To jedna z najbardziej kontrowersyjnych decyzji ministra Antoniego Macierewicza. Postanowił pokazać, że wzmacnia "wschodnią flankę" i nasze najnowocześniejsze czołgi, Leopardy 2A5, nakazał wysłać pod Warszawę, choć będą się tam marnować. Natomiast czołgiści z elitarnej 34. Brygady Kawalerii Pancernej, którzy do tej pory nimi jeździli, cofają się w czasie i wsiadają w zabytkowe T-72. - Przechodzimy z mieczy świetlnych na łuki i dzidy - komentują wojskowi.
Decyzja Macierewicza dotycząca roszady czołgów jest jedną z kilku najbardziej kontrowersyjnych, jakie podjął podczas swojego dotychczasowego urzędowania. Minister miał się o to spierać z szeregiem najwyższych dowódców, w tym z generałem Mirosławem Różańskim, który jako Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych odpowiadał za kształt polskiego wojska w czasie pokoju.
Opór nic nie dał. Generał już jest cywilem, a jak potwierdził tvn24.pl rzecznik prasowy 11. Lubuskiej Dywizji Pancernej, do podlegającej jej 34. Brygady od lutego docierają transporty starych czołgów T-72. Leopardy pod Warszawę jeszcze nie pojechały, ale to kwestia czasu. - Traktuję to jako sabotaż - mówi tvn24.pl generał Waldemar Skrzypczak, który jako wieloletni dowódca 11. Dywizji i później całych wojsk lądowych, nie kryje wzburzenia roszadą zarządzoną przez Macierewicza. - Tutaj polityka wzięła górę nad rozsądkiem - dodaje.
Łatanie dziury na wschodzie
Oficjalna narracja MON w tej sprawie wydaje się być rozsądna. Wschodnie rejony Polski, nazywane "wschodnią flanką" w tego rodzaju rozważaniach, są słabo obsadzone wojskiem. Większość polskich sił zbrojnych stacjonuje na zachodzie kraju, podczas gdy zagrożenia można wypatrywać raczej na wschodzie. Ostro krytykujący poprzednie rządy za to rzekome zostawienie wschodniej Polski na pastwę losu Macierewicz deklaruje więc wzmocnienie słabej flanki. Tworzone są tam pierwsze brygady Obrony Terytorialnej, a z lubuskiego Żagania do podwarszawskiej Wesołej zostanie wysłanych 58 najnowocześniejszych polskich czołgów - całe uzbrojenie jednego z batalionów 34. Brygady.
Wydawałoby się to słusznym kierunkiem, jednak - jak zauważa w rozmowie z tvn24.pl generał Bolesław Balcerowicz, były komendant Akademii Obrony Narodowej i niegdyś dowódca dywizji zmechanizowanej - "diabeł tkwi w szczegółach". - Wschodnia flanka, owszem, jest jedną wielką dziurą, którą trzeba załatać, ale jeden batalion czołgów Warszawy nie obroni - mówi emerytowany wojskowy. Zaznacza, że do pełnej oceny posunięcia MON trzeba by znać szczegółowe rozkazy, ale nawet bez tego sugeruje polityczny charakter całej sprawy. Jego zdaniem realnie "wschodnią flankę" można by łatać, przenosząc całe brygady albo dywizje lub tworząc nowe, ale - jak zaznacza - to obecnie mało prawdopodobne. - To by oznaczało olbrzymie koszty - mówi.
Wątpliwości co do politycznego charakteru decyzji o przeniesieniu czołgów nie ma generał Skrzypczak. - Rozbrajana jest najsilniejsza polska dywizja. Najsilniejsza w całej Europie Wschodniej, taka, której nawet Rosjanie się bali - przekonuje były wojskowy. Jak tłumaczy, 11. Dywizja miała być odwodem, czyli trzymaną za frontem siłą, którą można w dogodnym momencie skierować do potężnego ataku, który rozbije nacierającego wroga. Osłabianie jej, jego zdaniem, nie ma sensu. - Wojskowi powinni się przed tym obronić, ale ulegli presji polityków - stwierdza. Dodaje, że "bardzo chętnie poznałby nazwisko autora tego pomysłu", bo, jego zdaniem, ktoś go podsunął ministrowi, a ten chętnie to podchwycił, bo chciał się wykazać przed wyborcami "wzmacnianiem wschodniej flanki".
