200 mld złotych w ciągu 10 lat – tyle będzie kosztował nas program "Rodzina 500+". Wydane miliardy mają sprawić, że w rodzinach pojawi się więcej dzieci. Jednak eksperci są raczej sceptyczni. Rządowy program będzie miał niewielki wpływ na na nasze decyzje i może powtórzyć los tzw. becikowego, którego koszty były duże, a efekty mizerne.
200 mld złotych w ciągu 10 lat – tyle będzie kosztował nas program "Rodzina 500+". Wydane miliardy mają sprawić, że w rodzinach pojawi się więcej dzieci. Jednak eksperci są raczej sceptyczni. Rządowy program będzie miał niewielki wpływ na na nasze decyzje i może powtórzyć los tzw. becikowego, którego koszty były duże, a efekty mizerne.
W Polsce od lat spada liczba urodzeń. W zeszłym roku przybyło 375 tys. dzieci, czyli o połowę mniej niż w 1983 roku (szczytowym roku tzw. wyżu demograficznego - wtedy urodziło się 723 tys. dzieci).
Przez ostatnie 25 lat - z małymi wyjątkami - demografowie obserwują, że Polacy w o wiele mniejszym stopniu decydują się na rodzinę i dzieci. Konia z rzędu temu, kto odwróci ten trend.
Mało nas, mało chęci?
Po spadkowym okresie, który obserwowaliśmy bezpośrednio po wyżu w połowie lat 80., liczba urodzeń powinna zdecydowanie rosnąć. Ale lata 90. przyniosły załamanie demograficzne, które trwa do dziś.
Sytuacja powinna poprawić się, kiedy w wiek najwyższej płodności zaczęły wchodzić kobiety urodzone w latach wyżu. Tak jednak z różnych powodów nie stało się. Co więcej, od 1989 roku systematycznie spada w Polsce wskaźnik dzietności, czyli liczba dzieci urodzonych na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15-49 lat). Od 2001 roku oscyluje on wokół wartości 1,3. W ubiegłym roku wyniósł 1,29. To bardzo mało, bo przyjmuje się, że współczynnik ten powinien wynosić ok. 2,1. Tylko wtedy odchodzące pokolenie może zostać zastąpione przez kolejne.
Dziś jest nas około 38 mln. Ale z prognoz Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że jeżeli trend spadkowy się utrzyma, to za 20 lat będzie nas 36,5 mln. A w 2060 roku liczba mieszkańców Polski skurczy się do 32,3 mln.
Konsekwencji może być wiele. Oznacza to m.in., że emerytury będą wielokrotnie niższe od średniego wynagrodzenia, bo na 1000 pracujących, a więc i płacących składki osób, będzie przypadało 670 emerytów, a nie 270 - jak jest obecnie. Konieczne będą też znacznie podwyżki podatków.
Chcą, ale nie mogą
Najpopularniejszy model współczesnej polskiej rodziny to 2+1. Oznacza to, że wielu z nas decyduje się na posiadanie tylko jednego dziecka. Z badań Warsaw Enterprise Institute (WEI) wynika, że Polacy chcieliby mieć więcej potomstwa, ale powstrzymują ich... pieniądze, a konkretnie niestabilność finansowa.
- Nie chodzi tu o luksusy, nie chodzi o wygodne życie, ale o to, by mieć warunki wystarczające na to, co jest standardem współczesnego życia. Od młodych ludzi oczekuje się niezależności, samodzielności i odpowiedzialności. Nic więc dziwnego, że często rezygnują z posiadania większej liczby dzieci, gdy nie mają stabilnej sytuacji zawodowej, finansowej czy odpowiednich warunków mieszkaniowych – komentowała wyniki badania WEI prof. Dominika Maison.
Polacy najchętniej zakładaliby rodziny w modelu 2+2, a nawet 2+3 (rodzice+dzieci). Z badania wynika, że 61 proc. Polaków uważa, iż idealna rodzina to ta z dwójką dzieci. Co ważne, rodzina z jednym dzieckiem to preferencja zaledwie 5 proc. badanych.
