Dzieła sztuki z Wawelu, gobeliny z polskich pałaców i obrazy Canaletta – m.in. te zabytki zagrabione przez Niemców trafiły w styczniu 1945 r. do Morawy na Dolnym Śląsku. Widziała je mieszkająca tam do dziś Mellita Sallai, córka właścicieli pałacu. Zapamiętała tylko "Damę z gronostajem". Co jeszcze kryły tajemnicze skrzynie? Czy złożono tam też zaginione do dziś dzieła, z "Portretem młodzieńca" Rafaela na czele?
Był mroźny styczeń 1945 r. Armia Czerwona wielkimi krokami zbliżała się do terenów III Rzeszy. Urzędnicy niemieccy w pocie czoła pracowali nad zabezpieczeniem dzieł sztuki, zarówno tych ze swojego terytorium, jak i krajów okupowanych.
Konserwator zabytków Dolnego Śląska Guenther Grundmann tworzył tajne skrytki, a cenne obrazy i rzeźby ukrywał m.in. w miejscowych pałacach i zamkach. W ten sposób trafił do Muhrau, dzisiejszej Morawy.
Zapukał i powiedział, że w samochodzie ma kolekcję z Krakowa
88-letnia dziś Mellita Sallai, córka właścicieli pałacu, rozwój wypadków zapamiętała tak: przemarznięty i zmoczony Grundmann w styczniową noc zapukał do drzwi XIX-wiecznego budynku. – Przedstawił się i powiedział, że w samochodzie, który utknął w śniegu, ma kolekcję obrazów z Krakowa. Zapytał, czy moglibyśmy pożyczyć mu jakiś traktor, by przebił się przez zaspy z okolic Jaroszowa – wspomina Sallai, wówczas nastolatka, córka właściciela pałacu Hansa-Christopha von Wietersheim-Kramsta. I dodaje, że niemiecki urzędnik mówił jej matce, że przewozi kolekcję obrazów, by "uratować ją przed Rosjanami".
"Przesunęli fortepian, część obrazów wyciągnęli ze skrzyń"
Ciężarówka ze skarbami została wyciągnięta z zasp i w końcu, po kilku godzinach, dojechała na pałacowy dziedziniec. Zaparkowała przed schodami wiodącymi do pałacu. Mellita Sallai rozładunku nie widziała, ale o wszystkim opowiedziała jej matka.
– Wnieśli to wszystko po schodach. Przesunęli fortepian, część wypakowali ze skrzyń. Obrazy były bez ram, ułożono je jeden obok drugiego – opowiada Sallai. To właśnie wtedy kobieta obudziła dzieci i postanowiła pokazać im coś bardzo cennego. Jak twierdzi pani Mellita, jej matka doskonale wiedziała, co będą kryły pałacowe mury.
Sztuka niedoceniona. Dama zauważona
Herta von Wietersheim-Kramsta do swoich pociech powiedziała: "proszę, chodźcie ze mną, zobaczycie coś pięknego, być może to jedyna taka okazja w życiu". Jej zaspane i wyciągnięte z ciepłych łóżek dzieci niechętnie pomaszerowały schodami w dół.
– W salonie stały duże obrazy. Mama miała latarkę i kazała nam patrzeć. Mówiła: "tu jest Rubens". Mieliśmy 16-17 lat, więc to nas nie interesowało. Było zimno, byliśmy zmęczeni, chcieliśmy wracać do łóżek – relacjonuje wydarzenia sprzed lat kobieta. Uwagę zniecierpliwionej nastolatki przykuł jednak jeden obraz. Na słowa: "to 'Dama z łasiczką' Leonarda da Vinci" 17-letnia Mellita się ożywiła. – Zainteresowała mnie ta łasiczka. Kojarzyła mi się z polowaniami na lisy, dlatego spojrzałam na obraz. Znałam to zwierzę. Jednak mama uznała, że skoro nie doceniamy tego, co widzimy, to czas wracać do łóżek. Była rozczarowana naszą postawą – przyznaje 88-latka.
