72-latka, której wciąż śnią się bardzo młodzi mężczyźni. Najważniejszą rzeczą, jaką ma w domu, jest nóż z "Fatalnego zauroczenia", który zawiesiła w kuchni, by ostrzegał, że "z nią nie ma żartów". Nauczyła się walczyć o siebie, trafiając jako dziecko do sekty MRA. Glenn Close, z siedmioma nominacjami, jest najczęściej nagradzaną aktorką bez Oscara – tym razem bezdyskusyjną faworytką.
Niebawem skończy 72 lata, ale mówi, że czuje się, jakby miała 35, bo śnią się jej wyłącznie dużo młodsi mężczyźni. "Czuję rozdźwięk między tym, jak widzę siebie sama i jak ludzie mogą mnie widzieć, gdy idę ulicą. Na pewno myślą: 'Starsza pani', a ja czuję sie młodziej niż kiedykolwiek" - opowiada "Guardianowi".
Niezapomniana Jenny Fields – matka tytułowego bohatera "Świata według Garpa", szalona Alex Forrest, opętana uczuciem do cudzego męża ("Fatalne zauroczenie"), przebiegła markiza De Merteuil ("Niebezpieczne związki"), wreszcie okrutna Cruella de Mon, spragniona futra z dalmatyńczyków. To tylko te najbardziej znane, ikoniczne już bohaterki, w jakie wcieliła się Glenn Close.
Historia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej dowodzi, że w tym roku przyszedł czas na od dawna zasłużonego Oscara właśnie dla niej. Ma siedem nominacji do złotej statuetki na koncie, a nigdy nie dostała Oscara, choć krytycy wyliczyli, że powinna mieć na koncie przynajmniej dwa, a nawet i trzy. Tyle samo, co jej przyjaciółka Meryl Streep, z którą zresztą często jest mylona. Oprócz zewnętrznego podobieństwa do Meryl zbliża ją również skala talentu.
Close i Streep mają zresztą więcej podobieństw, o czym później. "Subtelna" różnica sprawia jednak, że to Meryl, a nie Glenn błyszczy na hollywoodzkim panteonie jako megagwiazda. To trzy Oscary na koncie, podczas gdy równie utalentowana Close nie mogła dotąd poszczycić się żadnym. "To wielki wstyd dla Akademii, że jedna z największych aktorek współczesnego kina nie doczekała się jeszcze złotej statuetki" – grzmiał przy okazji premiery jej najnowszego filmu "The Hollywood Reporter". Wtórowało mu wielu znanych filmowców.
Branża najwyraźniej usłyszała te głosy i zgodziła się z nimi, czego dowodzi przedoscarowy sezon nagród, z których większość – od Gildii Aktorów Amerykańskich poczynając, na Złotych Globach kończąc – zgarnęła Close za rolę w filmie "Wife" (Żona).
I choć rola tytułowej żony, stłamszonej przez patriarchat, podporządkowującej całe swoje życie mężowi, nie może się równać z poprzednią kreacją Close w "Albercie Nobbsie", nikt nie ma wątpliwości, że pora uhonorować wreszcie Oscarem wielką damę kina.
Trzy razy naprzeciw Meryl
Śledzący oscarowe zmagania wiedzą doskonale, że najwybitniejsza nawet rola to tylko jeden z elementów w oscarowej machinie. O wygranej w równym stopniu decydują panujące wśród akademików mody czy skuteczność kampanii. Stąd długa lista nazwisk legend ekranu bez statuetek, które miały mniej szczęścia niż ich koledzy.
Dziś mamy dwie drogi wiodące do statuetki za kreację aktorską. Tą najbardziej oczywistą jest wybitna rola – najlepiej w najważniejszym filmu roku, która jednak, jak wiemy, nie zawsze oznacza Oscara. Druga droga pojawia się wówczas, gdy do członków Akademii dociera, że wstyd, iż po tylu nominacjach i wielkich rolach on (lub ona) ciągle pozostają bez Oscara. Szczęśliwcami okazują się ci, których "krzywda" (brak Oscara) jest tak spektakularna, że staje się o niej głośno. Tak jak w przypadku Glenn Close, siedmiokrotnie zignorowanej przez Akademię.
