"Dziękuję wszystkim, którzy cierpieli razem ze mną. Proszę Boga, żeby więcej na ziemi nie było już takich jak ja. Chorych i przestępców". Taki wpis Andriej Czikatiło zostawił tuż przed śmiercią na okładce jednej z książek, które czytał w celi. Seryjny morderca, kanibal, pedofil i gwałciciel, którego świat poznał jako "Rzeźnika z Rostowa" lub "Obywatela X" zginął od strzału w tył głowy, a wyrok wykonano w walentynki, święto zakochanych, 14 lutego 1994 roku.
- Tata nie umiał nawet zwierzęcia zabić. Kiedyś mama przyniosła żywą kurę z bazaru i trzeba było jej głowę odrąbać. Dali ojcu tasak, żeby to zrobił, ale nie dał rady. I trzeba było kurę zanieść do sąsiada – tak mówił o Andrieju Czikatile jego syn. Jak wszyscy inni, którzy go znali, był w szoku, że ten spokojny człowiek okazał się okrutnym mordercą i gwałcicielem, który zabił i zjadł ponad pięćdziesiąt kobiet i dzieci.
Tragiczna pomyłka
Szachty - po rosyjsku kopalnie. To liczące ponad 200 tysięcy mieszkańców miasto na południu Rosji ma postindustrialny krajobraz. W czasach Związku Radzieckiego Szachty były częścią Donieckiego Zagłębia Węglowego, odpowiednika naszego Śląska. Po rozpadzie ZSRR kopalnie zaczęto zamykać, a miasto podupadło. Dzisiaj Szachty są w Rosji głównie kojarzone za sprawą charakterystycznych rudych hałd kopalnianych górujących nad miastem, które stały się atrakcyjnym plenerem dla filmowców. Także tutaj swój początek miała historia, która potem trafiła na kinowe ekrany, ale scenariusz do niej napisało życie, bo była zbyt przerażająca i obrzydliwa, żeby ją wymyślić.
Pod koniec grudnia 1978 roku nad rzeką Gruszewką, w okolicach ulicy Zaułek Graniczny, znaleziono ciało dziewięcioletniej Jeleny Zakotnowej. Sekcja zwłok wykazała, że dziewczynkę najpierw uduszono, a kiedy już była martwa, trzy razy pchnięto ją nożem w brzuch i brutalnie zgwałcono. Dla mieszkańców spokojnego górniczego miasteczka na obrzeżach imperium to było wstrząsające odkrycie.
- Kiedy znaleźli tę zamordowaną dziewczynkę, wszyscy podejrzewaliśmy Aleksandra Krawczenkę - mówi mi jedna z kobiet mieszkająca do dziś przy ulicy, gdzie mieszkał Czikatiło. - Chłopak przyjechał z Ukrainy, zamieszkał z Rosjanką, parę metrów stąd, na tej samej ulicy. Ona, jak się nachlała, to łaziła po okolicy i opowiadała, że na Ukrainie Krawczenko już siedział w więzieniu za mord i gwałt na dziewczynce. A nie rozstrzelali go wtedy tylko dlatego, że sam był niepełnoletni. Odsiedział dziesięć lat i przyjechał tutaj. No to jak milicjanci połączyli, że tam morderstwo z gwałtem małej dziewczynki i tu dokładnie to samo, to następnego dnia już go aresztowali. Chociaż ktoś gdzieś tam mówił, że niby widział tego dnia Czikatiłę z tą dziewczynką. Ale gdzie tam podejrzewać nauczyciela, jak mieli kryminalistę na talerzu? – wspomina sąsiadka.
Aleksander Krawczenko pod wpływem tortur przyznał się do morderstwa i został skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Sprawę uznano za zamkniętą. Ta pomyłka śledczych wyjdzie na jaw dopiero dwanaście lat później i będzie kosztowała życie ponad pięćdziesięciu osób, które zginą w tym czasie z rąk prawdziwego mordercy małej Jeleny - nauczyciela literatury.
