Eksplozja była gigantyczna. Kolumna 2 mln ton wody wystrzeliła na 1,5 km w powietrze. Długi na 170 m pancernik Arkansas został niczym zabawka podniesiony do pionu. Po kilkunastu sekundach kolumna wody zaczęła opadać i wywołała potężną falę tsunami, która uderzyła w resztę okrętów. Skażenie było znacznie silniejsze niż się spodziewano. Próbna eksplozja jądrowa na atolu Bikini wprawiła dowództwo najpotężniejszej floty świata w konsternację.
70 lat temu, 25 lipca 1946 roku tuż przed godziną dziewiątą rano, wszystko wydawało się iść świetnie. Większość okrętów zgromadzonych w atolu Bikini przetrwała eksplozję i utrzymała się na wodzie. Tylko te znajdujące się najbliżej epicentrum zniknęły. Obserwujący próbę oficerowie US Navy byli wielce zadowoleni: oto mieli dowód na to, że ich okręty dobrze znoszą działanie nowej superbroni i nie stały się bezużyteczne w erze atomowej. Entuzjazm zaczął jednak szybko gasnąć, a po dwóch tygodniach trzeba było przedwcześnie przerwać eksperyment.
Okazało się, że większość jednostek owszem, nie zatonęła, ale stały się one pływającymi sarkofagami dla każdego, kto próbowałby na nich walczyć. Zostały dosłownie zalane promieniowaniem. Wysyłani na pokłady okrętów-celów marynarze zawzięcie szorowali wszystkie powierzchnie, ale na darmo. Sami otrzymywali groźne dawki promieniowania i roznosili radioaktywne cząsteczki poza strefę wybuchu. Sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli i stopniowo cała flota pełniąca rolę pływającej bazy na czas eksperymentu zmieniała się w niebezpieczną pułapkę.
Flota na rozstajach
Dowództwo US Navy liczyło na zgoła odmienne efekty. Wielu jej najwyższych oficerów miało w pamięci upokarzające wydarzenia, które rozegrały się ćwierć wieku wcześniej. W 1921 r. pod naciskiem entuzjasty lotnictwa, płk. Billy'ego Mitchella przeprowadzono eksperyment, który miał wykazać odporność okrętów na ówczesną nową broń – samoloty. Ku zaskoczeniu zwolenników potęgi morskiej samolotom udało się zatopić zdobyczny niemiecki pancernik Ostfriesland. Okazało się, że okręty mają nowego groźnego przeciwnika. Towarzyszyła temu wielka afera na łamach prasy, która mocno zaszkodziła wizerunkowi floty.
W 1946 r. historia zatoczyła koło. Po raz kolejny pojawiła się nowa groźna broń – bomby atomowe. Zwolennicy inwestowania w bombowce argumentowali, że wobec niewyobrażalnej potęgi broni jądrowej okręty są reliktem przeszłości i US Navy należy mocno okroić. Tym razem dowództwo floty postanowiło kontrolować sytuację i samo zaproponowało testy we współpracy z armią i lotnictwem. US Navy zagrała va banque, mając nadzieję, że dostarczą one dowodów na poparcie tezy, iż okręty są w stanie przetrwać atak atomowy.
Pierwsze plany późniejszej operacji "Crossroads" ("rozstaje dróg" – aluzja do sytuacji floty) zaczęto kreślić, jeszcze zanim skończyła się wojna, w sierpniu 1945 r. Przygotowania nabrały tempa po kapitulacji Japonii i poznaniu efektów zrzucenia na nią bomb atomowych. Efekty ich działania przekroczyły najśmielsze oczekiwania i były trudne do pojęcia przez przeciętnego człowieka. Tym bardziej aktualne stało się pytanie: czy okręty mają sens w dobie tak potężnej broni?
Raj zamieniony w poligon
Do przeprowadzenia eksperymentu potrzebne było odpowiednie miejsce. Wybór padł na atol Bikini w Archipelagu Wysp Marshalla – grupę niewielkich koralowych wysepek otaczających błękitną lagunę na środku Pacyfiku. Zamieszkiwało je 167 tubylców, którzy 10 stycznia 1946 r. usłyszeli, że odległy o pół kuli ziemskiej Waszyngton ma ważne plany związane z ich idylliczną ojczyzną. Złożono im w zasadzie ofertę nie do odrzucenia, ale ubraną w słowa o tym, jak wielkie znacznie dla ludzkości i pokoju będzie miał ich atol.
