Zapomniany bohater i geniusz sztuki wojennej, czy pijak i awanturnik? Aleksander Marinesko 75 lat temu w dziesięć dni posłał na dno Bałtyku dwa niemieckie statki. Płynęło nimi kilkanaście tysięcy osób, w tym kobiety i dzieci. To największe morskie tragedie w historii świata.
30 stycznia 1945 roku na Bałtyku zatonął, trafiony trzema torpedami, MS Wilhelm Gustloff. Niemiecki statek pasażerski wcielony do Kriegsmarine zabrał na dno ponad 9 tysięcy osób - rodziny z dziećmi, rannych żołnierzy, personel statku i wyszkolone załogi niemieckich U-bootów. Kilka dni później ten sam los spotkał SS Steuben. Zginęło 4,5 tysiąca osób. Mniej więcej. Nikt nie wie dokładnie, ilu ludzi straciło życie na obu statkach. Chaos panujący podczas ostatnich tygodni wojny nie sprzyjał buchalterii.
Oba ataki, obok zatopienia MS Goya i SS Cap Arcona, są uważane za największe tragedie na morzu w dziejach ludzkości. Oba stattki zatopił kapitan Aleksander Marinesko, dowódca radzieckiego okrętu podwodnego. Obie tragedie wydarzyły się na niewielkim, większości ludzkości zapewne nieznanym Bałtyku. - Ludzie sobie tego nie uświadamiają. Szczególnie po sukcesie filmu "Titanic" – podkreśla Marcin Westphal, historyk, zastępca dyrektora Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku ds. merytorycznych i znawca tematu tragedii Gustloffa.
Tak jak i jego ofiary pozostały nieznane szerokiemu światu, tak i kapitan Marinesko długo pozostawał w zapomnieniu. Władze Związku Radzieckiego nie chciały się nim chwalić. Dopiero gdy umarł, zmieniły zdanie.
Koniak przez rurkę w przełyku
W 1961 roku nieuleczalnie chory Aleksander Marinesko napisał list do pisarza i dramaturga Aleksandra Krona. Zapomniany przez wszystkich Marinesko opisał w nim swoją niedolę – niszczącą go powoli chorobę – raka gardła z przerzutami do układu pokarmowego, a także problemy finansowe, które uniemożliwiają skuteczne leczenie. "Jak mam żyć? Co czeka mnie w przyszłości?" – pisał ze swojej leningradzkiej kawalerki, w której mieszkał z żoną i córkami.
Kron, który przez lata zbierał informacje o II wojnie światowej na Bałtyku, pamiętał, że spotkał go w 1942 roku podczas zakrapianej alkoholem imprezy. Gdy niedługo po napisaniu listu Marinesko przeszedł kolejną już operację – tym razem wprowadzenia rurki do przełyku, przez którą żona będzie go karmić do końca życia - Kron poszedł w jego sprawie do admirała Iwana Isakowa, byłego dowódcy Floty Bałtyckiej Związku Radzieckiego. Admirał nie krył przed pisarzem, że zapamiętał dowódcę okrętu podwodnego jako pijaka i awanturnika. Wysłuchał jednak Krona i nie tylko wysłał Marinesce pieniądze, ale postarał się, by podniesiono mu emeryturę. A w telewizji pokazano reportaż o najbardziej utytułowanym dowódcy okrętu podwodnego podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jak po dziś dzień Rosjanie nazywają lata wojny, gdy walczyli przeciwko hitlerowskim Niemcom, pomijając wygodnie dwa pierwsze, gdy byli ich sojusznikami. Marinesce przywrócono też odebrany wcześniej stopień wojskowy.
Losem kapitana zainteresowali się też inni obywatele. Niektórzy wysyłali mu po kilka rubli, inni pukali do drzwi, pytali, jak mogą pomóc.
W listopadzie 1963 roku, gdy był pewny, że wkrótce umrze, Marinesko zaprosił wszystkich znajomych i kolegów z wojska na swoje "urodziny" (w rzeczywistości miał je w styczniu). Jak opisał później w swojej książce obecny na imprezie Kron, żona wlewała jubilatowi koniak przez rurkę w przełyku. Marinesko wydawał się szczęśliwy – w końcu okazano mu szacunek, który mu się w jego mniemaniu należał. 25 listopada zmarł.
