Trener zaznacza, że nie lubi mężczyzn zarośniętych, a tych wytatuowanych nawet bardziej. Tak bardzo, że patrzeć na nich nie może. Jego zawodnik zapuścił potężną brodę, wytatuował znaczną część potężnego ciała, kolczyki i inne ozdoby ma w uszach, a nawet w języku. Panowie tworzą duet, który – tu nie ma co owijać w bawełnę – w Rio powinien sięgnąć po olimpijskie złoto. Kto, jeżeli nie oni?
Trenerem jest Czesław Cybulski, rocznik '35. Zawodnikiem – Paweł Fajdek, młociarz, rocznik '89. Dużo ich dzieli, łączy cel. A właściwie dwa, bo duet jest tak mocny, że prócz zwycięstwa w igrzyskach na horyzoncie widzi też rekord świata.
Motylek nad pośladkiem
Pod skrzydłami Cybulskiego Paweł znalazł się w sezonie 2010. Trafił do trenera wybitnego. Trenera kontrowersyjnego. Stanowczego. Z zasadami, które nie wszystkim się podobają.
Raz, lata temu, Cybulski z rana się nie ogolił. Wracał z wakacji, o świcie, nie było jak i kiedy, a pewnie trochę mu się nie chciało. Podróżował w przedziale z dwiema paniami, które przedstawiły się jako szlachcianki. Doszło do konwersacji. Było miło, ale jedna z nich w końcu nie wytrzymała. "Pan się ośmiela z nami rozmawiać, a jest pan nieogolony!" – powiedziała.
W sprawie tatuaży trener robi wyjątki. Z trudem, bo z trudem, ale jakieś małe akceptuje u kobiet. Motylek nad pośladkiem albo i na. Coś w tym stylu.
Fajdek uważa, że jakoś się dogadują, bo charakter ma jeszcze gorszy od Cybulskiego. – Obiecałem, że razem będziemy pracować do igrzysk w Rio, nieważne, co się po drodze wydarzy. A sporów było dużo, nie zawsze sprawy toczyły się tak, jak byśmy chcieli. Trudno. Jak obiecałem, to obiecałem. Najważniejsze, że są wyniki – wyjaśnia.
Jak Cybulski reaguje na kolczyki? Paweł wzrusza ramionami. – Po pierwszym rzucił jakiś komentarz, następne przechodziły bez echa. Z tatuażami było tak samo.
Po pierwszym kolczyku trener rzucił jakiś komentarz, następne przechodziły bez echa. Z tatuażami było tak samo
Paweł Fajdek
Naprawdę się dogadują, a nawet idą na kompromisy. W maju 2015 r. Fajdek został dumnym ojcem córeczki Laili – tak jak chciał i planował, wcześnie założył rodzinę. Cybulski pozwala, by na obozy w Polsce – te wybrane – zawodnik przyjeżdżał z najbliższymi. A gdyby nie pozwalał? – To byłby problem, bo ja od razu zaznaczyłem, że muszą przyjeżdżać. I koniec. Nie jestem na dorobku, ciężko pracuję, zdobywam medale, więc należy uszanować moje zdanie – mówi Fajdek.
Medali uzbierał już dużo. Jest dwukrotnym mistrzem świata, mistrzem Europy. Jest dominatorem. Potrafi rzucić młotem jak nikt. 81,11 m w Szekesfehervar, 81,59 m w Cetniewie, 81,87 m w Bydgoszczy – to wyniki tylko z tego roku. A jest jeszcze rekord Polski: 83,93 m – z sezonu 2015.
Młot musi być męski
Ciekawe, ile tym żelastwem ciśnie człowiek z ulicy, wysportowany, w średnim wieku. Czyli ja. Jak na młociarza – wzrost sporo za wysoki, waga o wiele za niska.
– Nie wygłupiaj się, na początek weź młot kobiecy – doradza Paweł. Jesteśmy w Spale, gdzie lekkoatleci szykują się do wyjazdu na igrzyska.
Żaden kobiecy. Mowy nie ma, nie będzie mnie upokarzał. Męski musi być. Żeby zobaczyć, na czym to polega. Porównać się z mistrzem nad mistrzami. Pokazać moc.
– Sam chciałeś – mówi Paweł.
7 kg z kawałkiem wiszące na metalowej lince. Zadziwiająco ciężkie. Młot dla kobiet jest znacznie lżejszy, tylko 4 kg. Za późno na zmianę. Sam chciałem.
Najpierw lekcja na sucho. Tłumaczy Paweł. Ugiąć nogi w kolanach. Popatrzeć przed siebie, w trybuny, w kibiców. Młot nad głowę, zakręcić nim dwa obszerne okręgi, by wprawić go w ruch. Prawa noga przeskakuje, potem lewa, obrót z młotem w wyprostowanych rękach. I wyrzut, hen przed siebie. Proste.
