Pacific Egret i Pacific Huron na pierwszy rzut oka wydają się dwoma niewielkimi statkami handlowymi. Jednak pozory mylą. To zakamuflowane jednostki do zadań specjalnych, uzbrojone i obsadzone zbrojną eskortą. Nadzwyczajne środki bezpieczeństwa są konieczne, bo wożą bardzo niebezpieczne substancje, będące Świętym Graalem terrorystów. Właśnie wyruszyły z Japonii z największym od 24 lat transportem i zmierzają tajną trasą na drugi koniec świata.
Brytyjskie statki ostatni raz widziano w minionym tygodniu w niewielkim japońskim porcie Tokai. Jeden z nich, Pacific Egret otrzymał tam swój ładunek, po czym oba pod eskortą jednostek straży wybrzeża obrały kurs na otwarty Pacyfik i rozpłynęły się na horyzoncie.
Nie wiadomo, gdzie znajdują się obecnie. Oba mają wyłączone nadajniki umożliwiające śledzenie jednostek cywilnych przez satelity. Ich trasa jest utrzymywana w tajemnicy. Wiadomo tylko tyle, że za około dwa miesiące powinny zawinąć do portu Charleston w Karolinie Południowej na atlantyckim wybrzeżu USA.
Niespotykane środki bezpieczeństwa są oczywiste, bo ładunek wieziony z Japonii na drugą stronę globu jest wyjątkowo cenny i niebezpieczny. To 331 kg wojskowego plutonu (zawierającego głównie izotop Pu-239) oraz prawdopodobnie dodatkowo wysoko wzbogacony uran, które Japończycy oddają Amerykanom. Głównym przeznaczeniem obu tych substancji są głowice jądrowe. Z tego, co jest na pokładzie Pacific Egret, można by zrobić ich kilkadziesiąt.
Mogą jednak posłużyć też jako składnik tzw. brudnych bomb. To znacznie mniej skomplikowana broń, która przy pomocy zwykłego ładunku wybuchowego rozrzuca po okolicy materiały radioaktywne. Zniszczenia wywołane normalną eksplozją zostałyby więc spotęgowane przez promieniowanie, które byłoby za słabe, aby zabić czy wywołać natychmiast chorobę popromienną, jednak wystarczające do wywołania masowej paniki. Na dodatek skażoną okolicę wybuchu trzeba by metodycznie oczyścić, aby mogli do niej wrócić ludzie.
Zbudowanie takiej broni nie jest niczym trudnym i mogliby to bez problemu zrobić terroryści. Wizja ataku brudną bombą na centrum jakiegoś dużego miasta jest źródłem obaw służb bezpieczeństwa na całym świecie od końca zimnej wojny. Po rozpadzie ZSRR i zatrzymaniu wyścigu zbrojeń jądrowych na całym świecie zostały tony materiałów radioaktywnych, których nie zdążono wykorzystać do budowy głowic jądrowych albo które z nich odzyskano podczas utylizacji. Prawdopodobieństwo wpadnięcia tych niebezpiecznych substancji w niepowołane ręce gwałtownie wzrosło.
Niebezpieczny spadek po zbrojeniach
Wobec potencjalnego zagrożenia, jakim byłoby kilka kilogramów skradzionego plutonu, państwa zaczęły podejmować kroki, aby takie niebezpieczeństwo zredukować. Jednocześnie zmniejszane są globalne zapasy materiałów do produkcji głowic jądrowych. Obecny rejs dwóch brytyjskich statków jest jednym z elementów owych działań.
Podpisano szereg umów międzynarodowych, których celem było wzmocnienie kontroli nad materiałami rozszczepialnymi i rozpoczęcie ich utylizacji. Kluczowe okazało się zrobienie czegoś z zalegającymi w arsenałach tonami wojskowego plutonu i wysoko wzbogaconego uranu. Z tą drugą substancją sprawa była relatywnie prosta, bo proces obniżenia stopnia jego wzbogacenia nie jest skomplikowany. Efektem jest uzyskanie paliwa do normalnych cywilnych reaktorów.
Z plutonem sprawa jest trudniejsza. W postaci przygotowanej do zastosowania w głowicach jest nieprzydatny do zastosowań cywilnych. Jedyną opcją jest przetworzenie go na paliwo MOX (mieszanina dwutlenku uranu i plutonu), które może z powodzeniem zasilać zwykłe reaktory jądrowe, podnosząc ich wydajność. Problem w tym, że proces jego wytwarzania jest skomplikowany i kosztowny. Na świecie jest obecnie tylko jeden zakład produkujący MOX na dużą skalę – we Francji. Dwa inne, w Belgii i Wielkiej Brytanii, zostały zamknięte w ostatniej dekadzie, głównie z powodów finansowych i bezpieczeństwa. Z tych samych powodów budowa nowych w Japonii, Rosji i USA się przeciąga.
