Policjanci nie wyważyli drzwi do mieszkania, w którym był przestępca. Nie zatrzymali go, gdy dzień później zgłosił się na komisariat. Sąd odrzucił wniosek o areszt, bo syn prokuratorów, choć pobił kogoś brutalnie, to zrobił to po raz pierwszy. 21 września sąd zmienił zdanie - syn prokuratorów idzie do aresztu.
Policjanci nie wyważyli drzwi do mieszkania, w którym był przestępca. Nie zatrzymali go, gdy dzień później zgłosił się na komisariat. Sąd odrzucił wniosek o areszt, bo syn prokuratorów, choć pobił kogoś brutalnie, to zrobił to po raz pierwszy.
Blizny na twarzy, wybity ząb, złamane żebro i strach, że wbije się w wątrobę.
Strach, że ich znajdą, wrócą, spełnią groźbę.
Powiedzieli na odchodnym: - Tylko nie dzwońcie na policję, bo będzie gorzej.
- To są wpływowi ludzie - mówi Adam.
Ma 25 lat, tyle samo, co Mateusz T. - ten, który go skatował. T. jest synem częstochowskich prokuratorów i jest na wolności.
Musiał mieć nieziemską siłę. Drzwi wyrwane z zamka i futryn, powykrzywiane. Były antywłamaniowe.
A zaczęło się od nieudanej interwencji policji z powodu wykroczenia.
"Cudownych rodziców mam"
Sobota 26 sierpnia, po godzinie 22. Między blokami na Michałowskiego w Częstochowie grupka mężczyzn. Krzyczą, śpiewają do wtóru głośnika, który noszą włączony na cały regulator. Mateuszowi T. urodził się syn.
- Cudownych rodziców mam!…
Adam w oknie swojego mieszkania nagrywa sytuację komórką. - W razie gdyby zaczęli auta niszczyć. Niepokoiło mnie to – przyznaje.
Nagrywa na dowód. Nagra w sumie cztery dowody tej nocy.
Ma nadzieję, że mężczyźni rozejdą się i hałas umilknie. Szykuje się z żoną do snu. Ale impreza przenosi się do mieszkania pod nimi.
Schodzi do imprezowiczów pogadać jak sąsiad z sąsiadem. Nie zna ich, oni też go nie znają i mogli się nie zorientować, z którego mieszkania przyszedł.
- Przyciszcie trochę panowie, bo chcielibyśmy spać - prosi.
- Nie ma sprawy, przymkniemy drzwi - odpowiada mu jeden z mężczyzn.
Bo nawet nie zamknęli drzwi na klatkę schodową.
Impreza jednak rozkręca się na dobre. Przenosi na balkon. Głośna muzyka, bardzo głośne rozmowy, krzyki.
Adam czeka kilkadziesiąt minut i postanawia zadzwonić na 112. Podaje swój adres i dokładnie opisuje, w którym mieszkaniu odbywa się hałaśliwa impreza. Podpowiada policjantom, że powinni usłyszeć ją z klatki schodowej.
Zaznacza: - Tylko proszę tam nie podawać moich danych, żeby się nie mścili sąsiedzi.
Tymczasem wysłani z komisariatu piątego policjanci idą prosto do drzwi Adama: - Chodzi o to mieszkanie pod panem? - upewniają się.
Adam: - Najpierw u mnie, minutę później u tych imprezowiczów. Nie pomyśleli, że mnie w ten sposób wskażą? To jest blok, tu słychać każdy krok u sąsiadów.
Po co policjanci poszli do zawiadamiającego? Zapytaliśmy o to wydział kontroli w śląskiej policji, odpowiedzi nie otrzymaliśmy.Zabić konfidenta
Adam podejrzewa, że imprezowicze mogli widzieć policję z balkonu. Zauważył, że ściszyli muzykę. Słyszał, jak komentowali na balkonie: Nic nam nie zrobią, kundle, nie musimy im otwierać.
