Od dziecka bała się wody, straszona przez matkę, której Cyganka przepowiedziała los córki – sławę i śmierć w ciemnej wodzie. Natalie Wood, jedna z najpiękniejszych, najbardziej utalentowanych gwiazd lat 60. i 70., do historii przeszła za sprawą ról w "Buntowniku bez powodu" i "West Side Story". Po 35 latach od jej śmierci mąż aktorki Robert Wagner po raz pierwszy rozmawia z mediami o swoim dramacie. Wracają spekulacje wywołane publikacją sprzed lat: czy najbardziej tajemnicza śmierć Hollywood to wyłącznie nieszczęśliwy wypadek?
29 listopada 1981 r. u wybrzeży wyspy Catalina zaalarmowana straż przybrzeżna wyłowiła z oceanu ciało Natalie Wood, 43-letniej hollywoodzkiej gwiazdy, ulubienicy Ameryki. Sprawę szybko zakwalifikowano jako nieszczęśliwy wypadek, nawet nie przesłuchując zdruzgotanego męża aktorki Roberta Wagnera. Śledztwo zamknięto po kilku dniach.
Na pokładzie jachtu, którym płynęła, był też Christopher Walken, jej filmowy partner z planu "Burzy mózgów", nad którą właśnie pracowali, a ponadto kapitan jednostki Dennis Davern.
Wszyscy zgodnie potwierdzili niezauważone zniknięcie gwiazdy. Nikt nie słyszał wołania o pomoc ani nawet odgłosów silnika łodzi. Co robiła sama na środku oceanu? Czy uciekała przed czymś, co wydarzyło się na jachcie Splendour? Czego się obawiała, ryzykując tę wyprawę, choć tak bardzo bała się wody?
Milczenie Wagnera
W ciągu 35 lat, jakie minęły od śmierci gwiazdy "West Side Story", Robert Wagner nie chciał rozmawiać z mediami ani o okolicznościach śmierci żony, ani o ich wspólnym życiu. Można to zrozumieć, wytłumaczyć chęcią poradzenia sobie z bolesnymi wspomnieniami, ucieczką od rozdrapywania ran. Można, gdyby nie fakt, że milczał nawet wówczas, gdy w 2011 r. Davern, kapitan jachtu, oskarżył go w swojej książce o przyczynienie się do śmierci Natalie – o to, że wiedział, iż wypadła za burtę, i nie zawiadomił straży przybrzeżnej.
Dopiero teraz, w 35. rocznicę tragedii 86-letni aktor w rozmowie z magazynem "People" mówi o swojej wielkiej tęsknocie za zmarłą żoną i niezwykle bliskich relacjach z córkami, w których przez całe późniejsze życie szukał Natalie.
Jego zwierzenia cytowały przed kilkoma dniami niemal wszystkie amerykańskie media – poczynając od tych, które karmią się dramatami celebrytów, po branżowe, jak "Variety" i "The Rolling Stone", aż po CNN, które poświęciło tej parze i wspomnieniu o wielkiej gwieździe specjalny program.
Znów jak bumerang wróciło pytanie: jak naprawdę zginęła Natalie Wood? I kto mówi prawdę?
Szampan, czerwony płaszcz i śmierć
Tamtą wycieczkę jachtem w końcu 1981 r. zaplanowano w przerwie zdjęć do filmu, która przypadła w Święto Dziękczynienia. Produkcja dostarczała powodów do stresów, konflikty z reżyserem zmęczyły aktorów. Planowali odreagowanie ich, szampan lał się strumieniami. Około godz. 22.30 w nocy z 28 na 29 listopada dyrektor restauracji, w której bawiła się cała trójka, widział swoich gości na chwiejnych nogach próbujących przemieścić się pontonem do jachtu. Poprosił kogoś z personelu, by zatroszczył się o to, aby bezpiecznie dotarli do celu.
