Na pierwsze zgrupowanie reprezentacji go nie wpuścili, bo przyszedł w dresie. Bluza z kapturem, łysa głowa – to musiało budzić złe skojarzenia. Dziś Michała Pazdana rozpoznają w Polsce wszyscy. Dzieci i matki też. Profesor, nowy minister obrony narodowej, pirania – tak się o nim mówi.
Dlaczego Pazdan nie ma znajomych na Facebooku? No przecież wiadomo. Bo wszystkich zablokował. Żart już dobrze znany. Michał, gdy go usłyszał, był trochę onieśmielony. Jego żona Dominika woli inny - przeróbkę internetową zdjęcia, na którym Cristiano Ronaldo schowany za plecami kolegów z reprezentacji dopytuje się, czy Pazdan już sobie poszedł.
Gdy wrócił z kadrą z Euro, został po królewsku powitany w Niepołomicach, rodzinnej miejscowości Dominiki, w której Pazdanowie cały czas mają dom. Pewnie tam osiądą, gdy Michał skończy karierę. Na dziedziniec miejscowego zamku ściągnęły tłumy, które sparaliżowały 11-tysięczną mieścinę. Później burmistrz wręczył mu żelazną tarczę z orłem białym, a jego synkowi Marcelowi – drewnianą replikę. Dla obrońcy reprezentacji, który nie zląkł się Niemców ani innych Ukraińców.
Kult Pazdana
Mistrzostwa Polacy nie zdobyli, dotarli do ćwierćfinału, ale zewsząd byli chwaleni. Najczęściej Michał, który nie raz i nie dwa heroicznie bronił drogi do bramki. A to nogą, wślizgiem, a to głową. Z Niemcami, mistrzami świata, miał siedem odbiorów piłki, najwięcej w jednym meczu ze wszystkich piłkarzy. Od tego momentu w kraju rósł kult Pazdana, zaczęła się Pazdanomania.
W kibicowskiej wyobraźni Michał był wszędzie. Jako blokada na kołach (w końcu nikt tak dobrze jak on nie potrafi blokować), jako reklama programów antywirusowych. W trakcie Euro oferowano golenie "na Pazdana" – i to za darmo. Stał się synonimem wojownika, którego w razie wojny każdy chciałby mieć obok siebie.
– Odkąd pamiętam, on nigdy nie bał się włożyć głowy tam, gdzie inni obawiali się włożyć nogę. Michał był przeambitny i przesprawny. Zawsze zależało mu na zwycięstwie, nieważne, czy piłka nożna, czy jakaś inna dyscyplina. Świetnie też biegał. U nas w szkole był wyróżniający się – opowiada Mirosław Zając, wuefista z krakowskiego gimnazjum nr 36.
Nowa Huta złą sławą owiana
Michał mieszkał z rodzicami i dwoma starszymi braćmi w pobliskim bloku. Osiedle Dywizjonu 303, Nowa Huta, dzielnica Krakowa złą sławą owiana. Wszystkie bloki takie same. Smutno, ponuro. Wieczorem nie wychodź, jeśli ci życie miłe, bo zamiast na znajomego można się natknąć na ostrze czyjegoś noża. Wielu tak tu kończyło. Ktoś trafił do więzienia, ktoś inny utopił się w morzu wódki, a jeszcze inny wpadł w narkotykowe szpony.
– To specyficzne miejsce. Jeśli nikogo nie znasz, możesz mieć problem – wspominał po latach dzisiejszy bohater narodowy.
Trzeba było być ostrożnym, wiedzieć, dokąd przypadkiem się nie zapuścić, żeby nie padło pytanie, którego nigdy nie chciało się usłyszeć. – Kraków to Wisła, Cracovia i Hutnik. Bądź tu mądrym i zgadnij. Zdarzały się zaczepki i pytania o ulubiony klub – przybliża dylematy nastolatka z Dywizjonu 303 kolega Piotr Madejski.
Dziś, gdy raz na jakiś czas wracają na stare śmieci, obserwują z Michałem, że niewiele się zmieniło. Owszem, klatki czy ławki odmalowano, ale często siedzą na nich ci sami ludzie co kilkanaście lat temu.
Z twarzy chłopczyk, ale na boisku zadziora
Obydwaj pochodzą z Nowej Huty, dzieliło ich kilka osiedli, na piechotę jakieś 15 minut. Ale razem grali w Hutniku, później w Górniku Zabrze, na którego treningi dojeżdżali z Krakowa corsą Michała.
– On, choć był młodszy o kilka lat, od początku imponował zawziętością. Poza boiskiem spokojny, do dzisiaj z twarzy to taki chłopczyk. Ale gdy już miał grać, to walczył na całego. Taka zadziora z niego była. Widać było, że ma predyspozycje do gry w obronie. Był grubokościsty. Niełatwo było go przestawić, grał twardo. Czasami musieliśmy na niego ryknąć, żeby uważał, bo potrafił starszych podeptać – opowiada, nie kryjąc śmiechu, Madejski.
