Pierwsza tura wyborów prezydenckich obnażyła przekonanie wszystkich kandydatów, że Polacy są głupsi, niż są w rzeczywistości. Traktowano ich jak dzieci, wrzucając banalne obietnice i jak ognia unikając tematów kontrowersyjnych, a niesłychanie ważnych dla przyszłości. Obraz Polski w trakcie kampanii jest dla mnie przygnębiający. Dla Magazynu TVN24 pisze prof. Marcin Król.
Dziecinność
W tej kampanii wyborczej odnajdujemy kilka cech, które zaskakują w średnim europejskim państwie w końcu drugiej dekady XXI wieku. W środę widziałem w telewizji, jak premier Mateusz Morawiecki wręczał w Łukowie wójtom i burmistrzom olbrzymie tablice z czekami dla ich samorządów. Były różne sumy – od pół miliona do czterech milionów złotych. Całe to przedstawienie przypominało jedynie telewizyjny quiz, na którego zakończenie zwycięzca dostaje symboliczny wielki czek. Nie wspominam o sumach, bo pół miliona to tylko niewielki kawałek asfaltowej drogi, ale o formie doskonale przygotowanej dla zupełnie oszołomionych czy też ogłupiałych widzów najgorszej telewizyjnej produkcji. Polskich wyborców traktuje się więc jak zdziecinniałych staruszków, którzy lepiej widzą wielkie napisy z – rzekomo – oszałamiającymi sumami.
Zdziecinnienie nieuchronnie dotknęło też – przecież inteligentnego – kandydata opozycji. Rafał Trzaskowski musiał jasno się wyrazić, że popiera obniżony wiek emerytalny i – nie daj Boże – nie podniesie go pod żadnym pozorem. Pomijam tu kompetencje prezydenta i premiera oraz fakt, że kandydaci na prezydenta występują jak kandydaci na premiera. To jest nieuniknione, bo gdyby mówili tylko o kompetencjach prezydenta, to nie mieliby o czym mówić. A zatem biedny Trzaskowski musi przysięgać, że nie dopuści do podniesienia wieku emerytalnego w czasach, kiedy wiek ten podnosi cały świat i to już poza 70 lat.
Trzeci przykład zdziecinnienia to stosunek do historii w wykonaniu przede wszystkim Andrzeja Dudy. Byłem ciekaw, czy spełnią się moje oczekiwania i czy wspomni on polskie sukcesy na przykładzie zwycięstwa nad Krzyżakami. I się doczekałem. Mieliśmy w jego kampanii – jak dotychczas – do czynienia z paradą nonsensów. Żołnierze wyklęci, powstania, Krzyżacy, chrzest Polski, Polska zawsze katolicka i związana z Kościołem. To jest wizja – jak się dzisiaj mówi – życzeniowa. Ale z prawdą historyczną nie ma nic wspólnego. Jednak nie to jest istotne. Istotne jest używanie historii do celów propagandy wyborczej. Nie ma żadnego logicznego związku między Krzyżakami a walką o zwycięstwo wyborcze, ale to nikomu nie przeszkadza, bo kampania nie polega na odwoływaniu się o do jakiejkolwiek logiki, a do domniemanych emocji. Domniemanych, bo nikt w Polsce już raczej o Krzyżakach nie pamięta, ani Sienkiewicza nie czyta.
Czwarty przykład to Polska na ludowo. Nieustannie występujące zespoły ludowe (przewożone często z miejsca na miejsce), dzieci przebrane w ludowe stroje i zawodzące panie w średnim wieku – to wszystko jest nieprawda. Bardzo dużo jeżdżę po Polsce, po małych miejscowościach – między innymi po prawosławnych okolicach – i nigdzie nie widziałem już strojów ludowych. A nawet gdybym się mylił, to nie ma znaczenia, bo odwoływanie się do ludowych – domniemanych – tradycji jest nonsensowne. Nie da się zrozumieć, jakie rozumowanie stoi za przekonaniem, że miałoby to kandydatowi w czymkolwiek pomóc. Ludowość – taka, jaka jest nam pokazywana – już nie istnieje. Owszem, są nowe i ciekawe formy odnoszenia się do tradycji ludowych, ale tego w kampanii prezydenckiej nie dostrzeżemy.
Konkluzja: pierwsza tura wyborów i kampania ją poprzedzająca pokazały, że traktuje się wyborców jak dzieci i to głupie dzieci. Jak sądzę, także w przypadku wyborców Andrzeja Dudy nie odnosi to żadnego skutku, a tylko pokazuje poziom, na jakim znajdują się politycy i sposób myślenia ich sztabów.
Wartości: rodzina i religia
Drugi wielki obszar to sprawa wartości i całkowicie mylnych poglądów na temat tego, co wartością jest. Tu najlepszym przykładem jest powtarzana przez Dudę mantra – rodzina jest najwyższą wartością. Filozof, ale również każdy roztropny człowiek rozumie, że rodzina nie jest wartością, a instytucją często występującą w życiu publicznym. Wartości są przedmiotem naszego indywidualnego wyboru, wartości to wolność czy dobro. Wartości nie są – nie wolno do tego dopuścić – elementem propagandy politycznej. Natomiast rodzina jest formą instytucjonalnej organizacji społeczeństwa. Na odpowiednim poziomie tej organizacji – formą do niedawna jedyną. W rozumieniu Dudy i w rozumieniu klasycznym dobra czy właściwa rodzina to rodzice (bez żadnych uprzednich rozwodów) i co najmniej dwoje dzieci. Otóż takich rodzin w Polsce – zależy od metodologii badania – jest najwyżej połowa.