Ten ostatni raz – w 2011 roku, gdy w filmie "Albert Nobbs" wcieliła się genialnie w kobietę, która udaje mężczyznę dla zdobycia posady, przelał czarę goryczy. By było pikantnie, Oscar (wtedy trzeci z kolei) powędrował wówczas do siedzącej obok na gali przyjaciółki, Meryl Streep, która rolą w "Żelaznej damie" sprzątnęła go sprzed nosa Glenn. Trudno wyrokować, czyja kreacja bardziej zasłużyła na honor, bo obie były mistrzowskie. Dziś mówi się o tym, że należałoby czasem przyznawać je ex aequo. Taka sytuacja miała jednak miejsce tylko raz, w 1968 roku. Okazji do nagrodzenia Glenn było poza tym tak wiele, że usprawiedliwianie Akademii jest nie na miejscu.
Kto pamięta 1988 rok (pierwsze starcie Glenn nominowanej za "Fatalne zauroczenie" z Meryl Streep nominowaną za "Chwasty"), nawet nie kojarzy już zwycięskiej roli Cher w filmie "Wpływ księżyca". "Fatalne zauroczenie" stało się za to filmem kultowym, a rola Glenn trafiła do pierwszej piątki "najlepszych kreacji czarnego charakteru w historii". Rok później Meryl i Glenn zmierzyły się ponownie (pierwsza nominowana za rolę w zapomnianym "Krzyku w ciemności", druga - za genialną kreację markizy w "Niebezpiecznych związkach"). Obie pokonała Jodie Foster rolą w "Oskarżonych", znacznie mniej wyrafinowaną niż kreacja Close.
Dowcipy i memy dotyczące ostentacyjnego wręcz pomijania przez Akademię latami Leonardo DiCaprio, któremu nawet za rolę życia w "Wilku z Wall Street" nie przyznano statuetki, znają wszyscy. Oburzenie branży było tak wielkie, że kolejna, piąta nominacja dla aktora za rolę w najwyżej średniej "Zjawie" nareszcie zakończyła się Oscarem. Mimo że akurat w tym filmie Leo nie miał okazji udowodnić, na co go stać. Statuetkę odebrano jako zadośćuczynienie za pominięte role, a nade wszystko za "Wilka...".
Ten mechanizm funkcjonuje w Akademii od zawsze. Otrzaskani z historią kina kojarzą trzykrotną z rzędu przegraną Elizabeth Taylor i zakończony awanturą brak statuetki za wielką rolę w "Kotce na gorącym blaszanym dachu". Zbesztana przez krytyków i fanów gwiazdy Akademia w ramach "przeprosin" przyznała Liz statuetkę za nieporównywalnie słabszą rolę w "Butterfield 8". Ale Taylor miała wówczas niespełna 28 lat, a kilka lat później odebrała kolejnego Oscara za film "Kto się boi Virginii Woolf?".
Być może będzie tak jak z Paulem Newmanem? Po siedmiu nominacjach w końcu wygrał Oscara za ósmą – w "Kolorze pieniędzy". Była to znowu bardziej nagroda za całokształt dokonań, z naciskiem na rolę w "Werdykcie", po którym uznano, że skandalem jest brak Oscara dla pięknego Paula.
Rodowy pierścionek i sekta
Choć twierdzi, że nagrody nigdy nie były dla niej ważne, dzień przed ogłoszeniem oscarowych nominacji Glenn założyła rodowy pierścionek babci. Przyniósł jej szczęście, gdy ubiegała się o swoją pierwszą rolę, więc może i tym razem zadziała. Jest widoczny na wszystkich zdjęciach aktorki z ostatnich tygodni, najwyraźniej więc nie rozstaje się z nim.
"Babcia ze strony matki, do której należał, była piękną, mądrą kobietą i marzyła właśnie o aktorstwie. Druga miała piękny głos i mogła robić karierę piosenkarki. Żadna z nich nie robiła tego, co kochała, bo było to wtedy nie do pomyślenia. Moja mama cudownie pisała, ale własne marzenia poświęciła dla wspierania ojca. Tak więc, gdy mowa o osobistym spełnieniu, odbierając nagrodę, robię to w imieniu trzech pokoleń kobiet w mojej rodzinie" – wyrzuciła z siebie jednym tchem, odbierając Złoty Glob. Dziki aplauz podczas wręczania go Glenn to dowód na to, że branża chce, by Akademia poszła w końcu w ślady organizatorów Globów.
