Pięściarz wyprowadza cios z podobną siłą, jakiej potrzeba do rozbicia cegły. Uderzenie może mieć ciężar nawet kilkuset kilogramów. To musi boleć i musi siać spustoszenie w mózgu przeciwnika. - Powstają mikrourazy, dochodzi do ogromnych naprężeń naczyń. Może nastąpić nagłe niedokrwienie pnia mózgu i śmierć – przyznają zgodnie neurochirurdzy. Rosjanin Magomed Abdusalamow w swojej ostatniej walce przyjął ponad 300 takich ciosów, z czego większość na głowę. Przeżył, ale dziś jest sparaliżowany.
Krzysztof Zimnoch wymarzył sobie mistrzowski pas wagi ciężkiej, ale ambitne plany przynajmniej na jakiś czas wybił mu tydzień temu z głowy Joey Abell. Amerykanin to żaden bokserski geniusz, zbliża się do czterdziestki, bliżej mu więc do sportowej emerytury, ma dziewięć porażek na koncie. Ale to kawał chłopa, prawie dwa metry wzrostu i 120 kilogramów wagi. Gdy w trzeciej rundzie przyłożył, Krzysiek padł bezwładnie na ring. Nokaut. Do tej pory nie wie, co się stało.
- Nie pamiętam tego momentu. Kojarzę ciosy przed tym decydującym, czułem, że mocno bije, a tego ostatniego zupełnie nie. Zrobiłem tomografię głowy, wszystko jest w porządku, dobrze się czuję, choć pierwszego i drugiego dnia byłem trochę skołowany. Wiadomo, to były ciężkie ciosy. Ja się jeszcze nie spotkałem, żeby ktoś uderzał z taką siłą – opowiada mi Zimnoch.
Przed walką odgrażał się, że dopadnie Artura Szpilkę, który wielokrotnie ubliżał mu publicznie. Na razie musi dojść do siebie. – Może to potrwać kilka tygodni, może kilka miesięcy. Zobaczymy, co na to promotorzy. Ja chcę wrócić jak najszybciej – przyznaje.
Nie wiesz, gdzie jesteś
Na tej samej gali w Radomiu, drugi raz w historii polskiego boksu rozgrywanej na stadionie, piekielna siła schowana za rękawicą wywróciła Alberta Sosnowskiego. Kiedyś Albert próbował napsuć krwi nawet słynnemu Witalijowi Kliczce, ale w poprzednią sobotę pokonał go mało znany dotąd w bokserskim światku Łukasz Różański, dla którego była to dopiero siódma zawodowa walka.
"Dragon" chciał godnie odejść na emeryturę, pożegnać się zwycięstwem. Tymczasem wylądował na ringu już w pierwszej rundzie zupełnie zamroczony. On też został znokautowany. Trochę minęło, zanim stanął na nogi.
- Trafił mnie raz, chciałem pójść na wymianę, pokazać, że jestem twardy. Później drugi cios. Tracisz świadomość, nie wiesz, gdzie jesteś. Za chwilę świadomość wraca. Jest kilka rodzajów nokautów. Może być efektem kumulacji ciosów, takich z rundy na rundę. Albo gdy, jak w moim przypadku, nadlatuje cios, którego nie widzisz. Po raz kolejny okazało się, że boks to brutalny sport. Przyszły bolesna weryfikacja wieku i porażka, która smuci – przyznaje wyraźnie rozczarowany Sosnowski. Za dwa lata stuknie mu czterdziestka. Kończy z uprawianiem boksu, chce poświęcić się komentowaniu walk.
Dlaczego ringowy wojownik, po piorunującym ciosie, nagle traci kontakt z rzeczywistością? - Przyjmuje się, że dochodzi do zablokowania przewodzenia impulsów z pnia mózgu do kory mózgowej. To nie do końca pewne, ale mówi się, że dzieje się tak na skutek przenoszenia energii przez głowę na tkanki mózgu. To bardzo szybkie działanie. Proszę zauważyć, że pięściarz po nokautującym uderzeniu nie stoi na nogach, tylko momentalnie pada. Następuje wstrząśnienie mózgu i utrata przytomności - wyjaśnia krytyczny moment dla nokautowanego Zbigniew Czernicki z Zespołu Neurochirurgii Instytutu Medycyny Doświadczalnej PAN.