Po czym dodaje: – On dzięki tej swojej zawziętości zaszedł tak daleko.
Nowohucki charakter wychodził z Pazdana tylko w grze. Do chuliganki go nie ciągnęło, nie chodził na dziewczyny. Pewnie dlatego na osiedlu wołali na niego "Ksiądz".
– Skromny chłopak, lubiany. Nie wagarował, nie przypominam sobie. Umiał pogodzić sport z nauką. Był dobry z matematyki, w ogóle był dobrym uczniem, miał dobre zachowanie. Miał poukładane w głowie, dzięki temu poszedł później do dobrego liceum. Znam jego rodziców, też bardzo mili, dobrzy ludzie. Widać, że Michał to po kimś ma – nie może się go nachwalić pan Zając, nauczyciel z gimnazjum.
"Synek Beenhakkera" wyrzucony z hotelu
Nie wszyscy pamiętają, że Euro we Francji dla Michała było już drugim, na które pojechał. Osiem lat wcześniej na mistrzostwa kontynentu wziął go Leo Beenhakker. Wszyscy pukali się w czoło, gdy Holender wyczytywał nazwiska nominowanych. – Tak, Michał Pazdan – przemawiał do oniemiałych ówczesny selekcjoner.
Dziś Beenhakker ma ogromną satysfakcję. – To pieprzona pirania. Był wszędzie. Pazdan przypilnuje dwóch rywali w tym samym czasie – chwali się, przypisując sobie wynalezienie zadziornego obrońcy dla reprezentacji.
To były trudne czasy dla Michała. Miał 20 lat, gdy dorosła kadra wezwała go po raz pierwszy. Za każde powołanie czekał go słowny lincz od dziennikarzy i kibiców. Nazywali go "synkiem Beenhakkera", a on musiał udowadniać, że grać w piłkę jednak potrafi. – Byłem zestresowany nagonką na mnie. Przed meczami nie mogłem spać – opowiadał o trudnych początkach w reprezentacji.
Wcześniej nie grał nawet w juniorskich drużynach narodowych, a tu od razu skok do wielkiego świata. Nie był przygotowany do tego, by radzić sobie z presją i krytyką. Ba, nie wiedział nawet, jak się ubrać na pierwsze zgrupowanie. W hotelu Sheraton zjawił się więc w dresach i bluzie z kapturem. – Dzień dobry, ja na zgrupowanie reprezentacji – zameldował się w recepcji.
Pan za biurkiem spojrzał na niego, uśmiechnął się i wskazał na drzwi. Gdy to nie pomogło, wezwał ochroniarza. Pazdan musiał ratować się dowodem osobistym. Pomogło.
Odsypianie w samochodzie
Przygód ekstremalnych w karierze Michała było więcej. Kiedyś za łóżko posłużyło mu siedzenie w corsie, o której była już mowa. Skończył właśnie sezon w Hutniku, ale dostał zaproszenie na testy w Górniku. Wyjechał do Zabrza skoro świt. Z samego rana testy w masce tlenowej, po południu trening z zespołem. Z wolnym czasem trzeba było coś zrobić. A że był zmęczony, to wjechał na jakieś osiedle i dobrze się zamknął w samochodzie.
– Odsunąłem siedzenie, przykryłem kocem i się zdrzemnąłem – wspominał później.
Testy przeszedł pomyślnie. Górnik wyłożył za niego 75 tys. złotych, płatne w czterech latach. Sam piłkarz dostał kontrakt na pięć lat.
– Nawet nie negocjowałem. Brałem, co dawali – wspominał, jaki był szczęśliwy.
Byle nie do Turcji
W Zabrzu spotkał trenera Adama Nawałkę, który zapamiętał niewysokiego, aczkolwiek nieustępliwego i odważnego obrońcę jeszcze z czasów, gdy był jednym z asystentów Beenhakkera. Nawałka na Pazdanie i Kamilu Gliku oparł blok obronny, który na Euro pomylił się tylko dwa razy.
Dziś, po jakże udanych dla siebie mistrzostwach, Michał może kosztować 234 razy więcej niż wtedy, gdy przechodził do Górnika. Legia, do której trafił rok temu i z którą zdobył podwójna koronę, może dostać za niego nawet 4 mln euro. Pazdana chcą kluby z Bundesligi, są też oferty z Turcji.
Jednak nad Bosfor jemu i żonie się nie spieszy. – Byle nie Turcja. Tam jest niespokojnie – postawiła weto Dominika.
– On dopiął swego przez to, że był ułożony, pracowity i od początku miał swój cel: chciał być wielkim piłkarzem. Całe szczęście, że poszedł w sport, bo Nowa Huta, jakby to powiedzieć, nigdy dobrze się nie kojarzyła. Teraz cieszymy się, że mamy wybitnego piłkarza – nie kryje satysfakcji wuefista Mirosław Zając.
Tomasz Wiśniowski