- Pani, jacy my antysemici? Myśmy tu w czasie wojny Żydów po stodołach chowali. A teraz Judasza wieszamy, nie żadnego Żyda! – denerwują się mieszkańcy Pruchnika. Policja widzi na razie, że "wybryk" był "nieobyczajny". A Żydzi mają przed oczami żywego człowieka, rodaka z dawnych pogromów, nie kukłę wleczoną przez miasteczko i okładaną kijami przez śmiejące się dzieci.
- To, co wydarzyło się w Pruchniku, nazywam minipogromem. Jestem Żydem, więc mam prawo tak to odbierać - mówi Adam Czyżewski, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Warszawie.
To nasza tradycja z dziada pradziada - bronią się mieszkańcy Pruchnika i okolicznych wsi. Zarzekają się, że antysemitami nie są. Że przecież bili Judasza, zdrajcę Jezusa, nie żadnego Żyda. Najstarsi z sentymentem wspominają sądy nad Judaszem sprzed lat, kiedy tłumy zjeżdżały do Pruchnika, żeby zobaczyć widowisko. - Nigdy nie było żadnych problemów, że coś przeciw Żydom, dopiero w tym roku to się okazało i wielka afera! - mówi jeden z pruchniczan.
Nie tylko Pruchnik – czterotysięczne miasteczko 30 kilometrów od Przemyśla - ma swojego Judasza. Okoliczne wsie też. Ale ci nie mają pejsów i wielkich zakrzywionych nosów. Ten w Tuligłowach dyndał w tym roku na drzewie odziany w... damskie stringi i biustonosz. A ten w Tyniowicach, żeby wstydu nie było, miał porządne spodnie i koszulę.
***
- Dostaliśmy w redakcji telefon z zaproszeniem na wieszanie Judasza w Pruchniku. Ktoś powiedział, że po latach przerwy wraca stary zwyczaj. Nie wiemy, kto dzwonił - mówi Hubert Lewkowicz, reporter "Ekspresu Jarosławskiego", którego relacja w Poniedziałek Wielkanocny obiegła nie tylko Polskę, ale i świat.
Lewkowicz pierwszy raz widział ten "rytuał". Nie rozmawiał z organizatorami, po prostu na gorąco spisał to, co zobaczył i nakręcił krótki film. Wielka kukła uszyta z worków i wypchana słomą wisi na słupie przy Jana Pawła II – głównej ulicy miasteczka. Głowa nie pozostawia wątpliwości - jest starannie ucharakteryzowana na pejsatego Żyda z dużym zakrzywionym nosem. Napis na kukle: "Judasz 2019. Zdrajca".
Po tym, jak kukła została odcięta, odbył się tzw. sąd. Lewkowicz relacjonuje: "Judasz za to, że zdradził Jezusa, jest skazany na 30 razów. Do bicia kukły kijkami przystępują dzieci pod przewodnictwem jednego dorosłego. – Jeszcze pięć za to, że chcą odszkodowań od Polski – krzyczy ktoś z tłumu, kiedy pada trzydzieste uderzenie. No to jeszcze pięć za te odszkodowania. Dzieci biją ochoczo".
Na filmie widać sporą grupę gapiów, to cały przekrój wiekowy, od dzieci po starszych. Są kobiety z wózkami, są mężczyźni. Część dzieci wyposażona w kije okłada i kopie ciągniętą kukłę. Pochód zatrzymuje się na każdym skrzyżowaniu, gdzie Judasz dostaje kolejne cięgi od mężczyzny, potem znowu do bicia przystępują dzieci, śmiejąc się i krzycząc: "Dawaj go! Bij, bij!".
Na mostku nad rzeką Mleczką mężczyźni odcinają kukle głowę i pakują do czarnego worka. Korpus jest podpalany i za chwilę ląduje w rzece, która wygląda raczej jak większy strumyk. "Za naszych czasów było więcej wody i on zaraz płynął" - słychać głos jakiejś kobiety. A dziecko dodaje: "Można kiełbaski palić!"
Turlają dzieci w beczce nabijanej gwoździami
- Nie byłem zszokowany tym filmem. Byłem po prostu zaskoczony, że zwyczaj po latach wrócił - mówi dr Arkadiusz Więch z Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, który zajmuje się m.in. badaniem historii małych miasteczek galicyjskich.
