Od wielu dekad żaden amerykański okręt nie przetrwał czegoś takiego. Krążący w pobliżu Jemenu USS Mason trzykrotnie odpierał ataki specjalnych rakiet przeciwokrętowych. Jest bardzo prawdopodobne, że były to pociski konstrukcji chińskiej i że Amerykanie mieli właśnie okazję lepiej przygotować się na wojnę mocarstw. W przeszłości nie zawsze podobne próby kończyły się dla nich dobrze.
W takich sytuacjach wszystko dzieje się bardzo szybko. Zagrożenie nadlatuje niemal z prędkością dźwięku, trzymając się kilka metrów nad falami.
Trzy razy w ciągu tygodnia oficer wachtowy pełniący dyżur w centrum dowodzenia na niszczycielu USS Mason musiał ogłaszać alarm bojowy. Wyrwani ze snu lub spokojnej pokojowej służby marynarze na pewno dostawali zastrzyk adrenaliny, kiedy słyszeli: "to nie są ćwiczenia!". Większość załóg okrętów US Navy nie przeżywa czegoś takiego nigdy.
Szczegóły trzykrotnego ataku na niszczyciel nie są jednak znane. Można jednak domyślać się, co zaszło na jego pokładzie.
Niespodziewany alarm
Okręty US Navy krążące po Morzu Arabskim w pobliżu Jemenu dotychczas nie natykały się na nadzwyczajne sytuacje. Czasami zatrzymywały piratów lub przemytników broni, ale ogólnie po prostu obserwowały przebieg wojny w tym kraju. To dość monotonna służba, która jest chlebem powszednim większości okrętów US Navy.
Niespodziewany alarm bojowy musiał więc wywołać silny przypływ adrenaliny u załogi, która rzuciła się do swoich stanowisk przy systemach uzbrojenia, w maszynowni czy w punktach zbiórki drużyn zajmujących się usuwaniem uszkodzeń. Najwięcej emocji jednak musiała przeżywać obsada centrum bojowego, mózgu okrętu. To duże pomieszczenia pełne konsoli operatorów systemów rozpoznawczych i uzbrojenia. To tam oficer dowodzący okrętem nadzoruje sytuację w warunkach bojowych i wydaje polecenia.
Gdy tylko radary wykryły nadlatujące obiekty i zakwalifikowały je jako potencjalne zagrożenie, musiała zapaść decyzja o uruchomieniu procedur obronnych. Czasu na spokojne zastanowienie się nie było. Według nieoficjalnych informacji podczas pierwszego ataku USS Mason znajdował się zaledwie 50 km od brzegu. Dla standardowej rakiety przeciwokrętowej to dystans do pokonania w 2,5 min. Na podjęcie decyzji o rozpoczęciu obrony oficer dowodzący wachtą miał więc góra 90 s. Stawka była bardzo duża. Pechowe trafienie w czuły punkt mogło oznaczać zagładę niszczyciela i śmierć wielu członków 380-osobowej załogi.
Kolejne poziomy obrony
Najpierw padł rozkaz odpalenia rakiet przeciwlotniczych średniego zasięgu SM-2, które mogą próbować zestrzelić nadlatujący pocisk na dystansie ponad 100 km. Wiadomo, że podczas pierwszego ataku odpalono dwie takie rakiety.
Widząc, że pierwsza warstwa obronna częściowo zawiodła, dowódca musiał wydać rozkaz uruchomienia kolejnej w postaci rakiet ESSM. Było to pierwsze bojowe użycie tego nowego pocisku. Jest on mniejszy i szybszy od SM-2, dzięki czemu może sprawniej zareagować na cel znajdujący się na krótszym dystansie. ESSM według nieoficjalnych informacji na pewno nie zawiódł. Marynarze mieli widzieć wyraźną eksplozję w odległości około 12 km od okrętu.
Na wszelki wypadek razem z rakietami odpalono specjalny wabik Nulka. To zmyślna rakieta, która utrzymuje się na małej wysokości w pozycji niemal pionowej i przemieszcza się z prędkością zbliżoną do okrętu. Przed nim lub za nim tworzy fałszywy jego obraz, emitując między innymi dużo ciepła, tak aby systemy nadlatującej rakiety skoncentrowały się na pozorowanym celu. Szczegóły działania Nulki nie są jednak znane.
O detalach drugiego i trzeciego ataku niewiele wiadomo. Informacje nieoficjalne są znacznie bardziej skąpe, podobnie jak te oficjalne. Podczas drugiego ataku USS Mason miał w podobnych warunkach strącić jedną nadlatującą rakietę. Trzeci incydent jest jeszcze badany przez US Navy.