Wojna i upokorzenie
Andriej Romanowicz Czikatiło urodził się w 1936 roku w ukraińskiej wsi Jabłocznoje w obwodzie charkowskim. W dzieciństwie dręczyło go nocne moczenie, za co biła go matka, z którą spał w jednym łóżku. Jego ojciec wówczas przebywał na froncie, ale z wojny nie wrócił jako bohater. Podczas walk trafił do niemieckiej niewoli. Według władz Związku Radzieckiego każdy, kto uszedł żywy z niewoli wroga, musiał być zdrajcą lub szpiegiem, więc żołnierzy takich jak ojciec Czikatiły, mimo wygranej wojny, zamiast chwały czekało potępienie i zsyłka do łagrów. Rówieśnicy gnębili z tego powodu Andrieja, który i tak ze względu na swoją wrażliwość i cherlawą posturę był obiektem drwin. Wojna, która dotarła bezpośrednio do jego wsi, także go ukształtowała. Podczas okupacji między innymi przyglądał się egzekucjom przeprowadzanym przez Niemców na partyzantach. Według jednej z jego relacji kiedyś, ukrywając się przed żołnierzami, spędził całą noc w stodole wśród trupów.
Po zakończeniu szkoły i odbyciu służby wojskowej odbył korespondencyjny kurs literatury rosyjskiej, dzięki czemu mógł rozpocząć pracę jako nauczyciel. W międzyczasie zapisał się do partii, ożenił się z koleżanką siostry i spłodził dwójkę dzieci, syna i córkę. Na papierze jego życie wyglądało wzorowo i mogłoby się wydawać, że po traumach z dzieciństwa Czikatiło wyszedł na prostą. Niestety, w rzeczywistości było inaczej. Kurs literatury odbył korespondencyjnie, bo nie dostał się Uniwersytet Moskiewski, za co winą obarczał swojego ojca. Jako nauczyciel nie miał żadnego autorytetu. Uczniowie gnębili Czikatiłę, a dyrekcja podejrzewała go o skłonności pedofilskie, ale jako członka partii nie mogła bez jednoznacznych dowodów wyrzucić z pracy. Z kolei związek z mało atrakcyjną starą panną zaaranżowała siostra Czikatiły. Małżeństwo nie było szczęśliwe, ponieważ Czikatiło cierpiał na impotencję, co, jak później zeznawał, było jego największym nieszczęściem. Syna i córkę udało mu się spłodzić dzięki inseminacji – metodzie wspomaganego rozrodu.
Pierwsza śmierć i pierwszy orgazm
Czikatiło podczas pracy w szkole zauważył, rzekomo przypadkowo, dotykając dziewcząt i chłopaków, że czuje szczególne podniecenie w momentach, gdy obłapiani głośno protestowali lub gwałtownym ruchem go odtrącali. Początkowo nie wyciągał z tego wniosków, ale coraz częściej zamiast za kobietami oglądał się za nieletnimi i coraz bardziej wzrastała w nim frustracja z powodu nieudanego życia seksualnego z żoną.
22 grudnia 1978 roku zaczepił na ulicy uczennicę Jelenę Zakotnową i zaprosił ją do domu, obiecując zagraniczną gumę do żucia. Próbował ją zgwałcić, ale bezskutecznie ze względu na swoją niemoc. Kiedy dziewczynka zaczęła mu się wyrywać, zaczął ją dusić i - jak potem zeznał - widząc, jak dziecko cierpi, poczuł podniecenie, a wraz z jej śmiercią osiągnął erekcję. Wiedział już, że tylko zadając ból, może uzyskać seksualną satysfakcję. Kolejnego morderstwa dokonał niespełna trzy lata później na siedemnastoletniej prostytutce. Początkowo Czikatiło chciał z nią odbyć normalny stosunek, ale nie był w stanie, więc w złości zadał kobiecie kilka ciosów nożem. Dopiero potem zgwałcił, a na koniec odciął jej fragmenty ciała, które zjadł. Jak później zezna osłupiałym śledczym, od zawsze fascynował go smak ludzkiego mięsa i wtedy postanowił go spróbować.
Andriej Czikatiło rozsmakował się zarówno w ludzkim mięsie, jak i morderstwach oraz gwałtach, które popełniał coraz częściej i coraz śmielej. Młodzież i dzieci zwabiał w postronne miejsca obietnicą zagranicznych słodyczy, kobietom obiecywał pieniądze i drogą biżuterię. Wśród najmłodszych często na ofiary wybierał bezdomne dzieci bądź uciekinierów - takich, o których nie upomną się szybko rodzice. Tylko w 1984 roku Czikatiło zamordował dwanaście kobiet i dziewcząt oraz trzech chłopców. Tym pierwszym odcinał piersi, czasem inne fragmenty ciała. Chłopcom odkrajał genitalia. Jego najmłodsza ofiara miała siedem lat. Najstarszą z kolei była 44-letnia bezdomna alkoholiczka, choć jak później wyniknie ze śledztwa, był to "wypadek przy pracy", bowiem celem "Rzeźnika z Rostowa" byli głównie nieletni.