Naukowiec nie piętnuje mieszkańców Pruchnika. Rozmawiał z nimi kilka lat temu, kiedy prowadził terenowe badania w tym rejonie. - W wielu miasteczkach jest tak, że kiedy prosi się mieszkańców, aby opowiedzieli historię tego miejsca, to potrafią przez dwie godziny opowieści nie zająknąć się, że przed wojną mieszkali tu Żydzi. Zapytani o to, obruszają się i natychmiast zaznaczają, że nie są antysemitami. W Pruchniku było inaczej. Mieszkańcy sami z siebie mówili o Żydach. Kto gdzie jaki miał sklep, że była synagoga, że szkoda, że nie przetrwała wojny. W Pruchniku nie było pogromu. Owszem, zdarzały się różne incydenty, ale raczej nazwałbym je wybrykami chuligańskimi.
Te relacje polsko-żydowskie i sam zwyczaj wieszania Judasza Więch opisał w książce "Pruchnik. Studia z dziejów miasta i okolic" pod redakcją Mariana Wolskiego, wydanej pięć lat temu. Dowiadujemy się z niej, że w okresie galicyjskim, do 1918 roku, "współżycie chrześcijańskich oraz żydowskich mieszkańców miasta układało się raczej bez większych zadrażnień". Pierwsza zmiana nastrojów nastąpiła jesienią 1918 roku, wtedy przez całą Galicję przetoczyła się fala wystąpień o antyżydowskim charakterze. Jednym z katalizatorów tego był konflikt polsko-ukraiński i oskarżanie Żydów o sprzyjanie Ukraińcom. W Pruchniku doszło do napadów na domy i sklepy należące do Żydów. Sprawcy to okoliczni chłopi. - To wydarzenie jednak nie miało potem większego wpływu na relacje między sąsiadami. Żyli w zgodzie, przyjaźnili się, były mieszane małżeństwa - zaznacza Więch.
W 1921 roku w samym Pruchniku mieszkało 1254 Polaków, 88 Rusinów i 335 Żydów. W miarę dobra atmosfera w miasteczku zaczęła psuć się w drugiej połowie lat 30. Historyk opisuje: "Pojawiało się coraz więcej wystąpień o jawnie antysemickim charakterze (...), rozpowszechniano szkalujące opowieści (...), zaczęły się hasła typu 'Nie kupuj u Żyda'. Zaczęto opowiadać dzieciom bajki, że Żydzi łapią małe dzieci, wsadzają do beczki nabijanej gwoździami i turlają". Przed Wielkanocą miejscowi chłopi obrzucali nieczystościami bielone żydowskie domy.
Opisując relacje polsko-żydowskie, Więch przechodzi do opisu samego zwyczaju bicia Judasza, który funkcjonuje na tych terenach co najmniej od XIX wieku, a przynajmniej tak jest to udokumentowane. Prawdopodobnie wywodzi się z pogańskich obrzędów pożegnania zimy połączonych potem z wiarą chrześcijańską. - Z czasem Judasz zaczął nabierać wyraźnych cech żydowskich. Nierzadko zamiast napisu Judasz, było wyraźne Jude, czyli "Żyd" po niemiecku - mówi.
Po wojnie w Pruchniku Żydów już nie było. - Tradycja bicia Judasza została, ale ci powojenni mieszkańcy nie znają już przecież żadnych Żydów. Nie mają ich w swoim otoczeniu. Mówiąc o tej tradycji, mówią o biciu Judasza, który był Żydem i stąd ta charakteryzacja. Myślę też, że przekładanie niektórych chuligańskich zachowań na całą społeczność jest krzywdzące - zastrzega, podkreślając, że tradycja nie powinna być wznawiana. - Czasy się zmieniły. To dziś po prostu nie jest dobrze odbierane - mówi.
Żywy człowiek przed oczami
Genealog i badacz historii Żydów polskich Witold Wrzosiński mówi wprost: - Wiele osób mówi, że to, co wydarzyło się w ostatnich dniach w Pruchniku, nie było antysemickie. Dla mnie taka teza jest nie do obronienia.
