Ostro potępiła Harveya Weinsteina, wyzywając od skorumpowanych potworów. Nie protestowała jednak przeciw nierównym gażom kobiet i mężczyzn w Hollywood, bo uważa, że nawet najniższe są skandalicznie wysokie. Pierwsza oświadczyła się mężowi. Opublikowała zdjęcia bez makijażu, sprzeciwiając się "modzie na botoks i niwelowanie oznak starzenia". I jak tu nie kochać Julii Roberts?
"Gdyby Julia Roberts grała w koszykówkę, byłaby Michaelem Jordanem" - ocenił przed laty wielki Robert Altman po wspólnej pracy z gwiazdą nad "Prêt-à-Porter". Od tamtej pory minęło niemal ćwierć wieku, a jego słowa nie straciły na aktualności. Posiadaczce najsłynniejszego uśmiechu w Hollywood wciąż towarzyszy przydomek "America's Sweetheart", a pojawienie się jej nazwiska na plakacie filmu zapewnia gigantyczne zyski.
Choć zwykle chroni prywatność, od miesięcy nie schodzi z okładek magazynów i wbrew zwyczajom nie przestaje udzielać wywiadów. Jesienią ubiegłego roku skończyła 50 lat, a magazyn "People" już po raz piąty okrzyknął ją najpiękniejszą kobietą świata. W tej kategorii nie ma sobie równych - po raz pierwszy ten tytuł przypadł jej w wieku 23 lat, po sukcesie "Pretty Woman". Nie ma drugiej gwiazdy, która zdobyłaby go tyle razy, mimo że nie jest klasyczną pięknością. "Mam usta wielkości bramy do garażu i mogłabym jeść w poprzek bagietkę, do tego tyłek jak końskie siodło. Pojęcia nie mam, czemu znów ja" - skomentowała swój kolejny tytuł "najpiękniejszej".
Trudno w to uwierzyć, ale właśnie wkroczyła w trzecią dekadę swojej kariery. I choć znacznie zwolniła tempo, pozostaje najbardziej pożądaną z hollywoodzkich gwiazd. Filmy z jej udziałem (jak dotąd) zarobiły niewyobrażalna sumę trzech miliardów dolarów tylko w samej Ameryce, co czyni ją najbardziej dochodową gwiazdą filmową wszech czasów.
Tyle że - od jakiegoś czasu - nie ma to już dla niej większego znaczenia.
Z miłości
Wbrew teorii, iż Julia Roberts wcale się nie zmienia, aktorka przeszła długą drogę: od gwiazdy komedii romantycznych - "rozkapryszonej, zepsutej sukcesami gęsi" (jej własne słowa) - do wyciszonej, wolnej od małostek żony i matki, zdeklarowanej hinduistki, pełnej dystansu do siebie, kariery i hollywoodzkiej socjety. W szczerym wywiadzie dla "Harper's Bazaar" opowiedziała, jak zmieniło ją małżeństwo, a potem zostanie matką.
- Długo czekałam na miłość życia, choć nieustannie byłam zakochana na ekranie - przyznaje i zwierza się: "Jako aktorka byłam samolubnym stworzeniem, dla którego jedynym priorytetem było własne dobro i kariera. Wszystko zmieniło się, gdy poznałam i pokochałam mojego męża - Danny'ego Modera. Wiesz, kiedy kochasz? Kiedy szczęście drugiej osoby jest dla ciebie ważniejsze od własnego i gdy jesteś w stanie dla niej się zmienić. Z miłości. Mnie się to udało".
Od pojawienia się dzieci (dziś ma ich troje)gra znacznie mniej. Po urodzeniu bliźniaków przez trzy lata niemal w ogóle nie ruszała się z domu. Dziś jej wielbiciele powinni być uszczęśliwieni. Niedawno wszedł na ekrany "Cudowny chłopiec" - opowieść o dziecku urodzonym ze zdeformowaną twarzą, które dzięki wsparciu rodziny udowadnia otoczeniu, że zewnętrzna brzydota blednie w obliczu wewnętrznego piękna. Niby banał, ale jak pięknie pokazany! Zanim Julia pojawiła się tu w roli matki, wcześniej ze swoimi dziećmi przeczytała książkę, będącą pierwowzorem filmu.
