Takiego wydarzenia jeszcze nie było. Prezydent USA i dyktator Korei Północnej mają uścisnąć sobie dłonie i zasiąść do rozmów. Spotkanie w Singapurze, o ile żaden z przywódców go nie odwoła, na pewno zapisze się w historii. Choć nie będzie takim przełomem, jakiego można by się spodziewać - twierdzą eksperci.
- To będzie takie spotkanie "zapoznawcze" i to może być bardzo dobra rzecz - zapowiedział Donald Trump. Prezydent USA zadeklarował również, że nie musi to być jedyny kontakt, że być może zapoczątkuje całą serię.
- Na razie podchodziłbym do tego ostrożnie, bo obie strony będą w stanie spotkanie odwołać w ostatniej chwili. Jednak jeśli do niego dojdzie, to rzeczywiście będzie wielkim wydarzeniem - mówi o potencjalnym szczycie dr Marceli Burdelski z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jeszcze nigdy w historii urzędujący przywódcy USA i Korei Północnej nie spotkali się osobiście. Dotychczas raczej obrażali się nawzajem. - Obie strony są nieprzewidywalne, ale obie potrzebują sukcesu międzynarodowego, choć Kim bardziej - dodaje dr Tomasz Płudowski, amerykanista z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Jak równy z równym
Prezydenta i dyktatora, podczas ich spotkania zaplanowanego na 12 czerwca, ma otaczać bajkowa sceneria wyspy Sentosa w małym, ale bardzo bogatym azjatyckim państewku Singapur. Rządzący nim twardą ręką technokraci stworzyli tam turystyczny raj z luksusowymi hotelami, marinami dla jachtów, polem golfowym, plażami i wielkim parkiem rozrywki. Podobnym do tego, który bardzo pomógł Kim Dzong Unowi zostać przywódcą.
W jaki sposób? W 2001 roku jego najstarszy brat, Kim Dzong Nam, został aresztowany na lotnisku w Tokio, kiedy posługując się fałszywymi dokumentami, chciał odwiedzić Japonię i zobaczyć Disneyland. Za taki cios w powagę dyktatury Kim Dzong Nam został na zawsze wygnany z kraju. Ostatecznie uznano go za niegodnego miana następcy swojego ojca - Kim Dzong Ila. Otworzyło to drogę do władzy Kim Dzong Unowi.
Obecny dyktator kontrolę nad Koreą Północną obejmował stopniowo i brutalnie (w 2017 roku zamordowano Kim Dzong Nama, który na wygnaniu przysparzał problemów). Jednak pomimo młodego wieku skutecznie ujął państwo w ryzy. Nadchodzące wydarzenie będzie szczytem jego dotychczasowych osiągnięć. Przywódca izolowanej, pogardzanej i skrajnie biednej dyktatury spotka się jak równy z urzędującym prezydentem Stanów Zjednoczonych - najsilniejszego państwa na świecie.
- Dla niego ogromnym sukcesem jest już samo to, że do spotkania dochodzi. To go legitymizuje w oczach świata jako równorzędnego Ameryce przywódcę mocarstwa nuklearnego, który w dodatku negocjuje bez obecności przedstawicieli Korei Południowej - mówi dr Płudowski.
Dogodne państwo-miasto
Obaj przywódcy mają sobie uścisnąć rękę w hotelu Capella, który - jak na warunki ciasno zabudowanego Singapuru - jest położony w ustronnym miejscu, na odizolowanej od reszty państwa-miasta Sentosie. Z lądu prowadzi na nią tylko jeden most. Idealne miejsce do spotkania w kontrolowanych warunkach, co ma niebagatelne znacznie dla obu stron bardzo dbających o bezpieczeństwo swoich przywódców.
Na lotnisku wojskowym w Singapurze pojawiły się już ciężkie amerykańskie samoloty transportowe C-17 Globemaster. Tradycyjnie takie maszyny służą do transportowania sprzętu ochrony prezydenta USA. Z jednego wyjechała między innymi duża cysterna wojskowa. Z drugiego wyciągnięto śmigłowiec w barwach jednostki zajmującej się przewożeniem prezydenckiej świty.
Sam Singapur wybrano głównie ze względu na postawę tamtejszych władz i jego położenie geograficzne. Po pierwsze Korea Północna posiada samoloty zdolne tam dolecieć bezpośrednio z Pjongjangu. Dystans 4,7 tysiąca kilometrów mogą pokonać starsze rządowe Ił-62 lub nowsze Tu-204. Po drugie Singapur zajmuje bardzo neutralne stanowisko w polityce międzynarodowej. Z jednej strony ma bazę floty USA, ale z drugiej utrzymuje dobre relacje z Koreą Północną. Jest więc akceptowalnym dla obu stron neutralnym gruntem.