Wersję oficjalną tego, co było dalej, znamy już z opowieści Wagnera. Według jego zeznań po powrocie wraz z Walkenem, który chorował podczas morskich podróży, zamknęli się w kajucie. Nadal sączyli drinki. W pewnym momencie między mężczyznami miało dojść do kłótni. Wagner przyznał, że był zazdrosny o Natalie i krzyczał wówczas: "przyznaj, że sypiasz z moją żoną"! Gdy do rozmowy dołączyła Natalie, jej partner z planu zaczął przekonywać, że powinna skupić się na karierze, tak jak on to robi – aktorka właśnie wracała do pracy po trzyletniej przerwie, którą poświęciła na wychowanie córek. Wagner miał wpaść w szał. Awantura pochłonęła panów do tego stopnia, że nie zauważyli zniknięcia Natalie, która prawdopodobnie, wściekła, postanowiła wrócić łodzią na ląd i przenocować w motelu.
Pod wpływem alkoholu przeceniła jednak swoje możliwości. Według sławnego patologa z Hollywood dr. Thomasa Noguchiego prawdopodobną przyczynę śmierci ustalono na podstawie raportu toksykologicznego i siniaków na ciele aktorki. Natalie przypuszczalnie, próbując wejść do łodzi, wpadła do oceanu. Nie doznała poważnych urazów i mogła przeżyć. Zdaniem koronera tym, co ściągnęło ją do wody, nie pozwalając wdrapać się do łódki, był jej ulubiony czerwony płaszcz, którego ciężar po nasiąknięciu wodą wynosił około 30 kg. "Gdyby go zdjęła, pewnie by przeżyła" – ocenia dr Noguchi.
To jedyna wersja zdarzeń, która obowiązywała do 2011 r., gdy to właśnie Davern opublikował książkę "Goodbye Natalie, Goodbye Splendour".
Skrzydełka motyla i początek kariery czterolatki
Natalie Wood, a właściwie Natalia Zacharenko, córka rosyjskich imigrantów Nicholasa i Marii, urodziła się w San Francisco 20 lipca 1938 r. Niebawem rodzice zmienili nazwisko na Gurdin – Zacharenko brzmiało zbyt rosyjsko i utrudniało znalezienie pracy. Miała dwie siostry, młodszą Lanę oraz starszą Olgę. (Ta pierwsza również została aktorką, choć nigdy nie powtórzyła sukcesów Natalie). Kiedy śliczna, rezolutna dziewczynka skończyła cztery lata, matka, sama marząca o artystycznej karierze, zawiozła ją na plan filmowy do znanego reżysera Irvinga Pichele'a. Dziewczynka miała zaśpiewać po rosyjsku "Oczy czarne" i oświadczyć: "chcę zostać gwiazdą".
Pierwsza próba nie wypadła najlepiej – nie umiała na zawołanie się rozpłakać. Matka wybłagała jednak drugą szansę i, jak napisze w biografii artystki Suzanne Finstad, wpadła na iście szatański pomysł. Najpierw kazała jej myśleć o śmierci ukochanego psiaka, a gdy to nie podziałało, zamknęła w słoiku żywego motyla, a tuż przed ujęciem otworzyła słoik i na oczach córki urwała mu skrzydełka. Dziecko wybuchnęło niepohamowanym płaczem, a Maria wepchnęła ją na plan. Reżyser był zachwycony. W ten właśnie sposób dziewczynka – przemianowana na Natalie Wood – zagrała pierwszą rolę. Sławę zyskała dzięki filmowi "Cud na 34. ulicy" nakręconemu w 1947 r., gdy miała osiem lat.
Od tej pory zdarzało się, że spełniając marzenia matki, grała w trzech filmach na raz, ciągana przez nią z planu na plan, okradana z beztroskiego dzieciństwa. Rodzicielka wbijała jej do głowy, że jest jedyną szansą na normalne życie rodziny – oboje z mężem nie mieli pracy i dziewczynka utrzymywała wszystkich. Opowiadała też o sobie jako zdegradowanej arystokratce, której bolszewicy odebrali majątek i pozbawili tytułów.
