Po wzbudzającym kontrowersje ekscentryku z blond grzywką przyszedł czas na spokojnego i cichego muzułmanina. Boris Johnson, jak zawsze na rowerze, odjechał sprzed londyńskiego ratusza a stery i fotel burmistrza przejął 45-letni Sadiq Khan, Brytyjczyk pochodzenia pakistańskiego. I choć tych polityków dzieli niemal wszystko, a przede wszystkim poglądy na przyszłość kraju w UE, to nowy burmistrz dostał spory kredyt zaufania. Wielu już wybiega myślami w przyszłość i wyrokuje, że pierwszy muzułmanin na czele zachodnioeuropejskiej stolicy ma szansę także na fotel premiera.
– Jestem Sadiq Khan i jestem burmistrzem Londynu – powiedział po zaprzysiężeniu w londyńskiej katedrze w Southwark. Wielu zauważyło w tym zdaniu nawiązanie do bollywoodzkiego hitu "Nazywam się Khan", w którym główny bohater, amerykański muzułmanin walczył z łatką ekstremisty. – Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą – powiedział bohater filmu, kiedy w końcu spotkał się z prezydentem USA.
"Pawdziwy" Khan też musiał zmierzyć się z bezpodstawnymi zarzutami o terroryzm i fanatyzm ze strony politycznych przeciwników. Kampania przed wyborami lokalnymi w Londynie została uznana przez brytyjskie media za jedną z najbardziej brutalnych w historii, momentami bowiem ocierała się o rasizm.
"Polityka strachu nie jest w tym mieście mile widziana"
Wywodzący się z brytyjskiej Partii Pracy Sadiq Khan ma najmocniejszy w historii Wielkiej Brytanii mandatem dla pojedynczego polityka. W wyborach na burmistrza Londynu zagłosowało na niego ponad 1,25 mln wyborców, czym pobił dotychczasowy rekord ustanowiony przez swojego poprzednika Borisa Johnsona sprzed ośmiu lat (1,17 mln głosów). W wyborach Khan z poparciem na poziomie 56,8 proc. zdeklasował swojego rywala Luca Goldsmitha, który zdobył zaledwie 43,2 proc. głosów.
Media pisały, że 45-letni Khan wygrał, bo był całkowitym przeciwieństwem swojego rywala. Zresztą sam z upodobaniem stawiał się w kontrze do Goldsmitha, syna miliardera i absolwenta elitarnych brytyjskich szkół. Polityk Partii Pracy jest bowiem synem pakistańskich imigrantów, którzy w londyńskiej dzielnicy Tooting wychowali ośmioro dzieci. Wyborcy – jak pisały brytyjskie media – zobaczyły w nim zwykłego człowieka, któremu nieobce są problemy przeciętnego londyńczyka.
Duże brytyjskie dzienniki wyrokowały, że Goldsmith sam się pogrzebał, bo w kampanii próbował grać na antyislamskiej nucie, co nie przysporzyło mu zwolenników w kosmopolitycznym Londynie. Torys zraził do siebie wielu mieszkańców próbami łączenia sympatycznego skądinąd Khana z islamskim terroryzmem i sugerowaniu, że wybór muzułmanina na burmistrza wiązałby się z zagrożeniem dla miasta.
– Polityka strachu nie jest w tym mieście mile widziana. Wybierzcie nadzieję, a nie strach, jedność, a nie podziały – odpowiadał w kampanii na zaczepki rywala Khan.
Reklamował się: "syn kierowcy autobusu, który sprawi, że podróżowanie będzie bardziej dostępne dla wszystkich", "chłopak z osiedla komunalnego, który rozwiąże kryzys mieszkaniowy", "brytyjski muzułmanin, który będzie walczył z ekstremistami". To budziło zaufanie.
Khan wyszedł do ludzi i walczył o każdy głos. Zamiast spotykać się z wyborcami w centrum, gdzie jego partia jest silna, ruszył na przedmieścia, uznawane dotychczas za matecznik torysów. Do wyborów poszedł z prostym przekazem. Do 10 priorytetów na swoją kadencję zaliczył m.in. ulepszenie transportu publicznego, poprawę bezpieczeństwa i uregulowanie rynku nieruchomości tak, by przeciętnego londyńczyka było stać na kupno własnego mieszkania.
Imam nakłada fatwę
– Wychowałem się na osiedlu komunalnym, kilka kilometrów stąd. Nie mogłem wówczas marzyć o tym, że pewnego dnia zostanę wybrany na burmistrza Londynu – powiedział Khan w czasie zaprzysiężenia. Rzeczywiście, nie startował z uprzywilejowanej pozycji.
Już dziadkowie Khana byli imigrantami, którzy po upadku Imperium Brytyjskiego przenieśli się z Indii do Pakistanu. Następnie jego rodzice w latach 60. przeprowadzili się do Wielkiej Brytanii, zamieszkali w południowym Londynie w trzypokojowym mieszkaniu. Khanowie przez lata wspierali krewnych w Pakistanie, bo – jak twierdzili – ich rodzina była błogosławiona, mogąc przebywać w Wielkiej Brytanii.
Ojciec Khana, Amanullah przyzwoicie zarabiał jako kierowca autobusu, a matka, Sehrun dorabiała jako szwaczka. Sadiq Khan mówił, że to dysproporcje w zarobkach i warunkach pracy rodziców sprawiły, że poczuł wiarę w siłę związków zawodowych. Właśnie dlatego już w wieku 15 lat zapisał się do Partii Pracy.