Oprócz obrazów pod dach pałacu trafiła duża skrzynia z tajemniczą zawartością. – Była zbyt ciężka, by wnieść ją na piętro. Dopiero po latach okazało się, że w środku była kolekcja monet, które również pochodziły z Krakowa – wspomina Sallai. Skrzynię mieli otworzyć dopiero później Rosjanie. Podobno jeszcze po latach w parku obok pałacu znajdowano monety.
Z Krakowa na Dolny Śląsk
Mellita Sallai podkreśla, że styczeń 1945 r. był niespokojnym czasem. Zwłaszcza dla dorosłych, którzy zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się na froncie. Dla niej pojawienie się dzieł sztuki w rodzinnym domu nie było czymś wyjątkowym. Nie zdawała sobie nawet sprawy z ich wartości. Przed końcem miesiąca hrabina Herta von Wietersheim-Kramsta wraz z dziećmi opuściła Morawę. "Dama z łasiczką" pozostała w pałacu.
Dlaczego w ogóle tam trafiła? To był przypadek. W 1944 r. obraz Leonarda da Vinci opuścił Kraków, bo zarządzającyGeneralną Gubernią Hans Frank kochał wszystko, co piękne. Szczególnie upodobał sobie polskie zbiory. Grabił je pod pretekstem ratowania. Część zabytków trafiła do dolnośląskiego Sichowa. Niektóre starannie złożono w skrzyniach, inne pospieszenie zawinięto w dywany. Gdy Frank i jego świta ewakuowali się z Krakowa, pojechali właśnie do Sichowa. W pałacu zaczęło być ciasno. Dlatego część zbiorów, w tym "Damę", postanowiono przewieźć do Morawy. Transport trafił tam 20 stycznia 1945 r. Już wcześniej niemieccy urzędnicy informowali właścicielkę pałacu o tym, że jej dom może stać się potencjalną składnicą. Jak uprzedzali, tak zrobili.
"Albo wywiezie pan tyle, ile zdoła, albo wszystko ulegnie zniszczeniu"
Sam Grundmann wydarzenia ze stycznia 1945 r. zapamiętał nieco inaczej. Z jego powojennych relacji wynika, że w Morawie był, ale dopiero kilka dni po wyjeździe rodziny Mellity Sallai. Do pałacu, tak jak relacjonuje kobieta, przybył piechotą, bo popsuł mu się samochód. Jednak na miejscu nie było już właścicieli. Były za to dzieła sztuki i żołnierze. Do jego wersji wydarzeń przychylają się historycy, choć nie negują samego faktu przewiezienia polskich zabytków do Morawy. Te, zgodnie z wersją Sallai, na pewno tam były. Mogła je tej styczniowej nocy oglądać razem z matką i rodzeństwem.
Wystarczyło krótkie spojrzenie, by stwierdzić, że znajdowały się tu obrazy z różnych polskich muzeów, dzieła sztuki z Wawelu w Krakowie, słynne polskie arrasy z czasów króla Zygmunta, gobeliny z polskich pałaców, sławne obrazy Canaletta z Zamku Królewskiego w Warszawie oraz panele ołtarzowe z kościoła Mariackiego w Krakowie
Guenther Grundmann o dziełach, które były składowane w Morawie
W książce "Lista Grundmanna. Tajemnice skarbów Dolnego Śląska" Jacek M. Kowalski, Robert J. Kudelski i Robert Sulik cytują słowa, jakie wypowiedział dowódca jednostki zajmującej pałac do konserwatora zabytków: Albo zapakuje pan tej nocy tyle, ile to możliwe, i jutro rano stąd wywiezie, albo wszystko ulegnie tu zniszczeniu. Słyszy pan kanonadę nacierających Rosjan na linii Jawor – Legnica. Jutro rano mogę dać panu do dyspozycji pojazdy, a dziś w nocy kilku ludzi do pakowania.
Konserwator uznał, że nie ma czasu do stracenia. Postanowił zabezpieczyć dzieła sztuki zrabowane w Polsce. Musiał wybierać, a miał w czym. Jak odnotował w swoich zapiskach: Wystarczyło krótkie spojrzenie, by stwierdzić, że znajdowały się tu obrazy z różnych polskich muzeów, dzieła sztuki z Wawelu w Krakowie, słynne polskie arrasy z czasów króla Zygmunta, gobeliny z polskich pałaców, sławne obrazy Canaletta z Zamku Królewskiego w Warszawie oraz panele ołtarzowe z kościoła Mariackiego w Krakowie.