I tłumaczy, jak postrzegają to Żydzi (sam jest polskim Żydem): - Przeciętny Polak nigdy nie widział zdjęć z pogromów. Nie miał po co. A niemal każdy Żyd pochodzący stąd takie zdjęcia zna, albo przynajmniej o nich wie, bo to część naszej historii. Tego potem nie da się wymazać z pamięci. I kiedy widzą kukłę z pejsami wleczoną przez miasteczko, w dawnym sztetlu, okładaną przez śmiejące się dzieci kijami, mają przed oczami żywego człowieka, Żyda z takich pogromów. Przykre jest, że w małej pożydowskiej miejscowości, ta wrażliwość, której byśmy tu oczekiwali, się nie pojawiła - mówi.
Do tego dochodzi postrzeganie sprawy przez tych, którzy nie żyją w Polsce i nie wiedzą, czym jest np. zwyczaj topienia Marzanny, na który powołują się też obrońcy pruchnickiej tradycji. – Na świecie nikt nie wie, co to jest Marzanna! To wygląda tak: perspektywa Żydów na świecie, którzy coś wiedzą o Polsce, siłą rzeczy jest specyficzna i skupia się na innych wątkach, niezależnie od stopnia życzliwości. Pamiętają więc kukłę Żyda spaloną we Wrocławiu, teraz widzą kolejną - mówi.
Wrzosiński tłumaczy też zwyczaj wieszania Hamana, który wytyka się Żydom przy okazji sądu nad Judaszem. Obrończy pruchnickiej celebry argumentują, że Żydzi robią właściwie dokładnie to, co pruchniczanie. Żydowskie święto Purim upamiętnia historię opisaną w biblijnej Księdze Estery, która prawdopodobnie miała miejsce w połowie V w. p.n.e – wyswobodzenie Żydów z rąk wezyra Hamana, dążącego do zgładzenia ich w całej Persji. Historia kończy się szczęśliwie dla narodu żydowskiego, a wezyr zostaje powieszony. Zwyczaj wieszania Hamana to inscenizacja pokazująca tamte wydarzenia, też są w niej elementy bicia, opluwania i radości z wieszania kukły.
- To zwyczaj obecny w wąskich kręgach ortodoksyjnych Żydów. Różnica jest taka, że Haman jest po prostu Hamanem, nie ma cech żadnej narodowości czy grupy ludzi, jego kukła symbolizuje konkretną historyczną postać. W przypadku Judasza z Pruchnika skojarzenie z Żydami i ich prześladowaniami nasuwa się samo na życzenie samych organizatorów. Zresztą mi osobiście nie podoba się ten żydowski zwyczaj, bo też wiąże się z przyzwoleniem na przemoc.
- To jest przerażające i strasznie smutne - mówi o wydarzeniach w Pruchniku dr Adam Czyżewski, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Warszawie. - Jako etnograf nie mam wątpliwości, że są zwyczaje, które nie powinny być wskrzeszane i ten jest jednym z nich. Weźmy publiczne egzekucje. Kiedyś były normą, ale zrezygnowaliśmy z nich, bo są gorszące, sprzeczne z naszą cywilizacją.
Czyżewski z sądem nad Judaszem styka się nie pierwszy raz. W zasobach Muzeum Etnograficznego jest film z roku 1979 nakręcony w Pruchniku. Dyrektor nigdy nie zdecydował się na jego ekspozycję. - Jest tak samo szokujący, jak tegoroczne wydarzenia. Bez odpowiedniego komentarza mógłby zostać źle zrozumiany - uważa.
Przypomina również, że dawniej okres poprzedzający Wielkanoc był dla Żydów bardzo nieprzyjemny, a wręcz niebezpieczny. - Bandy chuliganów grasowały po ulicach, wybijały w żydowskich domach szyby lub smarowały je ekskrementami.
