Statystyczny Amerykanin, Chińczyk czy Japończyk nie ma pojęcia, gdzie leży Chorwacja. Tym bardziej nie wie, co to jest Dubrownik. Jednak dobrze zna zaułki tego urokliwego miasta – to przecież King's Landing, czyli Królewska Przystań, stolica krainy Westeros z "Gry o tron"! Serial, który ogląda cały świat, rozsławił nie tylko Chorwację. Na jego popularności zyskały też Malta, Islandia, Maroko, Hiszpania i Irlandia Północna. Do tych krajów ciągną rzesze turystów, a za nimi miliony, które wydają na miejscu.
"Gra o tron" nie mogła powstać na żadnym innym kontynencie. To musiała być Europa. To tu są średniowieczne warownie, pałace i miasta. To tu ekipa filmowa może błyskawicznie przemieścić się z pustynnego krajobrazu na plan przewidujący zdjęcia w skutej lodem krainie gejzerów. Kiedy twórcy serialu zastanawiali się, gdzie umieścić stolicę krainy Westeros, ich oczy zwróciły się ku miastom na chorwackim wybrzeżu. Nie dość, że są stare i urokliwe, to jeszcze stosunkowo tanie. Wybór padł na Dubrownik. Od października 1991 r. do maja 1992 r. Jugosłowiańska Armia Ludowa utrzymywała blokadę miasta i systematycznie je ostrzeliwała. Ślady tamtych wydarzeń widać w Dubrowniku do dziś.
Po wojnie perła chorwackiej riwiery przez lata podnosiła się z upadku. Władze miasta dwoiły się i troiły, by przyciągnąć turystów z grubymi portfelami. W 2011 r. podpisały umowę z producentami "Gry o tron". Burmistrz Dubrownika był tak zdesperowany, żeby serial był kręcony w jego mieście, że zgodził się na specjalne warunki dla filmowców. HBO przeniosła stolicę królestwa z Malty do Chorwacji za obietnicę, że nawet w szczycie sezonu turyści będą musieli opuszczać całe kwartały Starego Miasta, jeśli zażyczy sobie tego reżyser serialu. A wszystko to za "jedyne" 14 mln dolarów w ciągu pięciu lat.
Śladami "Gry o tron" – Chorwacja:
W 2012 r., po emisji drugiego sezonu serialu Dubrownik przeżył oblężenie. – Ruch turystyczny w mieście w ostatnich latach rośnie o 10 proc. rocznie. Myślę, że "Gra o tron" odpowiada za połowę tego wzrostu – twierdzi Andro Vlahušić, burmistrz miasta. Fani z całego świata chcą poczuć atmosferę miejsc, w których powstały sceny z ubóstwianego przez nich serialu. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać firmy oferujące "wycieczki po King's Landing" (Królewskiej Przystani). Za około 100 euro każdy może zwiedzić serialowe: Czerwoną Twierdzę, Dom Nieśmiertelnych, a nawet dom publiczny Littlefingera. Po emisji piątego sezonu serialu hitem stała się piesza wędrówka odwzorowująca marsz pokutny jednej z bohaterek "Gry…", Cersei Lannister, która za swoje grzechy musiała nago przejść przez całe miasto.
Szturm turystów przeżywają też inne miejsca w Chorwacji, w których kręcona jest "Gra o tron": Split, Szybenik, wyspa Hvar, Park Narodowy Krka. W 2015 r. magazyn Forbes nazwał dzięki temu Chorwację "królestwem turystyki". Co prawda kraj od lat przyciąga miliony przyjezdnych, jednak według Forbesa dopiero teraz odkryli go turyści z Zachodu.
Śladami "Gry o tron" - Malta:
"Efekt Starków": miliony funtów i nowe miejsca pracy
3 tys. km od wybrzeża Adriatyku "Gra o tron" wywołała podobny efekt. Omijana dotychczas szerokim łukiem przez turystów Irlandia Północna stała się popularnym kierunkiem wakacyjnych wojaży. Przyjezdnym nie przeszkadza deszczowa i wietrzna aura. Przeciwnie, są nią zachwyceni, bo jest taka jak w "Grze o tron". Zasnute ołowianymi chmurami krajobrazy grają serialową Północ – krainę, z której pochodzi ród Starków.
Północnoirlandzki Instytut Filmowy w 2008 r. zdecydował się wyłożyć 4,5 mln dolarów na produkcję pierwszego sezonu "Gry o tron". Postawił jednak warunek – część zdjęć powstanie w okolicach Belfastu. Inwestycja zwróciła się z potężną nawiązką. Ostrożne szacunki brytyjskich mediów mówią, że "serialowi" turyści przez pięć lat zostawili w Irlandii Północnej 110 mln funtów. Tygodnik "The Irish World" policzył, że dzięki "efektowi Starków" powstało 6 tys. miejsc pracy. – Wpływ "Gry o tron" na gospodarkę jest bezsprzeczny. Jednak tu chodzi o coś więcej niż tylko o pieniądze. Trudna do oszacowania jest wartość dodana – twierdzi Moyra Lock, szefowa marketingu Północnoirlandzkiego Instytutu Filmowego.
Śladami "Gry o tron" – Irlandia Północna:
Turyści najeżdżają Andaluzję
Sukces serialu sprawił, że europejskie miasta same zaczęły oferować twórcom "Gry o tron" swoje usługi. "Hollywood Reporter" ocenił nawet (mocno na wyrost), że serial przynosi metropoliom więcej korzyści niż organizacja igrzysk olimpijskich. W czwartym sezonie "Gry…" widzom serialu ukazała się w pełnej krasie kraina Dorne. Władze hiszpańskiej Sewilli postarały się, aby jej "rola" przypadła właśnie ich miastu. Ród Martellów zasiadł na tronie w XI-wiecznym pałacu Alkazar. Serial przypomniał światu o przepięknej budowli, a jego fani najechali stolicę Andaluzji.
