Była ostatnią kobietą w Europie, na której wykonano wyrok śmierci. Jej cynizm i bezwzględność do dziś budzą grozę. Wystarczyła nieprzychylna uwaga czy krzywe spojrzenie, by sięgała po truciznę i z uśmiechem patrzyła, jak ofiara je ostatni posiłek. Otruła 20 osób, z których dziewięć zmarło w męczarniach. Gdy sędzia zapytał, czy przeprosi bliskich swoich ofiar, z pogardą odmówiła: "Nie tak mnie wychowano". Kim zatem była radziecka Lukrecja Borgia? I dlaczego dziś znów się o niej mówi?
Dziś. Woda z baniaka
W połowie grudnia 2017 roku do szpitala w Taganrogu nad Morzem Azowskim zgłosił się Konstantin Kolesnikow, główny konstruktor pracujący w miejskim przedsiębiorstwie przemysłu lotniczego Berijew. Słaniał się na nogach, uskarżał na zawroty głowy i wymioty. Początkowo lekarze myśleli, że to grypa żołądkowa, jednak pacjent nie reagował na leczenie, jego stan wręcz się pogarszał. Przestał chodzić, coraz gorzej widział, a włosy wypadały mu garściami. Gdy na początku stycznia 2018 roku do szpitala zgłosił się kolejny pracownik tego samego przedsiębiorstwa, z tymi samymi objawami, lekarze uznali, że to może być wrzód żołądka. Po kilku dniach na oddział zgłosiło się kolejnych sześciu pacjentów z mdłościami, bólami nóg i mięśni, osłabieniem. Na pytanie o miejsce pracy wszyscy odpowiadali zgodnie: Berijew. To jeden z największych pracodawców w niemal 300-tysięcznym Taganrogu. Produkuje się tam głównie hydroplany, czyli wodnosamoloty, oraz tzw. łodzie latające, na przykład Be-200 Altair, używane do gaszenia pożarów i akcji ratowniczych. Przedsiębiorstwo ściśle współpracuje też z rosyjskim Ministerstwem Obrony.
Tak masowa epidemia wśród pracowników jednej firmy wzbudziła zrozumiały niepokój wśród lekarzy. Medycy zarządzili badania toksykologiczne. Okazało się, że w organizmach wszystkich pacjentów z Berijewa znaleziono ślady związków talu – silnie toksycznego pierwiastka, używanego głównie w przemyśle ciężkim i badaniach geologicznych.
Trujące sole talu, który w sproszkowanej postaci łatwo rozpuszcza się w wodzie, a przy okazji nie ma zapachu ani smaku, wywołują najpierw wymioty i biegunkę, później bóle stawów i mięśni i uczucie duszności, łuszczenie się skóry i wrzody, a zastosowany nawet w niewielkich dawkach po kilku dniach od podania prowadzi do zatrzymania akcji serca, uszkodzenia nerek i innych organów wewnętrznych. Jednym z najbardziej typowych objawów zatrucia talem jest obfite wypadanie włosów, które u nasady stają się czarne. To właśnie tal był pierwszym "podejrzanym" w sprawie otrucia rosyjskiego podpułkownika KGB i FSB Aleksandra Litwinienki. Zdjęcia wycieńczonego emigranta, leżącego na szpitalnym łóżku z całkowicie łysą głową, wstrząsnęły światem. Po badaniach okazało się jednak, że Litwinienko został "poczęstowany" polonem. W przedwojennej Polsce głośno było o zbrodni popełnionej w 1933 roku w Sosnowcu rzekomo przez niejakiego pana G., który za pomocą talu miał zabić żonę i dwoje dzieci. Do otrucia bliskich nigdy się jednak nie przyznał.
Tal jako trucizna stosowany jest stosunkowo rzadko, ponieważ trudno go zdobyć i trzeba się z nim obchodzić bardzo ostrożnie, gdyż jego opary mogą być zabójcze również dla truciciela.