Według oficjalnej relacji wódz tubylców z radością ją przyjął, ciesząc się z tego, jak bardzo przysłuży się bezpieczeństwu świata. Na wykonanym później propagandowym nagraniu podpisania aktu przekazania atolu w zarząd wojska nie chciał jednak swojej radości wyrazić. Wódz Wayatt oświadczył jedynie: "Jesteśmy gotowi odejść. Wszystko jest w rękach Boga". Następnego dnia okręt desantowy zabrał wszystkich mieszkańców na odległy o 200 km bezludny atol Rongerik. Nigdy nie wrócili na Bikini, który stał się ważnym poligonem jądrowym i miejscem detonacji najpotężniejszych bomb termojądrowych w historii USA.
W miejsce tubylców na atol zaczęli przybywać specjaliści, którzy rozpoczęli przygotowania. Najważniejsze było rozstawienie setek kamer, aparatów i instrumentów pomiarowych, które miały dokładnie zarejestrować przebieg eksperymentu. Wokół zakotwiczyło 150 statków i okrętów. Na ich pokładach przez kilka miesięcy żyły 42 tys. marynarzy i żołnierzy. Była też mała arka Noego – transportowiec USS Burleson, który stanowił dom dla m.in. 200 kóz, 200 świń, 5 tys. szczurów i wielu innych zwierząt. Czekał je bolesny los imitowania ludzkich załóg na okrętach-celach.
Efekt działania bomb miał zostać przetestowany na flocie, której pozazdrościłaby Amerykanom większość państw świata, liczącej łącznie 95 okrętów – w tym 5 pancerników, 2 lotniskowce, 3 krążowniki i kilkadziesiąt mniejszych jednostek. Wśród nich znalazły się także największy japoński okręt, który przetrwał wojnę – pancernik Nagato oraz ostatni ciężki krążownik Kriegsmarine III Rzeszy – Prinz Eugen. Wszystkie zakotwiczono w luźnej formacji na wodach atolu. Uprzednio zdemontowano na nich większość jeszcze przydatnego wyposażenia, umieszczono natomiast sprzęt pomiarowy i zwierzęta w klatkach.
Zabójczy impuls promieniowania
Pierwsza runda pojedynku okręty – broń atomowa odbyła się 1 lipca 1946 r. o godz. 9. Nadano jej kryptonim Able. Nad flotę okrętów-celów nadleciał samotny bombowiec strategiczny B-29. W luku bombowym miał bombę jądrową identyczną z tą, która spadła niemal rok wcześniej na Nagasaki. Bombardier celował w specjalnie pomalowany na pomarańczowo pancernik Nevada. Podczas kilku prób z atrapą bomby trafiał weń bez zarzutu. Pierwszego lipca coś jednak nie wyszło. W oficjalnych raportach nie wyjaśniono co konkretnie, ale efekt był taki, że bomba spadła w odległości 0,5 km od pancernika. Detonacja nastąpiła 160 m nad powierzchnią wody, blisko kilku mniejszych okrętów.
Duży okręt znajdujący się około 2 km od epicentrum nie zatonąłby, jednak załoga zostałaby zabita przez śmiertelną falę promieniowania wyzwoloną przez bombę. Pozostałby okręt widmo, unoszący się bez życia na bezkresnych wodach oceanu
"Bulettin of the Atomic Scientists", 1946 r.
Promieniowanie wyzwolone przez eksplozję natychmiast spaliło farbę na pobliskich jednostkach, które skryły się na ułamek sekundy w obłokach czarnego dymu. Niemal natychmiast nadeszła jednak fala uderzeniowa, która z siłą huraganu zdemolowała nadbudówki okrętów. Znacznie poważniejszym zagrożeniem okazał się jednak impuls silnego promieniowania wyzwalany w momencie eksplozji.