27 lat później Michaił Gorbaczow przyznał mu pośmiertnie najwyższy tytuł honorowy ZSRR – Bohatera Związku Radzieckiego.
Morze w DNA
Mały Sasza nie znalazłby się na świecie, gdyby nie temperament jego ojca, obywatela Rumunii Iona Marinescu. Ten służący w rumuńskiej flocie strażak musiał uciekać za granicę po tym, jak brutalnie pobił łopatą oficera na statku, na którym służył. Jak później opowiadał, oficer miał uderzyć go w twarz i obrazić.
Marinescu ukrył się w carskiej Odessie, zmienił imię na Iwan, a nazwisko na Marinesko. Mimo to zarówno on, jak i później jego syn, często byli prześladowani z powodu rumuńskiego pochodzenia. Ion-Iwan prawdopodobnie był związany przez jakiś czas ze szmuglerami, a potem dostał pracę w porcie. Wkrótce poznał Tatianę Kowal, Ukrainkę ze wsi w okolicy Chersonia, która pracowała jako pomoc domowa u bogatej odeskiej rodziny. W 1913 roku urodził się im Aleksander.
Młody Marinesko, co później we wspomnieniach opisywała jego córka Tatiana, wdał się w ojca. Był wybuchowy, niezależny i kochał morze. Od dziecka marzył o zostaniu kapitanem na statku handlowym i o dalekich podróżach.
Całe dnie spędzał z kolegami na plaży lub w porcie. Pływali, nurkowali, łapali ryby. Odessa w tym czasie miała opinię miasta rządzonego przez grupy przestępcze. Marinesko też miał wpaść w pewnym momencie w złe towarzystwo, ale gangsterem nie został. Trafił za to technikum morskiego w Odessie. Jednocześnie zaczął pracować na morzu, początkowo jako marynarz, a potem jako asystent kapitana.
Na początku lat 30. jego plany pokrzyżowało skierowanie na szkolenie w dowodzeniu flotą, a konkretnie okrętami podwodnymi. Marinesko nie był z tego powodu szczęśliwy – bliżej mu było do pirata niż do oficera, ale propozycja była nie do odrzucenia.
Jak napisał później w swoich wspomnieniach Nikołaj Kuzniecow, dowódca Marynarki Wojennej Związku Radzieckiego podczas II wojny światowej, "przypuszczano, że w nowej wojnie główną siłą uderzeniową floty nie będą wielkie pancerniki i krążowniki, ale okręty podwodne różnych klas. (...) Aby przygotować dowódców okrętów podwodnych, rząd podjął decyzję o wykorzystaniu kapitanów statków handlowych. Oni, jak nikt inny, wiedzą, jak zachowują się transporty na morzu, a ich doświadczenie będzie niezbędne".
Z Odessy po enigmę
Marinesce nie było łatwo w marynarce wojennej. Bo o ile koledzy uwielbiali go za wesołe usposobienie, o tyle przełożeni mieli z nim kłopot – brakowało mu dyscypliny i łatwo wybuchał, potrafił bez wahania wygarnąć nawet oficerowi politycznemu.
W 1938 roku został kapitanem okrętu podwodnego M-96 na Bałtyku. Jego pijaństwo, zamiłowanie do hazardu – notorycznie grał z kolegami i podwładnymi w karty – oraz liczne romanse zamknęły mu tymczasowo drogę do członkostwa w partii komunistycznej. Jednak marynarka potrzebowała Marineski w nadchodzącej wojnie. Nawet jak go zawieszano w obowiązkach, to zaraz przywracano z powrotem. Szczególnie że młody kapitan miał świetne wyniki. Podczas ćwiczeń w 1940 roku jego M-96 zaimponował dowództwu znakomitym czasem zanurzenia – 19,5 sekundy (standardowo dla okrętów tego typu było to 35 sekund). Marinesko dostał w nagrodę złoty zegarek.
W tym czasie poznał też swoją pierwszą żonę – robotnicę z fabryki butów Ninę Kariukinę, z którą miał córkę Eleonorę. Małżeństwo nie przetrwało. Gdy wybuchła wojna, Aleksander wraz ze swoją załogą trafił do portu Paldiski w okupowanej Estonii, a Nina z Eleonorą wróciła w rodzinne strony. Rozwiedli się zaraz po wojnie.