Śladami "Gry o tron" – Hiszpania:
James Costos, ambasador USA w Hiszpanii (co ciekawe, niegdyś producent w HBO) podał, że liczba turystów odwiedzających Sewillę wzrosła dzięki "Grze…" o 15 proc. Jesus Cansino, producent telewizyjny z andaluzyjskiej miejscowości Osuna, która pojawiła się w kilku odcinkach serialu, piał z zachwytu: "Jak tylko pojawiły się pierwsze odcinki, momentalnie zaczęli napływać do nas turyści".
Magia serialu (i ogromne bezrobocie w Andaluzji) przyciągnęły na casting do jednej ze scen 86 tys.(!) miejscowych.
Śladami "Gry o tron" – Szkocja i Maroko:
Set-jetting, czyli śladem filmowych idoli
Serialowa czy filmowa turystyka nie jest zjawiskiem nowym. Od kilkudziesięciu lat wielbiciele Jamesa Bonda nawiedzają miejsca, w których Agent 007 rozprawiał się ze złoczyńcami. Fani "Gwiezdnych wojen" z rozpaczą przyjęli rok temu wiadomość o tym, że dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego przejęli kontrolę nad tunezyjską wioską Tatawin, do której przez lata ciągnęły pielgrzymki maniaków "Star Wars" (Tatawin gra planetę Tatooine, na której urodził się sam Luke Skywalker). Do inwazji turystów powoli przygotowują się mieszkańcy irlandzkiego hrabstwa Kerry. Wpisana na listę UNESCO wyspa Skellig Michael będzie najprawdopodobniej jedną z głównych bohaterek nowej części "Gwiezdnych wojen".
Boom turystyczny przeżyła też Nowa Zelandia po pojawieniu się w kinach "Władcy Pierścieni" i "Hobbita". Do premiery pierwszej części pierwszej z tych filmowych trylogii w 2001 r. zagraniczni turyści zostawiali w tym kraju 5,3 mld dolarów rocznie. Po premierze ten ruch lawinowo wzrósł. Na antypody zaczęły ściągać tysiące turystów spragnionych pejzaży tolkienowskiego Śródziemia, którzy np. w 2014 r. zostawili w kieszeniach Nowozelandczyków 10,3 mld dolarów. Reżyser Peter Jackson został przez rodaków obwołany niemal zbawcą narodu za to, że zekranizował dzieła J.R.R Tolkiena w swojej ojczyźnie.
Efekt "Władcy Pierścieni" powoli jednak blednie przy efekcie "Gry o tron", bo ta rozszerzyła turystyczne szaleństwo na cały kontynent. A nawet dwa kontynenty, gdyż serialowe miasta Yunkai, Pentos i Astapor leżą w Afryce, a konkretnie w Maroku. Amerykańskie, japońskie czy chińskie biura podróży sprzedają objazdowe wycieczki obejmujące wszystkie lokalizacje "Gry o tron". To już ponad 40 miejsc na Malcie, w Chorwacji, Irlandii Północnej, Hiszpanii, Maroku i Islandii (to tam kręcone są sceny "za Murem"). Branża turystyczna coraz głośniej mówi, że standardowe, oklepane wycieczki po Starym Kontynencie typu Rzym – Paryż – Londyn zaczynają odchodzić do lamusa.
Śladami "Gry o tron" – Islandia:
Wycieczki do miejsc kręcenia ekranowych hitów doczekały się nawet swojej nazwy: set- jetting. Firma badawcza Tourism Competitive Intelligence oszacowała, że rocznie na całym świecie aż 45 mln ludzi wybiera destynacje swoich zagranicznych wakacji, kierując się chęcią zobaczenia lokalizacji swoich ulubionych filmów. Miejsca, które odwiedzają amatorzy set-jettingu, niekoniecznie muszą być tak piękne jak Dubrownik, Sewilla czy Tatawin. Baltimore, jedno z najbrzydszych i najbardziej niebezpiecznych miast w USA, przeżyło najazd turystów na fali popularności serialu kryminalnego "The Wire" (w Polsce znanego też pod nazwą "Prawo ulicy"). Krytycy często określają "The Wire" mianem najwybitniejszego serialu wszech czasów, zasługującego wręcz na porównania z dziełami Dickensa i Dostojewskiego. Taka fama sprawiła, że "grające" w serialu bary czy posterunki policji z Baltimore stały się z miejsca atrakcjami turystycznymi. W sieci powstały nawet wirtualne wycieczki po kluczowych punktach miasta związanych z "The Wire".
Set-jetting przyniósł też sporo zysków innemu, delikatnie mówiąc, bezbarwnemu amerykańskiemu miastu. Albuqerque w Nowym Meksyku przez lata było odpowiednikiem polskiego Wąchocka – obiektem kpin i "suchych" żartów. ten wizerunek miasta odmienił serial "Breaking Bad".
Jego główny bohater Walter White właśnie w Albuquerque rozkręcił swoje narkotykowe imperium. "Dom Waltera White'a" i bar z potrawami z kurczaka Los Pollos Hermanos przyciągają teraz tysiące fanów "Breaking Bad". Tylko ci, którzy nie widzieli serialu, pukają się w czoło.