"To niesamowite, jak ta historia pomaga dzieciom znaleźć drogę do współczucia i empatii. Moja trójka nie wyobrażała sobie nawet, bym mogła w niej nie zagrać" - przyznała.
Julia pojawi się też w serialu "Homecoming" zapowiadanym jako psychologiczny thriller, w którym zagra szefową tajnej organizacji rządowej i jednocześnie będzie producentką serii. Pracuje też nad filmem "Ben is Back" Petera Hedgesa, w którym będzie zatroskaną matką - tym razem nastolatka, który narazi się niebezpiecznym przestępcom.
- "Kiedyś wydawało mi się, że gdy zacznę grywać matki, będzie to początek końca mojej kariery. Dziś, patrząc na Meryl Streep, wiem, że mogę zagrać rolę życia, wcielając się w czyjąś babcię. Jeszcze trochę i będę mogła to sprawdzić" - śmieje się Julia.
Błogosławieństwo od Kinga
Gdy Julia przyszła na świat - w październiku 1967 roku - jedną z uczennic aktorskiej szkoły rodziców Julii była córka Martina Luthera Kinga. W geście podziękowania rachunek za poród i szpital pokryła żona Kinga - Coretta. Aktorka mówi, że to było jak błogosławieństwo. King został zastrzelony kilka miesięcy później, w kwietniu 1968 roku, ale opowieści o słynnym działaczu na rzecz praw obywatelskich Murzynów słuchała jako dziecko z nabożeństwem - jak legendy o świętym.
W jej akcie urodzenia zapisano imię "Julie", korektę samogłosek wymusił później zawód. Aktorstwo ma w genach - oboje rodzice byli aktorami, poznali się podczas przedstawień dla żołnierzy. Mama, Betty Bredemus, była też tzw. trenerem aktorskim (coachem). Później współtworzyła z mężem warsztaty aktorskie i muzyczne dla dzieci. Walter Roberts chwytał się wielu zajęć. Z uczenia aktorstwa nie dało się utrzymać rodziny. Julia pamięta wyraz jego oczu, gdy jako mała dziewczynka prosiła o nową sukienkę - robiły się smutne i puste, ojciec kurczył się w sobie i milknął. Mama mówiła: "Gamoń z niego, więc nie mamy pieniędzy". To właśnie ich wieczny brak doprowadził do rozpadu małżeństwa rodziców, gdy Julia miała cztery lata.Brat zamieszkał z ojcem w Nowym Jorku, Julia i jej starsza o dwa lata siostra Lisa zostały z mamą.
Gdy Betty ponownie wyszła za mąż, za Michaela Motesa, na świat przyszła jej trzecia córka Nancy. Ojczym Julii okazał się agresywnym, wiecznie pozbawionym pracy niebieskim ptakiem. Matka do końca życia miała mówić o największym głupstwie, jakie popełniła, poślubiając go. Wkrótce wystąpiła o rozwód, a w orzeczeniu sądowym, jako powód, wpisano: okrucieństwo współmałżonka.
Wiele lat później, już sławna i podziwiana Julia milkła, pytana o ten okres jej życia. Z oględnych wypowiedzi jej matki wiadomo, że Motes zafundował nowej rodzinie i pasierbicom piekło, włącznie z alkoholowymi libacjami. Wobec żony wielokrotnie dopuszczał się przemocy fizycznej, zaś przybrane córki nękał psychicznie.
Julia wykazywała zdolności sceniczne, ale w przeciwieństwie do starszego o 10 lat Erica nie myślała o aktorstwie. Wybierała się na weterynarię.
Pierwszą wielką traumę przeżyła jako dziesięciolatka - ojciec, z którym utrzymywała bardzo bliskie kontakty, zachorował na raka i szybko zmarł. "Idziemy na pogrzeb taty" - znienacka usłyszała pewnego dnia. Od tego czasu zaczęła zawalać szkołę, w której toczyła wojnę z nauczycielem algebry. Przestała pojawiać na lekcjach. Zdała tylko dzięki życzliwości dyrektorki, ale pamięć o nauczycielu sadyście przetrwała. Gdy kiedyś w programie Larry'ego Kinga padło pytanie: "Dlaczego tak unikasz scen erotycznych?", cała Ameryka usłyszała: "Bo nie chcę, by nauczyciel algebry zobaczył mój goły tyłek".