Według nieoficjalnych danych, talem zatruło się 29 osób z Berijewa, choć firma nie potwierdza tej liczby. Większość z nich wciąż nie wróciła do pracy lub przebywa w szpitalu. Dopiero w marcu policja wszczęła śledztwo i po przesłuchaniu pracowników fabryki zatrzymała Władisława Szulgę, jednego z konstruktorów Berijewa. Został oskarżony o celowe zatrucie współpracowników talem, który miał pozyskać ze spoiwa lutowniczego. Miał podrzucić tal do wody w stojącym w biurze 19-litrowym baniaku. Motywem miała być chęć zemsty na prawniku firmy, któremu Szulga w drodze do pracy zajechał drogę i zniszczył lusterko w aucie. Prawnik nie chciał się dogadać i złożył na Szulgę doniesienie do policji drogowej. Krewki konstruktor na rok stracił prawo jazdy, przez co miał czuć się pokrzywdzony. Poza tym szef pominął go przy awansie, więc frustracja w mieszkającym z mamą 36-latku narastała. Zdaniem oskarżenia, wtedy właśnie postanowił "troszeczkę podtruć" współpracowników.
Sprawa Władisława Szulgi skojarzyła się mediom z głośnym procesem sprzed lat, w którym główną rolę odegrał tal, a motywem również była zemsta.
Wtedy. Kasza gryczana i wątróbka
17 marca 1987 roku przypadał we wtorek. W nocy temperatura spadła do -13 stopni, w ciągu dnia było niewiele cieplej, więc zmarznięci mieszkańcy Kijowa przemykali do swoich zajęć, szczękając zębami. Miasto szykowało się do wielkiego meczu, który miał zostać rozegrany następnego dnia na Stadionie Republikańskim. Piłkarze Dynama Kijów podejmowali w ćwierćfinale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych turecki klub Beşiktaş JK.
W szkole nr 16 na kijowskiej Obołoni dzieciaki i dorośli nie rozmawiali o niczym innym, jak o tym, kto strzeli zwycięskiego gola: Ołeh Błochin, Wadym Jewtuszenko czy może Antolij Demjanenko. Około południa piłka nożna stała się jednak ostatnią rzeczą, o jakiej myśleli uczniowie i nauczyciele.
Tego dnia 14 osób zaczęło skarżyć się na wymioty, gorączkę i problemy z oddychaniem. Do szkoły jedna za drugą podjeżdżały karetki, zabierając mdlejące dzieci i przerażonych dorosłych. 20 marca zmarło pierwsze dziecko – Serhij Panibrat. Jego klasowy kolega Andrij Kuzmienko zmarł po kilku tygodniach. W męczarniach, nie odzyskując przytomności, odeszło też dwoje pracowników szkoły. Reszta była na OIOM-ie. Lekarze podejrzewali, że przyczyną tak gwałtownego przebiegu choroby jest wyjątkowo zjadliwy wirus grypy, który zaatakował organizmy osłabione po awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu, do której doszło w kwietniu 1986 roku. Po kilku dniach jednak do klasycznych grypowych objawów dołączyło gwałtowne łysienie – włosy chorych wypadały nawet przy lekkim potarciu głową o poduszkę. Cztery zgony członków społeczności tej samej szkoły, a zwłaszcza śmierć dzieci, wywołały poruszenie w mieście – ruszyły plotki, że władza znowu ukrywa prawdę o kolejnej awarii, jak to było w przypadku Czarnobyla.
Podczas rozmów z prokuratorami wszyscy chorzy opowiadali, że 16 marca, dzień przed tak gwałtownym atakiem choroby, jedli obiad w szkolnej stołówce – zupę z kaszą gryczaną i wątróbkę. Co ciekawe, wszyscy spóźnili się na obiad i jedli jako ostatni, niemal przed zamknięciem stołówki. Nie zatruła się żadna z osób, które jadły obiad podczas długiej przerwy. Sanepid i prokuratura zarządziły więc kontrolę szkolnej żywności. Wszczęto śledztwo. Świadkowie zeznawali, że dziwne zatrucia i zgony trwały od września 1986 roku – wtedy nagle zmarła tzw. partorg (organizatorka pracy partyjnej), a w listopadzie do szpitala z objawami grypy żołądkowej trafiło dwoje dzieci. Po nich w szpitalu wylądował nauczyciel chemii Wiktor Stadnik, który w ciągu kilku dni przestał chodzić i stracił włosy. Lekarze nie potrafili go zdiagnozować i uznali, że pedagog jest przemęczony. Zalecili mu jedynie wyjazd do sanatorium.
