Był usłużnym notariuszem – "przynieś, podaj, pozamiataj” prezesa. Potem zaczął się stawiać, rozpoczynając okres wzdętego prezydenckiego heroizmu. Odrzucenie przez Senat jego wniosku o referendum konstytucyjne formalnie rozpoczyna etap trzeci – czas politycznego sflaczenia prezydenta.
Spróbujmy dokonać politycznej periodyzacji prezydentury Andrzeja Dudy.
Okres usłużno-notarialny
Rozpoczęła się okresem usłużno-notarialnym, który trwał do maja 2017 roku. Pan Prezydent bez ociągania podpisywał wszystkie ustawy, które partia mu do podpisania podsunęła, występując w roli rękodajnego prezesa PiS – przynieś, podaj, pozamiataj. W okolicznościach groteskowych zaprzysięgał i odprzysięgał wskazanych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, pokornie stawiał się po wskazówki w żoliborskiej willi Jarosława Kaczyńskiego, a swoje wystąpienia ideowe tworzył na bazie i po linii PiS, demaskując różne "hańby III Rzeczpospolitej”.
Ludowa mądrość głosi, że "Pokorne cielę dwie matki ssie"; w przypadku Andrzeja Dudy pokory było pod dostatkiem, ale okazało się, że PiS się nie odwdzięcza i żadnego ciuciu nie ma, natomiast – z punktu widzenia pokornego prezydenta – coraz bardziej gorzka staje się - odwołajmy się do szekspirowskiego Ryszarda III - "zima naszej goryczy". Jak to w polityce, polityczni komilitoni prezydenta Dudy z PiS zaaplikowali mu inną mądrość ludową: "Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą". No i zaczęli po nim skakać ministrowie Macierewicz i Ziobro, upokarzając go na wyprzódki i usiłując zagarnąć jego kompetencje. A wszystko to przy chętnej lub niechętnej tolerancji rozdawcy łask wszelakich – czyli prezesa PiS.
Za tą tolerancją nie kryła się, jak sądzę, jakaś szczególna niechęć do Andrzeja Dudy; wynikała ona raczej z racjonalnej dyrektywy optymalnego gospodarowania własnymi zasobami politycznymi przez prezesa PiS. Jego podstawowym zasobem politycznymi jest potencjał bezwzględnego podporządkowywania własnej woli członków swojej formacji politycznej. Jarosław Kaczyński nie jest jednak kapryśnym autokratą, jest autokratą racjonalnym.
Wie, że korzystanie z zasobu politycznego powoduje jego zużywanie się, dlatego gospodaruje nim oszczędnie, odwołuje się do niego tylko wtedy, gdy jest to niezbędne i politycznie uzasadnione. Jeżeli prezydent Andrzej Duda pozwalał skakać sobie po głowie ministrom Macierewiczowi i Ziobrze, to jaki miał powód prezes PiS, by temperować tych dżentelmenów? Żadnego.
Okres wzdętego heroizmu
Takie rozumowanie mógł też przeprowadzić prezydent Duda i dojść do wniosku, że jeśli nie zacznie się stawiać, to nadal każdy będzie mógł po nim skakać. No i zaczął się stawiać, rozpoczynając okres wzdętego prezydenckiego heroizmu. Stawianie się polegało na prezydenckich wetach. Pierwsze – cokolwiek zapomniane – było weto do ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych (lipiec 2017), która pozwoliłaby PiS-owi na podporządkowanie sobie samorządów. Traf chciał, że Duda zablokował pierwszą ustawę za rządów PiS w dniu, gdy przez parlament mknęły projekty osłabiające sądy i gdy poznaliśmy jawnie niekonstytucyjny projekt o Sądzie Najwyższym.
Następne były (także w lipcu 2017 roku) prezydenckie weta do ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, choć wcześniej Jarosław Kaczyński jasno wyłożył, jak ważne są dlań ustawy o KRS, sądach i Sądzie Najwyższym. Istotna była motywacja tych wet. Prezydent Duda nie podnosił, że chodzi tutaj o podporządkowanie sądów władzy wykonawczej, rozmontowywanie konstytucyjnych gwarancji dla niezawisłości sądów i trójpodziału władz. Prezydencki minister, prawnik Andrzej Dera tłumaczył, że nie widzi nic zdrożnego w przepisach pozwalających Zbigniewowi Ziobrze przez pół roku usunąć dowolnego prezesa sądu i wygaszających kadencję 15 członków Krajowej Rady Sądownictwa, których zastąpią partyjni nominaci. Prezydent jasno wyartykułował, że powodem jego wet jest to, iż w procesie zawłaszczania przez PiS sądów kluczową rolę odgrywa Zbigniew Ziobro, a Andrzej Duda został zepchnięty na pobocze.
Wcześniej jednak (maj 2017) Andrzej Duda popełnił fundamentalny błąd, występując z zapowiedzią inicjatywy w sprawie referendum konstytucyjnego bez uzyskania promesy poparcia od PiS i w ogóle bez żadnych uzgodnień z własnym obozem politycznym, co zostało przezeń słusznie odebrane jako strzał zza węgła. Na czym polegał ten błąd? Otóż rozpoczynając ostry konflikt polityczny, strona inicjująca musi liczyć przede wszystkim na zasoby własne, które tylko ona kontroluje. Zasoby własne Prezydenta to m.in. weto ustawodawcze, nominacje generalskie, powoływanie sędziów oraz prezesów Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. Inaczej jest z referendum z inicjatywy Prezydenta – wymaga ono zgody Senatu, w którym PiS ma większość bezwzględną.
