Dla Beaty to była najgorsza noc w życiu. Dla jej męża Roberta - ostatnia. Sylwestra mieli spędzić na domówce u znajomych. Nad ranem zabił Roberta nożem albo Arkadiusz, albo Jacek, albo Mariusz. Wszyscy są zatrzymani, ale żaden z nich nie odpowie za zabójstwo.
To, co wydarzyło się w bloku przy ulicy Niemcewicza w Łodzi, analizowała w myślach już tysiące razy.
- Chciałabym umieć wytłumaczyć mojej dziewięcioletniej córce, jak to się stało, że tata został brutalnie zabity - mówi wdowa, 34-letnia Beata.
I mnoży pytania bez odpowiedzi.
- Może był jakiś dzwonek ostrzegawczy, który przegapiłam? Może mogłam poprosić Roberta, żebyśmy wyszli z tamtego mieszkania wcześniej? Może ktoś mógł go ubłagać, żeby nie szedł za bandytami, którzy na nas napadli? - wylicza Beata.
Zadręcza się? Może.
Ale - jak mówi – rozgrzebywanie przeszłości przychodzi jej łatwiej niż myślenie o teraźniejszości.
O tym, że śledztwo w sprawie zabójstwa Roberta będzie niedługo umorzone. Morderca, który zadał nożem śmiertelne ciosy co prawda jest w celi, ale przed sądem będzie odpowiadał tylko za pobicie.
- Zatrzymanych jest trzech, ale zabił jeden. W prokuraturze usłyszałam, że nie da się ustalić, który miał nóż. I mam się pogodzić z tym, że wszyscy niedługo będą wolni - mówi.
Tyle że Beata nie wie, jak ma się z tym pogodzić. No bo jak to możliwe, że w dobie "czytania" DNA, analizowania mikrośladów, wszechobecnych kamer monitoringu puścić zabójcę?
Możliwe - odpowiada prokuratura, która przez ostatnie miesiące starała się zrekonstruować przebieg tamtej tragicznej sylwestrowej nocy. Dotarliśmy do wyników jej pracy - na podstawie przygotowanych przez nią akt odtwarzamy, jak doszło do tragedii.
CZĘŚĆ PIERWSZA
IMPREZA
31 grudnia 2018 roku
godzina 17:30
Oliwia bardzo cieszy się na ten wieczór. Nie tylko dlatego, że będzie mogła siedzieć do bardzo późna, bo aż do północy. Noc spędzi w towarzystwie swojej koleżanki z trzeciej klasy podstawówki - Lenki. Dziewczynki uznały za zabawne to, że one będą się bawić w domu jednej (pod opieką babci Oliwii), a rodzice w mieszkaniu drugiej.
Beata naszykowała córce i jej koleżance słodycze i dziecięcego szampana. Wróciła do przygotowywania jedzenia na własną imprezę.
Tak pamięta swoją rozmowę z Moniką, która przywiozła Lenkę.
- Będziemy u was przed 20. Zawsze jesteśmy punktualni - powiedziała Beata.
Poznały się dwa lata temu, spotykały na szkolnych wywiadówkach. W końcu zaprzyjaźniły - tak jak ich córki.
- A właśnie. Wpadną do nas jeszcze moje dwie koleżanki, znamy się ze szkolnych czasów - zapowiedziała Monika.
Beata: - Okej. Jakby był ktoś jeszcze, to mów. Wezmę więcej jedzenia.
Monika: - Spokojnie, z głodu nie umrzemy. Do później.
31 grudnia 2018 roku
godzina 19:30
Beata nie lubi się spóźniać. Z Robertem przed blokiem przy Niemcewicza pojawia się sporo wcześniej, żeby zdążyć przed innymi gośćmi rozpakować to, co przygotowała na wieczór. Witają się z Sebastianem, partnerem Moniki. Panie idą do kuchni, panowie siadają w dużym pokoju. - No to za Nowy Rok - powiedział Sebastian, Robert przybił toast.
Wkrótce przychodzi trzecia para - Karolina z chłopakiem. Beata znała ich już wcześniej. A zaraz po nich koleżanki Moniki. Trzy, a nie dwie - jak zapowiadała gospodyni. Gospodyni mówi Beacie, że ta trzecia to Ewa. Rozwodzi się właśnie z mężem, bo on podobno sporo pije. Trudna sprawa, bo mają sześcioletnią córkę.