Przełom w karierze Marineski nadszedł w październiku 1942 roku, gdy jego okręt brał udział w operacji przejęcia maszyny szyfrującej Enigma z kwatery niemieckiej armii nad Zatoką Narewską. Misja zakończyła się niepowodzeniem – Enigmy nie odnaleziono, a kilku żołnierzy i jeniec utonęli, wracając łodzią na okręt Marineski. Samego dowódcę doceniono jednak za perfekcyjne nawigowanie na tyłach wroga. Otrzymał Order Lenina i awans.
Wkrótce został przeniesiony na większy okręt - S-13. Trzynastka przyniosła mu szczęście.
Noc uciech i pokuta
W styczniu 1945 roku Marinesko nieomal nie stanął przed sądem polowym. Jego jednostka stacjonowała wówczas w fińskim Turku. Wszyscy wiedzieli, że zbliża się ofensywa. Flota była w pełnej gotowości bojowej. - Czekaliśmy na rozkazy. Nuda była niesamowita! – opisywał Marinesko później Kronowi. - Byliśmy na obcym terytorium. Obowiązywał zakaz wydawania przepustek. Ale ja i mój przyjaciel, też dowódca okrętu podwodnego, postanowiliśmy pojechać do miasta. W końcu Nowy Rok! Ponadto znajomi z komisji kontroli floty mieszkali w hotelu miejskim. Kiedy przybyliśmy, nie było ich - wspominał.
Marinesko i kolega postanowili jednak trochę się zrelaksować: - Piliśmy z umiarem, śpiewaliśmy piosenki po ukraińsku i rosyjsku. Nagle pojawiła się gospodyni hotelu. Młoda, piękna, od razu widać - ogień kobieta! Nawiasem mówiąc, chociaż mieszkała w Finlandii, była Szwedką. Usiadła z nami, zaprosiła swoją znajomą dla mojego przyjaciela. Bawiliśmy się do późna. Potem zabraliśmy alkohol i skończyliśmy w jej mieszkaniu.
Rano zauważono ich nieobecność. - Dwóch dowódców okrętów podwodnych zniknęło w przeddzień ofensywy! Podejrzewano nawet, że nas porwali – śmiał się po latach Marinesko. Kiedy jednak rano wrócili do portu, nie było im do śmiechu. Dowództwo było wściekłe. Szczególnie że nową kochankę kapitana podejrzewano o szpiegostwo na rzecz Niemców.
Obu uratowało to, że dowództwo uznało, iż wymiana kapitanów w przededniu ofensywy może być zbyt ryzykowna. Marinesko miał w boju odpokutować niesubordynację. Od przełożonych miał usłyszeć, że albo się wykaże, albo czeka go sąd polowy ze wszystkimi konsekwencjami. Kronowi wyznał później, że nigdy nie żałował nocy spędzonej ze Szwedką. – Było świetnie – wspominał. Ta noc jednak najprawdopodobniej zaważyła na życiu tysięcy osób.
9 stycznia okręty wyszły w morze, wśród nich S-13 pod dowództwem Marineski.
Lodowate piekło
30 stycznia 1945 roku w bardzo mroźną noc – temperatura wynosiła około minus 20 stopni Celsjusza – z portu w Gdyni wypłynął wycieczkowiec zamieniony na pływający szpital wojskowy. Duma Hitlera i jedno z jego największych narzędzi propagandowych, któremu imię nadano na cześć szwajcarskiego nazisty zabitego w 1936 roku przez żydowskiego studenta.
W styczniu 1945 roku na MS Wilhelm Gustloff nie było jednak turystów, a żołnierze, cywile, ranni, lekarze, matki z dziećmi, wysocy oficerowie niemieckiej armii. Stłoczeni na pokładzie uciekinierzy mieli nadzieję, że bezpiecznie dotrą do Niemiec przed radziecką ofensywą.
Heinz Schoen, jeden z tych, którzy przeżyli zatopienie Gustloffa, a zarazem jeden z najbardziej znanych badaczy tej tragedii ocenia, że na statku na pewno znajdowało się około 6,6 tysiąca ludzi, w tym 173 członków cywilnej załogi, 918 oficerów i marynarzy z II dywizji szkolnej okrętów podwodnych, 373 kobiety z pomocniczego korpusu Kriegsmarine (m.in. telefonistki, telegrafistki, maszynistki i pielęgniarki), 162 rannych żołnierzy Wehrmachtu oraz prawie 5 tysięcy uciekinierów. Schoen przyznał jednak, że stworzył te szacunki tylko na podstawie listy pasażerów.