Pomywaczka Tamara
Gdy kontrolerzy z sanepidu chcieli porozmawiać z dietetyczką, odpowiedzialną za jakość podawanego dzieciom jedzenia, okazało się, że to niemożliwe – 9 marca 55-letnia Natalia Kucharienko zmarła w szpitalu na zawał. Przed śmiercią skarżyła się na ból i mrowienie w stopach, osłabienie i… wypadanie włosów. Śledczy postanowili więc ekshumować ciało. Podczas badania w tkankach zmarłej znaleziono ślady talu, a normy tego silnie trującego pierwiastka były wielokrotnie przekroczone. Zapadła decyzja o przeszukaniu szkoły i przesłuchaniu wszystkich pracowników, którzy mieli dostęp do kuchni. Podczas oględzin śledczy niczego jednak nie znaleźli. Ślady trucizny do tego czasu wyparowały. W mieście wrzało, rodzice zakazywali dzieciom jeść w szkolnych stołówkach lub w ogóle nie pozwalali im chodzić do szkoły.
Śledczych zastanowiło zachowanie pomywaczki, 45-letniej Tamary Iwaniutinej. Kobieta na wszelkie sposoby usiłowała im przeszkodzić. – Rzucała opryskliwe uwagi i stała tuż za naszymi plecami, niemalże oskarżając prokuratorów i pracowników sanepidu o próbę kradzieży żywności, przeznaczonej dla "biednych dzieciaczków" – wspominała w jednym z wywiadów Walentyna Kałaczikowa, emerytowana pułkownik MSW, w latach 80. szefowa wydziału kryminalistyki kijowskiej milicji. – Odpychała nas od garnków i talerzy, była obcesowa i chamska. Zastanawiałam się nawet, jak taką megierę dopuszczono do pracy z dziećmi – mówiła pułkownik Kałaczikowa. – Zachowywała się tak, jakby to ona była dyrektorką szkoły – mówił z kolei Wiktor Stadnik.
Ponieważ w szkole wciąż niczego nie znaleziono, śledczy zaczęli sprawdzać również mieszkania wszystkich pracowników szkolnej stołówki.
Gdy śledczy przyszli do jej domu, Tamara Iwaniutina zachowywała się obcesowo – wyszarpywała im z rąk obejrzane przedmioty i na wszelkie sposoby pokazywała, jak bardzo jest niezadowolona z wizyty milicji. Śledczy przeszukali posesję i już mieli wychodzić, gdy pułkownik Walentyna Kałaczikowa postanowiła zajrzeć do szafki pod maszyną do szycia Singer, którą wcześniej przeoczyła. Okazało się, że drzwiczki są zamknięte.
- To maszyna do szycia, odziedziczona po teściowej. Będzie pani tam zaglądać? – zapytała Iwaniutina.
- Tak. Proszę otworzyć szafkę albo dać mi klucz. Zrobię to sama – odparła Kałaczikowa. Wtedy Tamara osiągnęła apogeum złośliwości: rzuciła klucz na podłogę i wysyczała: - Sama sobie podnieś, krawcowo.
Na półeczkach i w szufladkach leżały nici, igielniki, zestaw do haftowania i buteleczka z olejem do smarowania maszyny do szycia. Kałaczikowa zwróciła uwagę na to, że flakonik jest za ciężki jak na tak małą pojemność. Wsunęła go do kieszeni fartucha, a po powrocie na komisariat oddała do ekspertyzy.
Śledczy byli zmęczeni i zdesperowani. Przez kilka tygodni nie znaleźli niczego, co mogłoby choć na milimetr posunąć sprawę do przodu. Wydawało się, że sprawa masowego otrucia w szkole nr 16 pozostanie zagadką.