Glenn Close urodziła się w 1947 roku w Greenwich w stanie Connecticut jako córka wybitnego chirurga. William Close wywodził się ze słynnej dynastii Taliaferros z Wirginii, założycieli stanu w XVII wieku. Jej dziadek Edward Bennett Close był dyrektorem Stowarzyszenia Szpitali Amerykańskich i milionerem, a to dzięki małżeństwu z Marjorie Merriweather Post – dziedziczką fortuny General Food – która większość majątku przeznaczała na dzieła sztuki.
Glenn we wczesnym dzieciństwie mieszkała z rodzicami w Greenwich w domu dziadków ze strony matki. Babcia, niedoszła aktorka, zaszczepiła wnuczce miłość do sztuki. Czas spędzony z nią w Connecticut, na łonie natury, kojarzy się Glenn z nieskrępowaną zabawą i odgrywaniem wymyślanych postaci. – To jeden z powodów, dla których aktorstwo zawsze wydawało się tak dla mnie naturalne – wspomina Close. – Zawdzięczam to babci.
O swoim dzieciństwie i dorastaniu mówi oszczędnie, że było "skomplikowane". Gdy miała siedem lat, rodzice dołączyli do Moral Re-Armament (MRA), ruchu założonego przez amerykańskiego fundamentalistę ewangelicznego, w którym pozostawali przez piętnaście lat. Ruch miał chrześcijańskie korzenie, ale stanowił pomieszanie wielu religii. Wychwalał cztery absoluty: uczciwość, czystość, bezinteresowność i miłość, w rzeczywistości będąc opresyjnym wobec swoich członków. Glenn i jej rodzeństwo nie mogli brać lekcji tańca ani należeć do chóru, nad czym rozpaczała. MRA nie akceptował współczesnej kultury. W niedawnym wywiadzie dla "The Hollywood Reporter" Glenn określiła MRA jako "sektę, która kontrolowała każdy aspekt życia członków", a czas w niej spędzony nazwała codzienną walką o przetrwanie. Dopiero, gdy osiągnęła pełnoletniość, udało jej się stamtąd wyrwać – jak mówi – dzięki pragnieniu zostania aktorką. "Wybaczyłam moim rodzicom, bo mieli swoje powody, aby robić to, co zrobili. To miało paskudny wpływ na ich dzieci, ale wszyscy staramy się jakoś przeżyć, prawda?" – tłumaczy.
Jasną stroną MRA było to, że uczyła otwierania się na życie w społeczności i zaangażowania w politykę, także międzynarodową. W 1960 roku ojciec Glenn udał się z misją do belgijskiego Konga. Tubylcy właśnie świętowali odzyskanie niepodległości, ale piekło miało się tam dopiero rozpętać. Będąc jedynym chirurgiem w okolicy podczas rewolucji, William Close spotkał młodego kongijskiego żołnierza o imieniu Mobutu, który 6 lat później po zamachu stanu, już jako Mobutu Sese Seko, zmienił się w dyktatora. Zgromadził w swoim ręku ogromny majątek, stosując wyzysk i korupcję. Wcześniej mianował Close’a osobistym lekarzem i dyrektorem ds. bezpieczeństwa.
Ojciec Glenn po jakimś czasie uciekł stamtąd, jednak wrócił, bo ogrom cierpienia, jaki zobaczył, nie pozwalał mu zapomnieć o tym miejscu. Mobutu obiecał mu pomoc w stworzeniu przenośnego szpitala. Ściągnął dlatego do Afryki rodzinę, adoptowali też z żoną piąte dziecko – afrykańskiego chłopca Timbu. Glenn krążyła między Afryką i Szwajcarią, gdzie posłano ją do prestiżowej szkoły. Close senior, który potem opisał to w swoich czterech książkach, odegrał kluczową rolę w powstrzymaniu wybuchu epidemii wirusa Ebola w Kongu (wówczas Zair) w 1976 roku, doprowadzając najpierw do zidentyfikowania choroby, a potemzajmując się leczeniem najcięższych przypadków. Do pomocy miał niewielki personel, w tym kilka sióstr zakonnych. "Traktował ludzi z szacunkiem i zrozumieniem ich kultury. Był magnetycznym, charyzmatycznym facetem" – wspominają współpracownicy. W 1977 roku, zdruzgotany korupcją jakiej dopuszczał się Mobutu, wyjechał mimo jego próśb z Konga. Osiadł z żoną w Big Piney w amerykańskim Wyoming, gdzie został wiejskim lekarzem, o czym zawsze marzył.
