Obywatele Japonii jak nikt inny wiedzą, jakie cierpienie niesie ze sobą broń jądrowa. Większość Japończyków jest jej przeciwna, ale ich państwo posiada wszystko, co byłoby konieczne do zbudowania bomb. Część prawicowych polityków uważa, że to cenny skryty arsenał i sama gotowość do produkcji głowic wystarczy do odstraszania Chin. Dla sąsiadów Japonii to powód do niepokoju, zwłaszcza wobec polityki obecnego rządu w Tokio.
Japoński premier Shinzo Abe jest przekonany, że Japończycy już dość długo pokornie przepraszali za okrucieństwa popełnione podczas II wojny światowej. Jego zdaniem kolejne pokolenia nie mogą żyć w ciągłym poczuciu winy. Wobec tego stara się zerwać z pacyfizmem narzuconym Japonii przez zwycięskich Amerykanów w latach 40. XX wieku i chce stopniowo uczynić ze swojego państwa prawdziwe mocarstwo, na co jego zdaniem Japonia w pełni zasługuje.
"Ukryte odstraszanie" w japońskim wydaniu
Abe wykonał już jeden z ważniejszych kroków na drodze do swojego celu. W połowie września Japoński parlament zaakceptował zmianę w konstytucji. Japońskie "siły samoobrony" mogą od teraz przyjść ze zbrojną pomocą zaatakowanemu sojusznikowi. Wcześniej w ogóle nie mogły prowadzić działań bojowych poza granicami kraju.
Pozornie to mało istotna zmiana, ale i tak stanowi źródło niepokoju w regionie. Obawy wiążą się z tym, że nie wiadomo, jakie dalsze plany może mieć Abe i jego środowisko polityczne. Są w nim bowiem tacy ludzie, jak Shigeru Ishiba obecny minister rozwoju regionalnego, a niegdyś minister obrony, który jest otwartym zwolennikiem utrzymywania przez Japonię czegoś co jest nazywane "ukrytym odstraszaniem jądrowym", lub "bombą w piwnicy".
Za tymi określeniami kryje się potencjał do podjęcia produkcji broni jądrowej w krótkim czasie, w ciągu roku, może dwóch. Dzięki silnie rozwiniętemu cywilnemu sektorowi energetyki jądrowej Japonia ma taką możliwość.
- Nie wydaje mi się, że musimy posiadać broń jądrową, ale jest ważne, aby utrzymywać nasze reaktory cywilne, ponieważ dzięki nim możemy wyprodukować głowicę jądrową w krótkim czasie – stwierdził bez ogródek w 2011 roku Ishiba, gdy przez Japonię przetaczała się dyskusja o tym, czy po katastrofie w Fukushimie nie należałoby całkowicie zrezygnować z energetyki jądrowej. – To nasze skryte odstraszanie jądrowe – dodał polityk, który obecnie jest jedną z bardziej wpływowych postaci w rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej.
Wielkie zapasy plutonu
Nie wydaje mi się, że musimy posiadać broń jądrową, ale jest ważne, aby utrzymywać nasze reaktory cywilne, ponieważ dzięki nim możemy wyprodukować głowicę jądrową w krótkim czasie.
Shigeru Ishiba, były minister obrony Japonii
Poglądy Ishiby nie są oficjalną polityką japońskiego rządu, który formalnie deklaruje przywiązanie do idei denuklearyzacji. Nie zmienia to jednak faktu, że "ukryte" możliwości Japonii niepokoją sąsiadów, zwłaszcza Chiny, które regularnie dają temu wyraz. "Długoterminowe utrzymywanie przez Japonię zapasów wrażliwych materiałów jądrowych, które wykraczają poza potrzeby, wywołują poważne obawy społeczności międzynarodowej" – oznajmiło w 2014 roku chińskie MSZ.
Mówiąc o "wrażliwych materiałach jądrowych", Chińczycy mają na myśli japońskie zapasy plutonu. Ten silnie radioaktywny pierwiastek powstaje poprzez bombardowanie uranu neutronami podczas reakcji łańcuchowej w reaktorach jądrowych. Przez ponad 40 lat pracy kilkudziesięciu japońskich reaktorów wytworzono go bardzo dużo. Według najnowszych danych Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Japończycy mają około 45 ton plutonu. To największy zapas spośród wszystkich państw, które nie są mocarstwami atomowymi.
Pluton jest jednym z podstawowych elementów wykorzystywanym do budowy broni jądrowej. Współczesne głowice termojądrowe mają go w sobie najprawdopodobniej mniej niż 10 kilogramów. Przy użyciu podobnej ilości można też zbudować prostszą bombę jądrową, podobną do tej, która eksplodowała w Nagasaki. Problem w tym, że japoński pluton nie najlepiej nadaje się do tego celu. Ten pochodzący ze zwykłych cywilnych reaktorów zawiera mało izotopu Pu-239, który jest najbardziej pożądany z punktu widzenia militarnego. Na potrzeby wojska pluton produkuje się w specjalnych reaktorach, które dają głównie właśnie izotop Pu-239.
Różnica wydaje się być subtelna, ale jest istotna. Nie da się wprost przetworzyć 47 ton japońskiego plutonu na kilka tysięcy głowic jądrowych. Proces produkcji byłby niebezpieczny, a same bomby nieprzewidywalne. Chińczycy na pewno o tym wiedzą, ale prawdopodobnie nagłaśniają kwestię zapasów plutonu, aby zwrócić uwagę na ogólny japoński potencjał. Jego kluczowym elementem nie są bowiem zalegające w magazynach tony substancji rozszczepialnych, ale możliwość szybkiej produkcji materiałów nadających się do zastosowania stricte militarnego.