W ZSRR nie ma seryjnych morderców
Sprzymierzeńcem Czikatiły w jego nieludzkim procederze był system i atmosfera panujące w ówczesnym Związku Radzieckim. Po pierwsze, Andriej Romanowicz należał do Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, a w ówczesnym systemie idealizowano partię. Przyznanie się do tego, że jej członek jest np. pedofilem oznaczałoby, iż aktyw przyjmując go w swoje szeregi popełnił błąd. A żelazną zasadą panującą w sowieckim imperium było to, że partia się nie myli. Członkostwo w KPZR stawiało Czikatiłę dopiero w drugim lub trzecim kręgu podejrzanych, mimo wskazujących na niego dowodów czy przesłanek.
Po drugie, sam ZSRR miał być z założenia państwem idealnym, a życie ludzi radzieckich dowodem wyższości realnego socjalizmu nad "zgniłym kapitalizmem". Dlatego, mimo pierwszych sygnałów o niebezpieczeństwie, władze bardzo długo ukrywały fakt popełniania kolejnych morderstw na tle seksualnym. Media nie informowały o makabrycznych znaleziskach, a społeczeństwo nie wiedziało, jak bronić się przed dewiantem. Homo Sovieticus byli wyczuleni na obcych i szpiegów, tego nauczyła ich wojna i propaganda. Na nekrofilię i kanibalizm nie było miejsca w radzieckiej przestrzeni publicznej.
Z czasem jednak morderstw było coraz więcej i wiadomości o zbezczeszczonych zwłokach znajdowanych w różnych częściach obwodu rostowskiego, docierały nieoficjalnymi kanałami do społeczeństwa. Rostów nad Donem wraz z okolicznymi miastami huczał od plotek, a milicjanci próbując zaradzić zbiorowej psychozie aktywniej zaczęli badać środowiska przestępców seksualnych i szukać sprawcy, bądź sprawców, w zakładach dla psychicznie chorych. Kilka osób zatrzymano, ale nawet kiedy podejrzani zamknięci w aresztach pod wpływem tortur przyznawali się do popełnienia morderstw (czasem kilka osób twierdziło, że ma na sumieniu tę samą ofiarę), w tym samym czasie ginęły kolejne kobiety i dzieci. Władze nie mogły już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Niewinnych podejrzanych wypuszczono na wolność i rozpoczęto szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą, która miała zakończyć czarną serię.
"Dla mnie nie był człowiekiem"
Siergiej Aleksiejewicz pracuje obecnie w miejskim archiwum w Szachtach. Były milicjant, dorabiający do emerytury, był jednym z tych, którzy brali udział w poszukiwaniach "potwora".
- Wszyscy, którzy mieli z nim kontakt, opisują go jako najzwyczajniejszego na świecie, normalnego, spokojnego człowieka. Nigdzie w zeznaniach osób mu bliskich bądź takich, które z nim pracowały, nie pada, że był na przykład agresywny. Według mnie tym bardziej to oznacza, że był po prostu chory. To był zły, chory potwór – mówi mi człowiek, który doskonale pamięta atmosferę panującą przy poszukiwaniach mordercy.
- To ludzie pomogli nam go schwytać. Gdyby nie miejscowe społeczeństwo, długo byśmy go jeszcze szukali. Chociaż w tamtym okresie, trzeba to przyznać, my, jako milicja, nie cieszyliśmy się specjalnie zaufaniem, szczególnie tutaj, w rostowskim obwodzie, znanym z kryminalnego charakteru. Ale to była wyjątkowa sytuacja, okolica naprawdę żyła w strachu. Ludzie we własnym interesie współpracowali z organami bezpieczeństwa. Rozwieszaliśmy plakaty informacyjne, zwiększyliśmy patrole, przeszukaliśmy domy wszystkich, na których padał chociaż cień podejrzeń. Operacja miała kryptonim "Pas leśny", bo wszystkie zwłoki znajdowano w pasach lasu, wzdłuż dróg albo torów. To był kolejny wspólny mianownik po tym, że ofiarami były gwałcone kobiety i dzieci, którym czasem ucinano fragmenty ciał. Na tej podstawie opieraliśmy poszukiwania. Zorganizowano również akcję, w której młode policjantki krążyły incognito po ulicach i dworcach. Liczono na to, że zabójca wybierze jedną z nich, tak jak poprzednie ofiary. Ale i to nie pomogło. Wpadł, bo w końcu musiał wpaść. Przez przypadek – wspomina Aleksiejewicz.