Zbieg okoliczności
Jednocześnie z przeszukaniami szkoły i domów pracowników prokuratorzy sprawdzali także, w jaki sposób morderca zdobył tal – ze względu na swoje zabójcze właściwości stosowany był jedynie w przemyśle ciężkim i instytutach geologicznych, a dostęp do niego miało wąskie grono specjalistów. Przesłuchano między innymi wszystkich pracowników kijowskiego Instytutu Geologii. Jedna z laborantek przyznała, że od połowy lat 70. dostarczała swojej znajomej, właścicielce niewielkiego gospodarstwa rolnego, tzw. roztwór Clerici. Jest to roztwór mieszaniny mrówczanu i malonianu talu, ciężkiego pierwiastka o właściwościach zbliżonych do metali alkalicznych. Geolodzy używają go, by zbadać gęstość względną minerałów wobec gęstych cieczy. W roztworze Clerici toną na przykład cyrkonie, mniej gęste diamenty natomiast pływają. W ciągu 11 lat laborantka dostarczyła koleżance około 500 mililitrów trującego płynu. Miał pomóc rolniczce w rozprawieniu się z plagą gryzoni. Kobiety poznały się w latach 70. podczas ekspedycji geologicznej – wtedy też znajoma laborantki zaobserwowała, że ptaki, które zjadły chleb ze śladami talu, szybko zdychały. Nękana przez szczury "farmerka" nazywała się... Tamara Iwaniutina. To był przełom w sprawie, zwłaszcza że tego samego dnia przyszły wyniki ekspertyzy flakonika z rzekomym olejem maszynowym – w buteleczce znaleziono tal.
Tamara Iwaniutina została natychmiast aresztowana. Świadkowie opowiadali później, że gdy przyjechał po nią milicyjny łazik, była wyraźnie zaskoczona, ale nadzwyczaj spokojna. – Była przekonana, że uda jej się przekupić śledczego, któremu obiecała "dużo złota" – czytamy w jednym z wywiadów z nauczycielem chemii ze szkoły nr 16 Wiktorem Stadnikiem.
Po aresztowaniu pomywaczki Tamary wszystkie elementy morderczej układanki natychmiast wskoczyły na właściwe miejsce, a obraz zbudowany z tych puzzli był przerażający.
Czarna wołga
Tamara Iwaniutina, z domu Masłenko, urodziła się w 1941 roku jako czwarte z sześciorga dzieci Antona i Marii. Jej rodzice, choć sami byli biedni, zawsze uczyli swoje dzieci, że w życiu liczy się tylko "duży pieniądz", ponieważ to on rządzi światem, a człowiek musi się przede wszystkim dorobić. Tamara była wystarczająco inteligentna, by wiedzieć, że nauką i "uczciwą socjalistyczną pracą ku czci ZSRR" tego nie zdobędzie. Zresztą nauka ją nudziła. Tym, czego pragnęła najbardziej, było gospodarstwo, w którym hodowałaby kury i świnie, oraz czarna wołga. Nie widziała w tym osobliwym połączeniu kwiatka i kożucha niczego dziwnego. Jak zeznawała w śledztwie, jej idée fixe było, by pewnego dnia podjechać błyszczącym autem przed hotel Ukraina w Kijowie, wysiąść z wołgi w futrze z norek i niczym eteryczna gwiazda filmowa olśnić gapiów. Kiedyś, w młodości, widziała, jak z takiej właśnie czarnej wołgi wysiada kobieta nieziemskiej urody, a jako osobniczka zawistna i próżna zapragnęła choć przez chwilę wzbudzić w innych takie same uczucia. Pieniądze, dzięki którym mogłaby sobie na to wszystko pozwolić, planowała zdobyć, sprzedając wieprzowinę i drób.
