Był rok 1992. Czteromiesięczny Neymar jechał krętą drogą z rodzicami, gdy w ich samochód z impetem wjechał inny, jadący z naprzeciwka. Siła uderzenia wrzuciła chłopca pod siedzenie. Rodzice myśleli, że zginął, ale on przeżył. Wyrósł na piłkarza, od czwartku najdroższego w historii.
W październiku przedłużył kontrakt, by dziewięć miesięcy później oznajmić, że odchodzi. Saga z jego wyprowadzką do Paryża ciągnęła się jak rasowy brazylijski tasiemiec, ale przyspieszyła w ostatnich dniach. W tym czasie Neymarowi zdążyły puścić nerwy, nawet naskoczył na kolegę, który ośmielił się brutalnie zaatakować na treningu jego wycenione na grube miliony nogi. Jak nie on. Może wystraszył się, że jeden nieodpowiedzialny wślizg może przekreślić szykowany rekordowy transfer?
W środę pojawił się na zajęciach, ale nie przebrał się i nie wyszedł z resztą drużyny na boisko. Przyjechał się pożegnać. Później Leo Messi napisał wzruszający list: "To była wielka przyjemność grać z tobą, przyjacielu, przez te wszystkie lata. Życzę ci szczęścia na nowym etapie kariery. Do zobaczenia".
Jeszcze w czwartek rano zapanowała konsternacja, pojawiły się wątpliwości, czy dojdzie do transakcji. Postawiły się władze hiszpańskiej ligi. Ni stąd, ni zowąd ogłosiły, że nie akceptują oferty paryżan, choć tak naprawdę nie miały do takiego prawa. W Hiszpanii zdziwienie, we Francji jeszcze większe. Kilka dobrych godzin później już wszystko było jasne. Padł transferowy rekord świata. Neymar przechodzi do będącego w rękach katarskich szejków PSG za 222 miliony euro. To kwota wykupu, którą miał wpisaną w kontrakcie z Barceloną. Kwota za wolność.
"Czuję w moim sercu, że nadszedł ten moment, kiedy trzeba odejść. PSG będzie moim nowym domem przez następne lata i będę robił wszystko, żeby odpłacić się za zaufanie. Barcelono, dziękuję za wszystko! PSG, przybywam!" – ogłosił w czwartkowy wieczór.
***
Był czerwiec 1992 roku, rodzice małego Neymara postanowili odwiedzić rodzinę w Sao Vicente, pierwszym mieście założonym przez Portugalczyków w Ameryce Południowej. Za kierownicą tata, obok mama, śpiące czteromiesięczne dziecko z tyłu. Asfalt był mokry, a przecież ta trasa na górskiej przełęczy i bez tego była niebezpieczna. W pewnym momencie samochód z naprzeciwka zjechał na ich pas i uderzył w drzwi kierowcy. Słychać huk zgniatanych blach i brzęk rozlatującego się szkła. Rodzice spojrzeli na siebie, nie widzieli dziecka. Zamarli.
- Pomyśleliśmy z żoną, że straciliśmy syna – wspominał Neymar da Silva Santos, czyli Neymar Senior, gdy po latach opowiadał o wypadku jednej z brazylijskich telewizji.
Pani Nadine modliła się: "Boże, weź mnie do siebie zamiast niego". Skończyło się na strachu. Siła uderzenia wrzuciła chłopca pod siedzenie. Zraniony w głowę malec zapłakał, dopiero wtedy rodzice odetchnęli.
Piłkarz, dziś duma Brazylii i kapitan reprezentacji, miał nazywać się Matheus, tak zaplanowali Nadine i Neymar, ale gdy w szpitalu w Mogi das Cruzes, miejscowości na południu kraju, spojrzeli na malca, zmienili zdanie. Musieli go nazwać Neymar. Neymar Junior. Tak był podobny do ojca. Senior, wtedy jeszcze obiecujący piłkarz, opowiadał kolegom, że jego syn pójdzie w jego ślady, ale będzie najlepszy w całej Brazylii. W wypadku poważnie ucierpiała miednica ojca, przez rok nie jest w stanie trenować. Wróci na boisko, ale nie do takiej sprawności jak przed wypadkiem i zakończy karierę.
Piłka jak zazdrosna kobieta
Neymar Junior, pieszczotliwie nazywany przez rodzinę Juninho, zaczyna swoją przygodę z futbolem jako sześciolatek. – Piłka to najbardziej zazdrosna kobieta, jaka istnieje. Jeśli nie traktujesz jej dobrze, przestaje cię kochać i może zrobić krzywdę. Ja kocham ją do szaleństwa – powie po latach.