Ponieważ francuska fabryka nie jest w stanie przetworzyć całego światowego zapasu wojskowego plutonu, pojawił się problem, co z nim zrobić. Japończycy liczyli na to, że sami sobie poradzą za sprawą zakładów w Rokkasho, które miały zacząć produkcję MOX w 2015 r. Budowa ugrzęzła jednak w miejscu z powodu trzęsienia ziemi, które wywołało katastrofę w Fukushimie w 2011 r. Nowe wymogi bezpieczeństwa odsunęły oddanie fabryki do użytku na lata 20., tymczasem na japońskiej ziemi zalegało niemal 400 kg wojskowego plutonu i dodatkowo niesprecyzowana ilość wysoko wzbogaconego uranu, który przysłali Amerykanie w czasach zimnej wojny do celów "badawczych".
Japończycy wiele lat opierali się naciskom USA, aby owe niebezpieczne substancje oddać. Wywoływało to poważną irytację w Pekinie, który oskarżał Tokio o militarystyczne zapędy i chęć posiadania broni jądrowej. Ostatecznie w 2014 r. Amerykanie nakłonili Japończyków do podpisania umowy, na mocy której cały zapas wojskowego plutonu i wysoko wzbogaconego uranu zostanie odesłany do USA. Porozumienie osiągnięto na poprzednim Szczycie Bezpieczeństwa Jądrowego.
Kurtyna tajemnicy
Zawinięcie Pacific Egret do portu Tokai, przy którym są położone główne japońskie zakłady wzbogacania uranu, wytwarzania paliwa jądrowego oraz przechowywania substancji radioaktywnych, jest realizacją owej umowy sprzed dwóch lat. Na statek załadowano siedem specjalnych kontenerów wypełnionych kilkuset kilogramami niebezpiecznych substancji. Cała operacja była przeprowadzana w ścisłej tajemnicy. Wiadomo o niej cokolwiek tylko dzięki japońskim organizacjom pozarządowym oraz mediom.
Otoczenie transportów substancji rozszczepialnych szczelną zasłoną tajemnicy było jednym z kroków podjętych przez państwa w celu ograniczenia ryzyka – zarówno tego ze strony potencjalnego ataku terrorystów lub przestępców, jak i protestów organizacji ekologicznych. Środki bezpieczeństwa podjęte podczas obecnego rejsu są nadzwyczajne, biorąc pod uwagę, że według Greenpeace jest to największy transport tego rodzaju od 1992 r.
Do Japonii przypłynęły dwa niemal identyczne statki, z których tylko jeden został załadowany w porcie, po czym oba wyruszyły w drogę. Można się domyślać, że ma to na celu utrudnienie śledzenia transportu. Jego trasa nie jest znana. Statki mogą podążać zarówno na wschód i dotrzeć do atlantyckiego wybrzeża USA wokół Przylądka Horn, jak i na zachód wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Skorzystanie ze znacznie skracającego drogę Kanału Panamskiego zostało wykluczone ze względów bezpieczeństwa. Jest możliwe, że statki mają eskortę lub pozostają pod nadzorem wojska, choć nie ma na ten temat informacji. Na wodach terytorialnych Japonii towarzyszyły im jednostki straży wybrzeża.
Ukryte uzbrojenie i zabezpieczenia
Choć jakaś forma eskorty jest prawdopodobna, to Pacific Egret oraz Pacific Huron są w stanie same zadbać o własne bezpieczeństwo. Jak podaje zdawkowo ich właściciel, brytyjska firma Pacific Nuclear Transport, oba są uzbrojone w "działa morskie" oraz "inne środki obrony fizycznej, z których tylko część widać z zewnątrz". Na dostępnych zdjęciach jednostek można zauważyć dwa działka szybkostrzelne umieszczone na nadbudówkach oraz ręczne karabiny maszynowe montowane doraźnie. Dodatkowo widać kraty utrudniające dostęp na mostek.
Co więcej, w skład załóg statków wchodzą członkowie specjalnego oddziału brytyjskiej policji Civil Nuclear Constabulary, który zajmuje się ochroną obiektów i transportów związanych z energetyką jądrową. Jego członkowie są specjalnie szkoleni i uzbrojeni podobnie do oddziałów antyterrorystycznych, m.in. w wojskowe karabinki H&K G36.
Same statki zostały zbudowane specjalnie do transportu materiałów radioaktywnych. Wszystkie kluczowe systemy, takie jak napęd, generatory prądu, systemy nawigacyjne i zapewniające chłodzenie w ładowniach, są zdublowane. Na dodatek burty są podwójne i mają specjalnie wzmocnioną oraz pogrubioną konstrukcję, mającą zapewniać dużą odporność na zderzenie. Na wypadek sytuacji krytycznej ma być możliwe zalanie wszystkich pięciu ładowni bez ryzyka zatopienia całego statku.