Paweł daje mi swoją rękawicę, żeby metal nie poprzecinał skóry dłoni, przyzwyczajonej do klawiatury, nie młota. On używa rękawicy, a palce i tak ma w plastrach.
– Jak pan rzuci 15 m, to będzie rewelacja – mówi Cybulski. Dobrze jest, próbuje mnie wkurzyć, rozjuszyć. Nie wie, że ta słowna prowokacja tylko mnie nakręca.
Ugiąć nogi w kolanach, wzrok w trybuny, czyli, w tym przypadku, w spalski w las. Zarzut tego cholernego żelastwa nad głowę, dwa okręgi, prawa noga, lewa, szybko, dynamicznie. I wyrzut…
– 8 m – mówi Fajdek.
Wstyd.
– 8 m – mówi Fajdek.
Wstyd. Jeszcze raz. Ugiąć nogi, wzrok w las, żelastwo nad głowę.
– Lepiej, 9 m – pastwi się Fajdek. Cybulski na szczęście milczy. Taktowny człowiek starej daty, wie, że leżącego się nie kopie.cytat
Jeszcze raz. Ugiąć nogi, wzrok w las, żelastwo nad głowę.
– Lepiej, 9 m – pastwi się Fajdek. Cybulski na szczęście milczy. Taktowny człowiek starej daty, wie, że leżącego się nie kopie.
81,11 m w Szekesfehervar. 81,87 m w Bydgoszczy. Jak tyle rzucić?
Szybko dostaję odpowiedź, bo trening techniczny rozpoczyna Fajdek. Kręci obroty z taką prędkością, że z bliska trudno w to uwierzyć. Wyrzuca młot, słychać świst przecinanego powietrza, młot leci i wysoko, i daleko. Gdzieś w granicę 80 m, dokładnie nie widać.
Obłęd.
Cybulski wyjaśnia sprawę krótko. – Nauka czterech obrotów, z których rzuca Fajdek, zajmuje rok, mniej więcej. Szybciej się nie da.
Czyli jestem usprawiedliwiony. Wszystko przez technikę, to znaczy przez jej brak. Jest tak skomplikowana, że na początku przeszkadza zamiast pomagać. Gdybym wykorzystał samą siłę, byłoby dalej, może i 15 m.
Trener sięgnął po leki
W roku 2012 Fajdek wybierał się do Londynu po olimpijski medal. I zawalił te zawody popisowo – spalił trzy próby w eliminacjach, więc szybko mógł spakować walizeczkę. Klapa totalna. Zawodnik zdenerwował się na swoją głupotę i w rozmowie ze sobą użył słów wulgarnych. Trener ma swoje lata, denerwować się nie może, sięgnął zatem po leki.
Co się stało te cztery lata temu? – E tam, miałem do tych eliminacji zupełnie nieodpowiednie podejście. Jak do finału, a to duży błąd. Zamiast na spokojnie rzucić, wrócić do pokoju i zebrać siły na walkę o medale, postawiłem na agresję. Stąd trzy spalone próby.
Brak doświadczenia? – Pewnie tak. Młody byłem, miałem 22, no, 23 lata. Pierwsze igrzyska, chciałem się pokazać. Za bardzo chciałem.
Tak naprawdę sprawa sięga jeszcze 2001 r., a nawet 2000. Po igrzyskach w Sydney, które w młocie wygrał Szymon Ziółkowski, 12-letni Paweł powiedział sobie, że też tak chce. Policzył i wyszło mu, że w roku 2012 stanie przed swoją szansą.
Stanął i ją spaprał.
Trudno powiedzieć, co by było, gdybym olimpijski medal zdobył już w Londynie. Może by mi odbiło?
Paweł Fajdek
W sporcie uczą tylko porażki, więc taka klapa przydała się Fajdkowi bardzo. Był na siebie tak wściekły, że już rok później wywalczył, troszkę na pocieszenie, złoto mistrzostw świata w Moskwie – jako najmłodszy młociarz w dziejach. – Trudno powiedzieć, co by było, gdybym olimpijski medal zdobył już w Londynie. Może by mi odbiło? Rozmawiałem na ten temat z psychologiem. Trudno się zmobilizować, skoro najważniejszy cel dla sportowca został osiągnięty. Powiedziałem sobie, że zacznę od złota mistrzostw świata i będę miał co ścigać. W Rio proszę tylko o dwa udane rzuty – jeden w eliminacjach, drugi w finale. Tam nie chcę rekordu świata, chcę tylko wygrać – mówi Fajdek.
Koleżanka ojca i sąsiadka
Ziółkowski – bo któż by inny – był dla niego wzorem. Znają się, tak na dobre, od sezonu 2008. Wcześniej Paweł oglądał mistrza w telewizji. – W roku 2001 przyjechała do mojego rodzinnego Żarowa grupa lekkoatletów, w której był Szymon. Od tego zaczął się w Żarowie rzut młotem, trenerka postanowiła, że właśnie to będziemy robić.