Kochał ją od małego. - Ze swojego pokoju urządził przechowalnię na piłki, zgromadził ich pięćdziesiąt cztery. Gdy zasypiał, to obowiązkowo z którąś z nich – wspominali kiedyś jego rodzice.
Pierwsze boisko urządził sobie w domu, między materacem, szafą i kufrem. Od czasu do czasu za słupki od bramki robiły siostra i kuzynka. Wypatrzył go niejaki Betinho, ten sam, który odkrył Robinho, byłego piłkarza Realu, Manchesteru City i Milanu, który gdzie nie przechodził, to zawsze kosztował grube miliony. – Był piekielnie szybki i wyróżniał się od pozostałych. Mogłeś wrzucić go między setki dzieciaków w jego wieku, a mimo to i tak się wyróżniał – tłumaczył, czym zaprzątnął jego uwagę mały Neymar. To on raz rzekł do jego ojca: Masz syna, który może być tak samo dobry jak Robinho. Nie mylił się. Obydwaj do wielkiego futbolu startowali z tego samego klubu, z Santosu. Obu na swojego następcę namaszczał sam Pelé. Robinho po drodze gdzieś się pogubił, nie podołał oczekiwaniom, przed Neymarem kariera stoi otworem. Najlepsze lata ma przed sobą.
Firma "Neymar"
W domu się nie przelewało. Ojciec chwytał się wszystkiego. Był mechanikiem, pomocnikiem murarza, stawiał wiaty przystankowe. Matka zajmowała się domem, pracowała też jako kucharka. W końcu senior rzuca wszystko i stawia na karierę syna. Jest rok 2009. Neymar ma wtedy 17 lat i debiutuje w dorosłej drużynie Santosu. Rodzinna firma rusza pełną parą. Startowała od groszy, dziś przynosi około 40 milionów euro za sezon, a w Paryżu będzie jeszcze więcej, bo samej pensji piłkarz ma doczekać się 30 milionów za sezon. "Staje się naszym sposobem zarabiania na życie. Zmienia się w przedsiębiorstwo, którego prezesami jesteśmy ja i matka" – nie kryje ojciec.
Posyła syna do logopedy, żeby na żywo nie zrobił z siebie półgłówka. Zapisuje też na kurs angielskiego. Pierwszą umowę ze sponsorem młodzieniec podpisze trzy lata wcześniej. Wierni z Nike pozostają sobie do dzisiaj. "Pojawia się cała rzesza kolejnych sponsorów. W 2011 roku minimum co pięć dni ktoś kontaktował się w sprawie sponsorowania Neymara. Lista sponsorów wzrosła do trzynastu" – opisuje autor jego biografii Luca Caioli.
Pierwszy milion zarobi szybciej, niż sięgnie po pierwsze trofeum. Brazylię ogarnia szaleństwo. Wszyscy widzieli w nim drugiego Pelégo albo Ronaldo, mistrza świata z 1994 i 2002 roku, w którego chłopak był zapatrzony. Kiedyś nawet ogolił się jak Ronaldo - na łyso i z przedziwną grzywką z przodu. Młodej gwieździe w pewnym momencie zaczyna nieco szumieć w głowie. Jednemu z boiskowych rywali miał odpyskować: "Jestem milionerem i robię, co mi się podoba".
Pojawia się u niego charakterystyczny irokez, a w uszach brylanty, na ciele tatuaże. Ojciec początkowo był sceptyczny szaleństwu juniora, ale to był strzał w dziesiątkę. Brazylia zaczęła nosić się jak on.
Prawie w Realu
Jeszcze nie miał 15 lat, a już mógł wylądować w Realu. Tak, tym Realu. On, przyszły piłkarz Barcelony. Wszystko było gotowe. Przez trzy tygodnie nawet mieszkał w Madrycie, dokąd przybył z ojcem. Był z nimi też agent, największy specjalista od piłkarskich transakcji w Brazylii Wagner Ribeiro. Mają do dyspozycji samochód, który klub im wynajmuje. Na treningach chłopak zachwyca, strzela gola za golem, mówią, "że gra jak Bóg". Ale negocjacje upadają. Ponoć sprawa rozbiła się o sześćdziesiąt tysięcy euro. Padły mocne słowa. "Nie zamierzamy płacić ani euro więcej za czternastoletniego chłopaka, który przyjeżdża z Brazylii z całą rodziną na barana" – miał rzucić ktoś z klubu.
To jedna z wersji. Inna mówi o tym, że to tata młodego piłkarza zaryzykował i wybrał pozostanie chłopca w Santosie. W każdym razie jest pierwszy poważny kontrakt, pojawiły się duże pieniądze, rodzina opuszcza dzielnicę biedoty i mieszka przy stadionie Santosu.
