Opromieniony sześcioma złotymi trofeami z niedawnych mistrzostw Europy w Amsterdamie nowy Wunderteam Polskiego Związku Lekkiej Atletyki może niemal powtórzyć ten imponujący dorobek na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. Główni kandydaci do złota to: Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek, Piotr Małachowski, Adam Kszczot i Kamila Lićwinko.
Gdyby lekkoatletom, którzy z Amsterdamu przywieźli też pięć srebrnych i jeden brązowy medal, zagrano w Rio aż pięciokrotnie "Mazurka Dąbrowskiego", byłby to rekordowy festiwal olimpijski naszych przedstawicieli królowej sportu. Dotychczas bowiem najwięcej złota zgromadzili oni w 2000 r. w Sydney. Wywalczyli wówczas cztery krążki z najcenniejszego kruszcu, z których dwa dostały nam się za sprawą króla chodu sportowego Roberta Korzeniowskiego, a o resztę postarał się doborowy młociarski duet Kamila Skolimowska i Szymon Ziółkowski.
Miałem wówczas nosa, bo po złożeniu wizyty naszym lekkoatletom, trenującym tydzień przed igrzyskami w Brisbane, w korespondencji dla "Przeglądu Sportowego" zapowiedziałem, że w Sydney wysłuchają oni "Mazurka Dąbrowskiego" aż cztery razy. Teraz marzę, by w Rio mój medalowy typ również się sprawdził. A trzeba trafu, że od igrzysk z 2000 r. mamy w rzucie młotem pewną ciągłość. Wspaniałe tradycje Skolimowskiej i Ziółkowskiego są dziś podtrzymywane przez Anitę Włodarczyk i Pawła Fajdka.
Władczyni absolutna
Anita (Skra Warszawa) dostała w prezencie od Kamili magiczną rękawiczkę, z pomocą której ustanowiła już cztery rekordy świata i sięgnęła po dwa tytuły mistrzyni globu (Berlin 2009 i Pekin 2015). W ubiegłym roku w Cetniewie jako pierwsza młociarka w historii rzuciła ponad 80 m (81,08) i nie poprzestała na jednorazowym przekroczeniu owego Rubikonu.
80-metrowe możliwości potwierdziła na mistrzostwach świata w Pekinie (80,85), a 12 lipca tego roku – znowu w Cetniewie – machnęła 80,26. Ma już na koncie trzy złote medale mistrzostw Europy i nie udało jej się dotychczas wywalczyć jedynie olimpijskiej korony. Na igrzyskach w 2008 r. w Pekinie zajęła szóste miejsce, zaś cztery lata później w Londynie była druga za rosyjską dopingowiczką Tatianą Łysienko (obecnie Biełoborodową), której grozi najprawdopodobniej dożywotnia dyskwalifikacja – z ewentualnym przekazaniem londyńskiego złota Anicie.
W kontekście Rio złoty medal Anity wydaje się akurat więcej niż pewny, ponieważ podopieczna Krzysztofa Kaliszewskiego odleciała wszystkim rywalkom w młociarski kosmos, do którego one – choćby stawały na głowie – nie mają dostępu. Wedle notowań do 12 lipca Anita miała w każdym z dziewięciu tegorocznych startów wynik lepszy niż którakolwiek konkurentka w sezonie 2016, dystansując następną zawodniczkę w tabeli światowej, Amerykankę Gwen Berry niemal o 6 m (80,26 – 76,31). W kobiecym młocie zatem Włodarczyk stanowi jakby jednoosobową ekstraklasę, a pozostałe miotaczki to wobec niej nawet nie pierwsza, lecz co najwyżej druga albo nawet trzecia liga. Co ciekawe, w całej światowej lekkoatletyce kobiet i mężczyzn wyłącznie Anita ma w tej chwili niepodważalną pozycję absolutnego suwerena swojej specjalności. Poza nią można o takiej pozycji po części mówić w wypadku rekordzisty i mistrza świata w dziesięcioboju, Amerykanina Ashtona Eatona, ale nikt już nie zaryzykuje twierdzenia, że podobnym pewniakiem jest sześciokrotny mistrz olimpijski w sprincie, trapiony ostatnio kontuzjami i wciąż daleki od szczytowej formy Jamajczyk Usain Bolt.
Trafił w trenera, trafi i w medal
Obok Anity gwarantowane złoto w Rio na dobrą sprawę powinien mieć jej kolega po fachu, rekordzista Polski (83,93) Paweł Fajdek (Agros Zamość), trenujący wraz z Joanną Fiodorow i Malwiną Kopron w poznańskiej grupie Czesława Cybulskiego, którego w ubiegłym roku przypadkowo omal nie zabił młotem na treningu (na szczęście Cybulski dostał tylko linką w nogę). Paweł to dwukrotny mistrz świata (Moskwa 2013 i Pekin 2015). Obecnie jako jedyny młociarz rzuca raz za razem poza granicę 80 m, którą w tym sezonie udało się przekroczyć jeszcze tylko Białorusinowi Iwanowi Tichonowi, karanemu już dyskwalifikacją za niedozwolony doping. Podobnie jak Anita Włodarczyk Fajdek pozostaje w tym roku niepokonany.