Czołgiści cofają się w czasie
Tak jak mówi generał Balcerowicz, co do zasady pomysł wzmacniana "wschodniej flanki" nie jest zły. Jednak to, w jaki sposób zabrało się za to MON, jest - jak widać po powyższych wypowiedziach - bardzo dyskusyjne. Oto dwa podstawowe problemy. Po pierwsze, istotnie osłabia się elitarną 11. Dywizję, zabierając jej połowę najlepszych maszyn, nie zyskując wiele w zamian. Po drugie, przysłane pod Warszawę nowoczesne czołgi najprawdopodobniej będą się marnować, bo nie będą miały odpowiedniego zaplecza logistycznego i jeszcze przez długi czas nie będzie miał kto nimi jeździć.
Resort obrony odmówił odpowiedzi na pytanie tvn24.pl o bardziej szczegółowe informacje na temat tego, jak ma wyglądać przeniesienie Leopardów 2A5 do Wesołej. Ministerstwo oświadczyło, że są one niejawne. - Zazwyczaj tak jest, że za zasłoną tajności chowa się bałagan - stwierdza generał Balcerowicz. Pomimo tego z oficjalnych deklaracji Macierewicza i ogólnie dostępnych danych można wiele wywnioskować.
Po pierwsze, do przenosin pod Warszawę wyznaczono najprawdopodobniej 2. Batalion Czołgów z 34. Brygady, która podlega 11. Dywizji Pancernej. Chodzi przy tym o sam sprzęt, czyli 58 czołgów Leopard 2A5 i kilkadziesiąt różnych dodatkowych pojazdów. Żołnierze służący w Żaganiu w zdecydowanej większości tam zostaną i cofną się w czasie. Muszą się bowiem przesiąść na wspomniane zabytkowe T-72, które do niedawna były w ich jednostce tylko w formie pomników przed koszarami. Jak dowiedział się portal tvn24.pl, są one dostarczane z magazynów 15. Brygady Zmechanizowanej w Giżycku. Nie wiadomo, czym zostanie uzupełniony brak czołgów tam, choć to przecież też teoretycznie wschodnia flanka.
Żołnierze 34. Brygady już raz przezbrajali się w T-72, ale było to w 1978 roku. Wówczas było to powodem do dumy, bo były to najnowocześniejsze dostępne czołgi i jednostka z Żagania otrzymała je jako pierwsza w kraju. Teraz dumy nikt nie odczuwa. - Entuzjazmu raczej nie ma. To jak przejście z mieczy świetlnych na łuki i dzidy - mówi tvn24.pl chorąży Michał Bardoń, który obecnie jest w rezerwie, ale przez 26 lat służył w 11. Dywizji. - Trzeba będzie zakładać kapcie muzealne i szukać kustosza, jak się wejdzie do jednostki - ironizuje. Generał Skrzypczak dodaje, że T-72 na współczesnym polu walki są kompletnie nieprzydane. - Nadają się tylko do Afryki - mówi z przekąsem.
Znaczne skomplikowanie sprawy
Poważnym problemem jest to, że T-72 mają trzyosobową załogę, natomiast Leopardy 2 - czteroosobową. W starej radzieckiej konstrukcji jest automat zastępujący ładowniczego, który nigdy nie przyjął się na Zachodzie, gdzie preferowano czwartego człowieka w maszynie. Teraz nie będzie wiadomo, co zrobić z kilkudziesięcioma wyszkolonymi czołgistami, bo do T-72 się nie zmieszczą. Jednak, jak zapewnił tvn24.pl rzecznik prasowy 11. Dywizji, żaden żołnierz nie odejdzie do cywila z powodu przeprowadzki Leopardów. Kilkudziesięciu miało złożyć podania o przeniesienie z czołgami do Wesołej, pozostali mieli zostać umieszczeni gdzieś indziej w dywizji.
Niezależnie od tego, w Żaganiu powstanie duży problem logistyczny. Nagle z całej brygady jeżdżącej na Leopardach zrobi się brygada jeżdżąca w połowie na sprzęcie radzieckim, a w połowie na niemieckim. Oznacza to konieczność zapewnienia między innymi zupełnie różnej amunicji (Leopard 2A5 ma działo główne kalibru 120 mm, a T-72 - 125 mm), stworzenie od nowa zaplecza remontowego i szkoleniowego dla starych maszyn. To istotne koszty i sporo pracy, choć, jak zapewniał tvn24.pl rzecznik 11. Dywizji, wielu jej żołnierzy zaczynało swoją służbę na T-72, więc nie będzie to wielkim problemem. Czyli doświadczeni żołnierze będą się cofać w rozwoju i sięgać po zakurzone instrukcje oraz w głębokie partie pamięci. - To zbrodnia na już sprawnie działającym organizmie - ocenił chorąży Bardoń.