A jednak aktorka
Pod koniec nauki w college'u weterynaria wywietrzała Julii z głowy. Eric miał już wtedy na koncie wielkie aktorskie sukcesy: nominację do Złotego Globu, a później do Oscara za rolę w "Uciekającym pociągu" Andrieja Konczałowskiego. Świetnie wykształconemu absolwentowi Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej w Londynie wróżono światową karierę. Rozmienił ją jednak na drobne, grając w filmach klasy B i popadając w narkotykowy nałóg, który miał przyczynić się do zerwania kontaktów z siostrami.
Jego filmografia szokuje: Eric zdaje się najbardziej zapracowanym aktorem na świecie! Pojawił się dotąd w... 500 filmach, choć trzy czwarte z nich to nieduże role. Tylko w ciągu ostatniego roku wystąpił w... 45 tytułach. To więcej niż jego sławna siostra zagrała w całej swojej karierze. Tyle tylko, że w jego przypadku ilość nie przeszła w jakość. Przeciwnie.
Po skończeniu college'u Julia pojechała do Nowego Jorku. Zatrzymała się u mieszkającej tam siostry Lisy, która matkowała jej po śmierci taty. Zapisała się na wieczorowe lekcje aktorstwa, a w ciągu dnia pracowała jako kelnerka. Chodziła na castingi, lecz bez powodzenia. Gdy chciała wyrobić legitymację Gildii Aktorów Filmowych, okazało się, że jest już aktorka Julie Roberts. Wtedy właśnie Julie zmieniła się w Julię, ale wciąż wracała z niczym. Uważała się za mało zdolną. Zapisała się do agencji modelek, gdzie szło jej znacznie lepiej. Wysoka (178 cm), naturalna blondynka (słynne kasztanowe kręcone loki to zasługa fryzjera i farby), o pięknych nogach, mogła rywalizować z uznanymi modelkami. Ale wolała grać. Gdy dostała się do Actors Studio Lee Strasberga, została wielbicielką jego metody. Świadomość, że ma już "narzędzia", ale nie może ich użyć, bo nie ma propozycji, frustrowała ją.
Kto wie, jak potoczyłaby się jej kariera, gdyby Eric nie przedstawił siostry Peterowi Mastersonowi. Masterson kręcił właśnie western "Blood Red"i Julia dostała małą rólkę. Co prawda, po montażu została z niej dwuzdaniowa scenka, ale film i tak był katastrofą. Za to kolejny, "Mystic Pizza", miał już wielki potencjał.Był tylko jeden szkopuł - reżyser szukał dziewczyny do roli Portugalki i nie chciał blondynki. Właśnie wtedy Julia w ciągu kilku godzin zmieniła się w rudzielca o kręconych włosach i dostała rolę.
"Mystic Pizza" - opowieść o trzech przyjaciółkach z pizzerii na zapadłej prowincji, marzących o lepszym życiu - pozwoliła jej zaistnieć, ale dopiero "Stalowe magnolie" - film, za który zdobyła pierwszą nominację do Oscara i Złoty Glob - to było mocne uderzenie. U boku takich gwiazd, jak Shirley MacLaine, Sally Field i Dolly Parton, błyszczała w roli chorej dziewczyny, która za macierzyństwo płaci najwyższą cenę.
Gdy Julia rozpoczynała wspinaczkę na szczyt, jej brat tracił reputację. Wylądował w więzieniu za narkotyki, choć już wcześniej zaliczył przez nie ciężki wypadek samochodowy. Julia miała dość. Narkotyków bała się jak ognia. Matka karmiła ich historiami o artystach, których zabiły. Zagroziła bratu zerwaniem kontaktów i słowa dotrzymała.
Pretty Julia
O tym, że w pierwotnej wersji miał to być dramat, w którym dwoje ludzi z odmiennych światów zakochuje się w sobie, lecz rozstaje, wiedzą chyba wszyscy. Reżyserować miał Werner Herzog - twórca ciężkich, mrocznych obrazów. Gdy studio mające film produkować zbankrutowało, a projekt przejął Disney, z dramatu zrobiono romantyczną komedię.