Czyżewski tłumaczy też kontekst podobnych obrzędów, bo wychodzi on dużo dalej poza spalenie kukły Żyda. - To nic innego, jak sądy odbywające się nad kozłem ofiarnym właściwym dla danej społeczności. Takie odbywają się na całym świecie. W Meksyku pali się kukłę i bardzo często nadaje się jej rysy nielubianego polityka. Ale na przykład na Kaszubach funkcjonował zwyczaj Ścinania Kani. Sądzono ptaka i wykonywano egzekucję i tym samym wszystkie winy społeczności miały popaść w zapomnienie - mówi.
W drugiej połowie XIX wieku sądy nad Judaszem, wieszanie czy palenie Judasza były powszechne w wielu miejscowościach. Tyle że w większości tych miejsc zanikły, często były po prostu nieaprobowane przez Kościół. Zwykle wracał w ich miejsce zwyczaj topienia Marzanny.
Judasz w stringach
W Pruchniku odbył się sąd nad Judaszem, zakończony obcięciem mu głowy. W okolicznych wsiach też są Judasze, ale te się wiesza. Na przykład w Tuligłowach.
- Nasze nie mają pejsów. To bardziej takie strachy na wróble, ale też staramy się, żeby jakoś ucharakteryzowane były. W tym roku Judasz miał ubrane damskie stringi i biustonosz - śmieje się sołtys Marian Mazurek. I tłumaczy: - Mamy tu taką mężatkę, matkę trójki dzieci, która poszła w tango, mocno piła. I to dlatego, taki przytyk do niej. W zeszłym roku Judasza powiesili przy domu takiego jednego, co to nie bardzo pracuje, a zamiast tego woli z piwkiem na ławeczce siedzieć.
Przy domu Mazurka Judasz nigdy nie wisiał. Zawsze u tych, którzy nie do końca dobrze się prowadzili. Kto o tym decyduje? - Wiem kto, ale nie będę mówił, bo nie chcę im kłopotu narobić. Po prostu zbiera się kilku sąsiadów i wymyślają. Potem wieszają kukłę w nocy - opowiada sołtys. Przekonuje, że ci, którzy powinni w kukle zobaczyć siebie, traktują to jako żart. - W zeszłym roku sąsiad się śmiał, że zrobili z niego Judasza. A w tym roku ta pani żartowała sobie, że to przecież nie może być ona, bo ona już przestała pić.
Kiedy Krzysztof Sas, sołtys Tyniowic, słyszy o tuligłowskim Judaszu w stringach, obrusza się. - No my nie możemy sobie na takie niepoważne żarty pozwolić, bo nasz wisi zawsze na drzewie przy drodze wojewódzkiej. Widzi go każdy, kto przejeżdża przez wieś. Jest więc porządnie ubrany, w tym roku na szaro i czarno, w spodnie i koszulę. Nikt się nie dziwi. Każdy, kto jest wierzący, przecież wie, że to wielkanocna tradycja, że wiesza się tego, który zdradził Pana Jezusa – uważa Sas.
W Tuligłowach bywało, że Judasz był ciągnięty przez wieś za autobusem. Albo palony gdzieś w rowie. Ale zwykle po prostu odcinany w Wielki Piątek wieczorem i wyrzucany. Jedna z mieszkanek opowiada anegdotę, z której miejscowi śmieją się do dziś: - Przejeżdżał przez wieś ktoś na obcych rejestracjach. A wszyscy już przy remizie szykowali się do kościoła, bo strażacy przy grobie czuwali. No i biegnie ktoś i krzyczy, że jakiś człowiek się powiesił we wsi. Śmiechu było!
Obaj sołtysi - i Mazurek, i Sas - przed laty w Pruchniku na sądzie Judasza bywali.
Mazurek: - Myśmy nawet na pieszo szli taki kawał drogi, żeby zobaczyć, bo to było coś. Potem szybko się wracało, żeby do kościoła zdążyć.
Sas: - To atrakcja dla wszystkich. Nasza tradycja. I uważam, że powinna zostać. My na pewno w Tyniowicach nie zrezygnujemy z wieszania Judasza. Rozmawiałem dzisiaj z jednym mieszkańcem Pruchnika. I mówi mi, że właśnie dzięki takim przedstawieniom człowiek wie, jak to z tym Judaszem naprawdę było, historii się uczy.
Mieszkanka Tyniowic dodaje: - My nie bili Żyda, tylko Judasza!