Grundmann rozpoczął wyścig z czasem. Miał ograniczoną ilość miejsca, więc obrazy postanowił wyjąć z ram. Następnie płótna rolował i owijał w tkaniny – jak najszybciej i jak najwięcej. W ten sposób udało się zabezpieczyć prawdopodobnie mniej niż połowę tego, co złożono w Morawie. Dwie niewielkie ciężarówki z samego rana pojechały w stronę oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów Cieplic. Część później tam została, część została wywieziona w głąb Niemiec i trafiła m.in. do rezydencji Hansa Franka w Neuhaus.
Triumfalny powrót do Polski
Kilka miesięcy później "Dama z gronostajem" została odnaleziona przez Amerykanów na terenie Niemiec. Cała i zdrowa. Pod koniec kwietnia 1946 r. z Norymbergi wyjechał pociąg przewożący polskie zabytki zrabowane przez Niemców. Wśród nich była "Dama", były też obrazy Rubensa, Cranacha i ołtarz z Kościoła Mariackiego. Karol Estreicher, historyk sztuki, który działał na rzecz odzyskania utraconych w czasie wojny dzieł, został sfotografowany z obrazem Leonarda da Vinci – już w Krakowie. Szczęśliwy i dumny zaprezentował światu "Damę".
W czasie II wojny światowej Polska straciła blisko 70 proc. materialnego dziedzictwa kulturowego (łącznie nieruchomości i ruchome dobra kultury) .
Dokładna liczba utraconych dzieł sztuki jest niezwykle trudna do oszacowania. Przytaczana po wojnie liczba 516 tys. utraconych dzieł sztuki uwzględniała jedynie najważniejsze kolekcje z ziem w granicach II Rzeczypospolitej (w tym Wilno, Lwów) i nie oddaje ogromu strat. Całkowita liczba utraconych dóbr kultury nie jest możliwa do oszacowania przede wszystkim z uwagi na brak źródeł. Chodzi tu zarówno o to, że wiele przedwojennych kolekcji, przede wszystkim prywatnych, nigdy nie było zinwentaryzowanych, ale także o fakt zniszczenia w czasie wojny dokumentacji pozwalającej na odtworzenie stanu zbiorów przed 1939 r.
Obecnie w bazie strat wojennych MKiDN jest zarejestrowanych ponad 63 tys. rekordów, przy czym nie jest to zbiór zamknięty. Nieprzerwanie trwają prace mające na celu dokumentację kolejnych dzieł sztuki utraconych w wyniku II wojny światowej, w oparciu o nowo odnalezione źródłaKatarzyna Zielińska, starszy specjalista w Wydziale Strat Wojennych MKiDN
W jakim była stanie? Mimo przejechania setek kilometrów i wystawienia na trudy podróży w zadziwiająco dobrym. – Niemcy, dokonując grabieży dzieł sztuki, byli przygotowani. Wynajmowali konserwatorów zabytków, którzy czuwali nad stanem obrazów czy rzeźb. To nie było tak, że były one rzucone gdzieś bez opieki, o to się dbało – wyjaśnia Janusz Wałek, historyk sztuki i długoletni kustosz Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. I wspomina, że gdy zaczął pracę w muzeum, pracował tam też mężczyzna, który swoje funkcje sprawował już przed wojną.
– "Dama z gronostajem" ma ułamany górny lewy narożnik, a ten człowiek cały czas powtarzał, że odpowiedzialni za to są Niemcy. Mówił, że weszli, rzucili o podłogę i podeptali ciężkimi buciorami. To nie dawało mi spokoju, poszedłem do archiwum fotograficznego i okazało się, że obraz był uszkodzony dużo wcześniej. Jeszcze przed I wojną światową – opowiada kustosz. Podkreśla, że stan "Damy" po powrocie do Krakowa nie budził zastrzeżeń.
