Sprawa zabitego przez policję czarnego Amerykanina zmobilizowała Francuzów do walki z brutalnością ich własnej policji. W podobny sposób co George Floyd, prawie dokładnie cztery lata wcześniej, życie stracił 24-letni Francuz malijskiego pochodzenia.
We wtorek, w Paryżu, kilkadziesiąt tysięcy osób demonstrowało przeciwko rasizmowi, a w szczególności przeciwko przemocy, jakiej ze strony policji doświadczają czarni obywatele. Protest zwołała 35-letnia Assa Traoré, Francuzka malijskiego pochodzenia. Była oczywiście wstrząśnięta sprawą George’a Floyda. Jego powolną, trwającą 8 minut śmierć, obejrzały miliony ludzi w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Wszyscy dokładnie widzieli, jak ten duży i silny, czarny mężczyzna dusi się, leżąc twarzą do jezdni, przyciśnięty kolanem policjanta.
Pochodzące z kamer przemysłowych i z prywatnych nagrań przechodniów filmy dobitnie pokazały brutalność i bezduszność aresztujących Floyda policjantów. Żaden z czwórki nie reagował, kiedy zatrzymany coraz bardziej rozpaczliwe skarżył się, że nie może oddychać. Nie dziwne, że już następnego dnia, we wtorek 26 maja w Minneapolis, gdzie doszło do tego tragicznego zdarzenia, wybuchły protesty. W kolejne dni przeniosły się także do innych miast.
Antyrasistowskie demonstracje solidarności z czarnymi Amerykanami, którzy ponad 30 razy częściej niż ich biali współobywatele doświadczają policyjnej przemocy, odbyły się także w innych krajach. Assa Traoré zwołała jednak paryski wiec ze szczególnego powodu.
Tak jak mój brat
W podobny sposób co George Floyd prawie dokładnie cztery lata wcześniej, w lipcu 2016 roku, życie stracił jej rodzony brat - Adama Traoré. Od tego czasu Assa prowadzi wytrwałą walkę z francuskim wymiarem sprawiedliwości. Założyła stowarzyszenie La Verité pour Adama (Prawda dla Adamy), które domaga się ujawnienia okoliczności śmierci chłopaka.
- Dzięki nagraniom pokazującym śmierć Floyda ludzie mogą się na własne oczy przekonać, jak zginął mój brat – mówiła dziennikarzom. – On tak samo mówił, że nie może oddychać, tak samo dusił się pod ciężarem trzech przypierających go do ziemi policjantów, mimo że podobnie jak Floyd, w chwili zatrzymania nie stawiał żadnego oporu. Jego ostatnie minuty życia wyglądały identycznie.
Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy śmiercią Floyda a Traoré. Wszyscy czterej policjanci obecni przy aresztowaniu Floyda dostali zarzuty. Już kilka godzin po zdarzeniu wyrzucono ich z pracy. Najpierw aresztowany i oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci został Derek Chauvin, funkcjonariusz, który trzymał kolano na plecach Floyda. Kilka dni później do aresztu z zarzutami o współudział trafiło trzech pozostałych, a zarzuty przeciwko Chauvinowi zaostrzono. Teraz odpowiada już za umyślne zabójstwo.
Natomiast trzej policjanci, którzy aresztowali Adamę Traoré, nadal pracują we francuskiej policji. Żadnemu z nich nigdy nie postawiono zarzutów, mimo że sprawa w sądzie ciągnie się już czwarty rok. Dzień po śmierci Floyda, kiedy wrzało już Minneapolis a tragiczne wydarzenie było na ustach całego świata, Assa i reszta rodziny Traoré dostali wyniki czwartej już ekspertyzy medycznej. To ona tak rozzłościła Assę, że zwołała ludzi, by wyszli na ulicę.