Okazało się, że nawet gruby pancerz pancerników nie ochroniłby załogi przed przyjęciem śmiertelnych dawek. Koza umieszczona w jednej z wież artylerii głównej USS Nevada, skryta za ponad 30 cm stali pancernej, została napromieniowana tak silnie, że zdechła po czterech dniach. Zwierzęta w słabiej osłoniętych częściach okrętu padły znacznie szybciej. Oszacowano, że nawet obsady maszynowni, skryte głęboko pod pokładem okrętów, zmarłyby w ciągu kilku dni na skutek choroby popromiennej. Choć pancernik przetrwał wybuch w dość dobrym stanie, to stałby się pływającą trumną dla swojej załogi.
Bezpośrednio po teście "Able" oficerowie US Navy byli jednak zadowoleni. Praktycznie wszystkie okręty wytrzymały eksplozję i już po kilku dniach mogły na ich pokłady wejść załogi. Jednostki nie zostały trwale napromieniowane, bo wybuchająca w powietrzu bomba wyrzuciła cząsteczki radioaktywne wysoko w atmosferę. Załogi okrętów znajdujący się dalej niż kilometr od epicentrum przeżyłyby pierwsze uderzenie promieniowania.
Atomowe tsunami
Zegar odliczał ostatnie sekundy, a my leżeliśmy na pokładzie, czekając na wielkie uderzenie. Czas pomiędzy "zero" a właściwą eksplozją wydawał się ciągnąć jak godzina, ale w końcu nadeszła i co to był za widok: najpierw wielka kula ognia wystrzeliła z morza i woda się uniosła. Kiedy tylko to się stało, cały obszar epicentrum wystrzelił w górę w formie wielkiej kolumny wody. Wzniosła się na 1,6 km w powietrze, a potem zwaliła się w dół jak wodospad Niagara. Cały obszar eksplozji przykryła szaroróżowa chmura, która utrzymała się na miejscu przez chwilę, a potem powoli się rozwiała.
Marynarz Ed Thornley, znajdujący się około 10 km od eksplozji na pokładzie okrętu pomocniczego, w liście do rodziny
Druga eksplozja, opatrzona kryptonimem Baker, zakładała użycie identycznej bomby, ale zawieszonej 27 m pod wodą. 25 lipca o godz. 8:35 nastąpiła detonacja. W ułamku sekundy uformowała się potężna fala uderzeniowa w wodzie, która pędząc z prędkością kilku tysięcy kilometrów na godzinę, miażdżyła kadłuby znajdujących się bliżej okrętów. Milisekundy później w powietrze wystrzeliła wielka kolumna wody szeroka na 0,5 km, która przemieszczała się z prędkością naddźwiękową i uniosła się na 1,8 km w górę. Obliczono, że znajdowały się niej 2 mln ton wody, które po kilkunastu sekundach zaczęły z hukiem opadać.
Woda gwałtownie wypełniająca pustkę powstałą w momencie eksplozji bomby zapoczątkowała falę tsunami, która zaczęła się rozchodzić po powierzchni laguny. Jej siłę wzmagały miliony ton wody spadające z góry. W pobliżu epicentrum fala miała 30 m wysokości i pędziła w iście apokaliptycznym stylu, otoczona przez chmurę pyłu wodnego. Na nagraniach widać, jak dosłownie pochłania kolejne okręty. Po pokonaniu 6 km nadal miała 5 m wysokości i zdemolowała wysepkę Bikini.
Po barce, pod którą podwieszono bombę, nie został ślad. Znajdujący się 150 m od epicentrum pancernik USS Arkansas został najpierw zmiażdżony przez falę uderzeniową, a potem wyrzucony w powietrze jak zabawka wraz z kolumną wody. Ważący 25 tys. ton i długi na 170 m okręt stanął dęba, po czym spadł dziobem w dół, wbijając się w dno na głębokości 50 m, przewracając na bok i znikając błyskawicznie pod powierzchnią.
Polewanie i szorowanie nie pomogło
Choć USS Arkansas spotkał spektakularny koniec, a kilka mniejszych jednostek zatonęło, to ponownie wydawało się, że US Navy wygrała pojedynek z bombą. Większość okrętów utrzymała się na powierzchni. Zadowolenie oficerów floty szybko się jednak rozwiało. Najpierw powoli zaczęły tonąć większe okręty znajdujące się blisko epicentrum – zmiażdżone przez falę kadłuby silnie przeciekały. Na dno poszedł zasłużony podczas wojny lotniskowiec Saratoga oraz japoński pancernik Nagato. Najgorsze okazało się jednak skażenie.