Glen po powrocie do kraju w połowie lat sześćdziesiątych dołączyła do organizacji "Up With People", działającej na rzecz przełamywania barier kulturowych poprzez wolontariat i występy muzyczne. Po ukończeniu Rosemary Hall (elitarna prywatna szkoła z internatem, której absolwentem był m.in. prezydent John F. Kennedy) zaczęła studiować aktorstwo i antropologię na College of William and Mary. Była już wówczas po rozwodzie z pierwszym mężem, gitarzystą i kompozytorem Cabotem Wade'm, którego poślubiła w wieku lat 20.
Na ostatnim roku studiów wybrała oczywiście aktorstwo. Szybko trafiła na Broadway, gdzie zadebiutowała w produkcji "Love for Love". Obdarzona nie tylko talentem aktorskim, ale i świetnym głosem, występowała głównie w musicalach, za które odebrała trzy Nagrody Tony – tę najcenniejszą jako Norma Desmond za "Sunset Boulevard" w reżyserii Andrew Lloyda Webbera. Dziś, po niemal 40 latach, negocjuje rolę w musicalu będącym filmową adaptacją tamtej, broadwayowskiej wersji utworu.
W 1980 roku właśnie na Broadwayu zobaczył ją reżyser George Roy Hill (twórca kultowego "Żądła") i zaprosił wraz z Robinem Williamsem na plan filmu "Świat według Garpa".
Świat według Glenn
W ten sposób w wieku dla aktorki już dojrzałym, mając 35 lat, zadebiutowała w kinie w adaptacji bestsellerowej powieści Johna Irvinga, która stała się dla niej furtką do wielkiej kariery. Zagrała matkę Williamsa, choć była od niego starsza tylko o cztery lata.
Opowieść o życiu pisarza S.T.Garpa, będąca autoparodią literackiej drogi samego autora, utrzymana w duchu Hrabala, była wielkim aktorskim popisem Close w roli Jenny Fields – pielęgniarki, która "ujeżdża" swojego pacjenta sierżanta Garpa z nieustającą erekcją. Tak spełnia swoje marzenie – zostaje matką bez konieczności poślubiania mężczyzny. Życie Garpa – przyszłego pisarza – śledzimy od najmłodszych lat. Pisarką zostaje też Jenny, która po publikacji powieści "Seksualnie podejrzana" staje się niechcący ikoną feminizmu.
Nieprawdopodobne perypetie bohaterów, ujęte w karykaturalnym skrócie lęki i zagrożenia ówczesnego społeczeństwa, to prawdziwie olśniewająca i wzruszająca historia. Gwiazdą filmu miał być Williams, ale to Glenn dostaje swoją pierwszą nominację do Oscara. A zaraz potem kolejną – za rolę w "Wielkim chłodzie" Lawrence’a Kasdana – historii przyjaciół z college'u, którzy spotkają się po latach po śmierci jednego z przyjaciół i konfrontują plany z czasów studenckich z tym, co osiągnęli. Po drugiej nominacji natychmiast pojawiła się trzecia – tym razem za dramat "Urodzony sportowiec" (1984) Barry’ego Levinsona, gdzie partnerowała Robertowi Redfordowi.
W 1985 roku wystąpiła w prawniczym thrillerze "Zębate ostrze" u boku Jeffa Bridgesa. Początkowo do roli wybrano Jane Fondę, ale grymasiła, więc zastąpiono ją Close. Producent był temu przeciwny. Uważał, że jest "zbyt brzydka" (czy ktoś pamięta, jak z tego samego powodu wielki Carlo Ponti wygnał z castingu do "King Konga" młodą Meryl Streep?). Reżyser Richard Marquand stanął jednak u boku Glenn. Studio było też zadowolone z jej pracy. Film zyskał dobre recenzje i zarobił 40 milionów dolarów, co w połowie lat 80. było kasowym sukcesem.
Nóż z "Fatalnego zauroczenia"
Przyjaciele twierdzą, że choć uchodzi za twardzielkę, w rzeczywistości Glenn jest niezwykle ciepłą, empatyczną osobą, a pod maską srogości skrywa lęk. Introwertyczna, zamknięta w sobie, udziela wywiadów tylko wtedy, gdy naprawdę musi, jak choćby teraz – jako faworytka do najważniejszej nagrody za rolę kobiecą.