Już przed czterema laty w Londynie był kandydatem na mistrza olimpijskiego, ale tak chciał przestraszyć rywali w konkursie kwalifikacyjnym, że mając wszystkie trzy rzuty przekroczone, nie wszedł do finału. Nic dziwnego, że teraz pała żądzą rewanżu. Złoty medalista z Londynu Węgier Krisztian Pars jest po operacji kręgosłupa i rzuca o 10 m bliżej od Fajdka, więc jedynym groźnym rywalem może się wydawać wyłącznie wspomniany Iwan Tichon (albo Iwan Cichan), któremu Paweł – po zdobyciu tytułu mistrza Europy w Amsterdamie – jak najsłuszniej nie chciał podać ręki. Bo tak właśnie sportowi oszuści powinni być traktowani.
Anicie i Pawłowi do kompanii
Co ciekawe, na Włodarczyk i Fajdku nasze medalowe szanse w rzucie młotem bynajmniej się w Rio nie kończą. Ona będzie miała do kompanii dwie już wspomniane zawodniczki: brązową medalistkę poprzednich mistrzostw Europy (Zurych 2014) Joannę Fiodorow i wschodzącą gwiazdę Malwinę Kopron (obie AZS Poznań). Zdaniem trenera Cybulskiego jego pupilki mogą się jeszcze do czasu igrzysk zdobyć na rzuty w granicach 74-76 m, a to dałoby już możliwość nawiązania walki z najmocniejszą konkurentką Anity – byłą rekordzistką globu Niemką Betty Heidler. W Amsterdamie Fiodorow została poinformowana tuż przed wyjściem na start kwalifikacyjny, że umarł jej ojciec, co tę ambitną miotaczkę zupełnie rozłożyło psychicznie. Może "Fiedia" zdąży pozbierać się do czasu igrzysk?
Fajdkowi dzielnie towarzyszy od pewnego czasu Wojciech Nowicki (Podlasie Białystok), trenowany przez Malwinę Sobierajską-Wojtulewicz brązowy medalista pekińskich mistrzostw świata i amsterdamskich ME. Im bliżej igrzysk, tym dalej leci młot Wojciecha (78,36). Oby w Rio doleciał do podium.
"Machałek" bez przechwałek
Kolejny kandydat na mistrza w Rio to były trębacz orkiestry strażackiej w Bieżuniu koło Żuromina, obecnie najlepszy dyskobol świata Piotr Małachowski, który, tak samo jak Anita Włodarczyk i Paweł Fajdek, olimpijskiego złota w swojej kolekcji jeszcze nie ma, chlubiąc się tylko srebrem z igrzysk w Pekinie. Ten 33-letni miotacz, zawodowo przytulony przez wojsko i reprezentujący Śląsk Wrocław, legitymuje się przede wszystkim tytułami mistrza globu (Pekin 2015) i mistrza Europy (Barcelona 2010, Amsterdam 2016). Prestiżowych tytułów mógł mieć znacznie więcej, lecz na drodze stanął mu niemiecki olbrzym Robert Harting, trzykrotny triumfator mistrzostw świata i zwycięzca olimpijski z Londynu.
Harting powrócił na arenę po rocznej przerwie spowodowanej operacją lewego kolana, jednak nie rzuca tak pewnie jak dawniej. Udało mu się zlikwidować za pomocą przeszczepu włosów łysinę, bólów w kolanie wciąż jednak zlikwidować się nie da. I to jest szansa Małachowskiego, rekordzisty Polski (71,84 m!), tegorocznego lidera sezonu (68,15). Piotr, szczera dusza słowiańska, nie ukrywa, że jego ulubionym napojem jest wódka, tylko nie chce się z tym upodobaniem afiszować. Chyba jednak nikt nie miałby nic przeciwko temu, żeby Małachowski kieliszkiem czystej uczcił swoje ewentualne zwycięstwo w Rio, gdzie będzie mu towarzyszyć brązowy medalista ubiegłorocznych mistrzostw świata, treningowy partner Robert Urbanek (MKS Aleksandrów Łódzki), też nie bez szans na podium.
Piotra nazywają koledzy "Machałkiem", a on sam woli więcej robić niż obiecywać, zgodnie ze znanym w jego specjalności powiedzeniem: lepiej dyskiem niż pyskiem.
Czy dadzą radę Afryce?