Do 18. roku życia dziewczynka zagrała w ponad 20 filmach, a wielki Joseph L. Mankiewicz ("Wszystko o Ewie") wspominał, że nigdy nie spotkał tak inteligentnego i pracowitego dziecka.
Wąż, który oplata szyję
Przejście Natalie z aktorki dziecięcej w nastoletnią, grającą młode kobiety, dokonało się gładko za sprawą kultowego filmu "Buntownik bez powodu", który uczynił idolem pokolenia Jamesa Deana. Natalie przyniósł pierwszą nominację do Oscara (w wieku 16 lat). Praca przy opowieści Nicolasa Raya o rozpadzie amerykańskiej rodziny i braku pokoleniowego porozumienia między rodzicami a dziećmi dla Natalie była okazją nie tylko do zdobycia sławy i uznania, ale też do romansu z Deanem. Jeśli wierzyć jej biografom.
Mimo że matka robiła wszystko, by Natalie uchodziła za młodszą niż w rzeczywistości (m.in. zmuszała 16-latkę do wpinania wielkiej kokardy we włosy), na planie "Buntownika…" była już piękną i seksowną kobietą. Maria z jednej strony zabraniała jej spotykać się z chłopcami, a z drugiej pchała w ramiona dużo starszych mężczyzn, jeśli uznała, że mogą jej pomóc w karierze. Widywano ją u boku 44-letniego reżysera i to odpowiadało matce. Po latach aktorka przyznała, że padła też ofiarą gwałtu ze strony jednego ze znanych amerykańskich aktorów, co matka miała potraktować jako wypadek przy pracy. Dziewczyna mocno to przeżyła, po kryjomu chodziła na terapię.
W 1956 r. Natalie spotykała się m.in. z Raymondem Burrem oraz z samym królem muzyki Elvisem Presleyem. Amerykańskie tabloidy pisały nawet, że zamierzają się pobrać, a Elvis miał być bez pamięci zakochany. Sama Natalie mówiła jednak, że to wyłącznie przyjaźń.
Maria straszyła córkę wieloma rzeczami. Gdy Natalie jako dwudziestokilkuletnia kobieta zwierzała się, że bardzo chce mieć dzieci, mówiła jej, że umrze przy porodzie. Gdy aktorka jako mężatka uwolniła się od kurateli Marii i została matką dwóch córeczek, ta nieustannie wytykała jej porzucenie kariery na rzecz "garów".
Najbardziej jednak przez całe życie Natalie i matka bały się wody. Jeszcze przed narodzinami córki Cyganka wywróżyła Marii, że dziewczynka będzie bardzo sławna i zginie w ciemnej wodzie. Pierwsza część przepowiedni się sprawdziła, stąd wziął się silny lęk. Kiedyś Natalie, jeszcze jako dziecko, musiała wejść do wody w czasie kręcenia filmu. Nie chciała się na to zgodzić, mimo to matka ją zmusiła. Niemal złamała wtedy Natalie rękę, tak ją szarpała, ciągnąc do morza. Pozostał jej po tym wytrącony nadgarstek – Maria nie chciała iść z nią do lekarza, bojąc się, że dziewczynka straci pracę. Suzanne Finstad napisała w biografii gwiazdy, że matka była w jej życiu: "niczym wąż, który oplótł jej szyję i nie popuszczał".
Nominacja do Oscara przyniosła młodej aktorce mnóstwo propozycji, ale ona nie zawsze dobrze wybierała role. Odrzuciła m.in. tę w "Wielkim Gatsbym" u boku Redforda (zagrała ją Mia Farrow) czy w "Płonącym wieżowcu". Zdążyła za to w 1957 r. wyjść za mąż za przystojnego Roberta Wagnera, w którym kochała się jeszcze jako nastolatka. Małżeństwo zaaranżowała oczywiście mama. Związek przetrwał cztery lata, ale od początku w nim się nie układało. Jeśli wierzyć siostrze Lanie, która krótko po śmierci Natalie wydała jej biografię (zatytułowaną "Natalie"), powodem było coś jeszcze – miała ona przyłapać męża in flagranti z mężczyzną. Natalie ponoć próbowała po tym popełnić samobójstwo. Po raz pierwszy.