Podobno pierwszy milion trzeba ukraść. Rodzice Tamary zdradzili jej prostszy sposób na zdobycie szybkich pieniędzy: zamążpójście. Małżonek musiał spełniać wyśrubowane jak na tamte czasy kryteria: mieć co najmniej dwupokojowe mieszkanie i bardzo dobrze płatną pracę. Tamara, choć nie należała do piękności, była ładną dziewczyną, wkrótce po skończeniu szkoły średniej znalazła więc wybranka – kierowcę TIR-a, który świetnie zarabiał, a z podróży przywoził deficytowe towary, niedostępne na socjalistycznych półkach: kawior, kiełbasę, puszki z szynką. Dodatkową zaletą świeżo poślubionego małżonka było M-3 w zielonym zakątku Kijowa. Tamara nie zamierzała jednak długo cieszyć się towarzystwem nudnego męża. Umiejętnie manipulująca ludźmi Tamara podobno potrafiła być bardzo przekonująca. Wyprosiła od wspomnianej już znajomej z Instytutu Geologii roztwór Clerici, rzekomo, by wytępić szczury. W rzeczywistości jednak kobieta zaczęła truć sąsiedzkie psy i koty i badała, jaką dawkę trucizny podać, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Mąż Tamary z każdym pobytem w domu marniał w oczach. Skarżył się na bóle w klatce piersiowej, mdłości i biegunkę, a także marznące i tężejące stopy. Któregoś dnia wyruszył w trasę, pogryzając przygotowane pieczołowicie przez żonę kanapki. Po kilku godzinach nie mógł już prowadzić. Poprosił zmiennika, by zatrzymali się przy rzeczce. Chciał popływać, orzeźwić się i jechać dalej. Gdy wycierał włosy ręcznikiem, kolega zauważył, że wychodzą mu garściami. Po chwili mężczyzna stracił przytomność i zmarł w drodze do szpitala. Tamarę poinformowano, że przyczyną zgonu był zawał.
Nieutulona w żalu właścicielka dwupokojowego mieszkania wspięła się na pierwszy stopień schodów do czarnej wołgi.
Zajęła się handlem, została jednak przyłapana na "spekulowaniu" i skazana na rok więzienia. W jej książeczce pracy widniał zapis, że jako osoba skazana prawomocnym wyrokiem nie może pracować w placówce opiekującej się dziećmi.
Po kilku latach Tamara poznała młodszego od siebie Ołeha Iwaniutina, którego głównym atutem byli wiekowi rodzice i duża działka z domem pod Kijowem, na której kobieta oczyma wyobraźni już widziała swoje dochodowe przedsiębiorstwo. Wkrótce po ślubie teść, którym uwielbiała opiekować się Tamara, zaczął chorować. Słabł z każdym dniem, zaczął mieć problemy z chodzeniem. Gwałtownie stracił włosy. Po kilku miesiącach gehenny staruszek zmarł. Na pogrzebie Tamara podała zdenerwowanej teściowej szklankę z wodą i korwalolem – lekiem uspokajającym. Potajemnie dodała też do płynu roztwór Clerici. Wieczorem teściowa zaczęła mieć problemy z sercem, po dwóch dniach nie żyła. Droga do wymarzonego chlewika stała otworem. Młodszy o dziewięć lat mąż podobał się Tamarze, więc nie otruła go natychmiast, a podtruwała powoli, by "tylko" ciężko zachorował. Przy wielu okazjach podkreślała, że małżonek jest słabego zdrowia i obciążony złymi genami zapewne wkrótce umrze, podobnie jak jego rodzice.
Gdy w gospodarstwie zmaterializowała się znacząca liczba świń i kur, Tamara zetknęła się z problemem logistycznym: jak karmić całe to towarzystwo? W czasach pieriestrojki i głasnosti był to prawdziwy problem, zwłaszcza że państwo kontrolowało podaż produktów, w wielu regionach kraju półki świeciły pustkami, a w co lepiej zaopatrzonych placówkach - słojami z sokiem brzozowym.
