To jest historia, która pozornie nie pasuje do Sądu Najwyższego. To opowieść z wartką akcją, nagłymi zwrotami, zaskakującą dramaturgią i niejednoznacznymi bohaterami. To starcie dwóch grup, z których każda jest przekonana, że walczy po dobrej stronie. Tyle że jedna z tych grup już wie, że pewnie to starcie przegra. Odtwarzamy krok po kroku kulisy tych zdarzeń.
Zwątpienie
Był moment, kiedy część sędziów Sądu Najwyższego chciała się poddać. Dość szybko, już w drugim dniu obrad. Ale ta jedna scena zmieniła bieg wydarzeń.
Za zielonym sędziowskim stołem, w największej sali Sądu Najwyższego, na podwyższeniu siedzi przewodniczący. To Kamil Zaradkiewcz, wskazany przez prezydenta do wykonywania obowiązków pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Do stołu zbliża się Krzysztof Rączka. To sędzia Sądu Najwyższego, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, były dziekan tamtejszego Wydziału Prawa. Prosi o głos. Między nim a Kamilem Zaradkiewiczem dochodzi do burzliwej wymiany zdań. Zaradkiewicz nie chce dopuścić Rączki do głosu, oskarża go o "rażące zachowania". - Pan mógłby odbierać głos, gdyby był w Sejmie, a to jest Zgromadzenie Ogólne Sądu Najwyższego! I proszę nie wprowadzać atmosfery drylu wojskowego! - grzmi sędzia Rączka. - Proszę o powstrzymanie się od tak rażących zachowań - odpowiada Zaradkiewicz, ale głosu i tak mu nie udziela.
Ta scena zszokowała sędziów. Do takich utarczek słownych i takiego traktowania wcześniej w Sądzie Najwyższym nie dochodziło. - My już poznaliśmy temperament sędziego Rączki, to jedna sprawa. Ale takiego "szturchania" sędziów Sądu Najwyższego przez pana Zaradkiewicza nikt się tu nie spodziewał - mówi nam jeden z prawników pracujących w SN.
Część sędziów dodaje, że do tej pory uznawała siebie za "nieprzekonanych", ale od tego momentu ramię w ramię stanęli po stronie "starych", ostatecznie tworząc w Sądzie większość sprzeciwiającą się metodom pracy Kamila Zaradkiewicza.
Niewielka część zwątpi później jeszcze drugi raz. Ale znów zmieni zdanie, trzeciego dnia obrad, gdy okaże się, że Kamil Zaradkiewicz sam ustali skład komisji liczącej głosy. Za swój pierwszy duży sukces część sędziów uzna też ustąpienie z funkcji wykonującego obowiązki Pierwszego Prezesa SN przez Kamila Zaradkiewicza.
Cztery dni wielogodzinnych obrad Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego nie przyniosły odpowiedzi na pytanie, którzy sędziowie zostaną kandydatami do fotela pierwszego prezesa. Wszystko zaczęło się w piątek, 8 maja. Przez dwa dni, w piątek i sobotę nie udało się nawet wybrać komisji liczącej głosy. Dwa kolejne głosowania nad powołaniem tej komisji też nie przyniosły rezultatu. Zasady przeprowadzenia trzeciego głosowania zmienił sam Kamil Zaradkiewicz. Kiedy okazało się, że i ono poszło nie po jego myśli, w sobotę wieczorem natychmiast ogłosił przerwę. Pat zdawał się nie mieć końca.
Trzeciego dnia, we wtorek 12 maja, jak opisują sędziowie, Zaradkiewicz otworzył kopertę i samodzielnie ustalił skład komisji skrutacyjnej, a ta przystąpiła do liczenia głosów. Sędziowie wskazali dziesięć osób, z których ostatecznie wybiorą piątkę kandydatów. Lista z ich nazwiskami przesłana zostanie prezydentowi i to on jednoosobowo wybierze nowego pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Posiedzenie odroczono do środy.
- Chcemy wyłonić kandydatów w transparentnej procedurze - zapewnia w rozmowie z TVN24 Bohdan Bieniek, sędzia Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Dlatego już od pierwszych chwil zgromadzenia grupa sędziów domagała się do Kamila Zaradkiewicza określenia jasnych i przejrzystych reguł prowadzenia obrad i późniejszego głosowania nad wyborem kandydatów.