Ewa Bialik, rzeczniczka Prokuratury Krajowej: - Funkcjonariusze policji udali się na interwencję, jednak odmówiono im wejścia do lokalu, w którym odbywało się spotkanie. W tym przypadku rzeczywiście odstąpili od interwencji i to zachowanie będzie ocenione w postępowaniu.- Zabić konfidenta - słyszy Adam z balkonu sąsiadów. - To o mnie - myśli.
Jeszcze raz zgłasza telefonicznie zakłócanie spokoju, tym razem bezpośrednio w piątym komisariacie: - Po państwa interwencji jest jeszcze gorzej - mówi. - Ja tam nic nie zrobię, bo policjanci nie zostali wpuszczeni – odpowiada dyżurny w zarejestrowanej rozmowie. - Będzie z tego notatka i wniosek do sądu o ukaranie właściciela mieszkania. Takie mamy możliwości. Nic panu nie poradzę. Nie mogę tam siłą wejść.
Adam: - Nie można wyważyć drzwi?
- No proszę pana, wyważyć można, jak jest zagrożenie życia lub zdrowia, a nie zakłócanie ciszy nocnej.
Za chwilę u drzwi Adama rozlega się dzwonek. Ktoś dzwoni natarczywie, kilka osób wali i kopie w drzwi.
Adam mógł wstać i zamknąć drzwi na dodatkowe zamki. Ale czuje, że ma mało czasu. Woli wezwać pomoc. Wybiera numer do komisariatu piątego. To z jego rejonu powinni być najprędzej. - Tu znowu Adam z Michałowskiego. Dzwonią i kopią mi do drzwi - mówi, a odgłosy zza drzwi słychać w nagranej rozmowie. - Proszę o szybką interwencję.
- Nie mam wolnego patrolu - pada w odpowiedzi. Patrol jest na innym pilnym zdarzeniu.
(Jak nam wyjaśni później Prokuratura Krajowa, chodziło o pchnięcie nożem).
Adam nie ustępuje: - Cały czas dzwonią, kopią, wykrzykują groźby. Czy to też nie jest zagrożenie życia? Czuję się zagrożony. Proszę przysłać kogoś z innego komisariatu.
- Spróbujemy - słyszy na koniec.
Postanawia jeszcze zadzwonić na 112, myśli: - Tam nie mogą mi powiedzieć, że nie mają patrolu.
Ale w tym momencie dwaj mężczyźni wyważają drzwi, wpadają do środka.
- Wyłaź, k...wa! - krzyczą.
Adam wstaje z łóżka: - Co się dzieje?
- Co się, k..wa, dzieje?! Policję wzywałeś? Wyłaź! - I zaczyna się jatka.
Mateusz T. uderza Adama w twarz. Adam pada na łóżko, próbuje wstać i dostaje mocniej. Traci przytomność. Następny obraz, jaki zarejestruje: żona cała, a jemu zakładają szwy na nos i brodę.
Żona wszystko widzi i zapamięta.
Podbiega do T. - Puśćcie, proszę.
Wtedy T. uderza ją w głowę. Kobieta leży na podłodze, a drugi napastnik przytrzymuje ją: - Siedź cicho, bo wyrzucę cię z balkonu.
T. wskakuje w butach na łóżko i kopie jej męża. - Celował w głowę - opowie nam potem kobieta. - Chwycił siekierkę i uderzył nią trzy razy.
Kupili tę siekierkę na wyjazd pod namiot do Hiszpanii. Mieli jechać za tydzień, pakowali się. Mieli tą siekierką rąbać gałęzie na ognisko.
- Był taki zły, jakby nic go nie mogło zatrzymać - wspomina Mateusza T. żona Adama. - Na koniec zszedł z łóżka i uderzył męża jeszcze kilka razy rękami.
Piąty komisariat
Kobieta pamięta, że policja przyjechała około piętnastu minut po ostatnim telefonie Adama. Poszli pod drzwi mieszkania, w którym wcześniej była impreza. Znowu nikt im nie otworzył.