Przychodzi gwiazda
Do Realu nie poszedł, zawitał do Barcelony. Wybił rok 2013. Odchodził z Santosu jako strzelec 138 goli i współtwórca sześciu trofeów. "Wszystkie dzieci mają marzenia. Jedni chcą być piłkarzami, inni dentystami, a jeszcze inni reporterami. Ja też miałem jedno marzenie: zostać zawodowym piłkarzem. I udało mi się je spełnić. Teraz w Barcelonie spełnia się marzenie chłopaka z twarzą mężczyzny, bo przecież jestem już głową rodziny. Dla mnie to jak sen móc wejść do tak wspaniałego klubu" – ogłosił. Ma wtedy 21 lat i dwuletniego syna. David Lucca to owoc przypadkowego związku. Matce swojego dziecka oddał posiadłość wartą milion dolarów, płaci też oczywiście stosowne alimenty.
Przychodził do Barcelony jako gwiazda. Jeszcze w Brazylii był piątym najlepiej opłacanym piłkarzem świata. Na okrągło obecny w mediach społecznościowych, z epizodem w rodzimych telenowelach, z upodobaniem do tańca po golach do rytmów piosenki "Ai se eu te pego" Michela Telo.
Kosztował kataloński klub niespełna 60 milionów euro, po latach śledztwo hiszpańskiej prokuratury wykazało, że nawet ponad 80. Zdaniem śledczych, sumę zaniżono w wiadomym celu - aby odprowadzić skromniejszy podatek. Przy okazji więcej zyskać na tym miał ojciec Neymara, a stracić poprzedni klub Brazylijczyka oraz pewien brazylijski fundusz inwestycyjny, który był właścicielem części praw do wizerunku zawodnika.
Rozkręcał się powoli. Debiutancki sezon ma nieudany. Kończy go bez żadnego trofeum, z ledwie 15 golami na wszystkich frontach. Dochodzi afera z zaniżoną sumą za transfer, za jakiś czas prokurator zażąda dla Neymara dwóch lat więzienia.
Klęska Brazylii
Przyszedł mundial, w ojczyźnie pompowano balon oczekiwań. Brazylia była gospodarzem i żądano od piłkarzy tylko złota. Neymar miał być tym, kto poprowadzi Canarinhos do złota mistrzostw świata.
Niestety, reprezentacja zawiodła. Bez swojej kontuzjowanej gwiazdy skazani na mistrzostwo Brazylijczycy doznali sromotnej klęski w półfinale. Niemcy ograli ich 7:1, miejscowi kibice płakali. Klęska długo będzie jeszcze boleć. Neymar miał wyłączyć telewizor po golu na 7:0.
- Taki jest sport. Nie znoszę przegrywać, nawet na podwórku. To boli, ale przejdzie. Nadejdą lepsze chwile – obiecał publicznie rodakom.
Rozkręcił się
On sam w końcu zaadaptował się w Hiszpanii. Do Barcelony przyszedł Luis Suarez i we trzech z Messim zaczęli szaleć. Zdobędą dwa mistrzostwa kraju, wygrają trzy Puchary Króla i Ligę Mistrzów.
Neymar nie zapomniał, skąd pochodzi. Tam, gdzie się wychował, w biednej dzielnicy Jardim Gloria, w której królują narkotyki, brak perspektyw i prostytucja, założył Instituto Projeto Neymar Jr. Instytut, w którym dzieci mogą inaczej spędzić wolny czas. Zamiast ćpać i kraść, uczą się języków, mają zajęcia muzyczne i z robotyki.
- Tutaj, na tych ulicach, grałem w piłkę z przyjaciółmi; cieszyłem się, rozgrywając niekończące się pojedynki w bule; tu wypuściłem mój pierwszy latawiec – wspominał Brazylijczyk, gdy inaugurował działalność tego miejsca.
"Nurkuje", ma zarzuty
Jego życie to nie tylko same słodkie opowieści. Wszyscy wiemy, że porusza się z kocią zwinnością, jest bajecznie wyszkolony technicznie, z piłką potrafi robić cuda, dla rywali bywa za szybki, stąd bezradni uciekają się do fauli. Ale i Brazylijczyk potrafi też przesadzić. Czasami zwija się jak w konwulsjach, trzymając za nogę, choć został ledwie muśnięty. Albo pada jak długi, choć nikt go nawet nie dotknął.
- To "nurek". Jest chudzielcem i przy każdej interwencji obrońcy pada na murawę jak rażony piorunem, czym nabiera sędziów – powiedział o nim kiedyś urugwajski piłkarz Diego Lugano.