Nie ma precyzyjnych danych na temat liczby zgonów w ringu albo na skutek obrażeń w nim odniesionych. O takie wyliczenia pokusił się kiedyś dziennik "Bild". Niemieccy dziennikarze wskazali na 217 pięściarzy, którzy zmarli od 1945 do 2010 roku po walkach. Ale już inne dane, uwzględniające lata 1950-2007, mówią o 339 takich zawodnikach.
Jedno jest pewne. Każdego roku na ringu ktoś ginie. Latem ciężkiego nokautu nie przeżył Tim Hague. Sędzia przerwał walkę dopiero, gdy Kanadyjczyk trzeci raz padł na deski. Trafił do szpitala, po dwóch dniach lekarze stwierdzili śmierć mózgu.
Pół roku wcześniej tragicznie dla Kuby Moczyka zakończyła się debiutancka walka. Polak mieszkający w Anglii po dwóch mocnych ciosach w głowę stracił przytomność i już jej nie odzyskał. Diagnoza: wylew krwi do mózgu.
350 kilogramów na klacie
Wagę ciosu kilkanaście lat temu zbadali naukowcy z magazynu "British Journal of Sports Medicine". Przyjrzeli się siedmiu pięściarzom uczestniczących w igrzyskach olimpijskich i policzyli, że każdy z nich wkładał w uderzenie średnio niemal 3500 Niutonów. Ale do złamania cegły, jak podkreślili, wystarczy już siła rzędu 3200 niutonów. Dużo to czy mało?
- To tak, jakbyśmy na klacie albo policzku postawili sobie trzysta pięćdziesiąt kilogramów (przyciąganie ziemskie jednego kilograma to około 10 niutonów – red.). Będzie to niezbyt przyjemne, wręcz niebezpieczne. Siła, jak sama nazwa mówi, to miara ilości oddziaływania. W tym przypadku mamy rozpędzoną rękawicę bokserską, która szybko się porusza i swoje waży. Zwróćmy uwagę, że pięściarz wykonuje półobrót i przekazuje bezwładność nie tylko ręki i rękawicy, ale i całego ciała. Można liczyć, że mamy do czynienia z kilkunastoma kilogramami lecącymi na tę nieszczęsną ofiarę. Ta masa zatrzymuje się na bardzo krótkiej drodze, więc wyhamowanie masy wymaga bardzo silnego oddziaływania. Stąd się bierze tak duża siła – tłumaczy Krzysztof Turzyński z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Ale ciosy potrafią "ważyć" więcej. Zdaniem naukowców nawet do 600 kilogramów. Wytrwanie 10 rund w wadze ciężkiej może równać się przyjęciu na głowę już dziesiątek ton.
Powtarzające się uderzenia w głowę to śmiertelne zagrożenie dla pięściarza. – Mózg po uderzeniu działa na zasadzie zawirowania - przyspieszenia i opóźnienia. Zachowuje się inaczej niż głowa, bo ma własną bezwładność. Pamiętajmy, że kilkaset kilogramów jest zogniskowanych na małej przestrzeni, bo ci najlepsi pięściarze potrafią wygenerować taką siłę uderzenia. W chwili trafienia pięścią w głowę mózg uderza w wewnętrzną część czaszki, powstają mikrourazy. Równocześnie dochodzi do bardzo dużych naprężeń naczyń. Może nastąpić nagłe niedokrwienie pnia mózgu i śmierć – opisuje Marek Moskała, neurochirurg i ordynator Oddziału Neurochirurgii i Neurotraumatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. To ten sam profesor, który dziesięć lat temu zajął się czeskim skoczkiem Janem Mazochem po dramatycznie wyglądającym upadku w Zakopanem.