Polacy uważają, że gdyby ich sytuacja materialna była lepsza, to mogliby zrealizować swoje marzenia o licznym potomstwie. Większość Polaków chciałoby mieć dwoje lub troje dzieci, ale większość z nich poprzestaje na jednym dziecku.
Dlaczego tak się dzieje? Najczęściej wskazywane przyczyny to:
- niewystarczające warunki materialne (74 proc.),
- obawa przed ich pogorszeniem (61 proc.),
- lepsza sytuacja materialna mogłaby zachęcić do posiadania dzieci (80 proc.).
Becikowe nie pomogło
Być może te obawy byłyby nieuzasadnione, gdyby zarobki w naszym kraju były wyższe.
Tymczasem, jak wynika z danych GUS, w zeszłym roku przeciętny Polak żył za 1340 zł miesięcznie. Co ważne, niemal połowę tej kwoty wydawał na żywność i utrzymanie mieszkania. Nic więc dziwnego, że w takiej sytuacji mało kto myśli o potomstwie.
Wypłata świadczenia nie miała żadnego skutku, a kosztowała dosyć dużo. Nic więc dziwnego, że w ostatni rząd zdecydował się na ograniczenie becikowego
Dominik Owczarek
Politycy już raz próbowali odwrócić ten trend. Pomysł również powstał za rządów koalicji kierowanej przez Prawo i Sprawiedliwość, choć projekt zgłosiła Liga Polskich Rodzin. Zachętą do powiększania rodziny miało być tzw. becikowe, czyli jednorazowe świadczenie w wysokości 1000 złotych, które jest wypłacane świeżo upieczonym rodzicom. Wypłacane od 2006 roku świadczenie miało być ratunkiem dla polskiej demografii.
Co ciekawe, statystyka urodzeń dzieci w Polsce w latach 2006-7 nieco drgnęła (widać to na wykresie), ale eksperci nie mają wątpliwości, że nie była to zasługa becikowego.
Dominik Owczarek, ekspert Instytut Spraw Publicznych uważa, że tzw. becikowe nie wpłynęło na liczbę urodzeń w Polsce. - Wypłata świadczenia nie miała żadnego skutku, a kosztowała dosyć dużo. Nic więc dziwnego, że ostatni rząd zdecydował się na ograniczenie becikowego i wprowadzenie dodatkowych warunków, czyli m.in. odpowiednio wczesnej rejestracji ciąży u ginekologa, bez którego świadczenie przepada - mówi Dominik Owczarek.
Stąd też obawa, że program "Rodzina 500+" też nie pomoże.
Odroczone marzenia
Zdaniem dr Pawła Strzeleckiego, demografa ze Szkoły Głównej Handlowej, becikowe było tylko kroplą w morzu potrzeb rodziców.
Dla osób o niskich dochodach, które są bardziej wrażliwe na bodźce materialne, to może być motywacja do zdecydowania się na potomstwo. Ale dla osób zarabiających 3-4 tys. zł, dodatkowe 500 złotych to instrument, który będzie miał jedynie nieznaczny wpływ na decyzję. Bodźce finansowe, zasiłki działają bowiem głównie na osoby o niższych dochodach, których sytuacja na rynku pracy jest niestabilna.
Prof. Piotr Szukalski
- Decyzja o dziecku to inwestycja na co najmniej 18 lat. 1000 złotych (becikowe - red.) nie jest w stanie nic tutaj zmienić. Trudno oczekiwać, że tak niska kwota zachęciłaby kogoś do tego, żeby mieć kolejne dziecko - twierdzi dr Strzelecki. Dodaje, że wzrost dzietności w okresie wprowadzenia becikowego nie wynikał z samego świadczenia, ale z tego, że na opóźnione posiadanie dzieci zaczęły się decydować osoby z pokolenia wyżu demograficznego lat 80.
