Niedzielna masakra w klubie nocnym w Orlando, w której zginęło 49 osób, wstrząsnęła Amerykanami. Liczby pokazują jednak, że to nic niezwykłego. Statystycznie niemal każdego dnia w USA dochodzi do masowej strzelaniny, w której ginie kilkadziesiąt osób. Tylko w ciągu pierwszego półrocza 2016 r. życie straciło w ten sposób ponad 6 tys. osób. Przemoc z użyciem broni jest tu tragicznym fenomenem.
Niedzielna masakra w klubie nocnym w Orlando, w której zginęło 49 osób, wstrząsnęła Amerykanami. Liczby pokazują jednak, że to nic niezwykłego. Statystycznie niemal każdego dnia w USA dochodzi do masowej strzelaniny, w której ginie kilkadziesiąt osób. Tylko w ciągu pierwszego półrocza 2016 r. życie straciło w ten sposób ponad 6 tys. osób. Przemoc z użyciem broni jest tu tragicznym fenomenem.
– Nie świętuję dzisiaj. Nie idę na paradę równości – tak na niedzielną masakrę w klubie w Orlando zareagował amerykański artysta ChadMichael Morrisette, który w rozmowie z "Los Angeles Timesem" powiedział, że 12 czerwca obchodził 36. urodziny. Kilka godzin wcześniej 29-letni Amerykanin afgańskiego pochodzenia zastrzelił w klubie dla gejów 49 osób i ranił ponad 50.
Rozmiar zbrodni, która jest najtragiczniejszą strzelaniną w historii Stanów Zjednoczonych, wstrząsnął Morrisettem. Mężczyzna ruszył na dach swojego domu w Los Angeles. Rozmieścił na nim 50 nagich manekinów, które pokazują ogrom masakry w Orlando. Każdy manekin ma inny wyraz twarzy, każdy unosi dłonie do góry.
Artysta przekonuje, że nie chciał szokować, lecz uświadomić innym Amerykanom, że rynek broni palnej wymknął się władzom z rąk. Wystawę zatytułował: "Nikt nie jest bezpieczny".
Karabin w rękach szaleńca
Po tym, jak Omar Mateen zastrzelił 49 osób, pojawiły się pytania, w jaki sposób wszedł w posiadanie broni. Amerykańskie Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wybuchowych (ATF) poinformowało, że Mateen na około 10 dni przed masakrą zgodnie z prawem stanowym i federalnym nabył półautomatyczny pistolet 9 mm i lekki karabin AR-15.
Na zakupy wybrał się do autoryzowanego dealera – sklepu St. Lucie Shooting Center na Florydzie.
Strzelanina w Orlando była przerażająca i bezprecedensowa. Ale w sumie bilans ofiar nie odbiegał aż tak bardzo od tego co dzieje się w naszym kraju każdego dnia
Zachary Crockett, Vox
– Ten zły człowiek przyszedł tutaj i legalnie kupił od nas dwie sztuki broni palnej – powiedział na specjalnie zwołanej konferencji prasowej właściciel sklepu Ed Henson. – Przeszedł procedurę tzw. background check, której poddawana jest każda osoba, która kupuje broń na Florydzie – dodał.
Omar Mateen – z zawodu ochroniarz – nie był wcześniej karany, dlatego bez problemu przeszedł procedurę sprawdzenia nabywców broni. Sprzedawca nie wiedział, że broń kupuje mężczyzna, który na przełomie 2013 i 2014 r. przez 10 miesięcy był objęty śledztwem przez FBI, bo podejrzewano go o sympatyzowanie z islamistami. Dochodzenie zakończono, bo agenci nie ustalili, by Mateen należał do jakiejś siatki terrorystycznej. Jednak dyrektor FBI James Comey zaraz po strzelaninie oświadczył, że napastnik z Orlando zdradzał "silne oznaki radykalizacji", częściowo przez internet, i najpewniej inspirował się działalnością zagranicznych grup terrorystycznych.