Scenariusz pisało od nowa osiem osób. Reżyser Garry Marshall po przeczytaniu go wieszczył klapę. Główna bohaterka, choć uprawiała najstarszy zawód świata, była uosobieniem niewinności, a jej towarzysz - milioner niezepsuty przez wielkie pieniądze - był naiwny i sentymentalny. Julię wybrano do roli Vivian w wersji dramatycznej, bo Herzog widział ją w "Stalowych magnoliach". Disney chciał jednak specjalistki gatunku, stąd padło na Meg Ryan. Ta odmówiła roli prostytutki, podobnie jak Michelle Pfeiffer i Sandra Bullock. W końcu Sally Field zaprosiła Marshalla na spektakl, w którym grała Julia.
Reżyser był nią oczarowany. Potem Field zaaranżowała spotkanie Julii z Richardem Gere'em, by przekonała go do roli. Tak narodziła się "Pretty Woman", choć sukces, jaki stał się jej udziałem, nikomu nie przemknął przez myśl. Pierwsze recenzje były chłodne. Pisano, że film promuje materializm i jest niewiarygodny. Najmocniej brzmiały jednak zarzuty feministek: miał zachęcać do prostytucji, degradować kobietę do roli obiektu męskich fantazji, poniżać i umniejszać jej możliwości intelektualne. Pojawiły się jednak też entuzjastyczne opinie i jedno było oczywiste: narodziła się prawdziwa gwiazda. Za rolę Vivian Roberts dostała swoją drugą nominację do Oscara.
Publiczność waliła do kin drzwiami i oknami. Scena w wannie pełnej piany, gdy Julia zanurza się pod wodę i śpiewa piosenkę Prince'a, uważana jest za jedną z 10 najbardziej kultowych w historii kina. Jedno też przyznawali wszyscy: między Julią i Richardem narodziła się chemia i nikt nie miał wątpliwości, że on pójdzie za nią na koniec świata. Fenomenem stała się piosenka Roya Orbisona, której słuchamy, gdy Julia przymierza fantastyczne stroje w ekskluzywnym sklepie.
Niewiarygodna bajka, zaliczana do najbardziej kultowych współczesnych filmów, zarobiła prawie pół miliarda dolarów.
Jeszcze przed premierą "Pretty Woman" Julia poznała swoją pierwszą wielką miłość - Liama Neesona, starszego od niej o 15 lat gwiazdora. Neeson zostawił dla niej ówczesną partnerkę, ale Julia rzuciła go po półtora roku i związała się z Jasonem Patrikiem. Po nim był Kiefer Sutherland. Byli razem prawie dwa lata. Na trzy dni przed planowanym ślubem wybuchła bomba: "Julia Roberts zerwała z Sutherlandem".
Nigdy nie wyjaśniła dlaczego. Kiefer twierdził, że nie wytrzymała presji otoczenia i mediów - ponoć przeszła wtedy załamanie. Prawdziwy powód miał być jednak całkiem inny - Kiefer zdradził ją ze striptizerką, o czym ktoś usłużnie doniósł niedoszłej pannie młodej. Zapadła się wtedy pod ziemię. Zniknęła, ponoć wyjechała do Europy. Sutherland o zerwaniu dowiedział się od jej rzecznika prasowego.
W 1993 roku aktorka niespodziewanie poślubiła Lyle'a Lovetta, starszego o 10 lat piosenkarza country o dość oryginalnej fizjonomii. "Piękna poślubiła bestię" - donosiły tabloidy i trudno o celniejsze określenie tej pary. Małżeństwo przetrwało dwa lata, podczas których on koncertował z dala od domu, ona zaś niemal nie schodziła z planu. Po latach przyznała, że związek rozpadł się, bo żadne nie umiało zrezygnować z kariery i przedłożyć małżeństwa nad pracę.
Siedem lat później, po ślubie z Dannym Moderem, nie popełniła już tego błędu.