Od prostytutki do psychiatry
20 listopada 1990 roku jeden z sierżantów patrolujących okolice stacji kolejowej we wsi Donlezhoz zwrócił uwagę na mężczyznę pasującego do rysopisu mordercy. Wylegitymowany człowiek był ubrudzony ziemią i twierdził, że właśnie wraca z grzybów, choć miał przy sobie tylko teczkę na dokumenty. Funkcjonariusz puścił wolno obywatela Andrieja Romanowicza Czikatiłę, ale raport z tego spotkania postawił na nogi wszystkie lokalne służby. Śledczy przeczesali las wokół stacji i znaleźli tam jego ostatnią – jak się później okazało – ofiarę, 22-letnią prostytutkę Swietłanę Korostik. Dziewczyna wyraziła zgodę na seks, ale Czikatiło nie mógł osiągnąć erekcji. Kiedy kobieta wyśmiała klienta, ten w złości ją zamordował. A potem uciął jej język i sutki, które zjadł. Tak wynikało z jego późniejszych zeznań.
Śledczy szybko połączyli Czikatiłę z miejscami, gdzie znajdowano poprzednie ciała. Tym razem specyfika życia w Związku Radzieckim była po stronie służb. Z jednej strony blokada informacyjna w mediach utrudniała poszukiwania, z drugiej powszechna inwigilacja i związana z tym biurokracja, która wymagała legitymowania się na każdym kroku, pomogła śledczym. Kilka dni później Czikatiło był śledzony przez dwóch milicjantów z kamerą, którzy nagrali, jak błąka się bez celu i nagabuje młodych chłopców. To wystarczyło, żeby go aresztować.
Problem polegał na tym, że wówczas milicja nie miała pewności, iż zatrzymano właściwego człowieka, a Czikatiło, mimo poszlak i podejrzeń, nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. Śledczym nie był potrzebny kolejny kozioł ofiarny, którego zatrzymanie mogłoby uspokoić opinię publiczną. Tym razem musieli mieć pewność, że zatrzymali właściwego człowieka. Ale łysiejący, szczupły pedagog w okularach uparcie twierdził, że jest niewinny. Dopiero profesor Aleksander Buchanowski, wybitny psychiatra, skłonił Czikatiłę do zeznań. Buchanowski zaoferował podejrzanemu specjalistyczną pomoc i zdobył jego zaufanie. Czikatiło przyznał się do 56 morderstw, czyli do większej liczby niż ustalili do momentu jego zatrzymania milicjanci. Podczas wizji lokalnych morderca z satysfakcją i zaangażowaniem pokazywał, gdzie mordował swoje kolejne ofiary. Ze szczegółami opowiadał zszokowanym śledczym, jak obcinał kawałki ciał dzieci, nastolatków i kobiet, odczuwając przy tym seksualne spełnienie. Mimo to psychiatrzy stwierdzili, że Czikatiło był świadomy popełnianych czynów i może być sądzony jak zdrowy człowiek. Społeczeństwo tylko częściowo zgadzało się z tą tezą. Nikt nie uważał, że ktoś, kto dopuścił się takich czynów, jest zdrowym człowiekiem. Ale wszyscy byli zgodni co do tego, że należy go ukarać i to jak najsurowiej.
Bez spodni na sali sądowej
Proces rozpoczął się 14 kwietnia 1992 roku w Rostowie nad Donem. Cztery miesiące wcześniej formalnie przestał istnieć Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich – kraj, w którym Czikatiło popełnił wszystkie zbrodnie. Seryjny morderca stanął przed sądem już niepodległej Federacji Rosyjskiej. W akta sprawy wchodziło 220 tomów dotyczących 52 zabójstw. O cztery mniej niż przyznał się Czikatiło, bowiem odnaleziono tylko 53 ciała, a w kwestii jednego z nich sąd uznał, że ma za mało dowodów.