Beata od początku ma wrażenie, że koleżanki Moniki nie do końca ją polubiły. Ale nie martwi jej to szczególnie, po co psuć sobie wieczór? Nie szuka z nimi kontaktu.
31 grudnia 2018 roku
godzina 23:55
Impreza się rozkręca. Kolejne toasty, tańce. Przed północą pada propozycja, by wyjść na balkon i tam odliczać do Nowego Roku.
- A po co na balkon? - krzywi się Marta, jedna z dawnych koleżanek Moniki. Była – jak zapamiętają inni goście - już mocno podchmielona.
- Fajerwerki będziemy oglądać - mówi Monika.
Marta: - To głupie. Przez to tylko zwierzęta się boją. Ja nigdzie nie idę.
1 stycznia 2019 roku
godzina 0:05
Chwilę po północy grupa wraca z balkonu do mieszkania. Chcą złożyć Marcie życzenia.
- Nie chcę od ciebie życzeń. Lepiej życz mężowi, żeby nie próbował podrywać innych kobiet - syczy Marta do Beaty (tak zapamiętają to też inni uczestnicy imprezy).
Beata nie wytrzymuje. Mówi, że nie zamierza dłużej tolerować takiego zachowania i że zbyt dobrze zna męża, żeby uwierzyć w tak głupie zaczepki.
I pewnie na tym skończyłaby się sprzeczka, gdyby nie Ewa.
Pijana (jak wskazali późnej świadkowie) weszła w środek kłótni i popchnęła Beatę na ścianę. W towarzystwie zapanowała konsternacja.
- Ewa, powinnaś już sobie pójść – oznajmia w końcu Monika. Chce dać Ewie pieniądze na taksówkę, ale ta ich nie bierze. Wychodzi.
Niedługo po niej żegna się jeden z trzech obecnych na imprezie mężczyzn. Miał plany następnego dnia.
1 stycznia 2019 roku
około 4:00
Impreza dobiega końca. W korytarzu do wyjścia ubierają się koleżanki Moniki. Robert, mąż Beaty, stoi z nimi.
Beata pamięta, że ktoś wychodzącym dziewczynom otworzył już drzwi.
Sebastian, partner Moniki, też jest w przedpokoju. Widzi trzech facetów w kominiarkach i dwie kobiety – obie z odsłoniętymi twarzami. Jedną z nich jest Ewa. Ta sama, która wcześniej została wyproszona z imprezy.
Zamaskowani mężczyźni krzyczą coś o "maczecie". Robert dostaje kilka ciosów pięścią i nogą. Napastnicy rzucają się na Sebastiana. Pamięta, że zanim upadł, w czyjejś ręce błysnął mu nóż. Jak otworzył oczy, to ten ktoś zamachiwał się na niego krzesłem. Sebastian traci na chwilę przytomność.
Monika i Beata są zamknięte w łazience. Zostały tam wepchnięte. Przez kogo? Nie wiedzą. Monika chce dzwonić na policję, ale nie ma ze sobą telefonu. Beata krzyczy i próbuje wyjść, ale ktoś trzyma klamkę z drugiej strony. Wydostają się po kilkudziesięciu sekundach.
Boję się dnia, kiedy Oliwia zapyta o to, jaką karę ponieśli sprawcy śmierci jej taty.
Beata, wdowa po Robercie G.
Beata widzi, że w mieszkaniu nie ma już Roberta. Klaudia, z którą jeszcze chwilę temu imprezowała, mówi, że w czasie ataku schowała się na balkonie. - Robert za nimi pobiegł - informuje.
Beata chce za nim ruszyć. Koleżanki Marty zastawiają jej drogę: - Macie dzieci. Zostań tu. My po niego pójdziemy. Na dół zbiegają Marta z Karoliną. Przy wejściu na klatkę schodową widzą leżącego na wznak Roberta.
Jest tak zakrwawiony, że Marta na początku go nie poznaje. Karolina słyszy, że Robert charczy. Układa go w pozycji bocznej, ma wielką ranę na plecach. Robi jej się słabo.
Pojawiają się policja i pogotowie. Ratownicy zabierają Roberta do karetki.