- To pokolenie odłożyło o kilka lat decyzję o posiadaniu dzieci, bo dłużej się uczyło. O wiele dłużej niż ich rodzicom zajęło im też zdobycie stabilizacji zawodowej. Po zbliżeniu się lub osiągnięciu 30. roku życia wiele z tych osób uznało, że nadszedł czas na realizację odkładanych marzeń o dziecku - wyjaśnia dr Strzelecki.
- 1000 złotych to dla pracującej kobiety to nie jest żaden argument i bodziec - uważa prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego. Dodaje, że przypadek becikowego może powtórzyć również program "Rodzina 500+", który chce prowadzić rząd Prawa i Sprawiedliwości.
- Dla osób o niskich dochodach, które są bardziej wrażliwe na bodźce materialne, to może być motywacja do zdecydowania się na potomstwo. Ale dla osób zarabiających 3-4 tys. zł, dodatkowe 500 złotych to instrument, który będzie miał jedynie nieznaczny wpływ na decyzję. Bodźce finansowe, zasiłki, działają bowiem głównie na osoby o niższych dochodach, których sytuacja na rynku pracy jest niestabilna - twierdzi prof. Szukalski.
Będzie wzrost?
Jego zdaniem dodatek 500 zł na dziecko nie zwiększy liczby nowo narodzonych dzieci w stopniu wyższym niż kilkanaście procent. - Maksymalnie będzie to 15 proc. i to w pierwszym okresie. Jeśli rządowy program będzie miał wpływ na nowe urodzenia, to będzie on niewielki, bo decyzje prokreacyjne zależą w większym stopniu od tego, co dana osoba ma w głowie, a nie portfelu - ocenia demograf.
Zdaniem doktora Strzeleckiego rząd założył, że ludzie reagują tylko na bodźce finansowe, a to nie do końca prawda. Ekspert podkreśla, że pokazał to przykład naszych zachodnich sąsiadów.
Z naszych badań wynika bardzo wyraźnie, że instrumenty, które są oparte o zasiłki pieniężne i ulgi podatkowe są mało efektywne, jeśli chodzi o przełożenie na liczbę nowych urodzeń. To znaczy, że budżet państwo kosztują dużo, a efekt jest bardzo mały, wręcz nieefektywny.
Dominik Owczarek
- Wystarczy spojrzeć na Niemcy. Tam polityka bezpośredniego finansowania, zresztą dużo wyższego niż w Polsce, nie jest skuteczna. Dzietność cały czas jest niska - podkreśla Paweł Strzelecki.
Dominik Owczarek z ISP podkreśla, że decyzja rządu dotycząca zasiłku 500 zł na dziecko jest "postawieniem stawki wyłącznie na jedną kartę, a polityka prorodzinna powinna być zrównoważona i oparta na wielu instrumentach".
- Z naszych badań wynika bardzo wyraźnie, że instrumenty, które są oparte o zasiłki pieniężne i ulgi podatkowe, są mało efektywne, jeśli chodzi o przełożenie na liczbę nowych urodzeń. To znaczy, że budżet państwa kosztują dużo, a efekt jest bardzo mały, wręcz nieefektywny - tłumaczy ekspert ISP. Dodaje, że program rządu ma pochłonąć od 15 do 21 mld zł rocznie.
- To ogromna kwota, za którą można zbudować sieć przedszkoli, żłobków i jeszcze przeszkolić pracodawców w temacie zatrudniania kobiet w ciąży i rodziców wychowujących dzieci. Możliwości wsparcia polityki prorodzinnej było wiele, a zdecydowano się na jedne kosztowne, ale za to chwytliwe rozwiązanie - dodaje Owczarek.
Ostatni dzwonek
Zdaniem dr Pawła Strzeleckiego to ostatni dzwonek na wprowadzanie działań, które mogę cokolwiek zmienić w polskiej demografii.