312 ciosów za 40 tysięcy
Rosjanin Magomed Abdusalamow przeżył. W listopadzie miną cztery lata od jego ostatniej walki. Przegrał jednogłośnie na punkty po wyniszczającej - i to dosłownie - wojnie. Pokonał go Kubańczyk Mike Perez, późniejszy dwukrotny pretendent do pasa mistrzowskiego największej federacji WBC. Jatka trwała 40 minut, na ciele Mago wylądowało 312 ciosów. Niestety, większość na głowie. Za walkę zarobił 40 tysięcy dolarów, za chwilę potrzebował milionów na leczenie i rehabilitację.
Jeszcze w ringu jego głowa wyglądała jak dynia, która wymknęła się hodowcy spod kontroli. Z każdej strony opuchnięta, z ranami pod oczami. W szatni skarżył się na ból nie do wytrzymania. "Matko, moja głowa" – powtarzał.
Bratu, ojcu, trenerowi i menedżerowi pokazywał twarz. Przeglądał się w lustrze, nie dowierzał. Miał złamaną kość jarzmową, z rozciętego łuku brwiowego sączyła się krew. Opuchlizny się powiększały, a do tego zaczął wymiotować.
Komisja lekarska zlekceważyła obrażenia Rosjanina. Pięściarzowi przepisano maść z antybiotykiem na rany i polecono zdjąć szwy z łuku za siedem do dziesięciu dni. W raporcie napisano "bez konieczności odwiezienia do szpitala". Sztab Rosjanina usłyszał, żeby poczekać kilka dni i "wtedy się zobaczy". Zaniepokojeni najbliżsi nie dali za wygraną. Abdusalamow pojechał do szpitala taksówką.
Jego stan się pogarszał, w mózgu wykryto skrzep krwi, konieczne było przeprowadzenie kilku ciężkich operacji. Żeby zmniejszyć obrzęk, wycięto mu nawet fragment czaszki. Utrzymywano go w wielotygodniowej śpiączce farmakologicznej. Niestety, doszło do wylewu. Przed walką, która zmieniła całe jego życie, ważył 110 kilogramów. W krytycznym momencie schudł do 72. Minęło pół roku, zanim Magomed zaczął rozpoznawać bliskich.
- Ale nigdy nie będzie już taki, jak wcześniej. Mamy do czynienia ze zbyt wieloma ciężkimi deficytami neurologicznymi - nie miała złudzeń neurochirurg Rupendra Swarup z nowojorskiego szpitala, do którego trafił pięściarz.
Dziś jest sparaliżowany, nie czuje prawej strony ciała. O pełnej samodzielności nie ma mowy. Tak samo jak o powrocie do Dagestanu. Jego głowa po szeregu operacji wciąż jest zdeformowana. Według zapewnień żony, Mago już się uśmiecha, nawet całuje ich trzy córki. Panie przeprowadziły się do USA. Miesięczny koszt rehabilitacji przekracza 50 tysięcy dolarów.
Na początku września stan Nowy Jork - to jemu podlegała komisja lekarska, która dopuściła się rażących błędów, co wykazało 32-miesięczne śledztwo - poszedł na ugodę z prawnikami Abdusalamowa. Przystał na wypłatę 22 milionów dolarów odszkodowania.
- Oddałabym wszystkie te pieniądze, gdyby tylko zwróciły mi mojego Mago takiego, jakim był - przyznała po usłyszeniu werdyktu żona sparaliżowanego.
Szpilce zgasło światło
W ringu wojownicy muszą być gotowi na wszystko. Chwila nieuwagi i może być po zabawie. Mike Tyson mówił, że w ringu zamieniał się w zwierzaka, chciał pożreć ofiarę, by przypadkiem samemu się nią nie stać.
Artur Szpilka wie, co znaczy stracić koncentrację. W styczniu 2016 roku atakował pas mistrza świata. Walczył w Nowym Jorku, naprzeciw siebie miał Deontaya Wildera. Do dziewiątej rundy radził sobie dzielnie, aż w końcu za bardzo się odkrył. To był kosztowny błąd. Amerykanin poszedł z kontrą, trafił potężnym prawym sierpowym. Szpilka padł jak nieżywy, długo się nie ruszał. Wilder na chwilę przerwał fetowanie. - Przez kilka sekund myślałem, że Szpilka nie żyje. Nie widziałem, by się poruszał czy oddychał – opowiadał później zwycięzca.
