Wynik brytyjskiego referendum na temat obecności we Wspólnocie dla mnie nie jest zaskoczeniem. Obóz proeuropejski od dawna był w defensywie, a im więcej mówiono o groźnych konsekwencjach Brexitu, tym bardziej wyborcy przestawali się go bać.
Chwytliwe hasła "odzyskania suwerenności", "prawdziwej niepodległości", "odzyskania kontroli nad granicami" czy "po pierwsze Wielka Brytania" codziennie i konsekwentnie były serwowane wyborcom brytyjskim. Jak się okazało – skutecznie. Przeciwko nim zwolennicy UE mówili o obawach w związku z wyjściem, strachu o bezpieczeństwo gospodarcze i socjalne, ale to nie działało.
Pewnym zaskoczeniem dla mnie jest zachowanie po zwycięstwie samego obozu zwycięzców – tych, którzy wypisali na sztandarach "niepodległość Zjednoczonego Królestwa" i z tym hasłem podbili serca większości Brytyjczyków, szczególnie Anglików i Walijczyków. Liderzy obozu brexitowego chyba zrozumieli, że teraz już nie czas na retoryczne popisy i że naprawdę muszą wyprowadzić Wielką Brytanię z Unii Europejskiej. Na dodatek mają teraz udowodnić, że wbrew ostrzeżeniom obozu pro-UE rozwód z kontynentem nie tylko nie będzie nic kosztował, ale wręcz sprawi, że Wyspy Brytyjskie staną się "bogatsze", "szczęśliwsze" i "bardziej suwerenne". Już za pół roku wyborcy powinni zapytać Borisa Johnsona i Nigela Farage'a, czy rzeczywiście Wyspy są bogatsze i szczęśliwsze.
Do łatwych haseł, które pogrążyły kampanię prounijną, zaliczyć trzeba jeszcze dwa. Pierwsze wypisane było na autobusach kampanijnych zwolenników wyjścia z UE. "350 mln funtów, które wysyłamy do Brukseli, oddajmy na służbę zdrowia" – taki napis widziało każde brytyjskie miasto i miasteczko. Nie ma kompletnie znaczenia, że wyliczenia okazały się naciągane czy wręcz kłamliwe. Możliwość odzyskania takiej "kasy" zahipnotyzowała wyborców i walnie przyczyniła się do sukcesu Brexitu.
Drugie hasło ma postać graficzną – to ksenofobiczny, w zasadzie rasistowski plakat Partii Nigela Farage'a, który pokazywał tłumy imigrantów z Bliskiego Wschodu zalewających Europę i Wielką Brytanię. Plakat był tak odrażający, że nawet liderzy obozu brexitowego byli zniesmaczeni, ale dla wyborców to nie miało znaczenia. Po referendum dostrzegliśmy Wielką Brytanię, a szczególnie Anglię, która ma często ksenofobiczne, pogardliwe dla Polaków i innych cudzoziemców oblicze Farage'a. Ten arogancki i butny polityk jest największym zwycięzcą Brexitu, dalece większym niż kontrowersyjny Boris Johnson. W Wielkiej Brytanii Farage'a Polacy mogą już niedługo poczuć się nielubiani, odrzucani i kto wie, może nawet wyrzucani.
Brexit wygrał także dlatego, że Anglicy nigdy nie lubili UE. Właśnie Anglicy, ponieważ to Anglia i jej euroniechęć wyprowadziła całe Zjednoczone Królestwo ze Wspólnoty Europejskiej. Anglicy jako jeden z najpotężniejszych narodów Europy trwale odwrócili się od UE kilka lat temu, kiedy na skutek ewidentnych błędów samej Unii w walce z serią kryzysów Wspólnota stała się dla angielskiego obozu antyeuropejskiego przedmiotem nienawiści i drwin.