Szarlatani na usługach sądu
- Mój brat został zamordowany z zimną krwią, w biały dzień. Na dodatek był to dzień jego 24. urodzin. Choć nie zrobił nic złego, najpierw długo uciekał przed policją. Wreszcie, gdy go złapali, nie stawiał żadnego oporu. Wręcz powiedział wyraźnie, że się poddaje. Nie był uzbrojony. Mimo to został powalony na ziemię i przygnieciony kolanami trzech policjantów. Potem wrzucony do policyjnej suki i przewieziony na komisariat. Tuż przed aresztowaniem był zdrowy i pełny sił, codziennie jeździł po naszym osiedlu rowerem. Tymczasem, po kilku minutach na komisariacie, nie dawał już żadnych oznak życia. Wezwani do niego ratownicy medyczni stwierdzili, że nie żyje. Dla każdego normalnego człowieka związek pomiędzy tym, jak potraktowali go policjanci, a jego śmiercią jest oczywisty. Tymczasem ta ekspertyza mówi, że przyczyną zgonu były choroby, na które rzekomo cierpiał na długo przed aresztowaniem. Pada nawet sugestia, że umarł, bo był czarny. Autorzy raportu twierdzą, że choroby, które miał według nich mieć - niedokrwistość i chroniczne niedotlenienie spowodowane niewydolnością płuc - są typowe dla mieszkańców Afryki.
Raport odrzuca możliwość, by do śmierci Adamy Traoré w jakikolwiek sposób przyczynili się aresztujący go policjanci. Jednocześnie jednak stwierdza, że bezpośrednią przyczyną zgonu młodego mężczyzny był obrzęk płuc "spowodowany silnym stresem i dużym wysiłkiem fizycznym oraz obecnością THC we krwi". Assa oburzała się, że autorzy raportu, których nazwała "szarlatanami na usługach sędziów" nie napisali, co spowodowało "silny stres i duży wysiłek fizyczny". – Tłumaczą nam, że mój brat nie żyje, bo był czarny?! Ani słowem nawet nie wspominając, że tuż przed śmiercią leżał przyparty twarzą do ziemi, przygnieciony ciężarem trzech siedzących na nim policjantów?!
Policja od początku wypierała się jakiejkolwiek odpowiedzialności za śmierć młodego mężczyzny.
Zatrzymano go niejako przypadkiem. To brat Adamy był na celowniku ze względu na podejrzenie, że brał udział w wymuszeniu pieniędzy. Kiedy policjanci przyjechali go aresztować, akurat kręcił się po swoim podparyskim osiedlu w towarzystwie brata. Na widok policji Adama zaczął uciekać, bo - jak twierdzi jego rodzina - nie miał przy sobie dokumentów i bał się kłopotów z tej okazji. Przez 15 minut próbował zgubić biegnących za nim funkcjonariuszy, skrył się przed nimi w prywatnym mieszkaniu jakiegoś nieznajomego człowieka. To tam go dopadli, skuli i powalili na ziemię, używając dokładnie tej samej techniki, jaką posłużył się Derek Chauvin w przypadku Floyda.
Assa mówiła dziennikarzom, że żaden urzędnik, żadna osoba publiczna nie przejęła się śmiercią jej brata. – Przeciwnie, biegli sądowi kłamali, że mój brat umarł z powodu infekcji. Nigdy nie dostaliśmy nawet najmniejszego wsparcia od władz. Nikt nie dał gwarancji, że zostaną wyjaśnione okoliczności tego dramatu, jaki rozegrał się w upalny letni dzień 2016 roku. Wsparli nas mieszkańcy Beaumont-sur-Oise (miejscowości, gdzie mieszka rodzina Traoré). To dzięki nim mogliśmy dzień w dzień prowadzić długą i kosztowną batalię, dzięki której sprawa mojego małego brata nie została zamieciona pod dywan.
Assa przypomniała, że nie tylko Adama zginął od ciosów zadawanych przez funkcjonariuszy sił porządkowych. We wtorek, 2 czerwca przemawiając na zwołanej przez siebie demonstracji wspominała nazwiska innych zamordowanych przez policję mężczyzn. – Dziś to już nie jest tylko walka rodziny Traoré. Walczymy wszyscy razem. Walczymy o sprawiedliwość dla George’a Floyda, naszego brata z Ameryki, o Adamę, o Ibrahimę Baha, o Gaye Camarę… Lista jest zbyt długa, by wymienić wszystkich. To, co dzieje się w USA, dzieje się każdego dnia we Francji. Czas zacząć o tym otwarcie mówić – apelowała nagradzana wiwatami tłumów.
Solidarność
Ze względu na panującą epidemię koronowairusa, władze nie dały pozwolenia na demonstrację. Ale i tak pod paryski sąd przyszły tłumy. Policja przyznaje, że było ponad 20 tysięcy osób. Organizatorzy mówią nawet o 50 tysiącach. Przeważali młodzi, w większości kolorowi mieszkańcy ludowych dzielnic, podparyskich osiedli, gdzie mieszkają głównie osoby pochodzenia imigranckiego. Ale nie brakowało też białych. Młodych i starych. Protesty wybuchły też w innych miastach Francji. Demonstrowali ci, których z racji wieku i wyglądu może spotkać to samo, co spotkało Floyda czy Adamę Traoré.