Zapowiedź inicjatywy referendum konstytucyjnego padła w sytuacji sporu lisów z kurami o konstrukcję kurnika. Stronnictwo kur (nie-PiS) trafnie rozpoznało, że Andrzejowi Dudzie chodzi wyłącznie o udział w konsumpcji kur, a więc one nie mają żadnego interesu w tym, by z nim o konstrukcji kurnika (Konstytucji) debatować. Z kolei stronnictwo lisów (PiS) doszło do wniosku, że po co konstruować nowy kurnik, gdy ma się nożyce do cięcia drutu i piłkę, a to wystarczy, żeby rozmontować ten, który jest, i kury zeżreć. Prezydent Duda został ze swoją inicjatywą sam.
Można zadać pytanie, skąd ta inicjatywa w ogóle się wzięła? Jak mi się wydaje, wzięła się z głębokiego infantylizmu politycznego prezydenta. Po pierwsze, Andrzej Duda mógł dojść do wniosku, że skoro jego obóz władzy odrzuca "hańbę III RP", to powstaje pusta przestrzeń dla Ojca Narodu i podjął ryzyko, by w tę komórkę do wynajęcia wskoczyć. Mają Amerykanie swoich Ojców Założycieli – Waszyngtona, Jeffersona, Franklina, Madisona, Hamiltona; mają Niemcy Adenauera, Francuzi – de Gaulle’a. A co, Andrzej Duda gorszy? Tylko jaki interes ma prezes PiS, żeby mianować Andrzeja Dudę na Ojca Narodu, skoro to on sam, szeregowy poseł, "w szarej burce, lecz duchem błękitny" jest "nieśmiertelnym brygadierem nadziei"? (Alfons Dzięciołowski, "Pieśń o Józefie Piłsudskim", 1915 r.)
Po drugie, Andrzej Duda mógł mieć nadzieję, że jeśli swoją inicjatywę okrasi istotnym dla PiS uzasadnieniem: Konstytucja III RP to twór "elit", a jego Konstytucja ma być dziełem "zwykłych Polaków", to PiS nie będzie miał ruchu i nawet zaciskając pieści z powodów ideowych będzie musiał go poprzeć. Andrzej Duda nie doczytał "Traktatu o socjologii ogólnej" Vilfredo Pareto, który rozróżniał między residuami a derywatami. Residua to istotne interesy materialne, polityczne lub symboliczne, a derywaty to formułowane w debacie publicznej uzasadnienia realizacji tych interesów.
Koncepcja Andrzeja Dudy uderzała w dwa istotne interesy polityczne PiS. Po pierwsze, w pozycję prezesa partii, który za nic miałby swoim kosztem wypromować dąsającego się Andrzeja Dudę na "Ojca Narodu". Po drugie, referendum, gdyby do niego doszło, cieszyłoby się kompromitująco niską frekwencją około 8 procent, jeśli przywołać niesławne referendum rozpisane za zgodą Senatu w 2015 roku przez prezydenta Komorowskiego. Otóż taka kompromitacja obciążałaby konto nie tylko Andrzeja Dudy, ale także PiS, który poprzez Senat dał na to przedsięwzięcie zgodę.
Prezydentura sflaczała
Stąd odrzucenie przez Senat wniosku Andrzeja Dudy i oficjalna inauguracja okresu prezydentury jawnie sflaczałej. Jednakże w okresie dętego heroizmu prezydenckiego Andrzej Duda zrealizował trzy istotne dla siebie cele. Po pierwsze, poprzez weto do ustaw o KRS i SN oraz przepchniecie przez PiS prezydenckich projektów uzyskał miejsce przy stole i może uczestniczyć w konsumpcji sędziowskich kur. Minister Ziobro musi go traktować jako partnera i z nim się działkować. Po drugie, współuczestniczył w dymisji Antoniego Macierewicza, który upokarzał go tak, że bardziej nie można. Oczywiście Antoni Macierewicz nie został odwołany ze stanowiska ministra obrony narodowej tylko dlatego, że poniewierał prezydentem Dudą. Prezes partii zapamiętał mu to, że wzniecił jawny bunt w obronie pana Misiewicza, który zgodnie z prezesowskim dekretem miał zniknąć z radarów, a dzięki wsparciu szefa MON nie znikał. Andrzej Duda dostarczył prezesowi Kaczyńskiemu wygodne uzasadnienie. Po trzecie, za cenę zgody na sflaczałość polityczną Andrzej Duda uzyskał od prezesa PiS zapowiedź poparcia w kolejnych wyborach prezydenckich.
Polityczny układ między Prezydentem Rzeczpospolitej a prezesem PiS można opisać następująco: ty, Prezydencie, pogodzisz się z tym, że jesteś politycznym flakiem i będziesz robił to, co ja ci każę, a w zamian za to ja cię od czasu do czasu dla publiki w prezydenckiej roli wymasuję i gwarantuję ci to, że nikt w PiS nie będzie tobą poniewierał; no i oczywiście partia cię wystawi na prezydenta w następnych wyborach. I w ten sposób, zespół wespół, przepchniemy mój pisowski wózek przez wykroty wyborów w 2019 i 2020 roku.