Podobne problemy pojawią się w Wesołej. Stacjonuje tam batalion czołgów z 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, którego uzbrojeniem są PT-91 Twardy, polska modernizacja T-72 z początku lat 90. Nie ma mowy o ich wymianie na Leopardy, więc najprawdopodobniej czołgi z Lubuskiego będą funkcjonować obok. Ponieważ przyjadą bez załóg, trzeba będzie je skądś wziąć. Tych kilkudziesięciu żołnierzy, którzy mieli złożyć wnioski o przeniesienie z Żagania do Warszawy, to zdecydowanie za mało. Mogą posłużyć jako doświadczone jądro, na bazie którego powstanie nowy batalion pancerny liczący około 300 ludzi. MON nie ujawnia, czy taki ma właśnie plan, choć wydaje się on w tej sytuacji najrozsądniejszym rozwiązaniem. Oznacza to jednak, że nowy oddział trzeba będzie od podstaw przeszkolić i zgrać. Jak mówi chorąży Bardoń, uzyskanie odpowiedniej certyfikacji, która jest dowodem na gotowość do działania, zajmuje w takim wypadku 36 miesięcy. Czyli przeniesione pod Warszawę Leopardy 2A5 będą przez lata wyłączone z normalnej służby.
Uzyskanie rzeczonej certyfikacji może być jednak swoistą drogą przez mękę, ponieważ nie było dotychczas mowy o tym, aby za czołgami ze Śląska przyjechało całe zaplecze. W Żaganiu zostaną rozbudowane warsztaty i przeszkoleni technicy, cała szkoła dla czołgistów z symulatorami i wielki kompleks poligonowy Żagań-Świętoszów. - Jak coś się zepsuje, to serwis będzie jechał ze Śląska 500 kilometrów w jedną stronę? - pyta retorycznie chorąży Bardoń i dodaje, że czołgi wymagają ciągłej opieki specjalistów, bo ciągle się w nich coś psuje. Kto tę opiekę zapewni w Wesołej? Nie wiadomo. Tamtejsi technicy do tej pory zajmowali się tylko T-72 i ich modernizacją PT-91, które są z zupełnie innego świata niż Leopardy 2A5.
Dodatkowo trzeba będzie od podstaw budować cały łańcuch zaopatrzenia, bo do tej pory wszystkie polskie Leopardy 2 stacjonowały praktycznie w jednym miejscu, w położonych obok siebie miastach Świętoszów i Żagań. Ułatwiało to znacznie logistykę, zwłaszcza że blisko stamtąd do Niemiec, skąd płyną części zamienne i różne materiały eksploatacyjne. Warszawa jest znacznie dalej.
Na parady będzie blisko
Połowa najnowocześniejszych czołgów polskiego wojska będzie więc przez jakiś czas się marnowała. Przynajmniej do momentu, kiedy w Wesołej powstanie batalion czołgów z prawdziwego zdarzenia, z odpowiednio przeszkolonymi żołnierzami oraz odpowiednim zapleczem. Nawet kiedy to się stanie, to - jak mówią rozmówcy tvn24.pl - wzmocnienie "wschodniej flanki" będzie z tego nikłe.
- Nie pcha się leopardów pod granicę, kiedy nie ma za nimi odpowiedniego odwodu - mówi generał Skrzypczak. Obrona nie polega współcześnie na wykopaniu okopów i postawieniu zasieków oraz czołgów na granicy państwa. Przy sile rażenia współczesnego uzbrojenia tacy nieruchomi obrońcy zostaliby zmiażdżeni w kilka godzin. Nie ma takiej możliwości, aby potencjalnego wroga nie wpuścić ani na metr na terytorium swojego państwa. Obrońcy muszą być ruchliwi, stawiać opór w dogodnych miejscach i pod zbyt dużym naciskiem cofać się, zadając maksymalnie duże straty przeciwnikowi. Dopiero w dogodnym momencie zakłada się potężne kontruderzenie trzymanymi do tej pory w tyle świeżymi oddziałami, czyli właśnie odwodem. W teorii powinien on rozbić albo okrążyć osłabionego wcześniej przeciwnika i odzyskać stracony teren.
Za sprawą decyzji Macierewicza ów odwód, o którym mówi generał Skrzypczak, czyli 11. Dywizja Pancerna, zostaje osłabiony. W zamian zyskujemy niewiele w sferze militarnej, natomiast w sferze politycznej minister może deklarować, że "wzmacnia wschodnią flankę". Jak zauważają z przekąsem rozmówcy tvn24.pl, łatwiej będzie też wysyłać Leopardy 2A5 na defilady w Warszawie. - Tylko że to nie jest sprzęt do defilad, ale do walki - stwierdza chorąży Bardoń.