Niedługo potem lekarz stwierdzi zgon Roberta. Miał 40 lat.
CZĘŚĆ DRUGA
ŚLEDZTWO
Poszukiwana zaginiona
Jeszcze przed świtem przed klatką schodową bloku przy ulicy Niemcewicza zjawili się kryminalni technicy.
Tam, gdzie leżał Robert, była kałuża krwi. Już bardzo rozwodniona przez ciągle padający deszcz.
Policjantka zabezpieczyła też próbki z innych brunatnych plam wokół – były na chodniku, stopniu prowadzącym do klatki. Obok drzwi wejściowych znalazła pochwę na nóż. Długa na piętnaście centymetrów, z napisem "Jungle raven" ("kruk dżungli" – ang.). W drodze do mieszkania, gdzie odbyła się impreza, na schodach pobiera próbki z kilku kolejnych krwawych plam.
W raporcie po oględzinach można przeczytać o zabezpieczeniu ponad 60 różnych śladów.
W czasie gdy technicy policyjni zabezpieczają ślady, kryminalni, po rozpytaniu uczestników przyjęcia, starają się namierzyć Ewę K. Tylko ona mogła powiedzieć, kim byli zamaskowani mężczyźni.
Na tym etapie policjanci wiedzieli, że K. ma 28 lat i razem z mężem wychowuje siedmioletnią córkę. Mąż Mariusz jest od niej o dziewięć lat starszy i był wielokrotnie karany.
W mieszkaniu małżeństwa przy ulicy Ł. nikogo nie zastali. Zniknął też nissan należący do Mariusza. Córka pary była wtedy u babci, która opiekowała się nią w sylwestrową noc. Kobieta powiedziała funkcjonariuszom, że ostatni kontakt z Ewą miała chwilę po północy, miała powiedzieć, że już wraca.
Po krótkiej chwili pobiegli z powrotem do auta. Jeden usiadł obok kierowcy, a drugi na kanapie z tyłu. Potem auto odjechało.
Zeznania jednego z mieszkańców bloku przy Niemcewicza
Kryminalni sprawdzali, czy ktoś z mieszkańców ma kamerę skierowaną na ulicę pod blokiem. Liczyli, że być może nagrany został moment zabójstwa. Pod tym kątem sprawdzili też sąsiednie budynki. I całodobowy sklep znajdujący się za rogiem. Na nagrania od spółdzielni trzeba było poczekać do następnego dnia. Był Nowy Rok.
"Żaden z uczestników imprezy nie widział momentu, w którym Robert G. został zaatakowany nożem" – napisali policjanci w raporcie z pierwszego dnia pracy przy Niemcewicza.
Niedługo potem okazało się, że jeden z mieszkańców bloku widział, co działo się na sekundy przed zadaniem śmiertelnych ciosów. Wrócił z imprezy sylwestrowej około godziny 4. Zanim położył się spać, spojrzał przez okno.
Pytany przez policjantów opowiadał, że zwrócił uwagę na samochód zaparkowany przed blokiem. Ze środka wybiegło dwóch mężczyzn podobnej postury. Kiedy jednak zbliżyli się do klatki, świadek stracił ich z pola widzenia.
"Po krótkiej chwili pobiegli z powrotem do auta. Jeden usiadł obok kierowcy, a drugi na kanapie z tyłu. Potem auto odjechało".
2 stycznia matka Ewy zgłosiła zaginięcie córki. Ta około godziny 15 miała zadzwonić, że są jeszcze z mężem u znajomych i że po córkę wpadną wieczorem.
Nie wpadli.
Wszędzie krew
Sekcja zwłok wykazała, że Robert nie miał szans na przeżycie. Wykrwawił się po przecięciu nożem tętnicy udowej. Miał też liczne i bardzo rozległe rany klatki piersiowej.
"Ciosy zostały zadane ostrzem nie krótszym niż 15 centymetrów. Napastnik uderzał z dużą siłą, dlatego należy przyjąć, że jest to mężczyzna. Technika zadania ciosów i ich umiejscowienie wskazuje, że najprawdopodobniej były zadane, kiedy poszkodowany stał naprzeciwko napastnika" - ocenił biegły oceniający mechanizm powstania obrażeń.