Ewa Bialik, rzeczniczka Prokuratury Krajowej: - Tym razem funkcjonariusze policji zaniechali siłowego wejścia do mieszkania, w którym mogliby znajdować się sprawcy, wobec ustalenia (z balkonu sąsiada), iż lokal jest pusty.Dziennikarz częstochowskiej "Gazety Wyborczej" dowiedział się, że dyżurny telefonicznie polecił funkcjonariuszom wyważyć drzwi, ale zanim to zrobili, dostali drugi telefon od komendanta piątego komisariatu, żeby nic nie robić.
Ewa Bialik: Komendant Komisariatu V Policji w Częstochowie wskutek postępowania dyscyplinarnego został odwołany z pełnionej funkcji. Za co dokładnie, śledczy nie informują.Według ustaleń dziennikarza "GW" były komendant złożył oświadczenie, że działał na czyjeś polecenie.
Aktualnie przebywa na zwolnieniu lekarskim - odpisał nam wydział kontroli wewnętrznej śląskiej policji.Mateusz T. i kolega, który mu towarzyszył, stawili się sami na komisariat piąty w poniedziałek 28 sierpnia.
T. miał tego dnia odbierać syna ze szpitala.
Nie zostali zatrzymani.
Czy i jak byli poszukiwani przez całą niedzielę? Dlaczego nie zostali zatrzymani? Czy pobrano im krew do badań na okoliczność spożycia narkotyków? Zapytaliśmy wydział kontroli wewnętrznej w śląskiej policji. Nie dostaliśmy odpowiedzi.Dziennikarz "GW" twierdzi, że komisariat odwiedziła wtedy nieoficjalnie jakaś pani prokurator.
Ewa Bialik: W związku z wątpliwościami co do roli, jaką odegrała w tej sprawie Anna K., prokurator Prokuratury Rejonowej Częstochowa-Północ w Częstochowie, Prokurator Regionalny w Katowicach wszczął postępowanie służbowe. Z dniem 07.09.2017 r. prokurator Anna K. została zawieszona w czynnościach. W sprawie tej zostało również wszczęte postępowanie dyscyplinarne.W Prokuraturze Rejonowej Częstochowa-Północ pracuje matka Mateusza T. (ojciec w prokuraturze Południe).
Sprawcy usłyszeli zarzuty pobicia z użyciem niebezpiecznego narzędzia, zniszczenia mienia i naruszenia miru domowego. Za ten pierwszy najcięższy czyn grozi od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.
Mateusz T. przyznał się do wszystkiego, a jego kolega nie zaprzeczył, że był wtedy w mieszkaniu Adama.
Prokuratura Rejonowa Częstochowa-Północ we wtorek 29 sierpnia wystąpiła do sądu z wnioskiem o areszt tymczasowy dla obu sprawców. Sąd rejonowy odrzucił wniosek.
- Sprawcy przyznali się, trudno więc mówić o obawie matactwa - uzasadnia Tomasz Przesłański, prezes Sądu Rejonowego w Częstochowie. I dalej: - Nie byli uprzednio karani, więc to był incydent w ich życiorysie. Ich prognoza kryminologiczna jest pozytywna, zdaniem sądu dostaliby karę w dolnych granicach tej, która im grozi.
Ewa Bialik: Z uwagi na obiektywizm i transparentność postępowania zostało ono przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Gliwicka prokuratura złożyła zażalenie na decyzję sądu.- Naszym zdaniem istnieje obawa matactwa oraz realne zagrożenie życia pokrzywdzonych. Sprawcy grozili im śmiercią w przypadku powiadomienia organów ścigania - mówi Joanna Smorczewska, rzeczniczka gliwickiej prokuratury.
- Mateusz T. przyznał się w całości do popełnionego przestępstwa. Złożył szczere i szczegółowe wyjaśnienia. Sam zgłosił się na policję. Wyraża żal i chęć zadośćuczynienia. Zapłaci za zniszczone drzwi, których wartość została wstępnie wyceniona, jest gotowy wyrównać finansowo krzywdę moralną - powiedział nam Adam Kasperkiewicz, adwokat Mateusza T.