Od tamtej pory Lana będzie nienawidzić Wagnera.
On sam przyznaje, że był zazdrosny o sukcesy żony, bowiem jego kariera stała w miejscu, jej zaś z początkiem lat 60. wybuchła jak burza i to spowodowało rozpad ich związku.
Wiosenna bujność traw
Tuż po rozwodzie Natalie dostała rolę, którą pierwotnie miała zagrać Audrey Hepburn, ale okazało się, że jest w ciąży. Zastąpić mogła ją tylko urodziwa i drobna gwiazda z niezłym głosem. Wybrano Natalie, zaś filmem był musical wszech czasów "West Side Story" Roberta Wise'a i Jeromego Robbinsa, adaptacja broadwayowskiego hitu inspirowanego szekspirowską sztuką "Romeo i Julia". Natalie partnerował Richard Beymer, jednak to drugoplanowi aktorzy – Rita Moreno i George Chakiris zdobyli Oscary za swoje role.
W sumie film nominowany do 11 Oscarów wygrał ich aż 10, w tym dla najlepszego obrazu. Zebrał wspaniałe recenzje i stał się najbardziej kasowym hitem roku w Stanach Zjednoczonych. Choć bez nominacji (dla wielu niesłusznie pominięta), to Natalie była gwiazdą musicalu. Została ulubienicą Ameryki. Właśnie wtedy spotkała Elię Kazana, który dał jej główną rolę w "W wiosennej bujności traw".
Wybitny reżyser stał się jej przyjacielem i powiernikiem. – Poczułem, że mimo jej wcześniejszych ról niewinnych panienek miała w sobie prócz talentu niezwykłą dojrzałość, dlatego ją wybrałem – opowiadał. Przyznał też, że czerpał wiele z osobowości Natalie, "lepiąc" bohaterkę. Na planie partnerował jej wówczas pierwszy playboy Hollywood, Warren Beatty, z którym miała romans, trwający podobno z przerwami kilka lat. Miał być odtrutką na nieudane małżeństwo.
Akcja filmu rozgrywa się w latach 20. minionego wieku. Kazan opowiada dramatyczną historię młodzieńca z bogatej rodziny, który zakochuje się w pięknej dziewczynie pochodzącej z niższej grupy społecznej. Młodzi nie potrafią przeciwstawić się konwenansom narzucanym przez otoczenie i chłopak zostawia dziewczynę, mimo że ją kocha. Ona przechodzi załamanie nerwowe i usiłuje popełnić samobójstwo. Trafia do szpitala psychiatrycznego. Gdy spotykają się po latach, oboje są w innych związkach, żadne z nich nie jest szczęśliwe, zdarzenia sprzed lat położyły się cieniem na ich życiu.
Obraz otrzymał Oscara za najlepszy scenariusz, a Natalie Wood, która przyćmiła Beatty'ego, drugą nominację do złotej statuetki. Film stał się jej ulubionym, najważniejszym w całym dorobku. Na jego cześć nazwała swój jacht Splendour (oryginalny tytuł filmu to "Splendor in the Grass").
Natalie była na szczycie. Dwa lata później otrzymała kolejną, trzecią już nominację do Oscara za główną rolę w filmie Roberta Mulligana "Romans z nieznajomym", w którym zagrała u boku Steve'a McQueena. Miała 25 lat i była najmłodszą aktorką w historii, która w tym wieku zapracowała już trzykrotnie na honory Akademii. Jej rekord po ponad pół wieku powtórzy dopiero Jennifer Lawrence.
Najważniejsza jest rodzina
W 1966 r. niespełna 28-letnia Natalie poznała Richarda Gregsona – producenta, którego poślubiła w 1969 r. Zerwała wtedy kontrakt z Warnerem, płacąc ogromne odszkodowanie wytwórni. Czuła, że pracując bez przerwy od czwartego roku życia, musi wreszcie odpocząć. Rok później na świat przyszła ich córka Natasha. Pewnego wieczoru aktorka podsłuchała rozmowę męża z sekretarką, po której wyrzuciła go z hukiem z domu. Pożądana, uwielbiana na całym świecie gwiazda od początku była zdradzana.