Sława, woda sodowa i determinacja
Jeszcze zanim wyszła za Lovetta, w ciągu jednego roku zagrała w trzech filmach - w "Sypiając z wrogiem", "Za wcześnie umierać" oraz w "Hooku" Spielberga. Żaden nie był sukcesem na miarę filmu Marshalla, ale jej gaża szybowała w górę.
Co się dzieję z 23-letnią dziewczyną, przed którą świat pada na kolana, która zarabia pieniądze, o jakich nawet nie marzyła, a Hollywood porównuje ją do legend kina? Zaczyna gwiazdorzyć. Przeszła przez to większość młodych artystów, których wielki sukces dopadł znienacka (wyjątkiem była Audrey Hepburn, którą piekło wojny nauczyło pokory, a arystokratyczna matka nienagannych manier). W przypadku Julii trwało to krótko i minęło bezpowrotnie.
Na planie "Hooka" Spielberga - opowieści o dorosłym Piotrusiu Panu, którego dzieci porywa Kapitan Hak,w głównych rolach pojawiają się mistrzowie - Robin Williams, Dustin Hoffman, Brytyjka Maggie Smith. Julia - najmłodsza w ekipie, w niedużej roli Dzwoneczka, czarownej wróżki - grymasiła na potęgę, spóźniała się na plan, była złośliwa, nie zgadzała się z pomysłami słynnego reżysera. Słowem: woda sodowa uderzyła jej do głowy. Ekipa za plecami nazywała ją "Piekielnym Dzwonem", a kara przyszła niebawem - za słabą rolę w niezbyt udanym filmie otrzymała nominację do Złotej Maliny.
Odchorowała to zdarzenie. I choć nie miało to związku z jej grymasami podczas pracy, tak je odczytała. Na prawie dwa lata zniknęła z ekranu. Zostawiła z niczym twórców "Zakochanego Szekspira", choć film był w trakcie zdjęć (jej rolę przejęła Gwyneth Paltrow, nagrodzona potem Oscarem.) Odrzuciła też rolę w "Bezsenności w Seattle", która trafiła do Meg Ryan i przyniosła jej sławę. Obu filmów po latach żałowała. Musiała jednak przemyśleć wiele spraw. Czytała, podróżowała. Wróciła odmieniona dobrą rolą w "Raporcie Pelikana" Pakuli w 1993 roku, gdzie grała z Denzelem Washingtonem - dziś jej największym obok Toma Hanksa przyjacielem w Hollywood.
Znów uwierzyła w siebie. Potem były spotkania z mistrzami - Robertem Altmanem i Woodym Allenem. Zaskoczyła publiczność rolą w gotyckim horrorze "Mary Reilly" (opartym na opowieści "Doktor Jekyll i pan Hyde"), w którym odmieniona zagrała służącą lekarza mordercy. Wiedziała, że publiczność chce ją oglądać w następnych wcieleniach Vivian z "Pretty Woman" i choć dostawała na pęczki takich ról, odrzucała je. Mówi, że był to najmądrzejszy z jej wyborów.
Oscar wart 20 mln dolarów
W 1999 reżyser "Pretty Woman" Garry Marshall ponownie zaprosił duet Roberts - Gere na plan "Uciekającej panny młodej". Scenariusz przypominał wydarzenia z życia aktorki, gdy zostawiła Sutherlanda przed ślubem. Uległa, ale próba powtórzenia sukcesu sprzed lat okazała się mrzonką. Film był kiepski. Stare przysłowie - "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki" - sprawdziło się co do joty.
Udał się za to brytyjski "Notting Hill", autoironiczna, choć znów bajkowa opowieść o sławnej aktorce, która porzuca Hollywood z miłości do właściciela księgarni w Londynie. Bohaterka niczym właściwie nie różniła się od Julii, która za jakiś czas faktycznie miała zostawić fabrykę snów i uciec na ranczo w Nowym Meksyku z mężczyzną życia. Film okraszony typowo brytyjskim humorem - z Hugh Grantem w roli księgarza, który po aferze z prostytutką nie schodził z pierwszych stron gazet - okazał się sukcesem. Twórcy obrazu wykorzystali nawet niesławny epizod z życia aktora, obśmiewając żerujące na nim media.
