Klepiącego na perkusji czteroletniego Igora zobaczyło ponad 200 milionów ludzi na całym świecie. Dziś chłopak ma 18 lat, a ja wiem, co u niego słychać. Tak jak i u recenzującej książki - dziś czternastoletniej - Mai, której nie speszył sam Jerzy Bralczyk. Takich fascynujących dziecięcych i młodzieżowych historii mam do opowiedzenia więcej!
Te dzieci i nastolatki pomysłowością zadziwiają dorosłych i udowadniają, że nie trzeba czekać, żeby zmienić świat. A ja postanowiłam sprawdzić, jak to robią. Przeprowadziłam kilkadziesiąt rozmów z młodymi naukowcami, społecznikami, artystami i sportowcami. Są z małych wsi i wielkich miast. Jedni mają szóstki od dołu do góry, a inni dwóję z matematyki. Co ciekawe, ani dla tych pierwszych, ani dla tych drugich to w ogóle nie jest istotne.
Co ich łączy? Odwaga, zaangażowanie, wytrwałość. Wszyscy udowadniają, że nie trzeba czekać, żeby zmieniać świat. I nie trzeba być dorosłym, żeby robić fajne i ważne rzeczy.
Moi najmłodsi bohaterowie i bohaterki mają 10 lat, najstarsi – 19. A to znaczy, że wszyscy urodzili się już w XXI wieku. Nie pamiętają czasów przed internetem ani przed wejściem Polski do Unii Europejskiej.
Z ich opowieści powstała książka dla dzieci "Young Power. 30 historii o tym, jak młodzi zmieniają świat" (premiera 6 maja). Dziś zdradzę wam dwie historie, które się w niej znalazły, i opowiem o pewnym szalenie utalentowanym perkusiście i o dziewczynie, która (niemal) każdego jest w stanie przekonać, że czytanie jest fajne.
Pałeczki z autografem
Igor Falecki, ur. 8 lutego 2002, Gdańsk
Rytm można wystukiwać linijką o blat biurka (pam, pam, pam). Wciskając szybko długopis (pstryk, pstryk). Albo pod szkolną ławką tupiąc równomiernie stopą (tup, tup, tup). Można też robić to wszystko naraz i tak ćwiczyć koordynację. Są tacy, dla których to pestka, i właśnie jednego z nich zaraz poznacie.
Tak, to pstrykanie i pukanie czasem irytuje rodziców i nauczycieli. Ale jeśli wytłumaczycie im, że to nie złośliwość, tylko wstęp to tworzenia muzyki - powinni zrozumieć.
Rodzice Igora szybko zrozumieli, że jego rytmiczne uderzanie w poduszki i książkę kucharską mamy, gdy tata akurat ćwiczy grę na gitarze basowej, to właśnie muzyka. Igor nie miał nawet czterech lat, gdy dostał pierwszy poważny instrument. Rodzice widzieli w końcu, że Igor "lubi poklepać".
Perkusja zamiast książki kucharskiej
Ile rzeczy, które robiliście jako czterolatkowie pamiętacie? Niewiele. No, właśnie. Igor te chwile pamięta doskonale.
- Pamiętam i książkę kucharską, i to, co ją zastąpiło, czyli moją pierwszą perkusję. Przyniósł ją Święty Mikołaj, choć to rzecz, która kiepsko mieści się pod choinką – opowiada.
Pamiętają to też ludzie na całym świecie – i nie ma tu żadnej przesady. Film z pierwszych prób muzycznych Igora zobaczyło co najmniej 200 milionów osób. Pucułowatego czterolatka w pomarańczowej koszulce bez rękawów i niebieskich słuchawkach, prawie tak dużych, jak jego głowa, pokazywały telewizje na wszystkich kontynentach. Trudno ten obrazek zapomnieć.
Skąd zainteresowanie światowych mediów małym chłopaczkiem z dalekiej Polski? Najpierw był YouTube. To tam tata Igora zamieścił nagranie: ledwie widoczny zza perkusji chłopiec gra z takim zaangażowaniem, jakby zaraz miał się skończyć świat. Zaciska usta, uderza w talerze, ile tylko sił w małych rękach.
- Nie mógłbym tego zapomnieć – śmieje się dziś bohater YouTube'a. – Po prostu grałem i świetnie się bawiłem. Nie miałem świadomości, że to trafi do internetu. Nawet nie wiedziałem, co to jest ten internet. To była zabawa. Rodzice zresztą też nie mieli planu: "nagramy dzieciaka i na stówę zrobimy z niego gwiazdę, będzie z tego hit". Ale nie mam wątpliwości, że ten film zmienił moje życie – przyznaje.
