mniej jadł, co Kobe publicznie powtarzał.
- Tak, byłem leniem. Mogłem sobie na to pozwolić, bo wiedziałem, że na boisku mam obok ciebie - wyznał po latach Shaquille O'Neal. Komplement? Nie miał wątpliwości, kiedy zapytano go, kto jest najlepszym zawodnikiem w historii klubu. Jak to kto? Kobe. Nie Kareem Abdul-Jabbar, nie Magic Johnson, nie on sam. Kobe.
Bryant dla dzieci O'Neala był wujkiem, O'Neal dla dzieci Bryanta wujkiem Shakiem. Ich córki - Gianna i Mearah - na świat przyszły tego samego dnia, w odstępie sześciu minut. Wielka rodzina.
- Boimy się o ciebie, chcieliśmy sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku - dwa dni po katastrofie helikoptera do Shaqa zadzwonił prowadzący radiowy podcast.
- Nic nie jest w porządku - usłyszał w odpowiedzi. Śmierć Bryanta to dla O'Neala drugi cios w krótkim czasie - pod koniec października na raka zmarła jego siostra Ayesha. Miała 40 lat.
Zgodził się opowiedzieć o tej strasznej chwili z 26 stycznia, kiedy przybiegł do niego przerażony syn, pokazując krzyczący w internecie tytuł. Katastrofa helikoptera, Kobe nie żyje. - Zabierz to gówno ode mnie - wrzasnął Shaq. Nie wierzył. Nie chciał wierzyć. - Wiecie, jak idiotyczne kłamstwa potrafią się ukazywać w mediach - tłumaczył w radiu.
Potem rozdzwonił się telefon. A potem podano, że z Kobe'ym na pokładzie była też Gianna.
- Nie jem i nie śpię. Chory jestem - wyznał O'Neal. Głos mu się załamywał - gigantowi, przed którego siłą drżała cała liga. - Te wszystkie historie, które przez lata o nas pisano i opowiadano... Na pewno jacyś idioci będą je teraz rozdrapywać. To jasne, że się spieraliśmy, że się kłóciliśmy, że robiliśmy wszystko to, co robią bracia. Kobe był moim młodszym bratem. Kochałem go. Tak, kochałem Kobe'ego Bryanta - oświadczył.
Ktoś musi żyć, by opiekować się dziewczynkami
"Droga Koszykówko,
Od kiedy po raz pierwszy zwinąłem piłkę z podkolanówek mojego taty
I zdobywałem w wyobraźni zwycięskie punkty w (hali) Great Western Forum
Jedną rzecz wiedziałem na pewno
Zakochałem się w Tobie
Była to miłość tak głęboka, że oddałem Ci wszystko"
Sam nie mógł uwierzyć, że sukces osiągnął i na tym polu - w roku 2018 on, koszykarz, dostał Oscara, za krótkometrażowy film animowany oparty na jego liście skierowanym do ukochanego sportu. Napisał w nim to, co czuł. Co grało mu w duszy. Za co był wdzięczny i co go bolało. Napisał prawdę.
Koszykówka dała mu wszystko, wszystko jej zawdzięczał. Koszykówka zabrała mu zdrowie, zniszczyła mu organizm.
Kręgosłup, bark, kolana, ścięgno Achillesa - kontuzja goniła kontuzję. Długie podróże były dla niego męką, w samochodzie nie był w stanie wysiedzieć dwóch godzin. Dlatego, by oszczędzać czas, korzystał z helikoptera. Z Vanessą mieli umowę - razem latać nie będą. Nigdy. Po co kusić los. Jeżeli dojdzie do tragedii, któreś z nich musi żyć. Musi zostać, by opiekować się dziewczynkami.
Pisał dalej w liście do Koszykówki, zbliżając się do sportowej emerytury :
"Spełniłaś marzenie sześciolatka o grze w Lakers
I zawsze będę Cię za to kochał
Ale nie mogę już dłużej kochać Cię obsesyjnie
Ten sezon to ostatnia rzecz, jaką mogę Ci dać
Moje serce wytrzyma mocne bicie
Mój umysł zniesie mozolny wysiłek
Ale moje ciało wie, że czas się pożegnać
I to jest OK"
Zginął, mając 41 lat. Jego Gigi - 13.