Osią przewodu sądowego były zeznania ogolonego na łyso, zamkniętego w klatce pod strażą dwóch mundurowych, Czikatiły. Oskarżony potraktował proces jako osobisty show. Wykrzykiwał zdania pozbawione sensu, śmiał się, obrażał sędziów. Twierdził, że jest niewinny, a wcześniejsze zeznania na nim wymuszono. Jak podaje ukraiński dziennikarz Dmitrij Gordon, który zajmował się procesem "Rzeźnika z Rostowa", Czikatiło raz w trakcie rozprawy zdjął spodnie i zaczął śpiewać Międzynarodówkę. Adwokat tłumaczył sędziom, że zachowanie jego klienta to dowód na niezrównoważenie psychicznie, więc nie powinien być sądzony, mimo opinii psychiatrów, jak zdrowy człowiek. Sąd oddalił ten wniosek i po ponad pół roku zakończono proces. Podczas ogłaszania wyroku sala sądowa była wypełniona po brzegi. Kiedy ze strony składu sędziowskiego padły słowa: "Sąd skazuje winnego na karę śmierci", wśród zgromadzonych rodzin ofiar i publiczności rozległy się oklaski. "Sowiecki Kuba Rozpruwacz" – jak określały go media – zaczął wówczas miotać się w klatce i milicjanci musieli go uspokoić. Pedofila, nekrofila, kanibala i mordercę wyprowadzano z sali wśród płaczu, krzyku i omdleń tych, którzy przez niego stracili bliskich.
Z Szacht, gdzie Czikatiło popełnił pierwszą zbrodnię, do Nowoczerkaska, gdzie go stracono, jedzie się niecałą godzinę. Śledczym szukanie sprawcy, pokonanie tej drogi, zajęło szesnaście lat. Wyrok na "Rzeźniku z Rostowa", strzałem w tył głowy, wykonano w walentynki, święto zakochanych, 14 lutego 1994 roku.
Film, pomnik i 20 milionów dolarów za mózg
Niespełna dwa lata po wykonaniu wyroku syn zbrodniarza, Jurij, został skazany na dwa lata kolonii karnej za wymuszenia. Za kratki trafiał jeszcze dwukrotnie – za napad z bronią w ręku i próbę zabójstwa. W wywiadach udzielanych rosyjskim mediom przekonywał, że jego ojciec stał się kozłem ofiarnym, ponieważ nie byłby zdolny do popełnienia zarzucanych mu czynów. Jurij Czikatiło nazwał swojego syna Andriej. Na cześć dziadka.
Chociaż od śmierci Andrieja Romanowicza Czikatiły minęło ćwierć wieku, to jego legenda wciąż jest żywa na południu Rosji i budzi niezdrowe emocje. Do dzisiaj niegrzeczne dzieci, które bez pozwolenia oddalają się od rodziców, straszy się Czikatiłą. Z kolei jego dawni sąsiedzi z Szacht wpadli swego czasu na pomysł, żeby przy ulicy, gdzie mieszkał seryjny morderca, niedaleko od miejsca pierwszego mordu, postawić tablicę pamiątkową. Ale władze miasta uznały, że to kiepska promocja i makabryczny pomysł upadł.
O tym, jak bardzo historia Andrieja Czikatiły fascynuje, najlepiej świadczy jego obecność w popkulturze. Na podstawie biografii "Rzeźnika z Rostowa" nakręcono kilka filmów, wśród nich fabularne "Obywatel X" z Donaldem Sutherlandem czy "Morderca ze wschodu", gdzie główną rolę zagrał Malcom McDowell.
Oprócz tego Czikatiło stał się bohaterem niezliczonej liczby piosenek, między innymi grupy Slayer ("Psychopathy Red"), książek, artykułów oraz wystaw. W internecie nie brakuje teorii spiskowych o tym, że Czikatiło wciąż żyje i rząd wykorzystuje go do swoich tajnych projektów. Inna pogłoska mówi, że Japończycy oferowali 20 milionów dolarów za jego mózg, chcąc przeznaczyć go do badań. Co jakiś czas z miasta Szachty dochodzą sensacyjne wieści o tym, że ktoś widział "Sowieckiego Kubę Rozpruwacza" we własnej osobie, jak spaceruje nad rzeką, gdzie dokonał swojego pierwszego morderstwa.