Ponad pół miliona utraconych dzieł
Ile dóbr kultury Polska utraciła podczas sześciu wojennych lat? Rzeczywista liczba strat wojennych, które poniosła Polska podczas II wojny światowej, jest trudna do oszacowania – czytamy na stronie dzielautracone.gov.pl. Po 1945 r. podawano liczbę 516 tys. dzieł sztuki i ponad 22 mln woluminów. Jednak te dane odnoszą się jedynie do znanych i zarejestrowanych zbiorów.
Na stronie Wydziału Strat Wojennych umieszczono katalog tych strat. Nie jest on oficjalną bazą, jednak daje wyobrażenie o tym, co zniknęło z terytorium kraju. Podzielono go na kilka kategorii, m.in.: ceramika, rzeźba, monety i medale, wyroby ze skóry oraz wyroby z piór, malarstwo polskie, malarstwo obce czy lalki, marionetki, zabawki, gry.
Los wielu wciąż jest nieznany. Być może zostały zniszczone, może zaginęły, ale niewykluczone, że zdobią ściany kolekcjonerów lub potomków nazistów, którzy strzegą ich tajemnicy przed światem. Przez lata pojawiały się też domysły mówiące o tym, że być może ci, którzy przejęli niektóre z dzieł w trudnych powojennych czasach, wymienili je na żywność. I snuto wyobrażenia o tym, jak obrazy mistrzów malarskich wiszą na ścianach alpejskich chat. Inni twierdzili, że dzieła sztuki ukradli Rosjanie, a kolejni, że naziści wywieźli je do Ameryki Południowej. Jak było naprawdę? Dziś jest to trudne do ustalenia.
ArtSherlock na tropie zabytków
Najbardziej znanym z poszukiwanych dzieł jest "Portret młodzieńca" Rafaela. Po wojnie ślad po nim zaginął. To właśnie m.in. w jego znalezieniu ma pomóc specjalna aplikacja ArtSherlock, która umożliwia automatyczne rozpoznawanie zrabowanych podczas II wojny światowej obrazów, pochodzących z polskich zbiorów.
– Poszukiwanie dzieł sztuki, ich odzyskiwanie zaczyna się od informacji. Dlatego tak ważna jest ich właściwa identyfikacja. Im szybciej nastąpi, tym więcej jest czasu na zgromadzenie odpowiedniej dokumentacji służącej przygotowaniu wniosku restytucyjnego i na podjęcie dalszych działań związanych z odzyskaniem danego dzieła – wyjaśnia Mariusz Pilus, prezes zarządu Fundacji Communi Hereditate, która jest pomysłodawcą i autorem powstania aplikacji.
Dzięki niej niemal w ułamku sekundy można zidentyfikować dzieło, które może być potencjalną startą wojenną. W bazie aplikacji jest ok. 4 tys. obiektów – nie tylko obrazów, ale też rysunków i tkanin.
ArtSherlock premierę miał w maju, a na swoim koncie ma już pierwsze sukcesy – choć na razie są one tajemnicą. – Nie możemy mówić o szczegółach – podkreśla Pilus. Aplikacja ma międzynarodowy zasięg. Korzystają z niej nie tylko profesjonaliści, ale też pasjonaci sztuki i ci, którzy za granicę wyjeżdżają okazjonalnie. – Dzięki niej nie trzeba mieć fachowej wiedzy dotyczącej historii sztuki ani nosić ze sobą katalogów strat wojennych. Wystarczy zrobić zdjęcie i mieć dostęp do internetu – zachęca szef fundacji.
Spotkanie po latach
Mellita Sallai "Damę z gronostajem" ponownie zobaczyła kilka lat temu, przy okazji wizyty w Krakowie.
– Zobaczyłam plakat reklamujący wystawę, na której można było obejrzeć obraz. Pomyślałam, że muszę spojrzeć na nią raz jeszcze, więc poszłam – wyjaśnia. I dodaje, że to było jak powrót do dzieciństwa, bo dzieła Leonarda da Vinci nie widziała od czasów wojny. Choć reprodukcja obrazu zdobi jedną ze ścian pałacu w Morawie.