- Nawet jeśli za 10-15 lat będziemy mieli politykę prorodzinną, która podniesie nam dzietność do poziomu wskaźnika 2,1, to ona nie będzie dotyczyć już wyżu demograficznego, który przekroczy 40-tkę. A to wiek, powyżej którego większość kobiet ma już problemy z poczęciem dziecka. Może się więc okazać, że mimo iż polityka w przyszłości będzie skuteczna i skłoni kolejne pokolenia 20- i 30-latek do posiadania dzieci, to będzie ich mniej niż gdyby podobna polityka zadziałała choć w połowie tak skutecznie już dzisiaj - mówi dr Strzelecki.
Ekspert uważa, że dobrym modelem, który godzi ambicje dobrze wykształconych kobiet, a takie mamy w Polsce, z chęcią posiadania dzieci jest model skandynawski. - W skrócie oznacza on, że państwo bierze na siebie usługi opieki nad dziećmi i pomocy w godzeniu obowiązków rodzicielskich z aktywnością na rynku pracy. Należy zatem pamiętać o inwestowaniu w żłobki, przedszkola czy opiekę medyczną nad dziećmi, a nie tylko o zwiększaniu dochodów rodzin, choć i to jest pożądane - twierdzi dr Strzelecki.
Co zrobić?
Zdaniem Dominika Owczarka dużo lepsze efekty niż bezpośrednie finansowanie są widoczne po rozwinięciu usług opiekuńczych. Dlatego tak ważne jest inwestowanie w infrastrukturę, budowę przedszkoli i żłobków.
- Mogą to być również instrumenty wspierające opiekę nad dziećmi przez nianie. Z punktu widzenia wzrostu urodzeń kluczowe jest również to, aby rodziny miały stabilną sytuację finansową i zawodową. Jeśli kobieta ma pewną pracę, która pozwala jej również na prowadzenie życia rodzinnego, to chętniej decyduje się na posiadanie dzieci - twierdzi ekspert.
Prof. Piotr Szukalski uważa, że niekonieczne trzeba inwestować w budowę nowych żłóbków i przedszkoli. - Wystarczy zainwestować np. w szkolenia osób i certyfikowanie osób, które będą wykonywać opiekę we własnych mieszkaniach lub mieszkaniach swoich klientów, opiekując się trojką, czwórka dzieci. Takie osoby są merytorycznie przygotowane, rejestrowane, a więc można sprawdzić o nich opinię, a więc rodzic powierzałby opiekę nad dzieckiem specjaliście, a nie osobie z ulicy. Państwo powinno wspierać finansowo zatrudnianie takich osób, np. poprzez odliczanie kosztów od przychodów, na czym skorzystałaby również gospodarka, bo zmniejszyłoby się bezrobocie - mówi prof. Szukalski.
Jak to robią na świecie?
Z danych Eurostatu wynika, że to Francja ma najwyższy wskaźnik dzietności w całej Unii Europejskiej. I to ten kraj powinien być wzorem dla reszty borykającej się z narastającym problemem demograficznym Europy.
Jednym z ciekawszych rozwiązań, które zastosowano we Francji jest podwyższanie emerytury dla rodziców, którzy mają troje dzieci. Ich świadczenie jest wyższe o 10 proc. Każde kolejne dziecko to następne 5 proc.
Joanna Narkiewicz-Tarłowska
Joanna Narkiewicz-Tarłowska, dyrektor w dziale podatkowo-prawnym PwC i współautorka raportu „Ulgi podatkowe i świadczenia rodzinne w UE” przypomina, że dzietność we Francji wynosi prawie 2, bo działa tam wielopoziomowy i szeroki system prorodzinny.