Początkowo Iwaniutina kupowała odpadki od rolników handlujących na kijowskim Bazarze Besarabskim, później jednak wpadła na pomysł, że zamiast dopłacać do interesu, zacznie jeszcze więcej na nim zarabiać. Logika nie podpowiedziała jej jednak, by sprzedać część świń i za te pieniądze kupić paszę dla reszty. Iwaniutina sięgnęła lewą ręką za prawe ucho: zdobyła fałszywą książeczkę pracy i we wrześniu 1986 roku zatrudniła się w szkole nr 16 jako pomywaczka, uzyskując tym samym nieograniczony dostęp do żywności. Była bardzo niezadowolona, gdy pewnego wrześniowego dnia została przyłapana przez szkolną organizatorkę pracy partyjnej (w czasach radzieckich znacząca funkcja) na podkradaniu resztek z obiadu. Po kilku dniach "partorg" z podejrzeniem zawału trafiła do szpitala, gdzie zmarła. Gdy dwoje dzieci zobaczyło, jak Tamara wynosi ze szkoły kotlety i ziemniaki, poprosiły, by dała im trochę jedzenia dla bezdomnego zwierzaka. Wściekła Tamara pogoniła uczniów, a po kilku dniach dzieci trafiły do szpitala z objawami grypy żołądkowej. Oboje stracili włosy.
Nauczyciel chemii Wiktor Stadnik również zauważył dziwne zachowanie pomywaczki i zwrócił jej uwagę, trafił więc na czarną listę ludzi do otrucia. Uratowało go jedynie to, że udało mu się zdobyć skierowanie do sanatorium i na kilka miesięcy wyjechać z Kijowa. Został jednak inwalidą. Dietetyczka Natalia Kucharenko została otruta, ponieważ od razu zauważyła, że Tamara "marnuje jedzenie", a resztki przepadają bez śladu. Nikt jednak nie skojarzył tylu przypadków tajemniczych zachorowań.
Rozzuchwalona Tamara Iwaniutina była tak przekonana o swojej bezkarności, że bez mrugnięcia okiem dolała truciznę do zupy i wątróbki, by zemścić się na uczniach, którzy nie chcieli jej pomóc w ustawianiu stołów, oraz znienawidzonych pracownikach szkoły, z którymi wdawała się w coraz ostrzejsze kłótnie. Szef szkolnej stołówki nawet chciał ją zwolnić, jednak władze oświatowe poinformowały go, że pomywaczka zarabia tak mało, że na miejsce Tamary nikogo szybko nie znajdą, musi więc sobie jakoś poradzić z krnąbrną pracownicą. 16 marca 1987 to właśnie szef stołówki był głównym celem trucicielki. Wiedziała, że późno jada obiady. Tego dnia w stołówce było jednak więcej osób, które czekały na zebranie związkowe. Świadkowie zeznawali później, że Iwaniutina z uśmiechem na ustach obserwowała, jak kilkanaścioro pracowników szkoły i troje uczniów zajada zupę doprawioną talem. Z dokumentów śledztwa wynika, że niechęć do współpracowników zrodziła się w Iwaniutinej dlatego, że zachęcali dzieci do zjadania wszystkiego, co mają na talerzu, a to nie było w jej interesie. Tamara chciała też wywołać w szkolnej społeczności przekonanie, że nie warto jadać w stołówce – tym sposobem więcej odpadków trafiałoby do jej świnofermy.
Piekielna rodzinka
Gdy wieść o aresztowaniu Tamary rozeszła się po mieście, ludzie zaczęli przypominać sobie o innych dziwnych zgonach w jej rodzinie. Żona brata, mąż siostry, daleka krewna… Gdy do rodziców Tamary zajrzała sąsiadka i zaczęła wypytywać o córkę, staruszkowie poczęstowali ją świeżo usmażonymi oładuszkami – rodzajem naleśników z mąki i twarogu. Kobieta, po tylu rozmowach o truciźnie i zabójstwach, odmówiła, rzuciła jednak kawałek oładuszka kotce. W nocy zwierzę zdechło w męczarniach, a przerażona kobieta poszła na milicję.