"Najważniejszą rzeczą, jaką mam w domu, jest nóż z 'Fatalnego zauroczenia' . Zawiesiłam go w mojej kuchni. To mój sposób na powiedzenie wszystkim: 'Nie żartujcie ze mną'" – tłumaczyła ze śmiechem dziennikarzom, którzy przyjechali nakręcić z nią wywiad.
"Fatalne zauroczenie" (1987) i rolę Alex Forrest, która przeżywa namiętny romans z ojcem i mężem rodziny, a gdy on z nią zrywa, próbuje zniszczyć mu życie, nazywa jednym z najważniejszych filmów w swoim dorobku. Także z osobistych powodów. Film był ogromnym sukcesem kasowym, a Glenn otrzymała za rolę czwartą już nominację do Oscara. Był też fenomenem socjologicznym – spopularyzował określenie "bunny boiler". Oznacza ono niestabilną psychicznie kobietę, która odrzucona przez kochanka, mści się na nim i na jego bliskich.
Glenn ubolewa nad tym, że wbrew jej prośbom, pod naciskiem producenta, Adrian Lyne zmienił zakończenie. Jej bohaterka w finale okazuje się być psychopatką i ostatecznie ginie. Pierwotnie miała ocaleć i trafić do zakładu psychiatrycznego, zaś grany przez Michaela Douglasa niewierny mąż miał zostać porzucony przez żonę. Najbardziej bolało ją, że osoba mające zaburzenia psychiczne pokazana została jako niebezpieczna dla otoczenia. Dla aktorki, która dziś opiekuje się siostrą cierpiącą na chorobę afektywną dwubiegunową ważne jest, by nie myślano w ten sposób o ludziach zmagających się z chorobami psychicznymi. Chora siostra Glenn jest przy tym osobą niezwykle wrażliwą i uzdolnioną pisarką. Na powracającą depresję cierpiały też mama i babka aktorki, zaś ukochany wujek zmagał się ze schizofrenią. Z depresją, a potem też z uzależnieniami całe życie walczył jej serdeczny przyjaciel z planu "Świata według Garpa" Robin Williams, którego samobójstwo ogromnie przeżyła.
Pod wpływem tych wydarzeń aktorka rozpoczęła walkę ze stygmatyzowaniem osób cierpiących na zaburzenia psychiczne. Czyni to w ramach organizacji Bring Change to Mind, której jest założycielką i przewodniczącą. Przeznacza spore sumy z filmowych gaży na jej rozwój, organizuje aukcje i zbiórki charytatywne.
W 2013 roku Close spotkała się w Białym Domu z prezydentem Barackiem Obamą, uczestnicząc w pracach nad nową ustawą o zdrowiu psychicznym, która zapewniła ponad 1,1 mld dolarów dodatkowych funduszy na udoskonalenie systemu opieki psychiatrycznej w USA. Rok później aktorka otrzymała nagrodę Health Hero za wkład w inicjatywy dotyczące zdrowia psychicznego.
Korzystając z oscarowego zamieszania wokół własnej osoby, namawia właśnie producentów "Fatalnego zauroczenia" z Paramount Pictures na remake filmu – nakręcony jednak z punktu widzenia jego bohaterki – Alex Forrest. Gotowa jest też włączyć się w prace nad scenariuszem i w działania producenckie. Być może się uda.
Feministka mimo woli?
Glenn Glose przyznaje, że w jakimś sensie na jej ewolucję jako kobiety – wychowanej w patriarchalnej rodzinie, dziś zdeklarowanej feministki – spory wpływ miały role, jakie dostawała. Począwszy od debiutanckiej we wspomnianym "Świecie według Garpa", aż po ostatnią w "Żonie", gdzie jej bohaterka w finale znajduje w sobie siłę, by wreszcie sprzeciwić się mężowi, któremu zapewniła nie tylko wygodne życie, ale również karierę zawodową.