Polak ocknął się po dobrych kilkudziesięciu sekundach. Z ringu, z usztywniającym kołnierzem na szyi, wywieziono go na noszach. Trafił do szpitala. - Światło mi zgasło. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego – opowiadał, gdy już doszedł do siebie.
Przy wywożonym na noszach Szpilce był Andrzej Wasilewski, promotor pięściarza. – Nie miał żadnych złych neurologicznych reakcji. Już po 20, może 30 sekundach chciał wstawać. Trzymał go lekarz, ja mu mówiłem, żeby się nie podnosił. Zgodnie z procedurami trzeba było się udać do szpitala. To normalne. Zrobiono mu rezonans głowy, rentgen klatki piersiowej, USG, pobrano krew. Artur przyjął jeden mocny cios. W boksie bardziej niebezpieczne jest przyjęcie 60 mocnych ciosów niż jednego, który – że tak powiem – wyłączy światło – opowiadał mi świeżo po walce Wasilewski.
Szpilka długo dochodził do siebie po bolesnym nokaucie. Na kolejny pojedynek czekał 1,5 roku. Znów przegrał, jego kariera drastycznie wyhamowała. Też chciał być mistrzem.
Mózg z dziurami
Lekarze nie mają wątpliwości. Prawdziwe kłopoty czekają na pięściarzy po zakończeniu kariery. Dopiero wtedy odezwą się urazy nabyte przez wszystkie lata. Chroniczną encefalopatię pourazową (CEP) mają jak w banku.
- To inaczej "dziurowatość mózgu". Gdzieś tworzą się zmiany niedokrwienne, które dają jak gdyby dziury w mózgu. Komórki zanikają, w ich miejscu tworzą się zbiorniki płynowe. Pojawiają się mikrokrwawienia, ale nie od razu. Nakładają się na siebie wiele dziesiątków czy wiele setek urazów głowy. Kumulacje tych mikrourazów doprowadzają do zaburzeń ukrwienia komórek nerwowych i włókien. Mózg zanika, chorzy mają zaburzenia emocjonalne, zaburzenia funkcji poznawczych, zaniki pamięci - wyjaśnia Marek Moskała ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Pewne jest, że każdy pięściarz ma urazy. Jeden więcej, drugi mniej. - Bo jeden potrafi lepiej unikać ciosów, inny gorzej. Ci, którzy mieli większe i częstsze urazy, z czasem będą stawali się może nie "roślinkami", ale na pewno degeneratami emocjonalnymi. Mogą być niezrównoważeni emocjonalnie, mieć trudności w koncentracji, być całkowicie rozchwiani emocjonalnie i trudni we współżyciu międzyludzkim. Często wymagają leczenia psychologicznego, żeby potrafili się zaadaptować w jakimś środowisku - dodaje Marek Moskała.
Zmiany u 110 ze 111 badanych
Boks oczywiście nie jest jedyną dyscypliną sportową, w której głowa narażona jest na konfrontację z niewyobrażalną siłą rywala. W grupie ryzyka są wszyscy zawodnicy uprawiający dyscypliny kontaktowe. To przedstawiciele sztuk walk, hokeiści, rugbiści, ale przede wszystkim gracze futbolu amerykańskiego. Już nikt w lidze NFL, najlepszej na świecie w tej dyscyplinie, nie zaprzeczy, że istnieje związek między między grą i chorobami układu nerwowego.
Wystarczyło, że nad zdrowiem futbolistów pochylili się neurochirurdzy z Uniwersytetu w Bostonie. - Zaobserwowaliśmy zmiany u 110 ze 111 zawodników NFL, których mózgi przebadaliśmy - nie pozostawiła złudzeń przewodząca grupie badawczej Ann McKee.
Albert Sosnowski, pięściarz po przejściach i już na sportowej emeryturze, nie myśli o przykrych konsekwencjach kariery. – Nie będzie gorzej od tego, gdy dostaniesz znienacka kijem bejsbolowym na ulicy. Takie jest życie. Jeśli decydujesz się na taką drogę, to musisz się liczyć ze wszelkimi, nawet najgorszymi konsekwencjami - mówi.