Była uwielbiana i bajecznie bogata, ale wciąż czekała na role dramatyczne. Gdy Steven Soderbergh pokazał jej scenariusz "Erin Brockovich" (opartą na faktach historię samotnej, pozbawionej wykształcenia matki, która doprowadza do procesu o odszkodowanie dla setek osób pokrzywdzonych przez wielki koncern), wiedziała, że to jest ta rola. I choć prawdziwa Erin domagała się mniej urodziwej, nie tak seksownej aktorki, nikt nie słuchał. Bohaterka - matka trójki dzieci, sama w dramatycznej sytuacji finansowej, pogubiona, lecz zdeterminowana, w wydaniu Julii wbija nas w fotel. Roberts stworzyła znakomitą, przejmująco ludzką kreację. Oglądamy jej przemianę z prostej, pyskatej baby w kobietę, która jak lew walczy o sprawiedliwość dla pokrzywdzonych.
Soderbergh wykonał kawał dobrej roboty, ale "Erin Brockovich" to film Julii Roberts. Nareszcie mogła pokazać, na co ją stać - grała postać z krwi i kości, prawdziwą, nie bajkową jak dotąd. Za rolę otrzymała wszystkie możliwe nagrody - od Złotego Globu, poprzez BAFTA, Nagrodę Gildii Aktorów, aż do Oscara. Odbierając go, płakała i kłóciła się z orkiestrą, żeby dała jej więcej czasu na podziękowania. To była jej gala.
I tak została pierwszą aktorką, której trzeba było zapłacić 20 milionów dolarów za rolę. W 2000 roku to była kwota zarezerwowana dla wielkich męskich gwiazd, takich jak Mel Gibson czy Tom Hanks. I choć jej agentowi bardziej zależało na tej sumie niż Julii, miała poczucie, że przebija szklany sufit. Argument był nie do odrzucenia: filmy z jej udziałem zarobiły więcej niż wszystkie wspomnianych panów razem wzięte. Ponieważ jest jednak zdania, że zarabia za dużo, na stałe wpisała 10 procent z każdego honorarium na cele charytatywne. Dlatego gdy proszono ją, by włączyła się do walki o równe gaże mężczyzn i kobiet, wyjaśniła, że ona dorzuciła już do niej swoją cegiełkę. Głośno przyznała też, że jej zdaniem nawet te "zbyt niskie" aktorskie gaże i tak pozostają skandalicznie wysokie. Parokrotnie zdarzyło się jej też zagrać w filmach przyjaciół za symboliczne pieniądze (np. w debiucie reżyserskim George'a Clooneya czy Toma Hanksa).
Ale dopiero po zdobyciu Oskara zagrała w filmie, który miał przewrócić do góry nogami jej życie znacznie skuteczniej niż złota statuetka.
Z dala od Hollywood
Tym filmem był "Mexican" Gore'a Verbinskiego, w którym partnerował jej Brad Pitt. Dość naiwna komedia kryminalna powstała tak naprawdę po to, by w końcu doszło do spotkania duetu Roberts - Pitt. I choć przez większość filmu na ekranie pojawiają się osobno, producentom marzył się nawet romans tej pary.
I stało się! W połowie zdjęć Julia Roberts była śmiertelnie zakochana. Tyle tylko, że to nie Pitt został jej wybrankiem, a mało znany wówczas operator zdjęć Danny Moder. Na nieszczęście żonaty, choć z hollywoodzką charakteryzatorką Verą Steimberg był już wówczas w separacji. Julia też była w związku - z Benjaminem Brattem. Dziś i Danny, i Julia przyznają, że była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Wybuchł skandal. Steimberg postanowiła wykorzystać fakt, że Julia po głośnych romansach miała opinię pożeraczki męskich serc. Postarała się więc, by media oskarżyły aktorkę o rozpad jej związku, choć istniał już tylko formalnie. Choć para nie miała dzieci, Vera robiła wszystko, by przedłużyć sprawę rozwodową. Uspokoiła się dopiero, gdy zainkasowała od Julii pół miliona dolarów za przyspieszenie rozwodu. Mimo to opowiadała potem na prawo i lewo, że małżeństwo Julii i Danny'ego nie przetrwa. Tymczasem oni są razem już 16 lat i uchodzą za idealną parę. W 2004 roku przyszły na świat bliźniaki: Hazel Patricia i Phinnaeus Walter. Julia postanowiła chronić swoje małżeństwo przed wścibstwem mediów. Zamieszkała z mężem i dziećmi na ranczo w Nowym Meksyku. Przez trzy lata zajmowała się wyłącznie wychowaniem dzieci. Na plan weszła dopiero w 2007 roku na prośbę Toma Hanksa, by partnerować mu w "Wojnie Charliego Wilsona" - w opartym na prawdziwej historii filmie Mike'a Nicholsa. (Wcześniej zagrała w jego głośnym obrazie "Bliżej"). Za rolę wpływowej antykomunistki nominowano ją do Złotego Globu. Kilka miesięcy później została mamą Henry'ego Daniela.
