- Ten jest zboczony, który sieje nienawiść, ten jest zepsuty, który odnosi się do drugiego z wrogością - mówił podczas Marszu Równości nieżyjący prezydent Gdańska. Taką drogę wybrał Paweł Adamowicz. A jaką pójdzie obecna opozycja? Czy wyrazi solidarność z mniejszościową grupą naznaczoną przez Kaczyńskiego jako "groźną"? Tchórzliwość w sprawach fundamentalnych nie popłaca. Dla MagazynuTVN24 pisze Agata Szczęśniak z OKO.press.
Jarosław Kaczyński zrobił opozycji wspaniały prezent: u progu kampanii europejskiej dał jej możliwość mówienia o wartościach i to mówienia w sposób pełen emocji. Pytanie, czy opozycja będzie umiała tę szansę wykorzystać, wciąż pozostaje otwarte. Ostatnie dni pokazują, że Koalicja Europejska może pójść dwiema drogami: Pawła Adamowicza albo Romana Giertycha. Z dwóch podstawowych narzędzi mobilizacji politycznej, którymi są strach i nadzieja, PiS wybrał pierwsze. Opozycja może i powinna wybrać drugie.
Miłość trwa trzy lata
Prawo i Sprawiedliwość przed laty zajęło w polskiej polityce miejsce tego, kto rysuje linie podziału i rozsadza Polaków po stronie dobra lub zła. Kiedy jedna (centrowo-liberalna) strona mianowała się ekspertami od autostrad i "ciepłej wody w kranie", druga (PiS) ubrała się w szaty ekspertów od moralności. Co jest patriotyczne, co służy polskiej rodzinie, kto jest zdrajcą i dlaczego, a kto jest prawy i sprawiedliwy - PiS czuł się w tym jak ryba w wodzie.
Kiedy więc Jarosław Kaczyński mówił 9 marca w Jasionce o "wielkim zagrożeniu" i "ataku na rodzinę", a kilka dni później wykrzykiwał "wara od naszych dzieci!", to występował w znanym kostiumie Wielkiego Moralizatora. Nie przypadkiem wyciągnął go z szafy właśnie teraz. PiS zaczyna bowiem mieć kłopoty.
Dzieje się tak częściowo z "naturalnych przyczyn": minął trzeci rok rządów partii Kaczyńskiego, a w trakcie rządzenia każda partia wyciera się i nabija sobie guzy. Częściowo to efekt afer: NBP, taśmy Morawieckiego i w końcu taśmy Kaczyńskiego, przez które prezes PiS stracił powab niewinnego. Od września PiS-owi wyciekło około 7 punktów procentowych sondażowego poparcia. Za to opozycja dzięki sukcesom kilkorga polityków w wyborach samorządowych (Rafała Trzaskowskiego czy Pawła Adamowicza) znów stała się "wybieralna". W dodatku jest bardziej zmobilizowana. Jak pokazują badania CBOS, 78 proc. wyborców PO zapowiada, że weźmie udział w eurowyborach. Wśród wyborców PiS to aż o 10 punktów procentowych mniej. Nic dziwnego, że podczas konwencji w Jasionce eurodeputowany PiS Tomasz Poręba zupełnie wprost prosił: "Pomóżcie nam", a Kaczyński obiecywał "gryźć trawę".
Niektórzy komentatorzy uznali Rafała Trzaskowskiego za nieodpowiedzialnego sprawcę kampanii przeciwko osobom LGBT. Zupełnie niesłusznie. Bez względu na to, czy Trzaskowski podpisałby Deklarację LGBT+, czy nie, PiS i tak szukałby tematu, który rozpali emocje i zmobilizuje wyborców poza wielkimi miastami. Uchodźcy? To już było i się skończyło. Aborcja? Też było i skończyło się wzrostem poparcia dla liberalizacji ustawy aborcyjnej. Zostali geje i lesbijki.
Czy osoby LGBT+ powtórzą los uchodźców?