Tuż po kolejnym wznowieniu obrad w środę Zaradkiewicz poprosił prezydenta o zmianę regulaminu Sądu Najwyższego. Pat i diametralna różnica zdań między sędziami całkowicie sparaliżowały obrady. Zaradkiewicz liczył na to, że prezydent uszczegółowi regulamin.
W piątek niespodziewanie Zaradkiewicz zrezygnował z funkcji wykonującego obowiązki pierwszego prezesa. Prezydent powołał w jego miejsce profesora Aleksandra Stępkowskiego, jednego z nowych sędziów Sądu Najwyższego.
To tylko skrót jednego z najbardziej dramatycznych posiedzeń sędziów, jakie kiedykolwiek miało miejsce w Sądzie Najwyższym. Odtworzyliśmy, jak krok po kroku przebiegały obrady, na które patrzy cały prawniczy i polityczny świat.
Piątek, 8 maja. Głosy liczą "nowi"
Już pierwsze piątkowe głosowanie nad wyłonieniem komisji skrutacyjnej pokazuje, że sędziowie podzielą się na dwie grupy. Zgodnie z przepisami w komisji ma zasiadać jeden sędzia z każdej izby Sądu Najwyższego. Szybko okazuje się, że do liczenia głosów zgłaszają się tylko "nowi". Dopóki warunki zgromadzenia nie zostaną jasno określone, "starzy" nie chcą w tych procedurach uczestniczyć.
- Nie wyrażam zgody na kandydowanie w posiedzeniu prowadzonym w takim trybie, bez regulaminu, bez porządku obrad i takimi metodami - zdecydowanie oświadcza sędzia Dawid Miąsik z Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Sędziowie protestują. Domagają się od Zaradkiewicza ustalenia jednoznacznych i zgodnych z prawem zasad, na podstawie których będą dalej procedować.
Zaradkiewicz nie odpuszcza. Mówi sędziom, że reguły są dla niego jasne, a jeżeli pojawiać się będą wątpliwości, to on będzie je rozstrzygać na bieżąco. Dziennikarze nie słyszą tych słów, bo Zaradkiewicz nie zgadza się wpuścić kamer do sali obrad. To relacja sędziów. Ale następnego dnia, w sobotę, kamery są już w środku. To wtedy głos zabiera sędzia Marta Romańska: "Pan oświadczył, że to pan będzie na bieżąco, ad hoc ten porządek ustalał". Zaradkiewicz nie zaprzeczył.
Kiedy pierwszy dzień obrad kończy się po godzinie 21, sędziowie pospiesznie opuszczają budynek przy placu Krasińskich. Widać zdenerwowanie. Są zaskoczeni. - Pan (Kamil) Zaradkiewicz przekonał się, że nie jest w stanie skutecznie przeprowadzić nawet zgromadzenia sędziów - mówi jeden z sędziów Izby Cywilnej.
Sobota, 9 maja. Dwie "poranione" grupy
Drugiego dnia sytuacja nie wydaje się poprawiać. W jednej z sal zbiera się dość duża grupa sędziów. To wtedy zapada decyzja, że złożą oficjalny wniosek o ustalenie zasad przebiegu zgromadzenia. Jeszcze nie wiedzą, ilu ich jest, zbierają podpisy. Szybko okazuje się, że mają większość. Nieznaczną.
Wniosek składa sędzia Marta Romańska. Widnieją pod nim podpisy 49 sędziów. W zgromadzeniu bierze udział 97 osób, a więc "starzy" sędziowie mają na razie większość.
- Na sali są dwie bardzo poranione strony sporu - mówi w trakcie sobotnich obrad sędzia Wiesław Kozielewicz. - Z jednej strony grupa "starych sędziów", którzy byli obrażani, zniesławiani przez osoby tworzące tak zwane miasteczko w 2016 i 2017 roku (grupa protestujących przed Sądem Najwyższym - przyp. red). Z drugiej strony są "młodzi sędziowie" - postponowani, obrażani po wręczeniu prezydenckich nominacji (Andrzeja Dudy – red.) - jednoznacznie kreśli oś sporu sędzia Wiesław Kozielewicz.
Sędzia Kozielewicz jednoznacznie opisuje to, o czym w sądzie mówiło się od dawna. Nigdy jednak ten podział nie przyjął tak formalnego charakteru.