O stopniu zaangażowania władz Singapuru świadczy fakt, że jego minister spraw zagranicznych Vivian Balakrishnan poleciał w tym tygodniu do Pjongjangu ustalać szczegóły szczytu. Bo pojawiły się już pierwsze problemy. Korea Północna nie chce zapłacić za luksusowy hotel dla przywódcy i jego świty. - Oni mają taką tradycję, że nie płacą za swoje delegacje zagraniczne - mówi dr Burdelski.
Przedsiębiorczy Singapurczycy nie marnują okazji do zarobku. W sklepikach z pamiątkami pojawiły się już koszulki i inne drobiazgi związane ze spotkaniem przywódców. Lokalna sieć fast foodów wypuściła "specjalny" hamburger, będący połączeniem smaków amerykańskich i koreańskich. Został też stworzony w podobnym duchu drink (cola zero, tequila, piwo Asahi i soju) dekorowany figurkami Kima oraz Trumpa. Ponadto w mieście pojawiły się sobowtóry obu liderów.
W całym Singapurze wprowadzane są nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. W mieście bardziej niż zazwyczaj są widoczne służby, zwłaszcza członkowie specjalnego oddziału policyjnego składającego się głównie z Gurkhów. To otoczony sławą nieustraszonych wojowników górski lud z Nepalu, który zasłynął podczas wojen światowych, walcząc w szeregach wojska Wielkiej Brytanii. Ich symbolem jest charakterystyczny duży zakrzywiony nóż - kukri.
Władze już zapowiedziały, że częściowo zostanie zamknięta przestrzeń powietrzna nad miastem i osoby przylatujące na główne lotnisko Changi będą musiały się liczyć z opóźnieniami. Samoloty będą latały innymi trasami, omijając Sentosę oraz wojskowe lotnisko Paya Lebar, z którego zazwyczaj korzystają najwyżsi rangą oficjele przylatujący do miasta.
Trudne tematy do poruszenia
Dotychczas Waszyngton mówił o jednodniowym spotkaniu. Jednak w amerykańskich mediach pojawiły się nieoficjalne doniesienia, że administracja Trumpa na wszelki wypadek szykuje się na wydłużenie szczytu o kolejny dzień. Tematów do rozmów wystarczy.
- Przede wszystkim tak zwana denuklearyzacja Półwyspu Koreańskiego. Po drugie: ograniczenie lub zniesienie sankcji na Koreę Północną. Po trzecie: postulaty Korei Południowej i Japonii o rozwiązanie sytuacji ich obywateli uprowadzonych przez północnokoreańskie służby. Po czwarte: zawieszenie wspólnych ćwiczeń wojsk amerykańskich i południowokoreańskich - wylicza dr Burdelski.
Denuklearyzacja jest ogólnikowym słowem wytrychem, używanym przez Kim Dzong Una od czasu jego spotkania z prezydentem Korei Południowej Mun Dze Inem w kwietniu tego roku. Podchwycili je też Amerykanie. Problem w tym, że obie strony rozumieją je inaczej. Korea Północna unika konkretów, a Waszyngton mówi o usunięciu ryzyka ataku jądrowego na Stany Zjednoczone.
- Głównym celem USA jest likwidacja koreańskiego programu nuklearnego i samej broni jądrowej oraz ostateczne zakończenie wojny koreańskiej - mówi dr Płudowski.
Ze swojej strony Pjongjang liczy głównie na dogadanie się z Amerykanami w sprawie osłabienia sankcji za wcześniejsze próby z bronią jądrową i rakietami. Sytuacja gospodarcza Korei Północnej od końca zimnej wojny jest zła, ale w ostatnim czasie wyjątkowo zła za sprawą nowych restrykcji po szóstej eksplozji bomby jądrowej w 2017 roku. Zmiana tego stanu rzeczy jest priorytetem Kima. W kwietniu, po ogłoszeniu osiągnięcia statusu mocarstwa jądrowego, zadeklarował skupienie się na odnowie gospodarczej kraju. Bez ograniczenia sankcji nic z tego nie będzie.
Dodatkowo Pjongjang chciałby mniejszej aktywności sił zbrojnych Amerykanów u swoich granic, co postrzega jednoznacznie jako zagrożenie.
Oczekiwania związane ze spotkaniem mają także najbliżsi sojusznicy USA w regionie, czyli Korea Południowa i Japonia. Przedstawiciele obu państw nie będą brali udziału w rozmowach, ale ich ewentualne efekty mogą mieć dla nich znaczenie. W Tokio mówi się zwłaszcza o uregulowaniu kwestii wielu japońskich obywateli porwanych w XX wieku przez północnokoreańskie służby i żyjących wbrew własnej woli w Korei Północnej. Seul liczy natomiast na uspokojenie sytuacji i unormowanie relacji na Półwyspie Koreańskim.
Oba państwa mają nadzieję, że Trump nie porozumie się z Kimem ponad ich głowami, ignorując ich interesy. W tym tygodniu z niezapowiadaną wcześniej i krótką wizytą do Waszyngtonu udał się premier Japonii Shinzo Abe. - Chcę być pewny, że jesteśmy na takiej samej pozycji z prezydentem Trumpem w kontekście szczytu w Singapurze i będziemy mogli posunąć naprzód kwestie broni jądrowej, rakiet oraz przede wszystkim kwestie porwań - stwierdził otwarcie.