Jak to możliwe, że osoba obserwowana przez służby mogła legalnie kupić broń? Dziwią się temu także amerykańscy demokraci. Senator Kalifornii Dianne Feinstein po strzelaninie w San Bernardino, w czasie której zradykalizowane małżeństwo zastrzeliło 14 osób, opracowała ustawę, która zakazuje sprzedaży broni osobie podejrzewanej o działalność terrorystyczną, o ile istnieje "uzasadnione podejrzenie", że broń może być wykorzystana do ataku. Zaraz po masakrze w Orlando senatorowie Partii Demokratycznej zapowiedzieli, że wrócą do tego projektu.
– Ile osób jeszcze musi umrzeć z rąk uzbrojonych terrorystów, zanim Senat zacznie działać? – pytał na konferencji prasowej senator demokratów Chuck Schumer. – Mam nadzieję i modlę się o to, że odpowiedź brzmi: żadna – dodał.
Sama Feinstein w rozmowie z CNN argumentowała za swoim projektem ustawy, wyjaśniając, że gdyby uchwalono ją zaraz po San Bernardino, to Omar Mateen zwyczajnie nie kupiłby broni.
W grudniu ubiegłego roku ustawa Feinstein przepadła w głosowaniu. Tym razem – o ile zostanie ponownie zgłoszona – pewnie będzie podobnie, bo republikanie mają w senacie większość i nie chcą słyszeć o ograniczeniu prawa dostępu do broni. Jak gorący jest to spór, pokazuje ostatnie zakłócenie minuty ciszy dla ofiar w Orlando. Trzech demokratów ostentacyjnie wyszło z sali, gdy republikański spiker wezwał do uczczenia pamięci ofiar, a potem wywiązała się kłótnia.
– Mówi nam się: nie oskarżaj wszystkich muzułmanów o jeden akt terrorystyczny. Dobrze, ale nie oskarżaj wszystkich właścicieli broni przez to, że jeden gość, który miał broń, zrobił coś głupiego i popełnił morderstwa – argumentował na antenie FOX News republikanin Mike Huckabee, który do niedawna ubiegał się o nominację prezydencką w prawyborach.
164. dzień roku, 133. masowa strzelanina
Niedzielna masakra w Orlando, w której zginęło 49 osób, a ponad 50 zostało poważnie rannych, to jedna z najtragiczniejszych strzelanin w historii Stanów Zjednoczonych. Ale nie jedyna tamtego dnia. Jak podaje Gun Violence Archive (GVA) – portal gromadzący dane o przestępstwach z użyciem broni palnej, 12 czerwca oprócz Orlando doszło do 42 innych strzelanin, w których zginęło 18 osób, a 41 zostało rannych. Co najmniej osiem ofiar śmiertelnych to dzieci.
"Strzelanina w Orlando była przerażająca i bezprecedensowa. Ale w sumie bilans ofiar nie odbiegał aż tak bardzo od tego, co dzieje się w naszym kraju każdego dnia" – pisał Zachary Crockett w artykule zamieszczonym na amerykańskim portalu Vox.
Crockett ma rację, bo statystycznie każdego dnia w Stanach Zjednoczonych postrzelonych lub zastrzelonych zostaje 110 osób (średnio 36 ginie, 74 zostają ranne). Tylko w ciągu pierwszego półrocza 2016 r. doszło do niemal 24 tys. incydentów z udziałem broni palnej, w których zginęło ponad 6 tys. osób, a blisko 12,5 tys. zostało rannych.
Do masakry w Orlando doszło w 164. dniu roku, a była to już 133. masowa strzelanina odnotowana w 2016 r. Podobnych incydentów w USA jest tak wiele, że Amerykanie posługują się pojęciem "masowej strzelaniny", które odnosi się do tych zdarzeń, w których były co najmniej cztery ofiary. Masowe strzelaniny w USA przyciągają uwagę, jednak to tylko niewielki wycinek samego problemu. Najwięcej ludzi ginie, bo popełniają samobójstwa, zostają zabici lub stają przypadkowymi ofiarami strzelanin.