Ważna próba
Niezależnie od szczegółów trzech incydentów wszystko wskazuje na to, że Amerykanie po raz pierwszy w historii mieli możliwość przetestowania swojego systemu AEGIS w sytuacji prawdziwego ataku rakietowego i że ten ich nie zawiódł. To cenna lekcja, bo obecnie za największe zagrożenie dla okrętów uznaje się właśnie pociski przeciwokrętowe. Główny rywal morski USA, Chiny, inwestuje znaczne środki w ich rozwój, aby zagrozić znacznie liczniejszej i lepiej uzbrojonej US Navy. Od lat trwają intensywne dyskusje nad tym, czy wobec rozwoju tej broni okręty w ogóle nie stają się przestarzałe.
Incydentom u wybrzeży Jemenu znaczenia przydaje fakt, że rakiety, którymi zaatakowano USS Mason, najprawdopodobniej były chińskiej konstrukcji. Miesiąc przed opisanymi wydarzeniami jemeńscy rebelianci z Huti zaatakowali płynący po tych samych wodach okręt pomocniczy Zjednoczonych Emiratów Arabskich HSV Swift przy pomocy rakiety przeciwokrętowej. Nieuzbrojona jednostka została trafiona. Według zachodnich analityków ślady uszkodzeń wskazują na chińską rakietę C-802. Jemeńskim rebeliantom mógł je przekazać Iran, który ich otwarcie wspiera. Irańczycy zakupili C-802 z Chin i produkują jej własną kopię o nazwie Noor. Co ciekawe, sami Chińczycy wcześniej "zainspirowali" się francuską rakietą Exocet, których partię zakupili w latach 80.
C-802 nie jest już sprzętem nowoczesnym, więc sukces USS Mason i systemu AEGIS w starciu z takim przeciwnikiem nie powinien dziwić. Gdyby niszczyciel się nie obronił, byłoby to podstawą do poważnego alarmu. Problem w tym, że na świecie są znacznie groźniejsze rakiety przeciwokrętowe, głównie w Rosji. Dla floty ZSRR były one najważniejszą bronią, więc przykładano dużą wagę do ich rozwoju. Istnieje szereg typów rakiet, które zmierzają do celu z prędkością naddźwiękową. Czyni to z nich znacznie trudniejsze cele niż stosunkowo powolne poddźwiękowe C-802. Gdyby amerykański okręt zaatakowano czymś nowocześniejszym, czas na reakcję mógł by być o połowę krótszy i wyniki starcia nie takie jednostronne.
Raz się nie udało
Amerykanie mają już przykre doświadczenia z rakietami przeciwokrętowymi i, co znamienne, właśnie z francuskimi Excocet, na których oparte są chińskie C-802. W 1987 r. mieli pecha, że musiał się z nimi zmierzyć znacznie mniej zaawansowany technicznie i słabiej uzbrojony okręt – fregata typu Oliver Hazard Perry USS Stark. Polska posiada obecnie dwie takie jednostki, kupione z amerykańskiej rezerwy. Nigdy nie były to silnie uzbrojone okręty. Miały być masowo produkowaną tanią fregatą do eskortowania konwojów na Atlantyku. Uzbrojenie przeciwrakietowe nie było więc ich silną stroną.
17 maja 1987 r. boleśnie przekonała się o tym załoga USS Stark. Fregata krążyła po Zatoce Perskiej, pilnując tankowców płynących z ropą do Europy i USA, które były czasami atakowane przez prowadzące wyniszczającą wojnę Irak i Iran. W niejasnych okolicznościach samolot irackiego lotnictwa zaatakował amerykański okręt dwoma rakietami Excocet. W przeciwieństwie do załogi USS Mason, załoga USS Stark nie była przygotowana i dała się kompletnie zaskoczyć. Nie zareagowała w żaden sposób na atak i nie podjęła obrony, choć śledziła wcześniej iracki samolot i wzywała go do zmiany kursu.
Obie rakiety trafiły fregatę, wywołując silny pożar i zabijając łącznie 37 marynarzy. Eksplozje zdemolowały między innymi centrum dowodzenia, uniemożliwiając odwet. Iracki samolot spokojnie odleciał do bazy. Amerykanom z trudem udało się opanować sytuację i fregata nie zatonęła, ale została poważnie uszkodzona. Cała sytuacja była żenująca dla US Navy. Dowódcę fregaty i oficera odpowiadającego za reakcję na atak usunięto ze stanowisk i udzielono im nagan, co oznaczało koniec ich kariery. Sami złożyli wnioski o przejście do cywila.
Atak na USS Stark, choć tragiczny i zawstydzający, był jednak źródłem cennej nauki dla Amerykanów. Stworzono nowe procedury i położono większy nacisk na systemy pozwalające szybko reagować na atak rakietowy. Część nauk okupionych życiem marynarzy USS Stark najpewniej zaowocowało podczas udanej obrony USS Mason.