Wszystko wskazywało też na to, że Robert G. został śmiertelnie raniony w tym samym miejscu, gdzie potem upadł.
Był koniec stycznia, kiedy kryminalnym z Łodzi udało się ustalić, z kim ostatniej sylwestrowej nocy imprezował Mariusz K., mąż Ewy.
"W mieszkaniu przy ulicy Ł. przebywał Mariusz K., a także Jacek D. i będąca w nim w związku Agata S. Oprócz nich przebywał również Arkadiusz K." - czytamy w policyjnym raporcie. Razem z Ewą dwie kobiety i trzech mężczyzn. Właśnie taka grupa zaatakowała mieszkanie przy Niemcewicza.
Z policyjnego raportu wynika też, że – podobnie jak małżeństwo K. - w ostatnim czasie bez śladu zniknęła Agata S. i jej partner. Podejrzewano, że się ukrywają.
Na tamtym etapie wydawało się, że sprawa pójdzie już gładko. Osoby bawiące się na imprezie przy Niemcewicza – w tym Beata - rozpoznały, że nieznana im wcześniej kobieta w kapturze to faktycznie Agata S.
Kilka dni później – kolejny sukces. Policja zatrzymała Arkadiusza K. Jednego z czterech uczestników imprezy u Mariusza K.
To, co powiedział przy zatrzymaniu (a co zostało potem zaprotokołowane przez policjantów), okaże się potem jedyną wersją wydarzeń, którą będą finalnie dysponowali śledczy.
A wersja jest taka: do kamienicy, gdzie w najlepsze trwała sylwestrowa impreza, już po północy wbiegła pijana i wściekła Ewa K.
Arkadiusz K. mówił funkcjonariuszom, że pijana Ewa jest "po prostu pop*******a". Mówił, że tamtej nocy, po powrocie z sylwestrowej imprezy, krzyczała, że została "poniżona". Podobno zażądała, żeby Mariusz (mąż – red.) bronił jej honoru.
Grupa – jak twierdził zatrzymany - uznała, że trzeba działać. Po jakimś czasie wszyscy załadowali się do nissana Mariusza K. i pojechali do mieszkania przy Niemcewicza. Tam doszło do bójki – Arkadiusz K. nie wypierał się tego.
Mówił, że już po pobiciu uczestników imprezy zeszli na dół i wsiedli do samochodu. Wtedy zobaczyli mężczyznę, któremu chwilę wcześniej zadawali ciosy. Jacek D. miał powiedzieć, że "trzeba go skończyć". Według relacji Arkadiusza K., wyjął on nóż i zaatakował.
Kiedy wrócił do auta, to – jak mówił K. – groził innym osobom w aucie, że "zabije każdego, kto nie będzie cicho".
W notatce policyjnej dołączonej do akt sprawy czytamy, że grupa miała zatrzymywać się przy kilku różnych śmietnikach. W nich rzekomo miały wylądować zakrwawione ubrania. Prokuratura podkreśla jednak, ze w czasie śledztwa nie mogła korzystać z treści notatki. Dlaczego?
Przesłuchiwany już w prokuraturze Arkadiusz K. nie powtórzył swojej pierwszej wersji. Przyznał się jedynie do najścia na mieszkanie Moniki i pobicia uczestników imprezy, ale po przedstawieniu zarzutów pobicia skorzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień.
Tłumaczył to tym, że po prostu się boi.
Pod górkę
Dokładnie 1 lutego prokuratura Łódź-Górna wydała postanowienie o zaocznym przedstawieniu zarzutów pobicia przy ul. Niemcewicza czterem osobom:
Ewie K.
Mariuszowi K.
Jackowi D.
Agacie S.
Kolejne dni nie przyniosły przełomu – nikogo nie udało się zatrzymać.
Wnosimy o wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania za podejrzanymi Mariuszem K. i Ewą K.
Apel policjantów do śledczych
Przeszukano domy podejrzanych. Kluczowych dla sprawy zabójstwa dowodów jednak nie zabezpieczono – w domu Jacka D. i Agaty S. znaleziono za to narkotyki.
21 lutego prokuratorzy wydali cztery listy gończe. Dokładnie miesiąc później wpadł Jacek i Agata. Usłyszeli zarzuty i – podobnie jak wcześniej Arkadiusz K. - zostali aresztowani. Też odmówili składania wyjaśnień.