Czego można się spodziewać
- Jednak tak naprawdę z tego szczytu nie wyniknie nic konkretnego. Może będą jakieś oświadczenia, ale potem obie strony nie będą miały problemu, aby się z nich wycofać - uważa dr Burdelski. Jego zdaniem jedyna faktyczna decyzja, jaka może zapaść w Singapurze, to jakieś ograniczenie ćwiczeń wojsk Korei Południowej i USA. Jako gest dobrej woli ze strony tych państw. Z drugiej strony Kim może w tym samym duchu deklarować, że nie będzie więcej prób jądrowych i rakietowych, których - jak zaznacza ekspert - i tak nie musi na razie przeprowadzać, bo robił to intensywnie w poprzednich latach.
- To przede wszystkim będzie wydarzenie medialne - uważa ekspert. W jego opinii spotkanie z Trumpem jest potrzebne Kimowi głównie do uwiarygodnienia się jako przywódcy, z którym można i trzeba rozmawiać. - Chce przestać być symbolicznym przedstawicielem "zła" i ocieplić swój wizerunek - mówi dr Burdelski.
- Z drugiej strony Trump również traktuje Koreę Północną instrumentalnie. To spotkanie może być dla niego przede wszystkim wielkim sukcesem wizerunkowym na arenie krajowej - dodaje ekspert.
Trump w swoich najnowszych wypowiedziach sugeruje, że może uda się uzgodnić podpisanie traktatu pokojowego, który formalnie zakończyłby wojnę obu Korei, od 1953 roku jedynie zamrożonej rozejmem. Ewentualne porozumienie Kima i Trumpa w tej sprawie byłoby kluczowe.
Jednak sami Amerykanie też studzą oczekiwania związane ze spotkaniem. Trump stwierdził w minionym tygodniu, podczas konferencji prasowej w Białym Domu, że rozmowy w Singapurze będą "początkiem procesu". - Nie będziemy zwiększać presji, sytuacja się nie zmieni. Mam nadzieję, że w pewnym momencie jakaś umowa zostanie wypracowana dla dobra milionów ludzi - mówił prezydent. W ostatnich komentarzach przed weekendem Trump wyraził przekonanie, że szczyt w Singapurze skończy się "wielkim sukcesem albo umiarkowanym sukcesem", choć zastrzegł, że w razie czego nie będzie miał problemu z zerwaniem rozmów.
- Obie strony wyraźnie nie mają do siebie zaufania i teatralizują sam proces oraz blefują, na przemian podwyższając i obniżając oczekiwania - mówi dr Płudowski.
Wszystko może się zdarzyć
Choć do planowanego spotkania zostało tylko kilka dni, to - tak jak zaznacza dr Burdelski - nie można być całkowicie pewnym, że się odbędzie. Reżim Korei Północnej i podejmowane przez niego decyzje dyplomatyczne potrafią zaskakiwać. Pomimo generalnego kursu na odprężenie w relacjach z USA, Pjongjang nie stroni od inwektyw pod adresem Amerykanów.
W maju nazwano wiceprezydenta Mike Pence'a "głupim" i "ignorantem" po tym, jak w wywiadzie stwierdził, że Korea Północna powinna całkowicie pozbyć się swojego arsenału jądrowego. W efekcie Trump teatralnie odwołał szczyt, aby po ugodowych komunikatach z Pjongjangu cofnąć swoją decyzję.
W samej administracji prezydenta USA są wyraźnie spory co do tego, jak należy postępować z Koreą Północną. Ostry podział biegnie pomiędzy szefem Departamentu Stanu Mikiem Pompeo a doradcą prezydenta ds. bezpieczeństwa Johnem Boltonem. Ten pierwszy już dwa razy odwiedzał Koreę Północną i jest uznawany za głównego organizatora spotkania.
Bolton jest natomiast jastrzębiem, który od wielu lat opowiada się za ostrym postępowaniem z reżimem w Pjongjangu. Według amerykańskich mediów został jednak odsunięty przez prezydenta od negocjacji w sprawie szczytu i chwilowo zmarginalizowany, choć ma jechać do Singapuru i nadal cieszy się uznaniem w Białym Domu.
Te spory tylko utrudniają przygotowania do negocjacji, które na pewno nie będą należały do łatwych. Co więcej, będą miały znaczenie nie tylko dla Korei Północnej i USA, ale całego świata. - Znaczne ustępstwa Ameryki mogą zachęcać inne kraje do nielegalnej rozbudowy własnych programów nuklearnych i prób stawiania wspólnoty międzynarodowej przed faktem dokonanym - konkluduje dr Płudowski.
Wszak Kim zdołał przekonać Trumpa do spotkania dopiero, kiedy pokazał broń zdolną zaatakować USA.