Dlaczego PiS-owi udało się w przypadku uchodźców? Z dwóch powodów: z braku konkurencyjnej opowieści i z braku... uchodźców.
Propagandowa ofensywa z 2015 i 2016 roku wchodziła w społeczeństwo jak w masło. Było ono bombardowane luźno trzymającymi się faktów lub kompletnie zmyślonymi opowieściami o uchodźcach-terrorystach-gwałcicielach. Politycy, media, trolle, boty.
A po drugiej stronie? Liberalne media i organizacje pozarządowe przedstawiały fakty, ale nie miał kto ubrać ich w spójną opowieść o solidarności. Politycy Platformy Obywatelskiej kluczyli i zmieniali zdanie. W ostatecznym rozrachunku oddali społeczeństwo fałszerzom rzeczywistości. W ciągu zaledwie czterech miesięcy - od maja do czerwca 2015 roku - odsetek osób, które uważały, że Polska nie powinna przyjmować uchodźców, wzrósł dwukrotnie (z 21 do 40 proc.).
Drugi powód sukcesu antyuchodźczej kampanii to fakt, że dotyczyła ona nieobecnych. O uchodźcach można było powiedzieć niemal wszystko, bo ich w Polsce niemal nie ma. Niewielu było gotowych stanąć w obronie abstrakcji.
Z osobami LGBT+ jest zupełnie inaczej. Są na wyciągnięcie ręki. To członkowie rodzin, sąsiedzi, koleżanki i koledzy ze szkoły lub pracy. Dziś niemal każdy Polak i Polka zna geja lub lesbijkę - z życia albo z telewizji. Znają też Roberta Biedronia, który zanim założył partię, zgromadził duże zasoby sympatii i popularności oraz zdobył status "swojego geja".
"Ten, który mówi złe słowa, ten jest zboczony"
Osoby LGBT+ nierzadko doświadczają w Polsce nienawiści, dyskryminacji, przemocy, ale niejednokrotnie również wsparcia. Znamy historie rodzin, które wyrzekają się syna-geja, lecz znamy też historie pozytywne: "syn to syn, gej czy nie gej, w końcu rodzina to rodzina". Tacy właśnie rodzice, którzy stoją murem za swoimi dziećmi LGBT+, napisali do Jarosława Kaczyńskiego: "Prawa obywatelskie naszych dzieci nie są »zachodnim nowinkarstwem«, przemijającą modą. To są żywi ludzie, którzy mają, jak każdy, jedną szansę na życie. A to życie można zniszczyć pomówieniem i złym słowem. Nie godzimy się na traktowanie naszych dzieci, jak społecznych wrogów". Te słowa nie musiały paść z ust matek i ojców warszawskich dzieci LGBT+. Badania Macieja Gduli pokazały, że tzw. klasa ludowa wcale nie jest tak homofobiczna, jak ją politycy malują.
I to właśnie te pozytywne i osobiste historie są szansą dla opozycji. To na nich powinna się skupić, a nie na mówieniu o prześladowaniach. Stwarzają one bowiem przestrzeń na słuszną dumę z tego, że bywamy wspólnotą otwartą, troskliwą, z sercem na dłoni. Dają szansę na to, by "Europa" przestała być słowem nudnym, a "tolerancja" odnosiła się nie tylko do traktatów i ustaw, ale również do problemów naszych przyjaciół i sąsiadów.
Taką drogą szedł Paweł Adamowicz. Zapowiadając swój udział w Marszu Równości w 2017 roku, mówił: "Czasem człowiek zmienia poglądy. Moje, kiedyś bardzo konserwatywne, także się zmieniają, ale niezależnie, czy jesteśmy konserwatystami, czy liberałami, a może socjalistami, powinniśmy pamiętać o szacunku dla drugiego człowieka i prawie do wyrażania swoich poglądów i przekonań – nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy". A podczas samego Marszu wygłosił przemówienie odwołujące się do tradycji gdańskiej tolerancji i spuentował: "Jak słyszycie, że ktoś jest zboczony, że ktoś jest zepsuty, to powiem tak: ten jest zboczony, który sieje nienawiść, ten jest zepsuty, który odnosi się do drugiego z wrogością, trzyma rękę wyciągniętą w nienawiści, chce rzucić kamieniem, chce potraktować go pałką, ten który mówi złe słowa, złą energię wysyła do drugiego człowieka, ten jest, przepraszam, zboczony. My jesteśmy najnormalniejsi na świecie".