"Starzy" sędziowie to ci powołani do Sądu Najwyższego jeszcze przed zmianami w sądownictwie autorstwa PiS. "Nowi" to wybrani niedawno, przy udziale nowej Krajowej Rady Sądownictwa, tej wybranej głównie przez polityków partii władzy. - Przykro mi, że uczestniczę w tak gwałtownym, radykalnym, bezpardonowym sporze - ocenia Wiesław Kozielewicz, choć jego akurat część sędziów określa jako "starego, który coraz częściej sympatyzuje z nowymi".
W imieniu grupy "starych" głos zabierają najczęściej znani sędziowie: Rączka, Romańska i Bieniek. Głosem tych "nowych" jest najczęściej Joanna Lemańska, prezeska nowej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Dwa dni obrad nie przynoszą żadnego efektu. Konflikt i emocje narastają. Sędziowie trzeci raz próbują ustalić skład komisji skrutacyjnej, ale efekt głosowania nie podoba się Kamilowi Zaradkiewiczowi. Ten natychmiast ogłasza przerwę i znów odracza zgromadzenie.
To wtedy w Sądzie pojawiają się pierwsze publiczne wzajemne oskarżenia dwóch grup sędziów.
- To nie jest tak, że nie jest możliwe proceduralnie przeprowadzenie wyborów, tylko nie ma woli skutecznego ich przeprowadzenia - oskarża "starych" sędzia Lemańska. Część "nowych" sędziów jednoznacznie zarzuciła "starym" celowe przedłużanie obrad. - Mieliśmy do czynienia z wzorcowym przykładem obstrukcji. Tak zwani starzy sędziowie postanowili uniemożliwić wybór kandydatów na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego - ocenia Aleksander Stępkowski, "nowy" sędzia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Nie wie jeszcze, że za kilka dni to on zastąpi Kamila Zaradkiewicza.
Na korytarzach sądu słychać nawet próby wykpiwania "starych" i bagatelizowania powagi sprawy. - Jeśli sędzia Sądu Najwyższego nie jest w stanie samodzielnie podjąć decyzji, jakie znaczenie ma zakreślenie kółeczka przy numerze kandydata, to istnieje obawa, że będzie miał także poważne problemy przy podejmowaniu poważnych decyzji sędziowskich - drwi wśród dziennikarzy sędzia Adam Tomczyński. To nowy sędzia obsadzony w Izbie Dyscyplinarnej.
"Starzy" zapewniają, że nie chcą opóźniać obrad. Chcą mieć jedynie pewność, że wszystko odbywać się będzie zgodnie z prawem. - Chcemy wyłonić kandydatów w transparentnej procedurze - mówi w rozmowie z TVN24 sędzia Bohdan Bieniek.
Wtorek, 12 maja. Matematyka
Ostatecznie Kamil Zaradkiewicz sam ustala skład komisji skrutacyjnej. - Sędziowie byli nie tyle tą decyzją zdziwieni, co zniesmaczeni. To na pewno podcięło im skrzydła. Już wiedzieli, że Kamil Zaradkiewicz nie będzie uznawał stanowiska większości jako zdania całego Zgromadzenia - ocenia Karolina Wasilewska, która w TVN24 relacjonuje obrady.
W końcu wybrano 20 osób, które mogą zostać kandydatami zgromadzenia na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. 10 sędziów wyraziło zgodę na kandydowanie. Wśród nich są tacy, którzy uzyskali zaledwie jeden lub dwa głosy poparcia. Na najbliższym posiedzeniu, które zwoła pełniący obowiązki pierwszego prezesa, kandydaci odpowiedzą na pytania sędziów. Na koniec wybrana zostanie ostateczna piątka, która zaprezentowana zostanie prezydentowi.
Spór, jaki teraz rozegra się między zwaśnionymi stronami, dotyczyć będzie sposobu liczenia głosów. "Nowi" sędziowie chcą, by każdy sędzia miał tylko jeden głos. Zwycięża pięciu kandydatów z największą liczbą głosów. Matematyka nie jest tu skomplikowana - w takim systemie co najmniej jednego kandydata zdołają zgłosić "nowi" sędziowie. Ale to oznacza również, że kandydatem może zostać osoba z minimalnym poparciem. Także taką osobę będzie mógł wskazać prezydent.
"Starzy" chcą głosować inaczej. Uważają, że każdy kandydat powinien mieć poparcie większości. - Pierwszy prezes to taki kapitan reprezentacji w piłce nożnej. Kto powinien nim zostać? Niekwestionowany autorytet. Rzadko kiedy zostaje kapitanem osoba, która dopiero trafiła do reprezentacji - wyjaśnia sędzia Bieniek.