Śledczy byli w kropce – Tamara siedziała w więzieniu, a flakonik z talem został zabezpieczony. Wkrótce zapukali do mieszkania rodziców Iwaniutinej. Po krótkim przesłuchaniu starsi państwo potwierdzili, że oni też mają buteleczkę roztworu Clerici. Oboje przyznali się do trucia sąsiadów, krewnych i wszystkich, którzy im z jakiegoś powodu podpadli. Co więcej, w trakcie śledztwa wyszło na jaw, że również młodsza siostra Tamary – Nina – kilka dni po ślubie otruła talem swojego znacznie starszego męża. Mężczyzna zmarł, zostawiając młodej wdowie całkiem pokaźny majątek i mieszkanie.
W sumie członkom tej rodzinki z piekła rodem udowodniono 40 przypadków otrucia ludzi. 13 osób zmarło, z czego dziewięć – z rąk Tamary. Przez 11 lat zabójcy pozostawali bezkarni i stawali się coraz bardziej zuchwali.
Podczas rozprawy biegli uznali Iwaniutiną za poczytalną, zwracali jednak uwagę na znacznie zawyżoną samoocenę Iwaniutinej, jej brak zahamowań, mściwość i podejrzliwość. Ludzi traktowała jako środek do osiągnięcia celu, który zamierzała zdobyć niezależnie od sposobów, jakich musiała użyć. Koleżankom z celi powtarzała zasłyszane od matki motto: - Na wrogów nie trzeba pisać donosów czy skarg, tylko przyjaźnić się z nimi i częstować, a jeśli ktoś podpadnie, podać mu truciznę.
Była jednocześnie tak pewna siebie i bezwzględna, że na pytanie sędziego, czy przeprosi obecnych na sali krewnych swoich ofiar, odparła z pogardą: - Nie tak mnie wychowano.
Matka Tamary Iwaniutinej, Maria Masłenko, została skazana na 13 lat kolonii karnej. Ojciec, Anton Masłenko, usłyszał wyrok dziesięciu, a siostra – 15 lat więzienia. Rodzice zmarli podczas odbywania kary, Nina po odsiedzeniu części wyroku wyszła z więzienia i słuch po niej zaginął.
Tamara Iwaniutina została skazana na karę śmierci przez rozstrzelanie. Data śmierci nie jest znana, uważa się, że wyrok wykonano w 1988 roku – był to ostatni taki przypadek w Europie (karę śmierci wykonuje się współcześnie na Białorusi, jednak od czasów Iwaniutinej nie usłyszała go żadna kobieta). Tym samym Tamara Iwaniutina zapisała się w historii radzieckiej kryminalistyki jako trzecia kobieta stracona od śmierci Józefa Stalina (przed nią rozstrzelane zostały kolaborująca z Niemcami podczas II wojny światowej "Tońka-Pulemiotczica" Antonina Makarowa, która rozstrzelała 1500 rosyjskich jeńców, oraz Berta Borodkina, skazana za kradzież znacznego majątku socjalistycznego).
Dziś
Wróćmy do współczesności. Według nieoficjalnych informacji, w szpitalach wciąż pozostaje wielu pracowników Berijewa zatrutych związkami talu. Ich stan bardzo powoli się poprawia. Lekarze radzą pacjentom, by co najmniej przez rok wstrzymali się z powiększaniem rodziny, ponieważ tal trudno wyprowadzić z organizmu.
Na początku kwietnia Władisław Szulga przyznał się do zarzucanych mu czynów. Na początek rozprawy czeka w domowym areszcie. Zarzuca mu się celowe spowodowanie uszczerbku na zdrowiu średniego stopnia. Grozi mu za to do pięciu lat więzienia.
Paradoksalnie szczegółem, który łączy sprawę Władisława Szulgina z Tamarą Iwaniutiną, jest... wołga, niespełnione marzenie okrutnej zabójczyni. 36-latek jest właścicielem rozpadającej się legendy radzieckiej motoryzacji i właśnie nią jechał do pracy, gdy spowodował wypadek, który uruchomił całą lawinę tragicznych zdarzeń. Jak widać, jemu też nie przyniosła szczęścia.