CZYTAJ: ZAKOCHANI W BRONI. "CZUŁBYM SIĘ KOMFORTOWO, GDYBY KTOŚ W PRZEDSZKOLU JĄ MIAŁ"
W USA mieszka zaledwie niewiele ponad 4 proc. światowej populacji, ale – według danych Small Arms Survey, szwajcarskiego instytutu gromadzącego dane dotyczące broni ze 178 krajów – znajduje się tutaj połowa wszystkich cywilnych sztuk broni. Statystycznie na 100 mieszkańców aż 88 ma w domu broń palną. USA są pod tym względem światowym rekordzistą i zostawiają daleko w tyle drugi w tabeli Jemen, w którym "zaledwie" co drugi mieszkaniec jest uzbrojony.
Stany Zjednoczone to także bezprecedensowy przykład kraju, w którym z taką łatwością można kupić broń palną. Licencjonowanych punktów sprzedaży (64,7 tys.) jest tutaj więcej niż supermarketów (38 tys.), macdonaldsów (14,3 tys.) i starbucksów (10,8 tys.) - i to razem wziętych.
Dziennikarka z Filadelfii Helen Ubinas udowodniła, że w zaledwie 7 minut da się kupić półautomatyczny karabin AR-15, dokładnie taki sam, jakiego użył napastnik z Orlando. Wystarczył dokument ze zdjęciem.
NRA kontra AMA
– Musimy sprawić, że dostęp do potężnej broni nie będzie rzeczą łatwą dla ludzi, którzy chcą kogoś skrzywdzić – powiedział po strzelaninie w Orlando prezydent USA Barack Obama. To już 13. konferencja prasowa w jego kadencji zwołana po masowej strzelaninie.
– Ta masakra jest kolejnym przypomnieniem tego, jak łatwo jest dostać w swoje ręce broń, z której strzela się potem do ludzi w szkołach, domach lub świątyniach, kinach lub klubach nocnych – oświadczył prezydent. – Musimy zdecydować, jakim krajem chcemy być. Bezczynność jest także decyzją – dodał.
Konferencje Baracka Obamy o broni są już niemal tradycją. Za każdym razem apelował o większą kontrolę nad dostępem do broni. Na razie bezskutecznie.
Zdaniem amerykańskiej prasy po masakrze w Orlando tematu dostępu do broni nie da się uniknąć w kampanii wyborczej, tym bardziej że najbardziej prawdopodobni rywale w wyścigu do Białego Domu – Donald Trump (Partia Republikańska) i Hillary Clinton (Partia Demokratyczna) prezentują skrajnie odmienne stanowiska w tej sprawie.
Trump powtórzył argument wysuwany bardzo często przez republikanów. Stwierdził, że gdyby bawiący się w klubie ludzie mieli przy sobie broń, to "nie doszłoby do takiej tragedii". – Ludzie powinni móc się bronić – powiedział w rozmowie z CNN. Ponowił także swój wzbudzający kontrowersje pomysł, by zakazać wszystkim muzułmanom wjazdu do Stanów Zjednoczonych oraz "zawiesić imigrację" z krajów, w których istnieją problemy z terroryzmem. Zapowiedział, że będzie zawsze bronił prawa do posiadania broni.
Z kolei Clinton naciska na działania mające doprowadzić do zakazania sprzedaży broni szturmowej w sklepach. Wezwała Kongres do "zdroworozsądkowej reformy dostępu do broni" i skrytykował go za dotychczasową "totalnie niezrozumiałą" odmowę. – Nie możemy wpaść w pułapkę zastawioną przez lobby, które mówi, że jeśli nie możesz powstrzymać każdego strzelającego, to nie powinieneś próbować powstrzymać nikogo – stwierdziła.
Clinton może dostać wsparcie ważnych sojuszników, bo po masakrze w Orlando w nierozwiązywalny do tej pory spór w Kongresie włączają się amerykańscy lekarze i weterani.
Na dwa dni przed tragicznymi wydarzeniami w Orlando zawiązała się organizacja pod nazwą Koalicja Weteranów na rzecz Zdrowego Rozsądku, która zamierza lobbować w Kongresie za zmianami w prawie, by skuteczniej zapobiegać tragicznym strzelaninom. Założyło ją 23 weteranów, m.in. były dyrektor CIA David Petraeus, były dyrektor NSA Michael Hayden i emerytowany generał armii Stanley McChrystal.