Skoro rodzina nie jest wartością, to czym jest w ustach polityków, jakich słyszeliśmy i słyszymy w kampanii prezydenckiej? Jest pewnego rodzaju ideałem, jaki w domniemaniu jest przeciwstawiony ideałowi nie-rodziny. Czy jednak nie-rodzina to w świecie rozwodników, samotnych rodziców, dzieci z różnych ojców czy matek, czy to jest coś złego? Czy to już nie jest zgodne z nauczaniem polityków? Byłaby to obraza dla ogromnej części społeczeństwa. Istotne bowiem jest przede wszystkim to, czy w jakkolwiek pojmowanej rodzinie występuję wartość, jaką jest miłość, a nie to, czy jest rodzina zgodna z tradycyjnym ideałem. Ten wątek w kampanii można uznać za fałszywe dowartościowywanie form życia już praktycznie nieistniejących, czyli za zachowanie anachroniczne.
Za wartość uważana jest też religia, Kościół czy też wiara. Nikt nie odróżnia tych zupełnie odmiennych pojęć. Rozumieć, czym jest wiara, a czym religia nikt oczywiście nie musi. Jednak zachowania w kampanii przed pierwszą turą czasem zdumiewały. Jak bardzo trzeba stracić pojęcie świętości i dostojeństwa religii, żeby wleźć na ambonę i głosić z niej słowo polityczne! To jest tylko świadectwo całkowitego nieporozumienia co do roli Kościoła, do czego zresztą sam Kościół się przyczynia. Religia nie jest wartością, ani wiara nią nie jest. Kiedy więc okazuje się z badań, że duża część Polaków życzyłaby sobie prezydenta "wierzącego", to jest to tylko dowód na całkowite niezrozumienie polityki.
Trzecią, domniemaną wartością, jest patriotyzm. Tu sprawa jest bardzo skomplikowana. Ale mówiąc pokrótce, nie ma patriotyzmu zbiorowego. Jest zawsze i tylko indywidualny. Obywatel nie musi być patriotą. Patriota to pewien rodzaj zestawu wyobraźni, gdzie mieszczą się wspomnienia, wybiórcza pamięć historyczna i nasze obrazy natury, wyglądów Polski. Każdy ma inny zestaw. W szczególnych, dramatycznych okolicznościach powstaje zestaw zbiorowy. Na co dzień wystarczy, że jesteśmy roztropni, a nie musimy bez przerwy być patriotami. A już na pewno wszelkie próby narzucania jakiejkolwiek wersji patriotyzmu są nie tylko skazane na niepowodzenie, ale z natury swojej idiotyczne.
Czego zabrakło
Co zatem pokazała kampania do pierwszej tury wyborów prezydenckich? Przede wszystkim przekonanie wszystkich kandydatów, że Polacy są głupsi, niż są w rzeczywistości. Traktowanie ich jak dzieci, którym wmusza się domniemane wartości. Innymi słowy, zaskakujący jest anachronizm tej kampanii. Wyraża się on nie tylko w tym, co opisałem powyżej, ale także w unikaniu jak ognia tematów kontrowersyjnych, a niesłychanie ważnych dla przyszłości. O klimacie wspominano tylko na marginesie innych tematów. Nie dlatego, że politycy nie zdają sobie sprawy ze znaczenia tych problemów, ale dlatego, że szersze rozwinięcie wymaga w Polsce poruszenia tematu węgla, czyli zamykania kopalni, czyli utraty miejsc pracy dla górników, a to przecież dziesiątki tysięcy wyborców. Więc klimatu lepiej nie ruszać.
Identycznie jest z rewolucją komunikacyjną, jaka – także w rezultacie doświadczeń pandemii – na pewno będzie miała miejsce, co sprawi, że setki tysięcy ludzi stracą pracę i okażą się niepotrzebni. Że wobec tego powstanie wielki problem, jak ich zagospodarować i jak przywrócić im miejsce w życiu społecznym. Ale to znowu wyborcy, więc lepiej ich nie straszyć.
Wreszcie polska wieś, ciągle wymieniana jako bastion Dudy. Oczywiście propaganda odgrywa tu istotną rolę, ale politycy PiS-u chętnie utrzymują ten olbrzymi skansen, a politycy opozycyjni nie potrafią zburzyć płotu, jakim jest otoczony. Nie ma już bowiem polskiej wsi. Na wsi mieszkają tacy sami ludzie jak w mieście i tylko wmuszane im wyobrażenia o samych sobie sprawiają, że mają się za innych. Znowu traktowanie jak dzieci w piaskownicy, żeby tylko z niej nie wychodziły.
Obraz Polski w trakcie kampanii jest dla mnie przygnębiający. Politycy bowiem zniżają się, by poruszyć banalne emocje. Społeczeństwo w gruncie rzeczy tych emocji nie akceptuje, ale z braku innych propozycji wybiera ich zestaw, który pomaga wskazać tego lub innego kandydata. Ani śladu powagi, ani śladu rzeczywistej wspólnoty. Jeżeli taka sama będzie do końca kampania do drugiej tury wyborów, to okaże się, że wybierzemy między jedną lalką a drugą. Jedną posadzimy na kanapie, a drugą damy do kąta. Miejmy nadzieję, że okoliczności wymuszą nieco inne zachowania i inną retorykę. Ale nadzieje te są nikłe.