Kolumna wody wyrzucona w powietrze przez bombę była silnie radioaktywna. Na dodatek wymieszała się z mikroskopijnymi fragmentami dna, w którym powstał głęboki na kilka metrów i szeroki na kilkaset krater. Fala tsunami i pył wodny rozniosły skażenie po okolicy, dosłownie przykrywając nim okręty. Wszystkie były skażone takim promieniowaniem, które jest groźne dla ludzi przez lata. Emitowały je silnie skażone cząsteczki piasku, koralowca i różnych osadów z wody oraz resztki plutonowego rdzenia bomby, które dostały się do wszelkich możliwych szczelin na okrętach, nawet tych mikroskopijnych.
Wysłani na pokłady okrętów-celów marynarze mieli przetestować prymitywne metody odkażania. Polewali je wodą pod ciśnieniem i szorowali szczotkami. Pomagały im w tym okręty pożarnicze swoimi działkami wodnymi. Oficerowie US Navy byli zdesperowani, aby wykazać, że uda się usunąć skutki eksplozji, a jednostki będą nadal nadawały się do walki. Bardzo chcieli udowodnić, że flota może wygrać z bombą.
Operacja Crossroads - próby broni jądrowej na atolu Bikini »
Flota podnosi białą flagę
Wraz z upływem dni coraz bardziej oczywiste stawało się to, że przegrywają. Czyszczenie okrętów przynosiło nikłe efekty. Jedynie użycie myjek ciśnieniowych i zdarcie wszystkiego aż do metalu dawało jako taki efekt. Nie było jednak możliwe, by w ten sposób potraktować wielkie powierzchnie na okrętach na tyle szybko, aby marynarze nie poumierali na chorobę popromienną. Sytuacja zaczęła się robić poważna.
Najbardziej doświadczony naukowiec obecny na atolu bikini, dr Stafford Warren, który w randze pułkownika US Army pracował przy Programie Manhattan (budowa pierwszej bomby atomowej), zaczął naciskać na dowódcę całej operacji, aby jak najszybciej zabrał swoich ludzi i zaprzestał bezsensownej walki z promieniowaniem. Wiceadmirał William Blandy długo nie dawał się jednak przekonać, bo musiałby tym samym ogłosić porażkę floty w starciu z bombą.
Warren dopiął swego dopiero 9 sierpnia, kiedy dobitnie udowodnił mu, że marynarze przyjmują duże dawki niebezpiecznego plutonu. Standardowe detektory go nie wykrywały, bo emitowane przez niego promieniowanie ma bardzo mały zasięg. Jednak po dostaniu się do wnętrza organizmu stawały się śmiertelnie niebezpieczne. Warren przeprowadził mały eksperyment. Złowioną w pobliżu epicentrum małą rybę położył na noc na kliszy fotograficznej. Rano było na niej odbite zdjęcie rentgenowskie. Zjedzony przez rybę wraz z wodorostami pluton naświetlił kliszę.
To ostatecznie przekonała wiceadmirała, że jego ludzie mogą połykać i wdychać śmiertelnie niebezpieczne cząsteczki, wymykające się ówczesnym metodom kontroli promieniowania. Z ciężkim sercem nakazał porzucenie prób czyszczenia okrętów i wycofanie niepotrzebnych ludzi poza atol. Zarzucono przygotowania do trzeciej próby o kryptonimie Charlie, podczas której bomba miała zostać zdetonowana na dużej głębokości.
Wniosek z operacji "Crossroads" był taki, że okręty znajdujące się blisko epicentrum eksplozji jądrowej są skazane na zagładę – zostaną zniszczone od razu, zamienią się w pływające trumny albo zatoną po opuszczeniu przez załogę uciekającą przed promieniowaniem. Dzisiaj wydaje się to oczywiste, ale w 1946 r. nie rozumiano jeszcze do końca, jak groźna jest broń jądrowa, a zwłaszcza skutki wywoływanego przez nią skażenia.