– To grupa liderów, która popiera drugą poprawkę [konstytucji; na nią powołują się zwolennicy nieskrępowanego dostępu do broni – red.] i która wierzy w prawa odpowiedzialnych ludzi, praworządnych ludzi, do posiadania broni – oświadczył Mark Prentice, dyrektor ds. komunikacji organizacji Amerykanie dla Odpowiedzialnych Rozwiązań, która współpracuje z weteranami.
Także amerykańscy lekarze włączają się w debatę ws. dostępu do broni. Kilka dni temu Amerykańskie Towarzystwo Medyczne (AMA) w oficjalnym komunikacie po zjeździe delegatów nazwało przestępstwa z użyciem broni palnej w USA "bezkonkurencyjnym kryzysem zagrażającym zdrowiu publicznemu". Zapowiedziało, że będzie lobbować w Kongresie za zaostrzeniem procedury tzw. background check.
Lekarzom zależy jednak przede wszystkim na zniesieniu zakazu badań nad przemocą spowodowaną użyciem broni palnej, bowiem w USA od 20 lat nie można robić nawet tego. W 1996 r. Kongres przeforsował prawo niepozwalające prowadzić prac badawczych, których wyniki mogłyby zostać zinterpretowane jako przemawiające za ograniczeniem w dostępie do broni.
Za inicjatywą tą lobbowało Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie Ameryki (NRA) – największy amerykański lobbysta broniący wolnego dostępu do broni. Szef organizacji Chris Cox w komentarzu zamieszczonym w USA Today natychmiast ustosunkował się do komunikatu AMA, nazywając wszelkie inicjatywy zmierzające do ograniczenia dostępu do broni "unikami". Jego zdaniem do masakry w Orlando doprowadziła "polityczna poprawność". – Zniszczcie radykalny islam, a nie prawo do obrony przestrzegających przepisów Amerykanów – argumentował.
Zaostrzenie prawa – tak, ale nie zakaz
Na zwolennikach nieskrępowanego dostępu do broni statystyki ofiar ginących od kul nie robią wrażenia. Badacz historii współczesnej ze Szwajcarii Martin Grandjean dokonał zaskakującego porównania. Policzył, że od strzałów zginęło więcej ludzi (ponad 1,5 mln) niż na wojnach (niespełna 1,4 mln). Co szokujące, porównywał różnej długości okresy czasu. Wziął pod uwagę osoby zastrzelone w ostatnim niespełna półwieczu (od 1968 r.) i ofiary wojny z ostatnich 241 lat (od 1775 r.).
Z kolei "Washington Post" ostatnio po raz kolejny alarmował, że przemoc związana z bronią palną to "specjalność" Stanów Zjednoczonych, niemal nieobecna w innych rozwiniętych krajach.
I tak: w Polsce i Wielkiej Brytanii od kul ginie jedna osoba na milion – tyle, ile w USA w wypadkach w rolnictwie lub w wyniku upadku z drabiny. Z kolei w Japonii od strzałów ginie taki odsetek społeczeństwa, jak w USA od rażenia piorunem, we Francji – jak w USA od przegrzania organizmu i Austrii – jak w USA z powodu utonięcia w basenie.
Rządowa agencja Centra Kontroli i Prewencji Chorób podaje, że każdego roku w wyniku postrzelenia umiera ponad 30 tys. osób. To mniej więcej tyle samo, ile rocznie ginie w wypadkach samochodowych.
Powszechny dostęp do broni coraz mniej podoba się jednak samym Amerykanom, którzy chcieliby zaostrzenia tego prawa. Pod koniec ubiegłego roku opowiedziało się za tą opcją już 55 proc. pytanych przez Instytut Gallupa obywateli USA (złagodzenia prawa chciało 33 proc. sondowanych). To jeden z najwyższych wyników w ostatnim piętnastoleciu. Jednocześnie stabilnie rośnie odsetek tych Amerykanów, którzy wykluczają możliwość zakazania posiadania pistoletów (77 proc. w 2014 r.).
Co zrobią politycy i jak wpłynie na to wchodząca niemal w ostatnią fazę kampania prezydencka? Dostęp do broni może w niej okazać się ważną kartą.