A Mazurek zastanawia się, że może pejsy u Judasza z Pruchnika to przesada i bez nich nie byłoby całej afery. Kiedy słyszy słowo antysemici, podnosi głos: - Pani, jacy antysemici? Myśmy tu w czasie wojny Żydów po stodołach chowali, nic do nich nie mamy przecież. My tu Judasza wieszamy, nie żadnego Żyda!
Moje dzieci też spalisz?
Kiedy reportaż z imprezy ukazał się na stronie "Ekspresu Jarosławskiego", ruszyła lawina.
Swoje oświadczenie wydał Światowy Kongres Żydów, ubolewanie wyraził MSZ Izraela, pruchnicką tradycję potępił Episkopat. Ks. bp Rafał Markowski, przewodniczący komitetu ds. dialogu z judaizmem, napisał: "W kontekście wydarzeń, które miały miejsce w Pruchniku 19 kwietnia Kościół jednoznacznie wyraża dezaprobatę wobec praktyk, które godzą w godność człowieka". Wielu komentatorów zwracało uwagę, że wydarzenia w Pruchniku zbiegły się z rocznicą wybuchu powstania w getcie warszawskim.
Sąd nad Judaszem skrytykowali też politycy, m.in. Joachim Brudziński. Niedługo potem na stronie gminy pojawiło się oświadczenie burmistrza Pruchnika Wacława Szkoły. W dwujęzycznej - polskiej i angielskiej -wersji. Burmistrz pisze: "Wręcz żałosnym i skrajnie nieodpowiedzialnym jest fakt, iż do inscenizacji zaangażowano dzieci. Odczytuję to wręcz jako prowokację niektórych środowisk lub osób, które – nie wiedzieć dlaczego – za nic mają dobre imię Pruchnika, jak i całej naszej Ojczyzny".
Od Poniedziałku Wielkanocnego na adres mailowy Urzędu Gminy w Pruchniku płyną maile z całego świata. Wiadomości dostali też niektórzy dyrektorzy szkół oraz Janusz Kochanowicz, który prowadzi stronę poświęconą historii Pruchnika. - Moja strona to pruchnik.pl, więc pewnie ktoś to wziął za stronę urzędu. Dostałem kilkanaście dosyć wulgarnych wiadomości, np. "Ty pie*****ny, moje dzieci też spalisz i utopisz?". Na wszystkie odpowiedziałem, tłumacząc, że nie mam z tym, co się wydarzyło, nic wspólnego. Dwie osoby przeprosiły - mówi. Na maile będą też odpowiadać urzędnicy. Chcą złagodzić złe nastroje.
Władze gminy martwią się, że teraz każdy będzie kojarzył Pruchnik tylko z aferą związaną z Judaszem. A chcieliby, żeby raczej kojarzyli, że są tu źródła geotermalne. Że jest to wyjątkowo malownicze miejsce. Albo że stąd pochodził generał Marek Papała. - I widzi pani, wszyscy nad kukłą debatują, a my ciągle nie wiemy, kto zabił naszego generała... - zamyśla się wiceburmistrzyni Agnieszka Wojdyła i dodaje: - Trochę tego nie rozumiem, na Sri Lance taka tragedia się wydarzyła, a wszyscy mówią o tym, co u nas.
Jednak i urzędnicy, i mieszkańcy musieli widzieć wiszącą od rana kukłę z karteczką informującą, że sąd odbędzie się o piętnastej. Tu każdy wie, co to oznacza. Nikt nie zareagował, nikt nie widział takiej potrzeby. Już potem, na zdjęciach z "Ekspresu Jarosławskiego", w tłumie gapiów dziennikarze wypatrzyli wicestarostę jarosławieckiego Mariusza Trojaka (nie znalazł czasu na rozmowę). Mieszkańcy mają żal do dziennikarza, który nakręcił film. - Gdyby nie on, nie byłoby całej afery. Nic się przecież nie stało, cieszyłam się, że nasza tradycja wróciła, bo jako dziecko zawsze na Judasza chodziłam - mówi jedna z mieszkanek.