Do ulubionych ról Glenn Close należy też wspomniana już w kostiumowym filmie Stephena Frearsa, będącym adaptacją głośnej powieści Pierre'a Choderlosa de Laclos pod tym samym tytułem "Niebezpieczne związki". Fabuła osnuta została wokół intrygi granej przez Close markizy Isabelle de Merteuil, która proponuje byłemu kochankowi, wicehrabiemu Valmont (John Malkovich), że spędzi z nim noc, jeśli on dostarczy jej dowód zdrady pewnej bogobojnej mężatki. Z czasem sprawa się komplikuje, a jej bohaterka okazuje się być tak wyrafinowaną intrygantką, po trupach zmierzającą do celu, że aż przeraża swoją bezwzględną determinacją czynienia zła. Potrafi się przy tym odpowiednio usprawiedliwić, mówiąc: "Urodziłam się, by zwyciężyć waszą płeć i mścić się za moją". Glenn na poły żartobliwie przyznaje, że patrząc na historię kobiet w jej rodzinie, mogłaby ten cytat uczynić swoim credo w relacjach z mężczyznami, mimo że – jak mówi – ma dobre relacje z płcią przeciwną.
Podczas uroczystości wręczania Złotych Globów Glenn Close przyznała, że grając w "Żonie", miała przed oczami swoją inteligentną, literacko uzdolnioną mamę, która poświęciła, jak jej bohaterka, całe życie rodzinie i wspieraniu ojca. "Umierając, tuż przed śmiercią, powiedziała do mnie: "Zobacz Glenn, ja sama niczego w życiu nie osiągnęłam". Powiedziałam jej wtedy, że stworzyła kochającą się, dużą rodzinę, ale wtedy usłyszałam: "Nie, nie o to chodzi. Trzeba coś robić wyłącznie dla siebie". Glenn obiecała sobie wówczas, że ona pod koniec życia nie będzie miała powodu, by tak myśleć.
Ma za sobą trzy nieudane małżeństwa i zaznacza, że nie rozumie kobiet, które kurczowo trzymają się mężczyzn w obawie przed samotnością. Mówi, że żyjemy w epoce kryzysu męskości. "Wyszło na jaw, że określenia 'słaba płeć' zupełnie nie odnosi się do kobiet" – podkreśla. Drugie małżeństwo z Jamesem Marlasem – finansistą, trwało równie krótko (1984-87) jak pierwsze i również okazało się pomyłką. Podczas pracy nad "Fatalnym zauroczeniem" związała się z producentem Johnem Starke, z którym ma jedyną córkę – Annę, również aktorkę. Niezwykle urodziwa 31–latka wystapiła w "Żonie" po raz pierwszy na ekranie wspólnie z mamą, wcielając się w bohaterkę Glenn z młodości. Jej rodzice nigdy jednak nie stali się małżeństwem.
Po raz trzeci Close wyszła za mąż w 2006 roku za znanego biznesmana Davida Evansa Shawe'a. To małżeństwo trwało najdłużej, bo niemal dekadę, ale w końcu para rozstała się w roku 2015. Glenn podkreśla, że trwały związek z jednym mężczyzną i dziećmi zawsze był jej marzeniem, ale skoro nie wyszło, nie należy rozpaczać, tylko iść dalej.
Ma niewielką grupę przyjaciół, ale wyznaje, że najbliższą przyjaciółką jest jej ukochana córka. "Annie jest niezwykła. Już jako trzylatka powiedziała mi: "Mamo, chcę żebyśmy zawsze były najbliższymi przyjaciółkami na świecie". I tak właśnie się dzieje. Annie nigdy nie przechodziła okresu nastoletniego buntu, nie sprawiała kłopotów. Może dlatego, że w przeciwieństwie do moich rodziców wychowywałam ją w poczuciu dużej swobody, ale i zaufania, którego nigdy nie zawiodła. Jestem szczęściarą" – opowiada.
Być jak mag
O swoim zawodzie mówi z dumą. Prawie z taką samą, jak o córce. "Bycie aktorem jest jak bycie magiem" – podkreśla i dodaje: "Sprawiasz, że ludzie wierzą w nieistniejące". Krytycy najbardziej chwalą ją za role czarnych charakterów, jak wspomniana wyżej markiza w "Niebezpiecznych związkach" czy Alex z "Fatalnego zauroczenia", umieszczona w ścisłej czołówce antybohaterów. No i oczywiście Cruella De Mon, za którą przepada.