Po przeciwnej stronie jest dziś Roman Giertych. "Każdy kto promuje ten temat [osób LGBT+], to obiektywnie przyjaciel J.Kaczyńskiego i PiS. Nawet jeżeli motywy jego działania są inne" - pisze.
Droga Giertycha to powtórka polityki kunktatorstwa z czasów kampanii uchodźczej. Wieczne "ale", uchylanie się od tego, by wyrazić solidarność z mniejszościową grupą naznaczoną przez Kaczyńskiego jako "groźną".
A tchórzliwość w sprawach fundamentalnych nie popłaca. "Prawda jest wynikiem tonu i przekonania, z jakimi ją przekazujemy" - mówi Silvio Berlusconi w filmie Paolo Sorrentino "Oni". To bolesna, acz prosta prawda o polityce. Dobrze by było, gdyby opozycja ją sobie przyswoiła.
"Kiedy oni obniżają loty, my mierzymy wyżej"
Związki partnerskie są legalne w 22 krajach UE, małżeństwa - dokładnie w połowie państw członkowskich (14). A adopcja, która wzbudziła taką panikę wśród polityków i publicystów? W 18 krajach pary jednopłciowe mogą adoptować dziecko z poprzedniego związku jednego z partnerów, a w 13 - adoptować dziecko, z którym żadne z nich nie jest spokrewnione. Polacy znają te kraje, jeżdżą tam do pracy, mają tam rodziny. To między innymi Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania. Nawet we Włoszech pary jednopłciowe mogą legalnie wychowywać dziecko jednej z partnerek. Taki świat nie jest Polkom i Polakom nieznany. I przestają się go bać również nad Wisłą.
56 proc. badanych przez Ipsos na zlecenie OKO.press w lutym br. powiedziało, że jest za prawem do jednopłciowych związków partnerskich, a 41 proc. - za prawem do małżeństw. Nawet w elektoracie PiS takich osób jest prawie jedna trzecia (28 proc.).
To jest moment, kiedy opozycja może powiedzieć: "Stać nas na więcej". Nie tylko w sensie finansowym, ale również społecznym i moralnym. "To nie znaczy, że wyborcy wypatrują świętych, ale szukają kogoś, kto przemówi do ich jasnej strony" - pisała niedawno amerykańska publicystka Jennifer Rubin, radząc demokratom, by na swą kandydatkę na prezydenta wybrali osobę, która stawia na wartości.
Z oczywistych względów najlepszą kartę ma tu Robert Biedroń, zupełnie niesłusznie rozliczany ze swego wsparcia dla Trzaskowskiego. Pytanie brzmi raczej, czy Trzaskowski i Giertych staną w obronie Biedronia, gdy on stanie się obiektem ataku w tej wojnie. A taki moment prędzej czy później nadejdzie.
W jednym z najsłynniejszych swoich przemówień Michelle Obama tłumaczyła, jakie wyzwanie staje przed nią i jej mężem, gdy wychowują swoje córki. "Jak mamy obstawać przy tym, że nienawistny język, który słyszą w telewizji od osób publicznych, nie oddaje prawdziwego ducha tego kraju. Jak wytłumaczyć, że kiedy ktoś jest okrutny lub zachowuje się jak brutal, nie zniżasz się do jego poziomu. Nie, nasze motto brzmi: kiedy oni obniżają loty, my mierzymy wyżej [when they go low, we go high]” - powiedziała.