Neymar boiskowych oszustw uczył się już w dzieciństwie. "Gra w domu, drybluje przez krzesła i stoły i przez wszystko, co znajdzie się na jego drodze. Drzwi do pokoju służą za bramkę. Kładzie przed nimi sofę, na którą z impetem upada, sygnalizując faul w polu karnym" – napisał autor jego biografii Luca Caioli.
Ma zarzuty w Hiszpanii i wyrok w Brazylii. Swego czasu tamtejszy wymiar sprawiedliwości zmusił go do zapłacenia 45 milionów euro za chowanie się przed skarbówką i fałszowanie dokumentów, gdy jeszcze czarował swoją grą u siebie.
Tracimy rozsądek
Przechodzi do PSG za niewyobrażalne dotąd pieniądze. Zdaniem wielu, sytuacja w piłce robi się chora. - Po tym transferze częściej będziemy płacić za piłkarzy sześćdziesiąt, osiemdziesiąt i sto milionów. To problem. Ale dla mnie problemem nie jest Neymar, a to, co będzie po nim – ostrzega José Mourinho.
Arsène Wenger, inny menedżer: - Takie są konsekwencje, gdy kluby piłkarskie należą do krajów mających nieograniczone środki. Niedawno przekroczyliśmy 100 milionów funtów, rok później pękła bariera 200 milionów. Tracimy równe zasady i rozsądek.
Bo król jest jeden
Barcelona zapamięta go jako jednego ze swoich trzech muszkieterów. Neymar z Messim i Luisem Suarezem przez trzy lata wspólnej gry nastrzelali w sumie 364 gole. Wielka trójca rozpadła się na jego życzenie. On miał dość bycia w czyimś cieniu, miał dość grania drugoplanowej roli.
- Przychodził, żeby nauczyć się od Messiego i stać się jego następcą, ale w połowie drogi zabrakło mu cierpliwości do chwili, kiedy odziedziczyłby po nim tron – zauważa Fernando Polo, dziennikarz z katalońskiego "El Mundo Deportivo".
W Paryżu Neymar, mając 25 lat, może zostać królem. W Barcelonie był tylko księciem, bo tam król jest jeden.
POŻEGNALNY LIST NEYMARA
Życie sportowca napędzają wyzwania. Niektóre są nam narzucane, inne to po prostu rezultat naszych decyzji. Barcelona była czymś więcej niż wyzwaniem.
Przybyłem do Katalonii w wieku 21 lat, stając przed wieloma wyzwaniami. Pamiętam moje pierwsze dni w tym klubie, gdy dzieliłem szatnię z moimi idolami: Messim, Valdesem, Xavim, Iniestą, Puyolem, Pique, Busquetsem i innymi. Liczyłem na grę w klubie, który jest czymś "więcej niż klub". Barcelona to naród, który reprezentuje Katalonię!
Miałem zaszczyt występować u boku największego sportowca, jakiego widziałem w życiu i od którego, tego jestem pewien, lepszego już nie zobaczę. Leo Messi stał się moim kolega, przyjacielem na boisku i poza nim. Jestem dumny, że mogłem z nim grać.
Tworzyliśmy z Messim i Luisem Suarezem atak, który przeszedł do historii. Osiągnąłem wszystko, co sportowiec może osiągnąć. Przeżyłem niezapomniane chwile! W mieście, który jest czymś więcej niż miasto, to ojczyzna. Kocham Barcelonę, kocham Katalonię.
Ale sportowiec potrzebuje wyzwań.
I drugi raz w moim życiu robię coś wbrew mojemu tacie. Tato, rozumiem i szanuję twoją opinię, ale ja już podjąłem decyzję i proszę cię, żebyś mnie wspierał. Jak zawsze.
Barcelona i Katalonia na zawsze pozostaną w moim sercu, ale potrzebuję nowych wyzwań. Zaakceptowałem ofertę PSG, żeby szukać nowych trofeów i pomóc klubowi zdobyć tytuły, na które czekają jego kibice. Przedstawiono mi odważny plan i czuję się gotowy na to wyzwanie.
Jestem wdzięczny cudownym kibicom Barcelony. Czuję w moim sercu, że nadszedł ten moment, kiedy trzeba odejść. PSG będzie moim nowym domem przez następne lata i będę robił wszystko, żeby odpłacić się za zaufanie. Czuję wsparcie wszystkich. Kibiców, przyjaciół, rodziny, która mocno ostatnio cierpiała.
To trudna decyzja, ale rozsądna.
Barcelono, dziękuję za wszystko! PSG, przybywam!.