Po złotej dekadzie lat 80. i serii oscarowych nominacji lata 90. okazały się dla niej mniej łaskawe. "Gdy skończyłam 45 lat, usłyszałam wprost w wytwórni: Potrzeba nam aktorek młodszych, ładniejszych i bardziej seksownych. Zrozumiałam. Postanowiłam, że nie będę błagać o role. Pojawią się albo nie" – przyznała.
Pojawiła się wspomniana Cruella ze "101 Dalmatyńczyków", a Glenn zagrała tę wredną postać tak przekonująco, że gdy przyszła w filmowym kostiumie na premierę filmu, najmłodsi widzowie uciekali z krzykiem. Zdobyła za tę kreację nominację do Złotego Globu, a potem zagrała w jej kontynuacji. Nieco wcześniej jedyny raz pojawiła się na planie filmowym z Meryl Streep w "Domu dusz", przesiąkniętej metafizyką adaptacji powieści Isabel Allende. Obie grały role drugoplanowe, ale ekipa podkreślała, że wzajemny podziw i szacunek obu wielkich aktorek nadawał ton ich pracy.
Potem zabrakło dla niej ciekawych propozycji na dużym ekranie. Nie sposób ukryć faktu, że monopol na role dla mocno dojrzałych kobiet w Hollywood ma Meryl Streep. Ale Glenn Close nigdy nie narzekała. Zajęła się produkcją filmową i zaczęła grać w filmach telewizyjnych oraz w serialach. W bardzo dobrych, takich jak choćby dramat "Układy", gdzie była bezwzględną, pozbawioną skrupułów właścicielką kancelarii prawniczej, znienawidzoną zarówno przez wrogów, jak i klientów. Czy ktokolwiek inny mógł zagrać tę rolę? Odebrała za nią Złoty Glob – drugi w karierze. Trzeci przyszedł jak wiemy w tym roku.
Po tej roli "The New York Times" napisał: "Nie ma aktora martwego lub żywego równie przerażającego jak uśmiechnięta Glenn Close". Ale w pewnym momencie zaczęła mieć dość postaci bezwzględnych kobiet. Zatęskniła za czymś zupełnie innym. A ponieważ producenci nie mieli jej nic do zaoferowania, postanowiła przenieść na ekran sztukę "The Singular Life of Albert Nobbs", w której grała w teatrze. Tak powstał "Albert Nobbs", w którym Glenn Close stworzyła jedną ze swoich najbardziej niesamowitych kreacji. Walczyła o ten film 15 lat. Jest też współautorką scenariusza i napisała słowa do piosenki przewodniej, którą wykonała Sinead O'Connor.
Akcja dzieje się w XIX–wiecznej Irlandii, a film opowiada o kobiecie, która w imię lepszego życia postanawia udawać mężczyznę, by utrzymać prestiżową pracę kelnera w eleganckim hotelu w Dublinie. Sam obraz nie jest może dziełem wybitnym czy przełomowym, ale już kreacja Close, stawiająca pytania i o kwestie feminizmu, i o transseksualizm, a wreszcie wzruszająca naiwnością głównego bohatera/bohaterki, zapada głęboko w pamięć i robi piorunujące wrażenie. Billy Wilder zwykł mawiać, że każdy facet w wypchanym biustonoszu, na szpilkach i w dobrze dobranej peruce potrafi udawać kobietę, ale mało która kobieta jest w stanie przekonująco zagrać mężczyznę. Wielka szkoda, że odszedł, nim mógł zobaczyć Glenn Close jako mężczyznę.
Nie sposób przemilczeć faktu, że w porównaniu z trudną, zniuansowaną rolą Alberta Nobbsa ta ostatnia, w "Żonie", dobrym, choć przewidywalnym filmie, dla wielkiej Glenn to był zwykły "pikuś". Największy atut filmu stanowią właśnie kreacje aktorskie – jak zwykle niezawodnej Glenn oraz Jonathana Pryce'a, który zagrał jej męża, literackiego noblistę.
Wybitna amerykańska filmoznawczyni Cari Beauchamp przyznała niedawno: "Kiedy patrzysz na 10 najlepszych aktorek ostatnich 90 lat, odkąd pojawił się w filmie dźwięk, najpierw widzisz Bette Davis i Katharine Hepburn, a potem oczywiście Meryl Streep. I w końcu dociera do ciebie, że jeszcze kogoś ci na tej liście brakuje. Powiem ci kogo – Glenn Close!".
Miejmy nadzieję, że wie o tym również Amerykańska Akademia Filmowa.