Demonizowanie UE przybrało gigantyczne rozmiary. Na tym podłożu wyhodowano populizm Farage'a, który porównywał jednego z wysokich funkcjonariuszy do ścierki i pokazywał Anglikom, że nie powinni godzić się na to, aby "jakiś urzędnik z Belgii, Luksemburga, Polski czy Niemiec" dyktował im reguły postępowania. Elity brukselskie nierzadko oskarża się o to, że są oderwane od rzeczywistości i to zostało bezwzględnie nagłośnione w kampanii na rzecz opuszczenia Unii Europejskiej.
Brexit to także zwycięstwo starszego pokolenia obywateli Zjednoczonego Królestwa, które widziało, że ich kraj po upadku Imperium Brytyjskiego skierował swoje zainteresowania ku Europie, aby tam szukać możliwości rozwoju. Jednak ci Brytyjczycy albo sami doszli do przekonania, że udział w EWG/UE przynosi już tylko straty, albo im to wmówiono. Możliwe jest też oczywiście jedno i drugie. Mobilizacji starszych antyunijnych Brytyjczyków towarzyszyła niedostateczna mobilizacja młodszych obywateli, którzy mieli – podobno – zatrzymać marsz armii brexitowców. Wyborcy tradycyjnie lewicowi, ze środowisk robotniczych albo postproletariackich, też przeszli do obozu Brexitu, nierzadko oklaskując Nigela Farage'a. To właśnie oni nie posłuchali liderów Partii Pracy, którzy wezwali do zachowania więzów z UE. W tych środowiskach silna jest niechęć do imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej, którzy mieli jakoby powszechnie zabierać im pracę i doprowadzić do stagnacji płacowych.
Co to oznacza?
Niewyobrażalne jest powstrzymanie Brexitu na drodze np. głosowania w Izbie Gmin. Premier, ktokolwiek nim będzie, uszanuje werdykt narodu i złoży za jakiś czas formalny wniosek o wyjście z Unii. Nierzadko w historii zdarzało się, że powtarzano referenda na temat traktatów, np. w Danii czy Irlandii, ale tym razem nie ma o tym mowy. Nie ma też znaczenia, że Brexit tylko o 4 punkty proc. wygrał z Unią Europejską. W anglosaskim systemie politycznym zwycięzca bierze wszystko i dyskusja polityczna się kończy. Nad wynikiem mogą zastanawiać się socjologowie, natomiast politycy przyjmują werdykt do wiadomości i muszą go realizować.
Wystąpienie z Unii Europejskiej kończy na jakiś czas w Wielkiej Brytanii wojnę domową na tle europejskim. Skoro obywatele zechcieli wyjść, to będzie wyjście. Powrót Wielkiej Brytanii do Unii jest niewyobrażalny.
Jak i według jakich reguł praktycznie będzie przebiegało wychodzenie z Unii? Tego naprawdę nie wiadomo. Nigdy nie było takiego zdarzenia. Analogie do wychodzenia np. krajów bałtyckich z ZSRR czy Chorwacji i Słowenii z Jugosławii nie mają kompletnie zastosowania.
Rozwód Zjednoczonego Królestwa z Unią Europejską dla Polaków oznacza jednocześnie, że nie zmieni się nic i że wszystko się zmieni. Z jednej strony obóz zwycięzców zapowiada, że ci, którzy już mieszkają na Wyspach, nie stracą przywilejów. Jednak zmieni się wszystko, ponieważ przesądzone jest, że dla Polaków brytyjski rynek pracy zostanie zamknięty albo tak ograniczony, że naprawdę niewielu w przyszłości, po dokończeniu Brexitu, zdobędzie prawo pracy i prawo do osiedlenia się. Podobnie może być ze studentami. Ci, którzy studiują teraz, pewnie będą mogli spokojnie studia dokończyć. Ale tacy, którzy planują studia za jakiś czas, mogą zostać zmuszeni do płacenia za nie ogromnych sum, jakie płacą obywatele spoza obecnej UE i spoza Wielkiej Brytanii. Trudne do wyobrażenia są powtórki wariantów norweskiego czy szwajcarskiego dla postunijnej Wielkiej Brytanii, ponieważ i Norwegia i Szwajcarzy akceptują (póki co) swobodny przepływ osób z UE. Ale nie przełkną tego brexitowcy, którzy głównym hasłem walki z Unią uczynili imigrację z krajów unijnych, szczególnie tych biedniejszych.