Jako sześciolatek na koncie miał już 60 koncertów! Amerykańska telewizja CNN, prezentując gwiazdy polskiej muzyki, nazwała go "geniuszem perkusji". Wydano nawet limitowaną serię pałeczek do gry z jego autografem. Można też było przeczytać o nim w jednym z podręczników do języka angielskiego.
Nie chcę być tylko klepaczem
Z każdym rokiem grania robiło się coraz poważniej. Z Capellą Gedanensis Igor nagrał pierwszą płytę długogrającą "Classic!". Gdy się ukazała, miał zaledwie 13 lat. Na perkusji grał utwory słynnych kompozytorów: Mozarta, Beethovena, Straussa.
W 2017 roku magazyn "Perkusista" wybrał 101 Polskich Perkusistów Wszech Czasów. Dobrze zgadliście - Igor znalazł się na tej liście. Był na niej najmłodszy, miał tylko 15 lat.
Igor coraz częściej grał koncerty w różnych miejscach na świecie. To oznaczało, że często musiał latać samolotem. I tak narodziło się jego drugie hobby – lotnictwo.
- Na razie sklejam modele samolotów i sprawdzam symulatory lotów, ale kto wie, może kiedyś nauczę się też naprawdę latać. Na razie nie mam na to czasu – mówi.
Bo próby i koncerty to nie wszystko. Są jeszcze koledzy, z którymi lubi pograć na przykład w koszykówkę, no i przede wszystkim szkoła muzyczna.
- Kiedy byłem młodszy, nie zawsze rozumiałem, po co mi praca z nutami, żmudne ćwiczenia. Po co miałem robić te etiudy na ksylofon? Przecież to nie na nim chciałem grać – wspomina. – Ale dziś wiem, że wszystko związane z muzyką jest ćwiczeniem. Nauczyłem się doceniać muzykę klasyczną, komponuję utwory na klasyczne instrumenty. Zajarałem się tym. Nie chcę być tylko "klepaczem na bębnach". Poza tym dlaczego miałbym się ograniczać do jednego instrumentu, skoro można spróbować wszystkiego – dodaje.
Na scenie z raperami
Igor chce być poważnym muzykiem, a nie tylko "ciekawostką z internetu". Zagrane koncerty przestał już liczyć. Łatwo mu za to wybrać te, które liczą się najbardziej, na przykład występy z Radzimirem Dębskim, czyli JIMKiem i jego orkiestrą symfoniczną.
– Wyobraźcie sobie skalę tego przedsięwzięcia: ponad 60 osób z całej Polski, dziesiątki instrumentów, dwóch bębniarzy i jednym z nich jestem ja. Próby od rana do wieczora – opowiada.
Pierwszy raz zagrali razem w Gdańsku na festiwalu Solidarity of Arts, słuchały ich tysiące ludzi.
- I pykło! – cieszy się Igor.
Ale nie tylko Igor odkrywa moc orkiestr. Latem w Warszawie zagrał kilka utworów z popularnymi raperami Quebonafide i Taco Hemingwayem.
– Usłyszeć, jak nawijają do orkiestrowej muzyki, w rytm mojej perkusji, to było coś niesamowitego – wspomina. Tak, ten koncert też jest na liście najważniejszych.
Jeszcze usłyszycie go w radiu
Dziś na Facebooku jego występy śledzi około 150 tysięcy osób (większość z zagranicy), na YouTube filmy z oficjalnego kanału wyświetliło 18 mln internautów. Ale nieoficjalnych przeróbek są setki.
- Nieważne, jakie hobby dla siebie znajdziesz, czy to jest muzyka, czy jakiś sport, to musi być coś, do czego się nie zmuszasz – mówi Igor. - Jasne, mnie też czasem nie chciało się ćwiczyć. Ale ostatecznie wiedziałem: chcę być bębniarzem.
Teraz Igor warsztat perkusyjny planuje wykorzystać do tworzenia własnej muzyki. – Chcę stworzyć coś nie tylko dla perkusistów; coś, co będziecie mogli usłyszeć w radiu. Muzyka to w końcu mój głos, chcę, żeby ludzie go słyszeli.
Dobry początek
Maja Sołtysik, ur. 7 sierpnia 2006, Myszków
Najpierw czytali jej rodzice. Podobno już wtedy, gdy Maja była w brzuchu mamy.
Gdy jako kilkulatka sama nauczyła się liter, to ona zaczęła czytać im. Dziś najczęściej czyta sama, zamknięta w swoim pokoju.