Same materiały radioaktywne są umieszczone w masywnych pojemnikach transportowych. Każdy z nich waży około 50 t i zajmuje całą platformę kolejową. Wyłapują promieniowanie przewożonych substancji i mają być odporne na najróżniejsze sytuacje nadzwyczajne takie jak pożar, zalanie czy silne uderzenia.
Strach ma wielkie oczy
Wobec takich zabezpieczeń realne ryzyko przejęcia transportu przez jakąś grupę terrorystyczną lub przestępczą jest bardzo małe. Konieczna byłaby duża i skomplikowana operacja, daleko wykraczająca poza możliwości organizacyjne choćby tzw. Państwa Islamskiego. Ataki na znajdujące się na pełnym morzu statki w wykonaniu kilkudziesięcioosobowych grup świetnie uzbrojonych i wyszkolonych ludzi to coś rodem z książek sensacyjnych, a nie realne zagrożenie.
Pomimo tego państwa oraz firmy zajmujące się energetyką jądrową wolą dmuchać na zimne i podejmują daleko idące środki ostrożności. W przeciwnym wypadku narażałyby się na ostrą reakcję opinii publicznej. Strach przed promieniowaniem, bronią jądrową i brudnymi bombami jest głęboko zakorzeniony w świadomości społeczeństw, zwłaszcza Zachodu.
Niepewny port docelowy
Problemem dwóch brytyjskich statków mogą być jednak nie terroryści, przestępcy i katastrofy morskie, ale brak miejsca, gdzie mogłyby wyładować swój radioaktywny ładunek. Gubernator Karoliny Południowej Nikky Haley wezwała władze USA, aby zawróciły transport i wysłały go gdzie indziej. "Ładunek tych statków stwarza zagrożenie, że nasz stan stanie się na stałe miejscem do upychania odpadów jądrowych" – stwierdziła w liście do sekretarza energii Ernesta Moniza, który nadzoruje energetykę jądrową i wszystkie aspekty produkcji oraz utylizacji materiałów radioaktywnych.
List gubernator pozornie może się wydawać podyktowany ekologią i niechęcią do przyjmowania szkodliwych substancji. To jednak wrażenie błędne. Chodzi o zakłady produkcji MOX budowane właśnie w strefie Savannah River Site (SRS), jednego z amerykańskich centrów wytwarzania i przetwarzania substancji radioaktywnych. Kontrakt na budowę fabryki zawarto już w 1999 r. i jeszcze się ona nie zakończyła. Przez lata prace były faktycznie wstrzymane z powodów finansowych. Zakład miał kosztować 5 mld dolarów, a obecne szacunki mówią o 8 mld.
Administracja Baracka Obamy na początku roku zasygnalizowała, że chce przerwać budowę i zakończyć cały projekt. Sprzeciwiają się temu jednak lokalni politycy, bo dla Karoliny Południowej fabryka MOX to żyła złota – nie tylko podczas wartej miliardy budowy, ale również w przyszłości, bo zakłady mogą działać kilkadziesiąt lat i dostarczać zatrudnienia setkom osób. Haley i inni lokalni politycy starają się więc przekonać rząd, aby kontynuował budowę fabryki. Próba zablokowania transportu z Japonii jest postrzegana jako wywieranie nacisku na Waszyngton.
Przerwanie budowy fabryki MOX jest kontrowersyjnym pomysłem również z tego względu, że w praktyce oznaczałoby to storpedowanie jednego z najważniejszych przedsięwzięć w dziedzinie rozbrojenia jądrowego. Amerykanie nie mieliby bowiem możliwości samodzielnego zutylizowania 34 ton wojskowego plutonu, do czego zobowiązali się w umowie z Rosją podpisaną w 2000 r. Wówczas władze USA deklarowały przetworzenie ich na MOX już do 2019 r. Niezdolność do wypełnienia tego zobowiązania w znacznej mierze spada na administrację Obamy, bo to za jego prezydentury rozpoczęto faktyczną budowę zakładu SRS. Również za jego prezydentury ona ugrzęzła. W międzyczasie Amerykanie po prostu zakopują pluton na głębokości 4 km.
Spory na temat przyszłości fabryki MOX w Savannah River Site będą się najpewniej toczyć jeszcze przez wiele miesięcy, więc decyzja najpewniej nie zapadnie przed przypłynięciem statków z Japonii. Jest mało prawdopodobne, aby Waszyngton posłuchał gubernator Haley i tak po prostu je zawrócił, bo powstałby jeszcze poważniejszy problem z tym, co zrobić dalej z niebezpiecznym ładunkiem. Trzeba by znaleźć inny port oraz przyznać, że nie ma nadziei na przetworzenie plutonu na MOX i konieczne będzie po prostu go zakopać.