- Nigdy nie będziemy wiedzieć dokładnie, ile osób wsiadło na Gustloffa. 10,5 tysiąca to liczba realna. Nawet kapitan Friedrich Petersen wypływając z portu nadał komunikat, że mają około 10 tysięcy osób, bo sam dokładnie nie był w stanie tego określić – przypomina Marcin Westphal. Podczas okrętowania panował taki chaos, że nikt nie był w stanie policzyć wszystkich wchodzących na pokład. W pewnym momencie skończyły się nawet zeszyty, w których zapisywano dane pasażerów.
Niedługo po wypłynięciu z portu - o godzinie 21.16, gdy Gustloff mijał Ławicę Słupską - został trafiony trzema torpedami. Okręt podwodny S-13 pod dowództwem Marineski wystrzelił ich w sumie cztery. Pierwsza, z napisem "Za Ojczyznę", trafiła w dziób Gustloffa; druga, "Za Stalina", utknęła w wyrzutni; trzecia, "Za naród radziecki", uderzyła w środek statku na wysokości basenu pływackiego, w którym ulokowane zostały kobiety ze służby pomocniczej – wszystkie oprócz dwóch zginęły na miejscu. Czwarta torpeda - "Za Leningrad" - trafiła w maszynownię Gustloffa. Zgasły wszystkie światła, statek zaczął nabierać wody.
Tragedia ku chwale narodu
Wybuchła panika. Oficerowie, mając świadomość nadchodzącej śmierci, strzelali do swoich bliskich, a później sami popełniali samobójstwo. Inni próbowali utorować sobie bronią drogę do łodzi ratunkowych. Wielu z nich jednak nie udało się spuścić do wody, bo zamarzły służące do tego urządzenia. Statek przechylił się na lewą burtę, pokład był oblodzony. Niektóre grodzie zamknięto, by opóźnić tonięcie, więc ludzie nie mogli wydostać się na zewnątrz. – Tam na pewno dochodziło do dantejskich scen – mówi Westphal. Niewiele ponad godzinę po ataku Gustloff całkowicie zniknął pod powierzchnią wody.
Ocalałych wyciągali z szalup marynarze z torpedowca Loewe, który eskortował Gustloffa. Potem dołączyły do niego inne niemieckie jednostki. Dwóch żołnierzy ratując rozbitków utonęło. W sumie przeżyło około 1200 pasażerów. Według relacji mieszkańców wybrzeża morze wyrzucało ciała ofiar na plaże jeszcze przez kilka tygodni. Niektóre z nich pochowano na wydmach, inne na lokalnych cmentarzach, m.in. w Ustce.
- Przypuszczam, że Marinesko nie wiedział, kto był na pokładzie Gustloffa. Jednak tak bardzo potrzebował tego sukcesu, że za wszelką cenę chciał zatopić jak najwięcej dużych jednostek. Strzelał właściwie do wszystkiego co pływa, co jest większe i co przyniesie tę wyczekiwaną chwałę. Podejrzewam, że nawet gdyby miał wątpliwości, to wydałby rozkaz wystrzelenia tych torped – mówi Westphal. Jego zdaniem Marinesko miał poczucie, że to jego jedyna szansa, by uniknąć kary za wszystkie swoje przewinienia – pijaństwo, brak posłuszeństwa, hazard i noc ze Szwedką.
- Faktem jest, że najpierw Marinesko operował w innym rejonie - na wysokości Królewca i Kłajpedy. Widząc, że ewakuacja stamtąd powoli dobiega końca, a ruch jednostek jest niewielki, zdecydował się przemieścić bardziej na zachód, w okolice Helu – kontynuuje historyk. – Zatapiając Gustloffa, wykonał bardzo ryzykowny manewr, bo zaatakował od strony lądu. Namierzył go od strony otwartego morza, przeszedł za burtą i zaatakował od strony, gdzie wody są płytsze, gdzie trudniej operować, trudniej się schować. Co prawda z tej strony Niemcy nie oczekiwali ataku, ale było to bardzo niebezpieczne – zaznacza.