Znów sięgnęła po pigułki, ale w porę zrobili jej płukanie żołądka. Wtedy na jej drodze po raz drugi pojawił się Robert Wagner, dla przyjaciół R.J. Oboje byli o wiele dojrzalsi i po przejściach. Połączyło ich coś prawdziwego. R.J. adoptował Natashę, z którą do dziś ma niezwykle bliskie, ojcowsko-przyjacielskie relacje, a wkrótce na świat przyszła ich wspólna córka Courtney Wagner.
Natalie nareszcie była szczęśliwa. Gdy matka próbowała ingerować w jej życie, namawiając wnuczki do aktorstwa, roztaczając perspektywy kariery, nie wytrzymała i wyrzuciła ją z domu."Nie zrobisz im tego co mnie, mają mieć normalne dzieciństwo" – krzyczała. Matka nie odważyła się już na nic podobnego.
Natalie i R.J. uchodzili za najszczęśliwsze małżeństwo w Hollywood. Po kilkuletniej przerwie, jaką zrobiła sobie Natalie po urodzeniu dziewczynek, wróciła do pracy, ale grała mniej. W wywiadach powtarzała, że najważniejsza jest dla niej rodzina. Miała status jednej z najlepiej opłacanych aktorek w Hollywood – dostawała nawet do 2 mln dolarów za rolę, co na ówczesne czasy było gigantyczną gażą. Chętnie grała w telewizyjnych produkcjach, z których najważniejszą okazała się adaptacja prozy Steinbecka "Stąd do wieczności" w 1979 r. Za rolę wiarołomnej Karen Holmes odebrała Złoty Glob.
Gdy wydawało się, że jej życie nareszcie się ustabilizowało, że znalazła miłość i poczucie bezpieczeństwa, których tak pragnęła, 29 listopada 1981 r. u wybrzeża kalifornijskiej wyspy Catalina doszło do tragedii, do dziś nazywanej najbardziej tajemniczą śmiercią Hollywood.
Przełom w śledztwie czy mistyfikacja?
Przez 30 lat wokół śmierci Natalie Wood sklasyfikowanej jako "przypadkowe utonięcie" nie pojawiły się nowe fakty. Wydana w 2011 r. książka Daverna "Goodbye Natalie, Goodbye Splendour", którą kapitan napisał z pisarzem Martim Rullim, dla bliskich aktorki i jej fanów okazała się szokująca. Choć po części powtarza szczegóły tragedii sprzed trzech dekad, wysuwa oskarżenia pod adresem byłego męża Wagnera. W wywiadach telewizyjnych, których Davern udzielał po jej wydaniu, tuż przed 30. rocznicą śmierci gwiazdy, twierdził, że po dramatycznych wydarzeniach kłamał, potwierdzając wersję Wagnera, bo ten na nim to rzekomo wymusił. Mówił, że przez lata nie umiał poradzić sobie z poczuciem winy.
W książce opisuje wersję, wedle której Wagner pokłócił się nie tylko z Walkenem, ale również z żoną. Ta kłótnia jego zdaniem ostatecznie doprowadziła do jej śmierci, bowiem gdy wrócił na pokład, Natalie na nim nie było. Jest zdania, że musiała już być za burtą. Wagner miał powiedzieć wówczas do niego: "Natalie zniknęła". Z zeznań kapitana wynika, że zasugerował, iż wsiadła do łodzi i popłynęła na brzeg. Jego zdaniem nigdy by tego nie zrobiła, bo zbytnio bała się wody – zabrałaby go z sobą.