Tifak Hood, 33-latek pochodzący z Reunionu przyszedł na protest w Tuluzie z trójką własnych dzieci i siostrzenicą. – Chciałem, żeby zrozumieli, że dyskryminacja, jakiej doświadczają od najmłodszych lat nie jest normalna – tłumaczył dziennikarzom. Niedawno wyprowadził się spod Paryża na wieś, niedaleko Tuluzy. Nie mógł znieść ciągłych kontroli policyjnych, legitymowania na każdym kroku i chamstwa policji, która do takich jak on nigdy nie zwraca się inaczej niż na ty.
We Francji demonstrowali też jednak bogaci, biali mieszkańcy dobrych dzielnic z centrów miast. Ich na protesty sprowadziło poczucie solidarności.
Do wszystkich dotarło, że miara się przebrała. Że pokazana minuta po minucie śmierć George’a Floyda, choć zdarzyła się za oceanem, tysiące kilometrów od Francji, jest efektem rasistowskich uprzedzeń, które dotykają także młodych Francuzów, których przewinieniem najczęściej jest jedynie kolor skóry.
Od lat interwencje policji prowadzone w stosunku do mieszkańców imigranckich przedmieść zdają się być niewspółmierne do ich zachowania. Zaledwie kilka dni temu 14-letni Gabriel omal nie stracił oka, dlatego że policja złapała go, jak próbował ukraść zaparkowany na chodniku skuter. Przedtem, w kwietniu, policjanci spowodowali wypadek innego młodego, czarnego chłopaka, bo otworzyli drzwi samochodu dokładnie w momencie, gdy ten przejeżdżał obok nich na motocyklu.
Przypadkowe śmierci na komisariacie, w czasie przesłuchań, czy wcześniej przy próbie zatrzymania, zdarzają się we Francji praktycznie każdego roku. Policjanci rzadko kończą z zarzutami. Początkowo zawsze tłumaczą się, że działali w obronie własnej. Policjant, który w Tuluzie, latem 2018 roku, zastrzelił Aboubakra Fofanę, czarnego 22-latka, twierdził, że musiał zareagować, bo siedzący w samochodzie Fofana wcisnął wsteczny bieg i usiłował rozjechać matkę z dzieckiem. Dopiero gdy wyciekły amatorskie nagrania i zeznania mieszkańców dzielnicy, w której doszło do tragedii, funkcjonariusz musiał przyznać, że zastrzelony przez niego mężczyzna był spokojny i nie stawiał oporu, a jego pojazd w momencie oddania strzału stał w miejscu. Sprawa toczy się do dziś.
Śpieszyli się na kolację
Policyjne ofiary to często młodzi ludzie, którzy faktycznie mają coś na sumieniu. Starają się uniknąć zatrzymania, bo są ścigani za niepopłacone mandaty lub jakieś drobne przestępstwa. Jednak ich przewiny są niewspółmierne do brutalności, z jaką policja ich ściga i przesłuchuje.
Czasem zdarza się, że śmierć dosięga całkowicie niewinnych. Tak było w przypadku dwóch chłopców: Bouny Traore i Zyeda Benny, którzy w październikowy wieczór 2005 roku wracali z grupą kolegów z meczu piłki nożnej. Zmęczeni spieszyli się do domów na kolację. Był akurat ramadan, wiedzieli, że spóźnienie na wieńczącą całodzienny post kolację spotka się z niezadowoleniem rodziców. Kiedy zobaczyli zbliżający się do nich patrol policji, zaczęli uciekać. Schronili się w transformatorze, gdzie niestety śmiertelnie poraził ich prąd. Ich śmierć wywołała wielotygodniowe zamieszki na przedmieściach francuskich miast. Po latach francuski sąd uniewinnił dwoje policjantów oskarżonych o nieudzielenie pomocy osobom w niebezpieczeństwie.
Zamieszki wybuchały także po zgonach innych niewinnych ofiar policji. Do tej pory jednak prawie zawsze ograniczały się do okolicy, w której mieszkały ofiary. Mieszkańcy lepszych dzielnic rzadko solidaryzowali się z protestującymi. Brzydziła ich gwałtowność demonstrantów, odpychały podpalane śmietniki i samochody. Traktowali te nagłe wybuchy gniewu jak doniesienia ze świata, z którym nie mają nic wspólnego.