Jednak nie wiadomo, jak potoczyłoby się czytanie Mai, gdyby nie słuchanie. Bo w jej domu od zawsze grało radio. Całymi dniami. Na przykład ulubiona audycja taty zaczynała się w niedziele o godzinie 21.
- Rodzice zaganiali mnie już do snu, ale ja nie mogłam się oderwać od tego, czego słuchał tata. Prowadzący opowiadał o książkach, czyli jednej z tych rzeczy, które lubię najbardziej. I nieważne wtedy było dla mnie, że to książki dla dorosłych, a ja miałam 10 lat i żadnej z nich jeszcze nie czytałam. Mówił w taki sposób, że nie mogłam się doczekać, aż w końcu będę starsza! To wtedy pomyślałam, że chciałabym być… Michałem Nogasiem, bo tak nazywał się prowadzący – wspomina.
Notka na część czwartku i połowę soboty
Maja wiedziała, że trudno będzie założyć własne radio, wpadła więc na pomysł książkowego bloga.
- Całe wakacje prosiłam tatę, żeby mi go założył, a on przekonywał, że lepiej, żebym się skupiła na rysowaniu, bo od przedszkola bardzo to lubiłam – opowiada.
Poczekajcie chwilę, do rysowania jeszcze wrócimy – słowo!
Mijały miesiące, a Mai nie przechodziło. W końcu, gdy rodzice zapytali, co chciałaby dostać od Świętego Mikołaja, a ona powiedziała, że "bloga", uznali – nie ma wyjścia. Dzięki temu recenzje Mai możecie dziś przeczytać pod adresem czytamaja.pl.
- Dziś myślę, że moje pierwsze recenzje były koszmarne, choćby dlatego, że jeszcze wierzyłam cytatom, które wydawnictwa umieszczały na okładce i się na nie powoływałam. Dziś wiem, że najważniejsze jest moje zdanie. Ale nie, nie wstydzę się pierwszych wpisów, dzięki nim mogę zobaczyć, jak bardzo się rozwinęłam – mówi Maja.
Na początku publikowała recenzje co kilka dni. Ale z wiekiem książki, które wybiera, są coraz grubsze. Teraz stara się, żeby na blogu co dwa tygodnie było coś nowego. Bo w pisaniu konsekwencja jest ważna. Jej recenzje powstają zwykle przez "część czwartku i połowę soboty".
- Najczęściej wygląda to tak, że w dniu, w którym kończę książkę, gdy kładę się do łóżka, staram się wymyślić wstęp. Ten pierwszy akapit albo chociaż zdanie, od którego chciałabym zacząć. To ważne, żeby zaintrygować czytelnika – tłumaczy.
Przykład? "Rodzeństwo. Domyślam się, że jeśli jesteście siostrą lub bratem, macie na ten temat dużo do powiedzenia" – tak zaczęła recenzję powieści "Tippi i ja" o siostrach syjamskich.
- To bardzo potrzebne, by młodzi oceniali rzeczy, które dorośli tworzą z myślą o nas. Nie tylko książki, ale też filmy, wystawy, no wszystko! Bo my nieco inaczej patrzymy na świat i na co innego zwracamy uwagę. Taka recenzja jest ważna dla naszych rówieśników, ale myślę, że też dla dorosłych, bo mogą lepiej zrozumieć, co ich sztuka z nami robi – zauważa Maja.
Sama coraz częściej sięga po "dorosłe" książki.
– W naszym domu nikt nie trzyma książek pod kluczem. Choć zdarza się, że pytam rodziców, co myślą o tym, żebym sięgnęła po taki czy inny tytuł. I czasem uważają, że powinnam jeszcze poczekać. Zwykle jednak to czekanie nie trwa długo. Wiadomo, zakazane rzeczy kuszą najbardziej, a ja potrafię być coraz bardziej przekonująca - dodaje ze śmiechem.
Przez zagadkę do radia
Pasja do książek w końcu zaprowadziła ją też do radia i to do tego samego, w którym z wypiekami na twarzy kiedyś słuchała o książkach. Bo jedną z ulubionych audycji Mai jest "Zagadkowa niedziela", której można posłuchać w Trójce w niedzielne poranki. Maja wstawała dla niej specjalnie przed siódmą, choć sami wiecie, że to nie jest łatwe!
Kiedyś udało się jej dodzwonić do radia. Maja nie tylko znała odpowiedź na niedzielną zagadkę. Rozmawiało się jej z prowadzącą tak dobrze, że ta postanowiła zaprosić dziewczynę do radia.
Od tej pory Maja co jakiś czas występowała w roli współprowadzącej. Mogła już nie tylko pisać o książkach, ale przepytywać na antenie ich autorów!
– Pamiętam, jak rozmawiałam z profesorem Jerzym Bralczykiem, znanym językoznawcą. Podeszłam do tego na luzie i bez skrępowania. Myślę, że to była taka odwaga małej dziewczynki. Dziś pewnie bardziej by mnie to stresowało. Widziałam, że dorośli mają więcej tremy przed wywiadem. Ja nie podchodziłam do niego jak do gwiazdy, a on nie traktował mnie jak dziecko, tylko jak człowieka - wspomina.
Inną znaną rozmówczynią Mai była Anna Dziewit-Meller, autorka książki "Damy, dziewuchy, dziewczyny". – Zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Weszła do studia cała uśmiechnięta i pełna energii. Od razu wiedziałam, że muszę tę książkę przeczytać – opowiada Maja.
Później swoją recenzję zaczęła: "Nareszcie wakacje! Te będą wyjątkowe, choćby dlatego, że liczą aż 72 dni! Wyobraźcie sobie, ile stron można przeczytać w 72 dni. Sporo, prawda? A wśród tych wszystkich stron z pewnością znajdzie się miejsce na 156 zapisanych historiami wielkich Polek".
Gdy Maja podrosła, jej miejsce w radiu zajęli młodsi współprowadzący, między innymi jej brat. - Ale wciąż co jakiś czas wskakuję do studia na kilka minut i opowiadam o książkach – dodaje.
Dziewczyny, walczcie o swoje
Maja, kiedy tylko może, chodzi na spotkania autorskie, targi książki, wystawy ilustracji.
– To niesamowite móc podejść do autorów, których wcześniej czytałam – mówi.
Dwójkę z nich udało się jej nawet ściągnąć do Myszkowa. Marcin Kozioł przyjechał do jej podstawówki, a Sylwia Chutnik do domu kultury, o którym Majka mówi, że to "najładniejszy budynek w Myszkowie - z zewnątrz, bo wewnątrz to nasze mieszkanie jest najładniejsze".
Jak jej się to udało?
– To prostsze niż mogłoby się wydawać. Podeszłam do pani Sylwii i się przedstawiłam, później ze sobą pisałyśmy. Poszłam więc do pani dyrektor i powiedziałam, że mam kontakt z taką wspaniałą pisarką, bardzo inspirującą osobą, która ciekawie opowiada, i że wspaniale byłoby ją tu ściągnąć. I wyobraź sobie: udało się! – ekscytuje się Maja. I zaraz dodaje: - Pani Sylwia dużo opowiadała o szkole, o tym, jak zaczynała pisać. No i jest świetnym przykładem dla dziewczyn, że warto walczyć o swoje. Też staram się taka być.
I tu możemy wrócić do rysowania, bo w życiu Mai to przykład wyjątkowej konsekwencji. Gdy w przedszkolu nauczycielki zauważyły, że ma talent, rodzice postanowili zapisać ją na zajęcia plastyczne w domu kultury. Teraz raz w tygodniu jeździ na dodatkowe zajęcia do Częstochowy.
Długie godziny spędzone nad kartkami opłaciły się. Jej rysunki były już publikowane między innymi w kwartalniku "Ryms". Właśnie pracuje nad ilustracjami o wodzie z kranu dla magazynu "Zwykłe Życie" i tworzy portret pewnej aktywistki dla "non fiction".
- Zobaczyć swoją pracę w druku to jest coś – mówi Maja. Podobnie jak zobaczyć uśmiechnięte miny tych, których portretuje, gdy dostają obrazek.
A mówcie, co chcecie!
Ale Maja przyznaje, że nie zawsze w życiu jest tak miło.
– Na blogu chyba nigdy nie przytrafił mi się hejterski komentarz, ale zdarzało mi się w szkole usłyszeć, że jestem dziwna, bo zajmuję się książkami. Ludzie potrafią być bardzo złośliwi – przyznaje Maja. – Jak sobie z tym radzę? Gdy inni nie są mili, myślę sobie: A mówcie, co chcecie! Nie pozwolę, żeby ktoś odebrał mi radość z tego, co robię. Książki też w tym pomogły - pokazywały, że nie jestem sama z problemami. Czasem, gdy coś nas gnębi, może nam się wydawać, że nikt inny tego nie zrozumie. Książki jasno pokazują, że inni mogą mieć podobnie i często nawet podsuwają rozwiązania naszych problemów – dodaje.