A co z małżeństwem K.?
"Wnosimy o wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania za podejrzanymi Mariuszem K. i Ewą K." - pisali w marcu łódzcy policjanci do prokuratury. Dostali bowiem informacje o przypadkowej kontroli drogowej w Niemczech. Był to jasny sygnał, że szukanie małżeństwa w Polsce nie ma sensu.
Zanim jednak to się stało, doszło do absurdalnej sytuacji.
W Polsce poszukiwana w sprawie sylwestrowej tragedii Ewa K. została namierzona na terenie Niemiec. Ponieważ jeszcze nie został wydany Europejski Nakaz Aresztowania, niemieccy funkcjonariusze wiedzieli tylko tyle, że jest ona osobą zaginioną.
Policjantom powiedziała, że nic jej nie jest i z Polski wyjechała z własnej woli. Zatrzymana nie została. Wystarczyło, że podpisała protokół i była wolna.
Do Polski – razem z mężem – wróciła dopiero w czerwcu 2019 roku. I to z własnej woli. Sami oddali się w ręce wymiaru sprawiedliwości.
Małżeństwo K. w końcu usłyszało zarzuty udziału w bójce. Też trafili do aresztu. I – jak reszta - odmówili odpowiadania na jakiekolwiek pytania.
(Nie)pewność
Od czerwca do końca listopada prokuratura starała się znaleźć coś, co pozwoli na jednoznaczne stwierdzenie, kto z grupy pięciorga aresztowanych jest zabójcą.
Bo co do tego, że cała piątka była tragicznej nocy w lokalu przy Niemcewicza śledczy nie mieli i nie mają wątpliwości – podejrzanych obciążały ślady zabezpieczone w mieszkaniu Moniki i przed nim. Logowania telefonów komórkowych też jasno wskazywały, kto przyjechał "bronić honoru" Ewy K.
Udowodnienie udziału w pobiciu to jednak jedno, zaś wskazanie zabójcy to coś dużo trudniejszego.
Pozbawieni wersji oskarżonych prokuratorzy próbowali wskazać zabójcę na podstawie zabezpieczonego materiału dowodowego.
Ale: wszyscy oskarżeni zostali zatrzymani wiele tygodni po zabójstwie, nie było ubrań, na których mogłyby pozostać ważne dowody. Przeszukania przeprowadzone w mieszkaniach całej piątki nie wypełniły w żaden sposób tej luki.
W czasie śledztwa nie udało się zabezpieczyć noża, który został użyty w czasie zabójstwa.
Co więc zostało?
Krew. Prokuratorzy sporo czasu poświęcili na to, żeby sprawdzić, czy w krwi Roberta pod klatką schodową nie ma DNA osoby trzeciej. Mikrośladów, które jasno wskazałyby, kto z oskarżonych musiał być przy ofierze po tym, jak padły ciosy.
Niestety, w wynikach zleconej ekspertyzy nie było niczego, co pozwoliłoby zawęzić krąg podejrzewanych.
Kolejny pomysł? Analiza mechaniki zadawania ciosów. Niestety, wszyscy oskarżeni mężczyźni są podobnej postury, wszyscy są też praworęczni. Ciosy przez nich wyprowadzane najpewniej spowodowałyby podobne obrażenia do tych, które miał Robert G.
W ustaleniu, kto podbiegł do zabitego w Nowy Rok 40-latka nie pomogły też dane logowania BTS telefonów komórkowych – dokładność okazała się zbyt mała, żeby precyzyjnie odtworzyć, kto się gdzie znajdował w momencie, kiedy Robert dostawał śmiertelne ciosy.
Fiaskiem zakończył się pomysł sprawdzenia, czy DNA wykryte pod paznokciami nieżyjącego już Roberta pasuje do któregoś z zatrzymanych.
A co z zeznaniami świadków? Napastnicy byli w kluczowym momencie zamaskowani. Poza tym nikt nie widział sprawcy na tyle dobrze, żeby jednoznacznie opisać chociaż to, w co był ubrany.
Prokuratorzy próbowali jeszcze ustalić, kto siedział za kierownicą nissana, którym podejrzani odjechali z miejsca zbrodni. Żadna z kamer jednak nie nagrała odjeżdżającego samochodu na tyle dokładnie, żeby to określić. Nie ma też filmu, na którym widać wysiadających członków grupy.