Kupa śmiechu przecież
- My nie mieliśmy możliwości, żeby coś zrobić. Poza tym kukła wisiała na słupie, który nie należy do gminy, a do PGE. Uznaliśmy, że to taki performance. Nie wiem, kto za tym stoi, nie znam tu wszystkich - mówi wiceburmistrzyni Agnieszka Wojdyła. Ona sama inscenizacji nie widziała. Nie oglądała też filmu, który obiegł świat. - Po prostu nie chcę tego oglądać - ucina.
Jeszcze w niedzielę na stronie gminy w zakładce poświęconej historii było zdanie o tym, że mieszkańcy rokrocznie kultywują zwyczaj wieszania Judasza. W poniedziałek ten fragment znika. - Bijemy się w piersi. To opis pochodzący z publikacji o Pruchniku, nie podaliśmy źródła i to nasz błąd. W tej sytuacji lepiej było usunąć - mówi wiceburmistrzyni i dodaje: - Ja zawsze będę stać murem za naszymi mieszkańcami. Po to jestem.
Obiecuje też, że włodarze gminy zrobią wszystko, co w ich mocy, aby więcej sądów nad Judaszem w Pruchniku nie było. - Rozmawialiśmy też z dyrektorami wszystkich przedszkoli i szkół w gminie. Odbędą się w nich pogadanki z uczniami. My dzieciom zawsze mówimy, że tradycja to ważna rzecz. Teraz musimy wytłumaczyć, dlaczego nie wszystkie zwyczaje należy kultywować i że ten niczego dobrego nie przynosi.
Psycholog Aleksandra Piotrowska nie zostawia na pruchniczanach suchej nitki. - Tu pogadanki nie wystarczą. To jest sytuacja wychowawczo okropna, beznadziejna. Dorośli powinni te dzieci najpierw przeprosić. Bo one też stały się ofiarami przemocy. Pogadanki nie będą miały sensu, jeśli ci rodzice, którzy przyprowadzili dzieci na to straszne widowisko, sami nie zmienią swojego nastawienia do tego, co się stało - uważa.
Mieszkańcy Pruchnika na takie argumenty wzruszają ramionami:
- Chodziłem za dzieciaka na Judasza i na mordercę nie wyrosłem.
- Sama córkę prowadzałam, bo to atrakcja dla dzieciaka była. Kupa śmiechu przecież.
Psycholog: - Dla mnie to takie same argumenty, kiedy ktoś usprawiedliwia bicie dzieci przez rodziców: mój tata mnie lał i wyrosłem na porządnego człowieka. A nie wiesz, kim byś był, gdyby cię nie bił. Niedopuszczalne jest, aby dzieci uczestniczyły w czymś, co jest aktem przemocy. Ktoś im te kije dał. To jest przerażające. Nie wszystko, co było kiedyś, jest dobre dzisiaj. Myśląc w ten sposób, nauczyciele dalej biliby uczniów w szkołach, a mąż miałby prawo zamurować niewierną żonę.
Piotrowska nie wierzy w zapewnienia tych pruchniczan, którzy twierdzą, że nic antysemickiego w tym nie było. - Ludzie nie uświadamiają sobie, że już samo powiedzenie o kimś "żydek" jest przejawem antysemityzmu. Niestety taka postawa jest niebywale popularna. Taki paradoks: mamy tak wielu antysemitów w kraju, w którym jest tak niewielu Żydów.
Nieobyczajny wybryk
Mieszkańcy zarzekają się, że nie wiedzą, dlaczego po dziesięciu latach przerwy tradycja wróciła. Milczą na temat tych, którzy sąd zorganizowali.
W 2009 roku palenie Judasza też wywołało kontrowersje, choć nie na taką skalę i wtedy - jak mówią włodarze miasta - pruchnickiej tradycji zaprzestano.
Miejscowa policja już znalazła dwóch organizatorów wydarzenia. To 17-latek i 45-latek, mieszkańcy okolicznych wsi. Na razie zostali przesłuchani pod kątem popełnienia dwóch wykroczeń: nieobyczajnego wybryku i nieostrożnego obchodzenia się z ogniem. Przyznali się do zarzutów.
Sprawę o znieważanie na tle narodowościowym przekazano do prokuratury w Przemyślu. Prokuratura poinformowała, że na razie sprawą się nie zajmuje.