Co najbardziej obciąża Wagnera, to fakt, że ponoć nie pozwolił mu zawiadomić o jej zniknięciu straży przybrzeżnej, tłumacząc, że "narazi reputację" zarówno jego, jak i swoją. Nie próbował jej też ponoć szukać. Zrobił to dopiero dwie godziny po odkryciu jej zaginięcia, podając przez radio wiadomość.
Po tych informacjach na prośbę Daverna oraz siostry gwiazdy, Lany Wood śledztwo wznowiono na początku 2012 r. Śmierć Natalie Wood z "przypadkowego utonięcia" przekwalifikowano na "niewyjaśnioną". Rzecznik policji, porucznik John Corina zapewnił zarazem, że Wagner "nie jest podejrzanym". Aktor nie pojawił się na przesłuchaniu po ponownym wszczęciu śledztwa, zapewniając, że powiedział wszystko przed laty. Corina przyznaje jednak, że przesłuchiwany trzykrotnie zmieniał swoje zeznania i są w nich sprzeczności.
Prawnik aktora wydał wtedy oświadczenie, w którym napisał: "Stoimy na stanowisku, że wznowienie śledztwa było próbą wykorzystania w celach sensacyjnych rocznicy śmierci żony pana Wagnera i matki jego córek".
Mimo to Wagner publicznie poparł nowe dochodzenie.
Aktor przerywa milczenie
Prawie dekadę po śmierci żony Wagner żył samotnie, wychowując córki, które stoją dziś murem za ojcem. Nie wierzą w rewelacje Daverna. Szczególnie oburzona jest starsza z nich, 46-letnia aktorka Natasha Gregson Wagner, przyrodnia córka Roberta, dla której jest on znacznie bliższy niż ojciec biologiczny.
Natasha zerwała nawet kontakty z ciotką Laną Wood, przekonaną o przyczynieniu się Wagnera do śmierci Natalie. Po publikacji książki kapitana Daverna miała ona, spotkawszy szwagra, krzyknąć mu w twarz: "morderca!".
– To tak, jakby powiedziała o ojcu, że ma dwie albo trzy głowy – mówi oburzona Natasha. – On głęboko przeżył tę tragedię. Dopiero 10 lat po odejściu mamy związał się z inną kobietą. Dał nam tyle ciepła i czułości, ile moja matka nigdy nie dostała od rodziców. Zawsze powtarzał, że tego by chciała. Oskarżanie go o przyczynienie się do jej śmierci to zwykłe okrucieństwo – twierdzi Natasha w rozmowie z magazynem "People".
Okrągłą rocznicę śmierci matki uczci, wypuszczając nowy zapach o nazwie Natalie, inspirowany zapachem Jungle Gardenia, który Wood dostała w prezencie od wielkiej aktorki Barbary Stanwyck. Zawsze nosiła go przy sobie.
Pierwszy po 35 latach wywiad z Wagnerem, w którym mówi on o relacjach z córkami i swoim bólu, naprawdę porusza. (Jedyny raz gwiazdor dotknął tego tematu w biograficznej książce "Kawałki mojego serca" wydanej w 2008 roku). Wagner wraca do pierwszych dni po tragedii.
"Kochałem ją ponad wszystko na świecie" – wspomina. "Gdy jej zabrakło, uznałem, że jedyne, co możemy zrobić, to darzyć się miłością. Było ciężko. Miałem uczucie, że wisieliśmy na sobie nawzajem, że każde z nas szukało ratunku i pocieszenia w drugiej osobie. Ponieważ dziewczynki były małe, to na mnie spoczywał obowiązek zastąpienia im matki. Ale sam dostawałem też od nich bardzo wiele. Patrzyłem w oczy Natashy, identyczne jak oczy mamy, i choć bolała świadomość, że jej już nie ma, dziękowałem Bogu, że zostawiła mi w tych małych istotach cząstkę siebie do kochania" – mówi aktor.
W 35. rocznicę śmierci Natalie Wood w rubryce "przyczyna śmierci" wciąż pojawia się określenie: nieznana. Christopher Walken podkreśla, że według niego tylko sama Natalie wiedziała, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy, ale tę tajemnicę zabrała ze sobą do grobu.