CZĘŚĆ TRZECIA
PROCES
21 listopada 2019 roku prokuratura Łódź-Górna postanowiła o skierowaniu do sądu aktu oskarżenia przeciwko całej piątce. Proces, który ma ruszyć w sądzie dla Łodzi-Widzewa, toczyć się jednak będzie tylko o pobicie uczestników imprezy. Za to przestępstwo grozi do trzech lat więzienia.
Z pewnością priorytetem jest wskazanie osoby, która dopuściła się zbrodni zabójstwa. Nie mamy poczucia porażki, bo nie zakończyliśmy pracy w tym zakresie. Trzeba jasno podkreślić, że sprawa jest ekstremalnie trudna.
Krzysztof Kopania, Prokuratura Okręgowa w Łodzi
A co z zabójstwem? Oficjalnie materiały w tym wątku zostały wyłączone do odrębnego postępowania, żeby praca śledczych w tym zakresie mogła trwać dalej. Czy prokuratura ma poczucie porażki?
- To niezwykle trudne postępowanie. Faktycznie, dotąd nie mogliśmy nikogo "rozliczyć" za tragedię, która się rozegrała na dole bloku. Mamy pełną świadomość ciężaru tego przestępstwa. Cały czas będziemy nad tym pracować - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Podkreśla, że nawet ewentualne umorzenie śledztwa nie da gwarancji bezkarności, bo po pojawieniu się nowych materiałów dowodowych będzie mogło ono być podjęte.
- Niestety, wszystkie dostępne dowody, które zostały przeprowadzone, nie były wystarczające do przedstawienia zarzutów zabójstwa. Mamy jednak nadzieję, że w przyszłości pojawią się dowody niedostępne obecnie, które pozwolą na rozwikłanie tej sprawy - mówi Kopania.
Akta sprawy, nad którymi w styczniu będzie pochylał się sąd, zawarte są w trzynastu opasłych tomach. W ostatnim był prokuratorski wniosek o przedłużenie aresztu dla całej piątki. Na niejawnym posiedzeniu sąd przychylił się do niego, ale w sądzie nieoficjalnie usłyszeliśmy, że być może kolejnego przedłużenia pobytu za kratami nie sposób będzie uzasadnić.
- Grozi im stosunkowo łagodna kara. Nie ma też obawy matactwa, bo śledztwo jest przecież skończone. Jedyne, co na tym etapie uzasadnia najsurowszy środek, to fakt, że oskarżeni usiłowali się ukrywać – mówi nam jeden z sędziów.
Argument, że jeden z aresztowanych jest przecież zabójcą, nie jest w tym przypadku – jak słyszymy w sądzie – żadnym argumentem. Sędzia badać będzie przecież sprawę pobicia, a sprawa śmiertelnego ataku z użyciem noża do sądu może nigdy nie trafić.
Mariusz K., Ewa K., Jacek D., Agata S. i Arkadiusz K. są na razie aresztowani do 30 stycznia.
***
Beata:
- Jak po tamtej strasznej nocy wróciłam wreszcie do domu, to nie wiedziałam, co mam powiedzieć córce. Skłamałam, bo to było chyba łatwiejsze. Powiedziałam: Oliwko, tata był chory na serce i serduszko mu nie wytrzymało - opowiada.
Jej córka prawdę usłyszała nieco później.
- Nie chciałam, żeby poczuła się okłamywana. Musiała przecież wrócić do szkoły, do swojego życia. I plotek o zabójstwie w sylwestra. Dlatego córka usłyszała, że tata nie żyje, bo został pobity przez złych ludzi.
Oliwia zapytała wtedy, dlaczego tamci ludzie to zrobili. Beata nie umiała odpowiedzieć.
- Boję się dnia, kiedy Oliwia zapyta o to, jaką karę ponieśli sprawcy śmierci jej taty - przyznaje wdowa.
***
Mariusz K. jeszcze przed tragicznym sylwestrem na swoim profilu facebookowym umieścił wpis: "Nigdy nie bądź w zgodzie z psami, trzymaj język za zębami. Stop konfidentom".
Beata zerwała znajomość z Moniką. Ich córki też już się nie przyjaźnią.