Zdaniem "nowych" sędziów ustawa o Sądzie Najwyższym i regulamin SN są w tej sprawie precyzyjne. "Każdy sędzia uczestniczący w głosowaniu może oddać tylko jeden głos" - mówi ustawa. Kandydatami stają się ci, którzy "uzyskali największą liczbę głosów" - czytamy. Ustawę zmieniło PiS mimo krytycznych opinii prawie całego prawniczego świata. Regulamin Sądu Najwyższego napisał prezydent.
Ale "starzy" mają wątpliwości, czy głosować należy łącznie, czy na wszystkich kandydatów razem. A może każdego zaakceptować osobno? - Jeśli przebieg wyborów będzie nasuwać wątpliwości, to wybrana osoba stale będzie działać w warunkach podważania jej legitymacji do sprawowania urzędu - ocenia sędzia Marta Romańska.
- Sytuacja, w której ta procedura doprowadziłaby do jakiegoś politycznego łupu w Sądzie Najwyższym, toby była makabra dla wszystkich obywateli - mówił na konferencji prasowej w Sądzie Najwyższym sędzia Włodzimierz Wróbel. To jeden z najsilniejszych kandydatów grupy "starych" sędziów.
13 maja. Apel do prezydenta
Kiedy w środę 13 maja już mało kto spodziewa się zwrotu akcji, Kamil Zaradkiewicz bezterminowo odracza obrady i pisze pismo do prezydenta. Ma w nim prosić o zmianę regulaminu sądu. Chaos i różnica zdań miedzy sędziami powoduje, że pat w Sądzie Najwyższym zdaje się być nierozwiązywalny.
Tego samego dnia kilkudziesięciu sędziów składa swój wniosek do prezydenta. Proszą o zmianę na stanowisku wykonującego obowiązki pierwszego prezesa. Skarżą się na sposób prowadzenia obrad Kamila Zaradkiewicza.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
15 maja. Nagły zwrot
Piątkowe przedpołudnie przynosi sensacyjne doniesienia: Kamil Zaradkiewicz sam rezygnuje. Prezydent na jego miejsce powołuje Aleksandra Stępkowskiego, skrajnie konserwatywnego "nowego" sędziego. - Moja rezygnacja jest stanowczym wyrazem protestu przeciwko nieustannym próbom uniemożliwiania sprawnego prowadzenia prac Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego - mówi Zaradkiewicz dziennikarzom.
Na korytarzach sądu słychać więc nie tylko umiarkowaną radość "starych" sędziów, ale nieoficjalnie mówi się, że także "nowym" nie podobał się sposób pracy Zaradkiewicza. Tyle że "starzy" uważali, że Zaradkiewicz wprowadza "wojskowy dryl", a "nowi", że prowadził obrady zbyt łagodnie.
- Rezygnacja Zaradkiewicza powinna nas cieszyć, ale zmiana na Stępkowskiego nie będzie zmianą kursu. Sędzia Stępkowski będzie działał tak samo, jeśli nawet nie bardziej kategorycznie - mówi nieoficjalnie sędzia Izby Pracy.
Aleksander Stępkowski nie jest postacią anonimową ani wśród prawników, ani polityków. To prawnik, współtwórca konserwatywnego Instytutu Ordo Iuris. W rządzie PiS był wiceministrem spraw zagranicznych. Do SN powołany został, nie czekając na wyrok europejskiego trybunału. Jako że otrzymał stanowisko po nominacji od nowej KRS, część prawników podważa jego sędziowski status.
Bez happy endu
- Mam poczucie, że właśnie oglądam zmierzch państwa prawa, zresztą może jesteśmy już trochę dalej - komentował sytuację w "Faktach po Faktach" w poprzednim tygodniu sędzia Michał Laskowski.
Po "nowych" sędziach widać, że są zmobilizowani i zdeterminowani. Po stronie "starych" można zauważyć, że niektórzy czują się zrezygnowani. - I tak wybiorą swojego. My tylko chcemy, żeby wszystko odbyło się zgodnie z prawem - mówi jeden z sędziów Izby Pracy i dodaje: - Nie wiem, jak ta historia się skończy, ale happy endu tu nie będzie. Coraz częściej słychać głosy wśród "starych", że kiedy tylko to wszystko się skończy, duża część odejdzie w stan spoczynku.
Wykonujący obowiązki pierwszego prezesa Aleksander Stępkowski wyznaczył dalszy ciąg obrad na piątek 22 maja.