Scenariusze
Po dobrowolnym odizolowaniu się Brytyjczyków od Unii Europejskiej możemy być świadkami nawet kilku równoległych scenariuszy. Po pierwsze, Wyspy Brytyjskie może czekać rewolucja, ponieważ rywalizacja Szkocji i Anglii może przerodzić się w rozpad unii anglo-szkockiej z początków XVIII w. Skoro Szkoci są za Unią Europejską, a Anglicy ją odrzucili, to dni ich współżycia w jednym państwie mogą być policzone. Jednak wbrew stereotypowym opiniom separatyzm narodowy nie musi działać tylko w Szkocji. To Anglia może przeżywać narodowe odrodzenie na fali zwycięstwa przeciwników UE i sami Anglicy mogą zniechęcić się do unii ze Szkocją. Kiedy na początku lat 90. rozpadła się Czechosłowacja, stało się tak nie tylko dlatego, że Słowacy chcieli niezależności, ale także dlatego, że Czesi stracili zapał do życia z nimi w jednym kraju. Dzisiaj Anglia może zachować się podobnie. Odruch antyeuropejski jest bardzo ważną częścią składową "angielskiego neo-patriotyzmu", a w Szkocji ruch narodowy jest proeuropejski.
Wielkie zmiany czekają brytyjską scenę polityczną. Nie chodzi tylko o spory i podziały w partii torysów. Wrogość do Unii Europejskiej oraz zapał do integracji europejskiej dzieli społeczeństwo i partie w poprzek. Proeuropejskie elity konserwatywne i lewicowe mówią często jednym głosem, dlatego być może nie zauważyły, że "lud torysowski" i "lud laburzystowski" straciły do nich zaufanie – a Europa była katalizatorem tych zmian.
Prawdę mówiąc, zagadek po Brexicie więcej jest w Unii Europejskiej niż w Zjednoczonym Królestwie. Na kontynencie możemy być świadkami obumierania instytucji europejskich, które zostały odrzucone w referendum w jednym z najważniejszych państw Europy i świata. Być może państwa europejskie, szczególnie te zachodnioeuropejskie, będą budować obok współczesnej UE nowe powiązania, nowe pola współpracy handlowej, politycznej czy w dziedzinie bezpieczeństwa. Nikt pewnie nie ogłosi końca UE, ale jako organizacja ona może stać się niepotrzebna.
To scenariusz bardzo niekorzystny dla Polski, ponieważ nasz kraj zainwestował kilkanaście lat w integrację z obecną UE i już ponad dekadę korzysta w pełni z jej istnienia. Nie wiadomo, czy polski rząd będzie chciał uczestniczyć, obok Niemiec i Francji, w budowaniu jakiejś neo-UE, czy też będzie proponował inne, swoje wizje. Możliwy jest oczywiście scenariusz pogłębionej federalizacji państw założycielskich UE (Niemcy, Francja, Włochy, Benelux), jednak dużo racji mają ci, którzy sądzą, że dzisiaj taki federacyjny skok nie tylko okaże się nieskuteczny, lecz na nawet wypchnie Holandię czy Francję w stronę "exitowego" referendum. Kluczem do rozwiązania sprzeczności jest zachowanie Niemiec, lecz tu mamy kolejny znak zapytania: jak będą się kształtować polsko-niemieckie relacje w nowej Unii, bez jej "brytyjskiego elementu"?
Nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie, natury politycznej i językowej. Unia Europejska od lat jest de facto organizacją anglojęzyczną, choć formalnie obowiązują dwa języki urzędowe: francuski i angielski. Czy po Brexicie Unia stanie się wyłącznie francuskojęzyczna? A może francusko- i niemieckojęzyczna? A może Brytyjczycy zostaną w UE w tym sensie, że przynajmniej ich język nie zniknie z salonów europejskich i ta znienawidzona na Wyspach administracja brukselska i przywódcy polityczni na szczytach nadal będą rozmawiać ze sobą… po brytyjsku, przepraszam, po angielsku.