- Jego postawa wykazuje, że nie będzie wpływał na zeznania świadków ani ukrywał się przed organami ścigania. Ma stałe miejsce zamieszkania, zgłasza się regularnie na dozór, poręczenie majątkowe zostało wpłacone. Powinien być traktowany tak samo, jak każdy inny sprawca przestępstwa, czyli niezależnie od tego, jakiej jest narodowości, obywatelstwa, statusu majątkowego czy społecznego. Nikogo nie można gorzej traktować tylko dlatego, że jest dzieckiem prokuratora, sędziego czy adwokata. Nie można stosować aresztu wobec dziecka prokuratora, tylko dlatego, żeby odrzucić podejrzenie o przychylne traktowanie. Mateusz T. popełnił przestępstwo, za które poniesie odpowiedzialność. Ferowanie w tej sprawie przedwczesnych i niesprawiedliwych ocen przybiera niebezpieczną formę publicznego linczu - dodał adwokat sprawcy.
Zażalenie będzie rozpatrzone 21 września, bo strony muszą zostać powiadomione o posiedzeniu. Dotąd napastnicy objęci będą dozorem policyjnym. Mają też zakaz zbliżania się do ofiary i musieli zapłacić kaucję - T. 10 tysięcy złotych, a jego kompan od włamania 25 tysięcy.
Napastnik
Z zeznań majątkowych na stronie częstochowskiej prokuratury wynika, że rodzice Mateusza T. do bardzo bogatych nie należą. Mają co prawda trzy domy i dwa samochody, ale kupowane w kredytach, które wciąż spłacają. Nawet na remont mieszkania brali pożyczkę. W gotówce jednozerowa kwota.
Nie udało nam się z nimi skontaktować. W prokuraturach, gdzie są zatrudnieni, powiedzieli nam, że oboje przebywają na urlopach zdrowotnych. Chcieliśmy zapytać, czy w jakikolwiek sposób wpływali na postępowanie przeciwko synowi i czy zamierzają zadośćuczynić krzywdzie Adama.
W bloku na Michałowskiego, w którym 26 sierpnia pobito Adama, dziennikarze TVN 24 byli dwukrotnie i nie zastali nikogo w mieszkaniu, gdzie tamtej nocy odbywała się hałaśliwa impreza. Sąsiedzi nie wiedzieli, kto tam mieszka. - Młoda kobieta - powiedział jeden.
Zapytaliśmy Adama Kasperkiewicza, adwokata Mateusza T., czy jego klient zechce z nami porozmawiać, wyjaśnić, dlaczego pobił Adama. T. odmówił.
Z naszych ustaleń wynika, że Mateusz T. gra w piłkę nożną w miejskim klubie sportowym w Częstochowie. Jest napastnikiem. Zapytaliśmy prezesa tego klubu, czy zachowanie T. było niesportowe, niegodne piłkarza i członka tego klubu.
- Będą wyciągnięte konsekwencje – odpowiedział prezes.
Zapytaliśmy też, czy wiceprezes klubu to kolega Mateusza T., który napadł na Adama, i czy też spotkają go konsekwencje.
- Nie chciałbym tego komentować - i prezes odłożył słuchawkę.
Trauma
Mieszkanie Adama też puste. Adam nigdy tu nie wróci.
W szpitalu spędził cztery dni. Zdjęto mu już szwy z brody i nosa. Ale wciąż jest obolały, ma zawroty głowy i luki w pamięci - miał wstrząs mózgu.
- Wydaje mi się, że sprawcy zostali za łagodnie potraktowani. Oni są na wolności, a my musieliśmy uciekać z miasta. Boimy się o swoje życie. Mamy traumę, zostaliśmy zaatakowani w nocy we własnym mieszkaniu. W tym mieszkaniu już nigdy nie czulibyśmy się bezpiecznie, musimy je sprzedać. Zostałem bestialsko potraktowany, chciałbym, żeby śledztwo było sprawiedliwie poprowadzone.
Komenda policji w Częstochowie przeprosiła Adama i jego żonę za błędy w trakcie interwencji, za to że nie dotarła na czas. Tydzień po napaści, po publikacjach w mediach. Policjanci zaproponowali wzmożone patrole w nowym miejscu zamieszkania. Adam odmówił. Nikomu nie poda nowego adresu.