Jeśli chodzi o prawdziwy, poważny trening, to sport w życiu Pawła zaczął się od lekkoatletyki. – Za dzieciaka robiło się wszystko, cały czas spędzałem na podwórku. Później, w gimnazjum, zajęcia sportowe miałem cztery-pięć razy w tygodniu, rzucałem dyskiem, pchałem kulą, taka ogólnorozwojowa zabawa. Rzut młotem był konkurencją ulubioną. I tak zostało – wspomina.
Wypatrzyła go nauczycielka, Jolanta Kumor, koleżanka Pawła ojca i ich sąsiadka. Ona wmówiła rodzicom, że warto, by chłopak zaczął trenować, by się przyłożył.
Żeby się nie ośmieszyć
Cybulski twardo stąpa po ziemi. Za dużo w sporcie widział, za dużo przeżył, by teraz, przed Rio szarżować z zapowiedziami. – Prognozowanie musi być ostrożne, żeby się nie ośmieszyć – zaznacza. – Przecież w Londynie stać go było na bardzo wysokie miejsce, a skończył z zerem na koncie. Teraz nie mówię, że wybieramy się po złoto. Mówię, że jedziemy tam po medal. Paweł jest mądrzejszy, rozważniejszy, potrafi się skoncentrować i luźno, czyli tak, jak trzeba, zakręcić młotem.
Fajdek znalazł się w trudnej sytuacji, bo z każdej strony słyszy, że jest murowanym faworytem. Nie deprymuje go to, nie wkurza. – Sam się w to wpakowałem. A skoro chciałem, to mam. Ten balonik był pompowany od jakiegoś czasu i teraz mamy spory balon do latania. I o to chodzi. Może dzięki moim wynikom ta konkurencja znowu zacznie się liczyć. W tym roku wreszcie trafiliśmy na mityng Diamentowej Ligi. Coś się dzieje, ciekawie jest – mówi.
Na odległość 83,93 m – czyli rekord życiowy i rekord Polski – Paweł rzucił 9 sierpnia 2015 r. w Szczecinie. Pojechał tam samochodem. Wcześniej do później nocy, a właściwie świtu, sam go naprawiał. Dotarł na miejsce, położył się spać, wstał o godz. 14, po 16 zjadł śniadanie i ruszył na stadion.
Nie trzeba mnie przekonywać, że rzut na rekord świata jest w moim zasięgu. Przez całe sportowe życie powtarzałem sobie, że stać mnie w tej konkurencji na wiele
Paweł Fajdek
Cybulski oglądał ten konkurs w szpitalu. Trzy tygodnie wcześniej zagapił się na treningu i dostał młotem wyrzuconym przez Fajdka. Skończyło się urazem kolana i złamaniem nogi. Trener popatrzył ze szpitala na to, co w Szczecinie wyprawia jego zawodnik, i pomyślał, że jak najszybciej trzeba wracać do pracy, by razem ścigać rekord świata.
Za kradzież idzie się za kraty
Ten rekord to niewyobrażalne 86,74 m Jurija Siedycha z 1986 r. Inna epoka – epoka dopingu. Fajdka nie było wtedy na świecie.
Osiągnął taki poziom, że rzuca Siedychowi rękawicę. Odważnie, wręcz brawurowo mówi o poprawieniu jego wyniku. – Nie trzeba mnie przekonywać, że taki rzut jest w moim zasięgu. Tu w grę wchodzi czysta fizyka, czyli obszerność ruchu. Centymetr w uchwycie młota to są metry w odległości. Technika i jeszcze raz technika. Przez całe sportowe życie powtarzałem sobie, że stać mnie w tej konkurencji na wiele, a nie wszyscy tak uważali. I jakoś wyszło na moje.
Koksiarzy wysłałbym do roboty, najlepiej w jakimś zakładzie zamkniętym. Niech jeden z drugim odrobią to, co ukradli. Nie ma siedzenia w więzieniu i pierdzenia w stołek
Paweł Fajdek
I on, i Ziółkowski są za ostrymi karami dla dopingowiczów, zwanych przez nich koksiarzami. Zero tolerancji i litości. Kiedy niedawno, 10 lipca, sięgnął w Amsterdamie po mistrzostwo Europy, na podium nie podał ręki Iwanowi Cichanowi – Białorusinowi, który wrócił po wpadce dopingowej. Pokazał, co myśli o koksiarzach.
– Ja bym ich wysłał do roboty, najlepiej w jakimś zakładzie zamkniętym. Niech jeden z drugim odrobią to, co ukradli. Nie ma siedzenia w więzieniu i pierdzenia w stołek. Jeśli ktoś świadomie okrada innych, to łamie prawo. A za to idzie się za kraty.