Sprawa ogólnonarodowa
Dopiero ogólnoświatowy wstrząs spowodowany śmiercią Amerykanina Floyda sprawił, że motywowana rasizmem brutalność francuskiej policja stała się sprawą ogólnonarodową. Masowość nielegalnej demonstracji zaskoczyła klasę rządzącą i polityków.
Dzień po proteście odpowiadając na pytania senatorów minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner obiecał, że "każdy błąd popełniony przez siły porządkowe będzie przedmiotem śledztwa i - jeśli zostanie dowiedziona wina - także sankcji".
Rzeczniczka rządu, urodzona notabene w Dakarze, Sibeth Ndiaye, dzień po proteście przyznała w mediach, że "śmierć Adamy Traoré była dramatem, który wywołał uzasadnione emocje".
Zwołany bez zgody władz protest otwarcie wsparły lewicowe ugrupowanie La France insoumise i Zieloni. Politycy rządzącej La Republique en marche prezydenta Emmanuela Macrona także przekazywali mniej lub bardziej ostrożne wyrazy sympatii dla demonstrantów. Sam prezydent, jeszcze przed demonstracją, 31 maja na festiwalu komiksów w Angoulême, pozował z koszulką potępiającą przemoc policji.
Wywołało to zresztą falę krytyki. Komentatorzy podkreślali, że to przecież właśnie prezydent odpowiada za przemoc, jakiej dopuszczają się funkcjonariusze państwowi. Zamiast robić sobie zdjęcia z rysunkiem kotka z podbitym okiem, powinien sprawić, żeby zaczęto surowiej rozliczać przekraczających uprawnienia policjantów.
Ostrożne komentarze w sprawie demonstracji zwołanej przez Assę Traoré płynęły ze strony polityków Partii Socjalistycznej. Zapewne dlatego, że to właśnie za rządów socjalisty François Hollande'a wydarzyła się tragedia jej brata.
Generalnie zarówno prawica, jak i centrum wyrażały zrozumienie dla oburzenia protestujących, podkreśliły jednak, że tego, co dzieje się w USA, nie można porównywać do sytuacji francuskiej. – Przecież my we Francji nie mamy tej długiej historii segregacji rasowej – mówił jeden z polityków, wyraźnie zapominając, że Francja przez sto kilkadziesiąt lat była imperium kolonialnym, w którym ludność z krajów podbitych wcale nie cieszyła się tymi samymi prawami, co biali Francuzi.
Prawicowy mer z XVII dzielnicy Paryża, gdzie odbyła się demonstracja, nie omieszkał wypomnieć demonstrantom, że mogli przyczynić się do rozprzestrzeniania epidemii. A że obecnie trwa we Francji kampania przed planowaną na 28 czerwca drugą turą wyborów samorządowych (pierwsza miała miejsce w marcu, tuż przed wprowadzeniem restrykcji związanych z koronawirusem) utyskiwał, że starająca się o reelekcję socjalistyczna burmistrzyni stolicy Anne Hidalgo zbyt wyrozumiale traktuje uczestników nielegalnego zgromadzenia.
Skrajni nacjonaliści ze Zgromadzenia Narodowego Marine Le Pen skupili się na zniszczeniach i szkodach materialnych spowodowanych już po demonstracji. Jak zwykle bardziej im było żal kilku spalonych śmietników niż zabitych przez policję młodych ludzi.
Mimo niejednoznacznej postawy polityków wydaje się jednak, że 2 czerwca coś we Francji pękło. Wielotysięczna demonstracja pod budynkiem paryskiego sądu pod hasłami "Black Lives Matter" i "Justice pour Adama" była przełomem, po którym kwestia przemocy policyjnej przestała być wewnętrznym problemem tak zwanych trudnych przedmieść. Na jednym proteście spotkali się antyrasistowscy działacze i młodzież z podparyskich osiedli, biali burżuje i czarni nastolatkowie, którzy do tej pory ograniczali się co najwyżej do przeganianek z policją pod blokiem.
- Po raz pierwszy ci, którzy myśleli, że nie mają prawa głosu, zrozumieli, że też mogą coś powiedzieć i że ich zdanie się liczy. Nie poprzestaniemy na tym. Nasza walka trwa – mówiła po demonstracji Assa Traoré.