Żona Adama pochodzi z Rosji, zamieszkała w Polsce rok temu:
21 września sąd zmienił zdanie: syn prokuratorów trafił do aresztu.
Komentuje Arkadiusz Ludwiczek, adwokat poszkodowanego Adama:
Wydawałoby się, że zawiadamiający o wykroczeniu powinien mieć zaufanie do organów ścigania, a zwłaszcza że nie zostanie przez nich wydany potencjalnym sprawcom, że policjanci zagwarantują mu anonimowość. To powinno być regułą, obywatel nie powinien nawet tego zastrzegać funkcjonariuszom policji. Skierowanie przez funkcjonariuszy pierwszych kroków do mieszkania osoby zgłaszającej, a nie pod adres potencjalnych sprawców to absolutny brak profesjonalizmu.
Policjanci powinni liczyć się z tym, że wśród uczestników głośnej, zapewne alkoholowej imprezy fakt powiadomienia policji przez sąsiada może spotkać się z agresywnym zachowaniem. Niewątpliwie w tej sprawie ucierpiał pan Adam i jego żona, ale uszczerbku doznał również wizerunek policji i zasada zaufania obywateli do policji. Od kogo, jeśli nie od funkcjonariuszy tej służby, zwykły obywatel powinien oczekiwać pomocy w sytuacji zagrożenia? Takie błędy policjantów zabijają wręcz obywatelskie postawy.
Zawiadamiający opisał im precyzyjnie, skąd pochodzi hałas. Jeśli policjanci mieli jakieś wątpliwości, mogli dopytać świadka dyskretniej - zadzwonić do niego. Nie musieli pukać do jego mieszkania. Jeśli chcieli spisać zeznania zawiadamiającego, mogli go wezwać później na komisariat.
Gdy pan Adam zgłaszał próbę włamania do swojego mieszkania, to był już jego trzeci tej nocy telefon na policję. Trzeci telefon, który dotyczył tych samych sprawców. Trzeci telefon, który dowodzi, że mężczyzna i jego żona po prostu coraz bardziej się bali i potrzebowali natychmiastowej pomocy.
Po przyjeździe na miejsce zdarzenia policjanci zobaczyli wyjątkowo brutalne skutki agresji. Pan Adam został dotkliwie pobity, żona mężczyzny była przerażona. Poinformowała funkcjonariuszy o użyciu siekierki i groźbach. Już samo to wskazywało, że sprawcy są w stanie popełnić kolejne przestępstwo, że są bardzo niebezpieczni. W tej sytuacji konieczne było zapewnienie bezpieczeństwa pokrzywdzonemu, a być może także innym osobom.
To już nie było błahe wykroczenie zakłócenia ciszy nocnej - okoliczności zdarzenia wskazywały, że poszukiwani to groźni przestępcy.
Po nitce do kłębka policja i tak doszłaby do tego, kim są sprawcy, kto jest właścicielem mieszkania, gdzie odbywała się impreza, komu je wynajęto i kto wówczas mógł w nim przebywać - ale to wszystko zapewne trwałoby jakiś czas. Tu zaś należało działać szybko, zebrać niezbędne dane, dokonać penetracji terenu w poszukiwaniu potencjalnych sprawców.
Niezatrzymanie sprawców, którzy następnego dnia zgłosili się na komisariat, wydaje się dziwne w świetle postawionych im zarzutów. Przestępstwo pobicia z użyciem niebezpiecznego narzędzia zagrożone jest surową karą - do 8 lat więzienia. I już sam ten fakt może determinować decyzję o zastosowaniu aresztu tymczasowego. To, że sprawcy zgłosili się sami na policję, że pobili pierwszy raz niewątpliwie przemawia na ich korzyść, ale nie powinno to być okolicznościami dominującymi, aby przesądzić decyzję o niezastosowaniu aresztu. Należy bowiem pamiętać, iż sprawcy działali bezwzględnie i wyjątkowo brutalnie, a następnie grozili popełnieniem kolejnych przestępstw.
Dlatego oczywistym jest, że złożyliśmy zażalenie na decyzję sądu o niezastosowaniu aresztu.
Redakcja Iga Piotrowska