Samowystarczalność jądrowa
Japończycy już od lat 80. XX wieku pracują nad "zamkniętym cyklem" wytwarzania i przetwarzania paliwa jądrowego. Chodzi o posiadanie samodzielności w zakresie przerabiania rudy uranu na paliwo do reaktorów a następne przetwarzanie zużytych prętów paliwowych, z których można wydobyć między innymi pluton, nadający się następnie do wytwarzania paliwa do innych reaktorów (tak zwane paliwo MOX, mieszanka plutonu z rudą uranu i zużytym uranem z reaktorów).
Potrzebne są do tego rozbudowane zakłady przemysłowe, gdzie trzeba wzbogacać uran (paliwo do reaktorów jest wzbogacone do maksymalnie 20 proc.) oraz przetwarzać pluton na MOX. Japończycy pobudowali je w okolicach miejscowości Rokkasho. Działają już tam tak zwane kaskady wirówek wzbogacających uran, które obecnie wykorzystują jedynie około 20 procent deklarowanych mocy przerobowych. Prace nad wydobywaniem plutonu ze zużytych prętów paliwowych jeszcze nie ruszyły, bo budowa zakładu przeciąga się z powodu wprowadzania poprawek wymuszonych przez katastrofę w Fukushimie. Rozruch jest obecnie planowany na 2016 rok.
Teoretycznie Japończycy mogliby przestawić część mocy przerobowych zakładów w Rokkasho na produkcję militarną oraz wykorzystać któryś z kilkudziesięciu swoich reaktorów do wytwarzania plutonu idealnego do zastosowania w bombach. Wymagałoby to pewnych modyfikacji, ale nie byłyby one problemem dla takiego państwa jak Japonia. W efekcie, wykorzystując już posiadaną infrastrukturę cywilną, Japończycy szybko byliby w stanie rozpocząć produkcję materiałów do bomb jądrowych i to w znacznych ilościach. W akcie desperacji można by też sięgnąć po wielkie zapasy "cywilnego" plutonu, z którego można zrobić bombę, ale kosztem wysokiego ryzyka, że będzie niewypałem.
Wielkie znaczenie ma też to, że Japonia już posiada odpowiednią technologię do przeniesienia głowic jądrowych na odległość wielu tysięcy kilometrów. Opracowano ją na potrzeby cywilnego programu kosmicznego. Rodzina nowoczesnych rakiet H2A teoretycznie mogłaby posłużyć za podstawę do stworzenia rakiety balistycznej. W wysyłaniu na orbitę satelitów i statków kosmicznych sprawdza się świetnie i ma 95 procent niezawodności.
W 2014 roku amerykańska telewizja NBC przytoczyła słowa "wysoko postawionego japońskiego urzędnika zaangażowanego w program energetyki jądrowej", według którego jego kraj ma teoretyczną zdolność do szybkiego zbudowania bomby jądrowej już od blisko 40 lat. Stacja przytoczyła też wypowiedź anonimowego przedstawiciela amerykańskiego wywiadu, według którego w służbach powszechne jest przekonanie, iż od podjęcia decyzji politycznej do uzyskania pierwszego ładunku, Japończycy potrzebują od pół roku do maksymalnie dwóch.
Efekt tylko dzięki groźbie
Choć Japonia posiada więc arsenał jądrowy "w piwnicy", to wyciągnięcie go na światło dzienne mogłoby mieć miejsce tylko w ekstremalnej sytuacji. W warunkach obecnych byłoby to nie do pomyślenia. Największy opór postawiłoby same społeczeństwo japońskie, które niechętnie reaguje na obecne zmiany w prawie dotyczące wojska, które przecież nie są daleko idące. Według sondaży większość Japończyków jest im jednak przeciwna. Pomysł produkcji broni jądrowej spotkałby się najpewniej ze znacząco silniejszym sprzeciwem, zwłaszcza wobec pamięci o nalotach na Hiroszimę i Nagasaki oraz katastrofie w Fukushimie.
Świadome nastrojów społecznych kolejne japońskie rządy jednoznacznie deklarują niechęć do broni jądrowej i wzywają do świata bez niej. Co więcej Japonia jest sygnatariuszem Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej, który nakłada liczne ograniczenia i daje szerokie prawa do kontroli inspektorom Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). Niezależnie od tego na Japończyków wywierają presję Amerykanie, którzy w 2014 roku zdołali przekonać Tokio do oddania niecałej tony wysoko wzbogaconego uranu i wojskowego plutonu, które idealnie nadawały się do produkcji broni, a które sami przekazali Japończykom podczas zimnej wojny do celów badawczych.
Rozpoczęcie prac nad japońskim arsenałem jądrowym wymagałoby więc drastycznych zmian w realiach międzynarodowych i na pewno nie umknęłoby uwadze USA oraz MAEA. Jednak, tak jak powiedział minister Ishiba, dla Japończyków korzystne jest samo posiadanie odpowiedniego potencjału. Dzięki temu Amerykanie nie mają wątpliwości, czy objąć Japonię swoim parasolem jądrowym z obawy, że w sytuacji jego braku Tokio samo będzie chciało go sobie zapewnić. Wywołałoby tym ostry kryzys w regionie, gdzie większość państw nie zapomniało II wojny światowej i za grosz nie ufa Japończykom jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa.