Zdjęcie zakrwawionych stóp na Facebooku miało zaciekawić i przerazić. Kelnerka musiała pracować kilkanaście godzin w szpilkach, bo tego wymagali jej przełożeni. "Krwawa cena, jaką płacą kobiety przez seksistowski dress code" - komentowano. Bo choć obyczajowa rewolucja dawno się dokonała, to kobiety w pracy nadal są postrzegane bardzo tradycyjnie i nadal muszą walczyć o równe traktowanie.
Nicola Gavins, która zamieściła zdjęcie, napisała, że jej koleżanka jest kelnerką w Joey Restaurants w Kanadzie, a menadżer restauracji kazał jej pracować w szpilkach. Co więcej, oznajmił, że następnego dnia ma pojawić się w pracy w wysokich obcasach, pomimo utraty krwi i paznokcia.
- Seksistowski, archaiczny wymóg i totalnie obrzydliwa praktyka. Mam wielu znajomych, którzy pracują w tej branży i wiele kobiet, które zarabiają na swoje napiwki bez poświęcenia komfortu podczas serwowania posiłków – napisała Gavins na portalu społecznościowym.
Dress code
Po tym, jak dziewczyna opublikowała na początku maja fotografie na Facebooku, jej post udostępniło kilkanaście tysięcy osób, a sprawę opisał m.in. "The Telegraph". Stanowisko postanowiła zająć też restauracja. Sasha Perrin, przedstawicielka Joey Restaurants, napisała oficjalnego maila, w którym tłumaczyła, że sytuacja to nieporozumienie i wynika z niedostatecznego wewnętrznego przepływu informacji, ponieważ firma zmieniła zasady dotyczące dress code'u w marcu (dwa miesiące przed postem Gavins), a nowe wytyczne widocznie nie dotarły do menadżerów danej restauracji. Dodała też, że teraz nie ma wymogu, aby kobiety pracowały w szpilkach, co więcej, jest ograniczenie, ale tylko dotyczące maksymalnej wysokości obcasa – ma być nie wyższy niż 2,5 cm.
Podobnych przypadków jest wiele. Na Wyspach Brytyjskich ostatnio mówi się nawet o „aferze szpilkowej”. Wszystko za sprawą 27-letniej Nicoli Thorp z Londynu, która w grudniu 2015 roku została zatrudniona przez agencję Portico w firmie PwC jako recepcjonistka. Już pierwszego dnia w pracy usłyszała od przełożonej, że musi kupić sobie szpilki.
- Powiedziała, że nie będę mogła wykonywać swoich obowiązków, bo mam tylko płaskie buty. Zaproponowała, żebym wyszła i kupiła sobie parę szpilek – relacjonuje Thorp. Zażądała, by uargumentowali, dlaczego noszenie płaskich butów jest przeszkodą w wykonywaniu obowiązków. Wskazała też na kolegę, który mógł pracować w komfortowym dla siebie płaskim obuwiu. Jak twierdzi, wtedy została wyśmiana.
- Wymagali ode mnie, żebym przez dziewięć godzin prowadziła klientów na spotkania. Ja po prostu nie byłabym w stanie tego robić w szpilkach – podkreśla Thorp
Nie zdecydowała się na obcasy i musiała opuścić biuro.
Brytyjka stworzyła petycję w internecie, wzywającą do zmiany prawa, aby firmy nie zmuszały kobiet do noszenia wysokich obcasów w pracy. Zebrała już ponad 140 tysięcy podpisów. Oznacza to, że w tej sprawie stanowisko będzie musiał zająć brytyjski parlament. Co więcej, agencja Portico, która wymagała od Thorp pracy w szpilkach, zmieniła po tym swoją politykę i wytyczne dotyczące tej kwestii. – Wszystkie nasze koleżanki mogą zakładać płaskie buty, jeżeli tak wolą – zapewnił Simon Pratt, dyrektor zarządzający firmy.
- To oczywiste, że pracodawca chce, aby jego pracownicy wyglądali przyzwoicie i swoim strojem reprezentowali standardy firmy - podkreśla w rozmowie z tvn24.pl Henryka Bochniarz, prezydent Konfederacji Lewiatan.
Dodaje, że w przepisach nie ma jasnych wytycznych. - Nie należy jednak przekraczać pewnych granic, np. dotyczących dyskryminującego charakteru stroju wobec kobiet – mówi.
- W grę wchodzi również zdrowie i bezpieczeństwo pracownika - z tego punktu widzenia zbyt wysokie szpilki niewątpliwie mogą rodzić uzasadnione obawy i sprzeciw pracowniczki – podkreśla Marcin Nowicki z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Drinki a bikini
Pracodawcy posuwają się jednak często za daleko w swoich wymaganiach, a wiele kobiet z obawy o utratę pracy boi się im przeciwstawić. Dla Andrei Mottu, 21-letniej barmanki z Vancouver, spór z pracodawcą skończył się sprawą w kanadyjskim Trybunale Praw Człowieka.
Jej przełożeni wymyślili, że na jeden z wieczorów wszystkie pracujące w klubie dziewczyny mają pokazać się w samej górze od bikini (wieczór był hawajski). Mężczyźni nadal mogli ubrać się swobodnie, np. w kwieciste koszule. Mottu nie podobał się pomysł szefów.
- Czułabym się niekomfortowo, stojąc przy barze w bikini, szczególnie że nietrzeźwi klienci mogliby łatwo pociągnąć za sznurek i odwiązać stanik – powiedziała.
Dziewczyna otrzymała ultimatum: albo przyjdzie do pracy roznegliżowana, albo może nie przychodzić wcale. Mottu zdecydowała, że stawi się w klubie, zasłoniła jednak piersi swetrem. Chciała, jak mówiła, pokazać szefowi, że „bikini jest nieodpowiednie”. Co się wydarzyło? Przełożony zdegradował ją i przeniósł z dotychczasowego stanowiska do miejsca, gdzie sprzedawała mniej popularne drinki, co wiązało się z mniejszymi napiwkami.
Kanadyjski Trybunał Praw Człowieka przyznał jej 6 tysięcy dolarów odszkodowania. Była to rekompensata, jak cytował CBC News, „za stracone pieniądze i urażoną godność”.
Nierówne traktowanie kobiet i mężczyzn zaczyna się już na etapie rekrutacji. - Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej kobiety są pytane o to, jak wyobrażają sobie pogodzenie pracy z posiadaniem dzieci. Z Kodeksu pracy wprost wynika, że pracodawca nie może zadawać takich pytań. Tymczasem do nas trafiła sprawa, gdzie tego typu naruszenia dopuścili się przy rekrutacji pracownicy sądu pracy – mówi Karolina Kędziora, wiceprezeska Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego.
Towarzystwo zajmowało się również m.in. sprawą kobiety, która była w gronie osób wytypowanych do awansu. Pracodawca pytał jej, jak wyobraża sobie pogodzenie nowych kompetencji z rolą matki. - Nie jest to przypadek odosobniony. Taka kobieta słyszy często od pracodawcy, że nie chce on komplikować jej życia rodzinnego i kobieta awansu nie otrzymuje, co jest całkowicie bezprawną ingerencją w życie prywatne tej osoby – podkreśla Kędziora.
Bunt na czerwonym dywanie
Dyskryminacja ze względu na płeć jest obecna nawet w Hollywood. W ostatnich miesiącach przybywa aktorek, które wyrażają swoje oburzenie w tej kwestii. Zacznijmy od Julii Roberts, która na festiwalu w Cannes zdjęła szpilki, podciągnęła suknię od Armaniego i z uśmiechem przemaszerowała na bosaka po czerwonym dywanie.
Nic nadzwyczajnego? Niekoniecznie, ponieważ organizatorzy wydarzenia zabraniają kobietom przyjścia na galę bez obcasów. W zeszłym roku głośno było o aktorkach, które nie zostały wpuszczone na festiwal przez płaskie obuwie. Roberts dała jasny sygnał organizatorom, że ich sztywne zasady dyskryminują kobiety.
Nie tylko Roberts w ostatnim czasie podniosła temat dyskryminacji płci. Patricia Arquette, która odbierała Oscara dla najlepszej aktorki za rolę drugoplanową w filmie "Boyhood", na początku podziękowała za nagrodę, ale za chwilę wygłosiła płomienną przemowę o potrzebnie zrównania płac kobiet i mężczyzn w całych Stanach Zjednoczonych. Z miejsca podniosła się wtedy Meryl Streep, która wyraziła wsparcie dla aktorki.
Aktorka Jennifer Lawrence nigdy by się nie dowiedziała tym, że zarabia mniej od kolegów z planu, gdyby nie atak hakerski na wytwórnię Sony. Maile, które wyciekły, pokazywały czarno na białym – jej koledzy z filmu „American Hustle” zarabiali więcej. Lawrence nie winiła za to wytwórni, a siebie. - Zamknęłam sprawę bez prawdziwej walki. Nie chciałam wyjść na „trudną” lub „rozpieszczoną” – napisała aktorka na Facebooku.
Uwagę przykuła ostatnio również Robin Wright, grająca jedną z głównych ról w popularnym serialu „House of Cards”. Aktorka występuje u boku Kevina Spaceya, który w 2014 roku za jeden odcinek otrzymywał 500 tysięcy dolarów, natomiast Wright tylko 420 tysięcy.
- Sprawdziłam statystki i okazało się, że Claire Underwood była w pewnym momencie popularniejsza niż postać Franka – powiedziała aktorka podczas spotkania w fundacji Rockefellera. Wright zapowiedziała, że chce zarabiać tyle samo co Spacey albo upubliczni tę informację. Twórcy serialu przystali na ten warunek, ale Wright i tak opowiedziała o całej sytuacji mediom.
Słaba płeć
Ekspertów to nie dziwi. Kobiety są często słabsze w negocjacjach płacowych i zadowalają się mniej płatnym i prestiżowym stanowiskiem.
- Już od najmłodszych lat u dziewczynek kładzie się nacisk na kompetencje społeczne, na świadomość własnych emocji czy rozwój empatii. Chłopcom powtarza się, że mają walczyć o swoje i mogą zdobyć wszystko, czego chcą - tłumaczy dr Konrad Maj z Uniwersytetu SWPS.
Jak zaznacza, ten sposób myślenia ma swoje odzwierciedlenie w dorosłym życiu.
Z wyliczeń Komisji Europejskiej wynika, że choć 60 proc. absolwentów szkół wyższych w Europie to kobiety, stanowią one tylko jedną trzecią naukowców i inżynierów na Starym Kontynencie. 80 proc. zatrudnionych kobiet pracuje w obszarze służby zdrowia i opieki społecznej. Sektory, w których większość stanowią panie, oferują niższe wynagrodzenia niż sektory zdominowane przez mężczyzn.
Kobiety podkreślają, co nie podoba im się w otaczającym świecie i domagają się zmian. Jednak biorąc pod uwagę nacisk społeczny, nadal nie jest to łatwe. - Istnieje coś takiego jak autostereotyp, czyli pewne wyobrażenie o własnej grupie społecznej. Kobiety przyjmują pewien model zachowania, który jest oczekiwany i często nie chcą z niego wyjść – zaznacza dr Konrad Maj.
Nie przystoi
Kobiety obawiają się, jak mówi Konrad Maj, że będą postrzegane jako zbyt męskie, a w konsekwencji mniej atrakcyjne w oczach mężczyzn. - Kiedy kobieta zaczyna zarządzać w sposób, który uznaje się za typowo męski, nie spotyka się z aprobatą. I znowu mamy przykład występowania subtelnego nacisku społecznego, który piętnuje kobietę za zachowanie niezgodne z przyjętym społecznie wzorcem – dodaje.
Stereotypy kształtują się już w dzieciństwie. Dzieci z jednej z londyńskiej szkół w wieku od pięciu do siedmiu lat zostały poproszone o narysowanie strażaka, chirurga i pilota myśliwca. Powstało 66 rysunków, ale tylko pięć przedstawiało kobiety w tych zawodach. Nagle nauczycielki zaprosiły do sali gości – bohaterów, a raczej bohaterki rysunków. Kiedy do sali weszły same kobiety, jedna z dziewczynek krzyknęła „to tylko przebranie”.
Ten film, Matta Huntley’a, nakręcony dla U.K. charity Inspiring the Future, udostępniany jest w internecie z podpisem #redraw. Jak mówią twórcy, wystarczy raz coś „przerysować”, wyjść „za linię”, żeby dostrzec brak barier, również dla płci.
- Stereotypy płci obecne w przekazie szkolnym mogą przekładać się na identyfikację dziewczynek i chłopców z pewnymi cechami czy rolami, które ujmowane są jako typowo „męskie” czy „kobiece” – mówi Marta Rawłuszko, socjolożka z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej. - Powinno się uczyć o osiągnięciach kobiet w nauce, polityce czy życiu społecznym, przekazywać wiedzę na temat stereotypów i uprzedzeń – podsumowuje Rawłuszko.
„Za linię” wyszedł również ostatnio niemiecki kanał ZDF. Dwa mecze Euro 2016 skomentowała tam wieloletnia dziennikarka sportowa Claudia Neumann. W stronę Neumann wylała się fala hejtu, posypało tak wiele seksistowskich wpisów, a nawet gróźb karalnych, że zareagowała sama stacja. „Kobiety i piłka nożna? Dla niektórych to najwidoczniej za dużo, nawet w 2016 roku” – podsumowała ZDF na Facebooku.
Marcin Nowicki przestrzega jednak przed pewną „granicą śmieszności” w walce o równość między kobietami i mężczyznami. Mówi, że przekraczanie tej granicy daje "amunicję" przeciwnikom równouprawnienia. - Chodzi na przykład o pomysły administracyjnego wprowadzania parytetów płciowych, czy też "feminizacji" typowo męskich zawodów siłowych jak np. górnik, robotnik budowlany. Dostęp do tych zawodów i wynagrodzenia muszą być w takich obszarach równe, ale próby walki z naturalnymi predyspozycjami są niepotrzebne – podkreśla.
Pracują za mniejsze pieniądze
Kobiety w Polsce są coraz bardziej aktywne na rynku pracy. Ta aktywność zwiększa się stopniowo od rozwoju gospodarki po II wojnie światowej. W 1950 roku aktywnych zawodowo było około 31 proc. kobiet, a w 2000 niemal 48 proc. - wynika z badań opublikowanych przez Główny Urząd Statystyczny.
Urząd podaje też, że pomiędzy 2010 a 2013 rokiem współczynnik aktywności zawodowej kobiet wzrósł do 48,5 proc., natomiast dla mężczyzn wskaźnik ten zwiększył się do 64,4 proc. Biernych zawodowo jest więcej kobiet; stanowią ponad 61 proc. populacji.
Z wielu badań wynika, że kobiety zarabiają mniej od mężczyzn. I tak jest na całym świecie. Mówimy tu o tzw. „gender pay gap”, czyli luce płacowej ze względu na płeć.
W Unii Europejskiej kobiety zarabiają o 16,4 proc. mniej na godzinę od mężczyzn. Stawki godzinowe kobiet są zwykle niższe od stawek mężczyzn pomimo pracy na jednakowych stanowiskach. Dodatkowo kobiety muszą przepracować prawie dwa miesiące dłużej, aby ich zarobki zrównały się z zarobkami mężczyzn.
W Polsce wspomniana luka według danych Eurostatu to 6,4 proc., a jak wskazują wyniki Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń przeprowadzone przez Sedlak & Sedlak w 2015 roku, jest to nawet 19 proc. Według tych statystyk kobiety zarabiały przeciętnie 3 400 zł brutto miesięcznie, a więc o 800 zł mniej niż mężczyźni. Dodatkowo im wyższe stanowisko, tym wartość luki płacowej większa. - W praktyce przeciętne wynagrodzenie kobiet stanowi w przybliżeniu 80 proc. mediany wynagrodzeń mężczyzn. Na wyższych szczeblach zarządzania różnice te przekraczają 40 proc. – podkreśla Bochniarz.
Główny Urząd Statystyczny również opublikował badania dotyczące różnicy w wynagrodzeniach. W 2014 r. było to ponad 760 zł. Sytuacja przedstawia się inaczej w poszczególnych województwach. Najbardziej wyrównane płace według tych badań są w województwie podlaskim, gdzie w 2014 r. kobiety zarabiały 95,4 proc. tego, co mężczyźni. Różnice się pogłębiły w sześciu województwach: podkarpackim, opolskim, wielkopolskim, dolnośląskim, małopolskim i mazowieckim.
"W porównaniu z 2001 r. różnica wynagrodzeń mężczyzn i kobiet w kraju zmniejszyła się, jednak począwszy od 2010 r. zauważalne jest jej nieznaczne powiększanie w większości województw" - napisano w oficjalnym komunikacie GUS.
Najbardziej widoczne różnice w zarobkach pojawiają się w wieku największej aktywności ekonomicznej - 35-44 lata. Wynagrodzenie kobiet w tej grupie równe jest 77,8 proc. płacy mężczyzn w tej samej grupie wiekowej. Największe różnice w zarobkach kobiet (w wieku 35-44 lata) występują w województwie śląskim: kobiety zarabiały średnio 70,3 proc. płacy mężczyzn, a najmniejsze w województwie podlaskim:- powyżej 90 proc. Najbardziej wyrównane były płace osób w wieku 60-64 lata.
Oprócz luki płacowej na rynku pracy często spotyka się również zjawisko szklanego sufitu - kobiety napotykają niewidoczne bariery, które uniemożliwiają im awans na wyższe stanowiska mimo posiadanych kwalifikacji i doświadczenia. Według statystyk Eurostatu mniej niż 4 proc. dyrektorów generalnych największych firm to kobiety, a wśród członków zarządów największych spółek giełdowych jest tylko 21 proc. pań.
- Dziewczęta są zawstydzane, kiedy są zbyt widoczne lub kiedy podkreślają swoje osiągnięcia, chłopcy przeciwnie, mają się czuć dobrze, podejmując nowe wyzwania, nawet jeśli nie wiedzą wszystkiego – tłumaczy Agata Chełstowska, antropolożka kultury, która współpracuje z Instytutem Spraw Publicznych, zajmuje się płcią kulturową w wymiarze ekonomicznym. - Jeśli chcemy zmienić proporcję kobiet "na szczycie", będzie to wymagać aktywnych zachęt takich jak kwoty w radach nadzorczych (na początek przynajmniej spółek publicznych) lub obowiązek znalezienia kandydata i kandydatki na każde wysokie stanowisko. Kobiety, którym dzięki takim mechanizmom zaproponowano kierownicze stanowisko, często mówią, że same by na to nie wpadły - ale sprawdzają się świetnie - dodaje.