- Do tego stopnia chciał podejść jak najbliżej, żeby mieć pewność trafienia, że atakował z półzanurzenia, to znaczy, że z wody wystawała tylko część kiosku. To bardzo niebezpieczne, bo przy większym falowaniu, a wtedy pogoda była niespokojna, okręt mógł być łatwo zalany wodą. Poza tym trudno było mu manewrować. Wiele elementów wskazuje, że był bardzo zdeterminowany. Gdyby nie to, że ciążyły na nim takie zarzuty, może by odpuścił, może by nie podejmował aż takiego ryzyka – przypuszcza Westphal.
Jakkolwiek można mieć wątpliwości natury moralnej co do ataku na Gustloffa, jeśli chodzi o międzynarodowe zasady prowadzenia wojny Marinesce nie można nic zarzucić. - Patrząc tylko z prawnego punktu widzenia, nie złamał żadnej konwencji i miał prawo zaatakować. Gdy statek szpitalny wychodzi z portu wyjścia, na ogólnodostępnych częstotliwościach powinny zostać nadane specjalne komunikaty, że statek taki a taki będzie płynął kursem takim a takim, będzie oświetlony i oznakowany. Taki statek nie może być uzbrojony i nie może płynąć w eskorcie okrętu wojennego. Wszystkie te zasady Niemcy złamali. Nie było komunikatu, płynęli w zaciemnieniu, mieli działka przeciwlotnicze na pokładzie i asystę torpedowca Loewe. Teoretycznie Marinesko miał pełne prawo oddać strzał – podkreśla historyk.
Marinesko na tym nie skończył. W nocy z 9 na 10 lutego zatopił na wysokości Ustki jeszcze jeden były niemiecki wycieczkowiec - SS Steuben. Zginęło wówczas około 4,5 tysiąca osób, głównie rannych żołnierzy Wehrmachtu i cywilów. Statek został wytropiony przez S-13 krótko po tym, jak w asyście dwóch okrętów wojennych opuścił Piławę (dziś Bałtyjsk w obwodzie kaliningradzkim). Po kilkugodzinnym pościgu, tuż przed 1 w nocy, Marinesko wydał rozkaz odpalenia dwóch torped. Obie trafiły w cel. Pierwsza na wysokości mostku, druga - w rejon kotłowni.
Zatonięcie Steubena było jeszcze bardziej dramatyczne niż Gustloffa. Trzy minuty po trafieniu wybuchły kotły parowe i powstał pożar. Statek tonął w błyskawicznym tempie. Nie udało się opuścić żadnej szalupy. Po 20 minutach Steuben zniknął pod powierzchnią wody. Według różnych źródeł uratowało się zaledwie od 300 do 600 osób.
Wrak Steubena odnaleziono dopiero w 2004 roku. Leży na głębokości 70 metrów na północ od Ławicy Słupskiej. Nurkowie, którzy widzieli pozostałości jednostki, wspominali, że wewnątrz i wokół wraku leży mnóstwo ludzkich kości.
"Usunąć, umieścić w szpitalu, leczyć z alkoholu”
Pierwszą informację o zatopieniu Gustloffa opublikował dopiero 19 lutego londyński "The Times". Trzecia Rzesza i Związek Radziecki milczały na temat ataku. Niemcy nie chcieli informować o zatopieniu Gustloffa prawdopodobnie ze względu na to, by nie pogarszać i tak niskiego już morale wśród obywateli, a po wojnie ze względu na to, że nazwa jednostki była kojarzona z nazizmem. ZSRR milczał głównie ze względu na Marineskę. Dowódca nie otrzymał nagród, wyróżnień i medali. Nie zapomniano mu nocy ze Szwedką i alkoholowych libacji.
- To jego zachowanie spowodowało, że nie było się za bardzo czym chwalić. Do jakich rozmiarów musiały sięgać te ekscesy, skoro w Związku Radzieckim potępiono go i zdegradowano za picie wódki? To nie był wzór bohatera – ocenia Westphal. Przypuszcza, że powodów mogło być jednak więcej. - Rosjanie sami bardzo interesowali się wrakiem Gustloffa i, to tylko moje przypuszczenie, ale może też dlatego nie chcieli przypominać o jego zatopieniu. Sami mieli przeszukać wrak w poszukiwaniu Bursztynowej Komnaty - dodaje. Rosyjscy nurkowie w tajemnicy przeczesali wrak Gustloffa kilka lat po wojnie, pozostawiając po sobie dziury w kadłubie po ładunkach wybuchowych. Jeśli cokolwiek znaleźli, nigdy się tym nie pochwalili.
Tymczasem w raportach przełożonych kapitana z końca maja 1945 roku czytamy: "Dowódca okrętu podwodnego Czerwonej Armii S-13 kapitan 3 rangi Marinesko Aleksander Iwanowicz (...), o co was uprzednio poprosiłem, ma zostać usunięty z wniosku do nagrody (...). Jego dalsza służba jako dowódcy jest nie do przyjęcia. Musi zostać usunięty z jednostki, oddany do dyspozycji Rady Wojskowej, umieszczony w szpitalu i leczony z powodu alkoholizmu lub zwolniony do rezerwy".
Inny raport: "Marinesko zachowywał się w sposób bardzo niezdyscyplinowany, nie stawiał wystarczających wymagań sobie i podwładnym. W wyniku nadmiernego picia cierpi na napady padaczki, które stały się znacznie częstsze w ostatnich latach. Swoim brakiem dyscypliny i zachowaniem demoralizuje nie tylko załogę swojej jednostki, ale także oficerów i personel innych okrętów. Wnioski: Uważam, że obecnie kapitan III rangi Marinesko nie nadaje się do służby w marynarce wojennej. Należy go wyleczyć i trzymać dłuższy czas w rezerwie".
Błyskotliwa i skrupulatna "świnia"
Marinesko poszedł w zapomnienie. - Został przeniesiony do rezerwy. Chyba tylko za zasługi nie wyrzucono go po prostu z marynarki. Potem pływał jako drugi czy trzeci oficer na statkach handlowych. Był też wątek kradzieży, za którą trafił do gułagu – opowiada Westphal.
W 1949 roku Marinesko został zastępcą dyrektora... Instytutu Badawczego Transfuzji Krwi. Wtedy miał zostać przyłapany na kradzieży i wysłany do łagru na Kołymę za "zmarnowanie własności socjalistycznej". - Dyrektor instytutu wsypał dziadka, ponieważ nie pozwolił mu kraść. Dziadek rozdzielił materiały opałowe pośród pracowników – opowiadała później dziennikarzom Elena, wnuczka Marineski. Kapitan został skazany na trzy lata gułagu. Pisał stamtąd płomienne listy do swojej drugiej żony – Walentiny Gromowej.
Elena wspomina dziadka jako błyskotliwego, dobrze wykształconego i bardzo wesołego człowieka. Był tak skrupulatny, że jeśli jej matka zrobiła kleksa w zeszycie, kazał jej przepisywać wszystko od początku. Elena przyznaje także, że jej rodzinie żyło się ciężko z nazwiskiem Marinesko. – Wielu wierzyło, że dziadek w życiu był świnią i że jego rodzina nie może być inna – opowiada.
- Na pewno jest sprawcą największej morskiej tragedii na świecie, o której wiemy. Trzeba pamiętać, że był taki ktoś. Pytanie tylko, czy jest to powód do wielkiej chwały? To sprawa indywidualnej i moralnej oceny. Musimy jednak wziąć pod uwagę, że to taka trochę tragiczna postać – mówi Westphal.
Mogiły
Miejsce zatopienia Gustloffa w 1994 roku zostało uznane przez polskie władze za mogiłę wojenną. Podobnie postąpiono z wrakiem Steubena po jego odnalezieniu. W związku z tym zakazane jest nurkowanie na oba stanowiska i w promieniu 500 metrów od nich. To niestety nie powstrzymuje poszukiwaczy skarbów. - Niektórzy zrobią wszystko, by mieć w swojej kolekcji przedmiot z takiego sławnego wraku. Ciągle tam nielegalnie nurkują i niestety pewnie nie unikniemy takich przypadków w przyszłości – zaznacza Westphal.
Marinesko został pochowany na cmentarzu w Sankt Petersburgu. Jego grób z wykutym popiersiem odwiedza wiele osób, nie tylko rodzina. Palą świeczki, składają kwiaty. Oddają mu hołd.
Imię Aleksandra Marineski nosi petersburskie muzeum okrętów podwodnych, a także jeden z instytutów Narodowej Akademii Morskiej w Odessie i ulice w wielu miastach. W Kaliningradzie, Kronsztadzie i Odessie stoją pomniki Marineski. Jego podobizna figuruje na znaczkach pocztowych. Za wschodnią granicą Polski tytułuje się go najlepszym podwodniakiem II wojny światowej.