- Jednym z ciekawszych rozwiązań, które zastosowano we Francji, jest podwyższanie emerytury dla rodziców, którzy mają troje dzieci. Ich świadczenie jest wyższe o 10 proc. Każde kolejne dziecko to następne 5 proc. - mówi Joanna Narkiewicz-Tarłowska. Dodaje, że funkcjonuje tam również cały system opieki i wsparcia na każdym etapie rozwoju dziecka.
- Rodzice mogą odliczać sobie od dochodu np. opiekę nad małym dzieckiem, czy za przeszkolę. Później mogą odliczać koszty nauki w szkole podstawowej i średniej, bo ponoszą wydatki, edukując dziecko. Co ważne, można tam również odliczać od dochodu alimenty. U nas płatność alimentów jest bardzo niska. We Francji przeciwnie, bo w części są zwracane w rozliczeniu - wyjaśnia.
Inwestować?
Demografowie zastanawiają się, czy program "Rodzina 500+" wpłynie na liczbę urodzeń dzieci w Polsce, a inwestorzy myślą, czy i w jaki sposób można na nowym zasiłku zarobić.
Jeśli projekt rządu wejdzie w życie, to wiele rodzin otrzyma co miesiąc gotówkę do ręki, a to z pewnością pobudzi konsumpcje towarów i żywności dla dzieci.
Wielu giełdowych graczy właśnie tym tłumaczy około 10-procentowy wzrost cen akcji spółki CDRL w ostatnich 10 dniach. Warto podkreślić, że aktywa firmy zajmującej się projektowaniem, produkcją oraz dystrybucją ubranek dla dzieci i młodzieży drożały, kiedy niemal cała giełda tonęła. Takich spółek na parkiecie jest kilka.
- Spółka wciąż powinna być na topie, bo inwestorom kojarzy się z szansą na szybki zysk. Warte uwagi są również aktywa LPP, która oferuje odzież dla zdecydowanie starszych, jednak wciąż beneficjentów programu, a dostępność cenowa sprawia, że marki tej spółki są jednymi z najpopularniejszych wśród młodych Polaków - uważa Paweł Żuk, analityk z firmy Inwestycje Alternatywne Profit. Dodaje, że inwestorzy powinni zastanowić się, czego zakup jest najbardziej odwlekany wśród rodzin nieposiadających dużego komfortu finansowego.
- Z tej perspektywy szczególnie atrakcyjny może być prawdopodobny wzrost wyników producentów podstawowych sprzętów AGD, jak Amica Wronki SA czy Zelmer SA - zaznacza.
Analityk podkreśla również, że dobrą inwestycją może być np. otwarcie prywatnego przedszkola czy żłobka. - Dla wielu rodziców dodatkowe 500 zł może okazać się decydujące w rachunku domowego budżetu, aby przekazać dziecko pod prywatną opiekę, podczas gdy sami rozpoczną lub wznowią karierę zawodową. Ten rynek już w ostatnich latach wykazywał się bardzo dużym potencjałem, jednak dopiero teraz stoi przed prawdziwą szansą rozwoju - twierdzi Żuk.
Natomiast Tomasz Wiśniewski, specjalista ds. strategii rynkowych TMS Brokers twierdzi, że beneficjentami rządowego programu mogą być mniejsze marki i sklepy. - Lokalne, handlujące produktami znacznie tańszymi niż tymi oferowanymi przez spółki giełdowe - zaznacza.
Program 500+
Rządowy program "Rodzina 500+" zakłada, że rodzice bez względu na dochody otrzymają po 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko, a rodziny o dochodach nie wyższych niż 800 zł na osobę w rodzinie (lub 1.200 zł w rodzinach z dzieckiem niepełnosprawnym) także na pierwsze dziecko. Świadczenie wychowawcze będzie przysługiwało do ukończenia 18. roku życia dziecka.
Program ma ruszyć w kwietniu przyszłego roku i zdaniem rządu dzięki niemu w latach 2017-2026 urodzi się 278 tys. dzieci. Przez dekadę program pochłonie 200 mld złotych.
Marek Szymaniak