Jedyna w polskiej ekipie lekkoatletycznej złota perspektywa olimpijska w biegach zaczyna się coraz wyraźniej rysować przed wicemistrzem świata na 800 metrów Adamem Kszczotem (RKS Łódź), który w Amsterdamie wyprzedził renomowanych rywali – tak jak Ferrari wyprzedza furmanki – powtarzając zwycięstwo z poprzednich mistrzostw Europy. Inżynier Kszczot wraz z trenerem – również inżynierem – Zbigniewem Królem postawili na technikę. Zamiast jeździć na treningi w wysokie góry, zaczęli od trzech lat korzystać z zainstalowanej w zakopiańskim COS znakomitej aparatury, pozwalającej przebywać w skali niemal całej doby w szczelnych pokojach stwarzających warunki niedotlenienia (hipoksji), odpowiadające wysokości 2000-3000 m nad poziomem morza. Pobyt w tych specjalnych komorach przerywany jest tylko treningiem plenerowym na wysokości 900 m.
Po takim przygotowaniu Adam omal nie pokonał na MŚ w Pekinie rekordzisty globu i mistrza olimpijskiego Davida Rudishy. W Rio już ma nie być takiej niedoróbki. Kszczot znacznie poprawił wytrzymałość, a jest tak szybki, że na finiszu nikt z nim nie wytrzyma. Na igrzyskach wystąpi z równie dobrze przygotowanym Marcinem Lewandowskim (Zawisza Bydgoszcz), który w Amsterdamie był drugi. W rywalizacji z niedoścignionymi ostatnio na 800 metrów Afrykańczykami właśnie nasza dwójka ma największe szanse.
To ma być chwila Kamili
Z kolei największa nadzieja Podlasia, w tym klubu Podlasie Białystok, to prezentująca figurę modelki Kamila Lićwinko (znana też pod panieńskim nazwiskiem Stepaniuk), rekordzistka Polski w skoku wzwyż (2,02 m), trenowana przez męża Michała Lićwinkę. Dwa lata temu udało się Kamili wywalczyć w Sopocie tytuł halowej mistrzyni świata, w 2015 r. była czwarta na letnich MŚ w Pekinie, a w tym roku zagarnęła brąz halowego czempionatu IAAF w Portland. W Rio napotka przede wszystkim silną konkurencję Amerykanek, wszystko natomiast wskazuje, że zabraknie tam reprezentantek Rosji: przyłapanej na dopingu mistrzyni olimpijskiej Anny Czyczerowej i mistrzyni świata Marii Kuczyny. Kamila może więc śmiało przymierzać się do złota.
W podsumowaniu tej analizy wypada dodać, że pięć naszych realnych kandydatur na lekkoatletyczne zwycięstwa w Rio ma mocne wsparcie w zawodnikach i zawodniczkach innych konkurencji i owe złote perspektywy to jeszcze nie koniec naszych poważnych szans medalowych. Wszak halowa wicemistrzyni świata na 800 metrów sprzed dwóch lat – trenująca razem z Marcinem Lewandowskim Angelika Cichocka wygrała z dziecinną łatwością bardziej jej odpowiadający bieg na 1500 metrów w Amsterdamie i chyba jest kandydatką na olimpijskie podium, tym bardziej, że rosyjskie dopingowiczki już przegoniono z areny.
Na podium trójkami marsz!
W pchnięciu kulą mężczyzn ma nas reprezentować doborowa trójka: kończący karierę dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski (rek. 21,95 m), srebrny medalista z Amsterdamu Michał Haratyk (rek. 21,35) i najlepszy w historii junior pchający kulą seniorowską Konrad Bukowiecki – 21,14. Z tej mąki musi urodzić się chleb, czyli najprawdopodobniej przynajmniej jeden medal, bo konkurenci, zwłaszcza ci z USA, są nadzwyczaj chimeryczni.
"Hajda trojka" – powiedzieli sobie również tyczkarze i do Rio udają się: były mistrz świata Paweł Wojciechowski, Piotr Lisek oraz niespodziewany zwycięzca z Amsterdamu, pogromca rekordzisty globu Francuza Renauda Lavillenie'go – Robert Sobera. Wojciechowski i Lisek zdobyli na MŚ w Pekinie pospołu brąz. Medal w takim kolorze wzięliby na igrzyskach z pocałowaniem ręki. Tak samo jak amsterdamski wicemistrz Europy w trójskoku Karol Hoffmann (17,16 m!), syn niegdysiejszego mistrza świata w tej specjalności Zdzisława Hoffmanna, który ma możliwości sięgające 17,50.
Choć wymieniłem już tyle nazwisk, listę naszych olimpijskich pretendentów medalowych powinno się jeszcze wydłużyć. Może się bowiem zdarzyć, że na podium wdrapie się któryś z trójki chodziarzy maszerujących na 50 kilometrów, bo przecież Rafał Augustyn, Adrian Błocki i Rafał Fedaczyński plasują się wysoko w tegorocznej tabeli światowej. Przy łucie szczęścia o medale mogą się postarać obie sztafety 4x400 metrów, jak również mający wahania formy specjaliści rzutu oszczepem: Marcin Krukowski, Łukasz Grzeszczuk i utalentowana dwudziestolatka Maria Andrejczyk.
A niespodzianki przecież zawsze się zdarzają.
Maciej Petruczenko, dziennikarz "Przeglądu Sportowego"