Jak odległy od Hollywood jest świat ich dzieci, niech świadczy choćby to, że zdumione bliźniaki o tym, jak sławna jest ich mama, dowiedziały się na urodzinach kolegi, gdy pojawienie się jej na przyjęciu zatamowało ruch w okolicy.
O podobnym zdarzeniu opowiadali przed laty synowie Audrey Hepburn. Co ciekawe, Audrey, już bardzo chora, właśnie Julię wymieniała jako ulubioną aktorkę, wróżąc jej wielką karierę. To także ją poprosiła o odebranie specjalnego Oscara przyznanego jej za działalność charytatywną. Jak kiedyś Audrey, dziś również Julia Roberts angażuje się mocno w działania UNICEF-u, jeżdżąc po świecie i apelując o darowizny na rzecz głodujących dzieci.
Blaski i cienie sławy
Mimo sielankowej atmosfery na oddalonym od Hollywood ranczo życie Julii nie jest pasmem radosnych wydarzeń. Choć w miarę upływu lat jej relacje z bratem uległy ociepleniu, to narkotykowy nałóg doprowadził do rozpadu jego małżeństwa i pozbawienia go praw rodzicielskich do córki Emmy Roberts (dziś również aktorki). Julia miała w tym swój udział, przyczyniając się do przyznania praw matce Emmy. Gdy jednak Eric po odwyku stanął na nogi, pomogła mu w odnowieniu kontaktów z nastoletnią córką.
Starsza siostra Lisa nie zaistniała jako aktorska osobowość, choć dzięki Julii pojawia się w epizodach, głównie w jej filmach. Natomiast przyrodnia siostra Nancy Motes związała się z kierownikiem produkcji. Również ona, jak jej przyrodni brat, uzależniła się od narkotyków, a za nieudane życie obwiniła sławną siostrę. W 2014 roku Nancy znaleziono martwą w łazience. Przedawkowała narkotyki, choć inna wersja mówi o samobójstwie. Zostawiła list pożegnalny. Do sieci trafił też jej dziennik video, w którym opisywała dzieciństwo i skarżyła się na kpiny Julii z jej tuszy, co miało ją wpędzić w depresję. Dorastająca w cieniu siostry Nancy, zmagająca się z otyłością, wcześniej przeprowadziła udaną operację zmniejszenia żołądka, schudła ponad 50 kilogramów i wydawało się, że wyszła na prostą. Jej ciało znalazł narzeczony na kilka godzin przed uroczystą kolacją dla aktorów nominowanych do Oscara. Julia, wyróżniona wtedy za rolę w filmie "Sierpień w hrabstwie Osage", miała szansę na statuetkę. Zaroiło się od sugestii, że Nancy celowo wybrała datę samobójstwa, żeby uniemożliwić przyznanie Julii nagrody. Nie wiadomo, ile w tej opowieści jest taniej sensacji. Julia nie pojawiła się na kolacji w Beverly Hills Hotel i wydała oświadczenie o tragicznej śmierci siostry, informując o wielkim smutku całej rodziny.
Historia prawdziwa
Jeśli uznać, że "Mexican" był filmem przełomowym dla Julii, bo poznała przyszłego męża, drugim tytułem, który "zrewolucjonizował" jej życie, była adaptacja głośnej książki Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj". To opowieść o pisarce i podróżniczce, która mimo pozornie udanego małżeństwa, czuje pustkę. Bierze rozwód i udaje się w podróż do Włoch, Indii i Indonezji. Jest to zarazem podróż w głąb siebie, która odmieni jej życie.
Oparty na prawdziwej historii film ogląda się jak baśń terapeutyczną. Włochy uczą bohaterkę radości życia - z pięknych widoków, smaku potraw... W Indiach zaś dostaje strawę duchową - odnajduje spokój i poczucie bezpieczeństwa, a wreszcie prawdziwą miłość. Oczywiście nie od razu. Dochodzi do tego poprzez medytacje, wsłuchiwanie się w siebie, budowanie hierarchii wartości.
Podróż, jaką odbyła bohaterka, stała się udziałem samej Julii, która dziś, wraz z rodziną, jest praktykującą hinduistką. Jej dzieci otrzymały nowe imiona po hinduskich bogach. Towarzyszy jej dążenie do harmonii, do życia w zgodzie z prawami natury. Trudno się dziwić, że hollywoodzka obsesja wiecznej młodości nie mieści się w tym kanonie. Przy okazji 50. urodzin w rozmowie z "Elle" przyznała: "Ludzie czerwonego dywanu panicznie boją się oznak starości i starają się je ukrywać. To smutne. Chcę, aby moje dzieci widziały naturalne emocje na mojej twarzy - radość, złość, smutek. Nasza twarz opowiada historię i to nie powinna być historia wizyt w gabinecie chirurga plastycznego".
Niedawno na Instagramie umieściła swoje zdjęcie bez śladu makijażu, a pod nim mocny apel do kobiet. "Perfekcjonizm zewnętrzny stał się chorobą ludzkości. (...) Pozwalamy sobie wstrzykiwać botoks, głodujemy, by osiągnąć idealne kształty. Za wszelką cenę chcemy siebie poprawiać, ale nie da się poprawić czegoś, czego nie widać. To nasze dusze potrzebują pomocy. Czas to sobie uświadomić" - napisała.
Apel miał ogromny odzew, przyłączyły się do niego tysiące kobiet, które w ramach solidarności z gwiazdą również zamieszczały swoje zdjęcia sauté. Oglądając "Sierpień w hrabstwie Osage", także widzimy na ekranie Julię bez śladu makijażu. Dzięki temu uczucia malujące się na twarzy jej bohaterki wypadają tak prawdziwie.
Aktorka od kilku lat jest ambasadorką marki Lancôme. W 2012 roku, kiedy w reklamie podkładu bez jej zgody zrobiono przesadny retusz jej twarzy, Julia wpadła w szał i zagroziła zerwaniem kontraktu. - "Powiedziałam Lancôme, że chcę być starzejącą się, nie udającą starość modelką, mam nadzieję, że potrzymają mnie jeszcze kilka lat, aż będę mocno po pięćdziesiątce" - wyznała.
Los sprawił, że "Sierpień w hrabstwie Osage" wyprodukowała firma Harveya Weinsteina. Po ostatnich wydarzeniach Julia poczuła się zobligowana do zabrania głosu. "Zepsuty, skorumpowany potwór dzierży władzę, by jej nadużywać i manipulować kobietami" - powiedziała w wywiadzie dla "USA Today". -"Mam nadzieję, że zjednoczymy się jako społeczeństwo, by przeciwstawić się tego rodzaju drapieżnemu zachowaniu, by pomóc ofiarom, znaleźć uzdrowienie i raz na zawsze to powstrzymać".
Choć wiadomo, że jest zdeklarowaną demokratką, nie wypowiada się publicznie na temat polityki i religii. Bo tak nauczyła ją mama. O tym, że jest hinduistką, też wcześniej nie mówiła publicznie, dopóki synowie nie pochwalili się w szkole nowymi imionami.
Ponieważ wierzy w reinkarnację, marzy, aby w kolejnym wcieleniu być "cichą i wspierającą innych osobą". Aktorką być może, ale już nie gwiazdą. "Wszyscy moi przyjaciele nazywają mnie panią Moder, uwielbiam to - przyznaje. - Nie Julia Roberts, tylko pani Moder. To mnie uszczęśliwia".