Podobno od najmłodszych lat chciał być stomatologiem, ale za namową nauczyciela zdecydował się na studia prawnicze. "Przyznano mi miejsce na uniwersytecie w oparciu o mój talent, a nie zdolność finansową" – pisze Khan w swojej biografii umieszczonej na stronie internetowej. Po studiach zrobił aplikację adwokacką, a potem specjalizację z obrony praw człowieka.
W 1994 r. poznał adwokatkę, która okazała się być także córką kierowcy autobusu. Zakochali się w sobie nawzajem i kilka miesięcy później Saadiya Ahmed wyszła za Sadiqa Khana. Mają dwie córki – Anisah i Ammarah.
W tym samym roku – w wieku zaledwie 24 lat – młody adwokat został radnym Tooting i funkcję tę sprawował przez 12 następnych lat. Jednocześnie rozwijał karierę prawniczą i w 1997 r. razem ze wspólnikiem założył kancelarię adwokacką Christian Khan. Sadiq Khan w sądzie wygrał kilka głośnych procesów. Pomagał ludziom, których dotknęła niesprawiedliwość ze względu na ich kolor skóry. Jak na ironię większość spraw polegała na wytaczaniu pozwów londyńskiej policji, przez co Khan był potem wielokrotnie atakowany w kampanii wyborczej. Zac Goldsmith krytykował go m.in. za to, że "uczył ludzi, jak pozywać naszą policję". Burmistrzowi Londynu podlegają bowiem stołeczni funkcjonariusze.
Niespodziewanie w 2004 r. porzucił działalność prawniczą i postanowił rozpocząć karierę polityczną. Rok później został parlamentarzystą Partii Pracy jako jeden z pięciu przedstawicieli mniejszości etnicznej w brytyjskim parlamencie. Wyjaśniał: – Kiedy jesteś w rządzie, jesteś ustawodawcą i masz szansę tworzyć takie prawo, które może poprawić życie milionów ludzi.
W parlamencie dał się poznać jako zdeterminowany i zorientowany na cel społecznik, który potrafi słuchać. Jednocześnie tryskał dobrym humorem, a do historii przeszło to, że do wszystkich zwracał się per "kolego".
Dwa miesiące po tym, jak został parlamentarzystą, w Londynie doszło do zamachów w metrze, w których zginęły 52 osoby. Atak przeprowadzili islamiści powiązani z Al-Kaidą. Khan dzięki swojemu wystąpieniu w parlamencie, w którym mówił o dumie z bycia londyńczykiem bez względu na wiarę, rasę i pochodzenie, zapadł w pamięć i stał się rozpoznawalny. – Nie mogłem się ukryć. I nie mówię tego w arogancki sposób, ale było tak niewiele głosów rozsądku ze strony społeczności brytyjskich muzułmanów – wyjaśnił później w wywiadzie dla "Guardiana". – Byli źli mężczyźni z brodami, ale nikt nie powiedział: właściwie bardzo mi dobrze z tym, że jestem Brytyjczykiem, jestem muzułmaninem, jestem londyńczykiem – dodawał.
Nie był pokornym parlamentarzystą. Krótko po zamachach wypowiedział posłuszeństwo premierowi Tony'emu Blairowi i razem z grupą 48 laburzystów głosował przeciwko rządowemu planowi zwiększenia inwigilacji brytyjskich obywateli m.in. poprzez możliwość zatrzymania osób podejrzewanych o terroryzm na nawet 90 dni bez postawienia zarzutów. Jak twierdzi, jego nieposłuszeństwo zostało potem ukarane – uważa, że właśnie dlatego nie pozwolono mu pojechać do Pakistanu po trzęsieniu ziemi oraz przydzielono maleńki gabinet bez sofy.
Tony'ego Blaira na stanowisku premiera wkrótce zastąpił Gordon Brown, a Khan dostał pierwszą pracę w rządzie – został ministrem ds. społeczności i mniejszości etnicznych, stając się drugim w historii muzułmaninem, który objął tak wysokie stanowisko. W 2009 r. objął urząd ministra transportu i został pierwszym muzułmaninem, który uczestniczył w posiedzeniach rządu. Za pracę nie pobierał wynagrodzenia, twierdząc, że zarobił już swoje jako adwokat.
Khan nigdy nie ukrywał tego, że jest muzułmaninem. Wiara nie przeszkadzała mu jednak w 2013 r. zagłosować za ustawą o małżeństwach homoseksualnych, co wywołało oburzenie wśród brytyjskich muzułmanów. Dostawał pogróżki, grożono mu śmiercią. Islamiści oskarżyli go o "sprzedanie" religii, a imam z meczetu w Bradford objął go fatwą i nazwał "apostatą".
Po porażce Partii Pracy w wyborach parlamentarnych w 2010 r. pełnił funkcję ministra transportu i sprawiedliwości w gabinecie cieni. Khan jest ojcem sukcesu Eda Milibanda – poprowadził jego kampanię na szefa partii.
Khan regularnie gości w rankingu 100 najlepszych londyńskich polityków dziennika "London Evening Standard". Po raz pierwszy o możliwości wystartowania w wyborach na burmistrza Londynu wspominał w 2013 r., a dwa lata później pokonał w prawyborach swoją konkurentkę Tessę Jowell.
Pójdzie ramię w ramię z Cameronem
Brytyjscy komentatorzy zwracają uwagę na to, że w wyborze Khana na stanowisko burmistrza wcale nie chodzi o islam. Zgodnie ze spisem powszechnym z 2011 r. (nowszych oficjalnych danych nie ma) muzułmanie stanowią bowiem w Londynie ok. 13 proc. społeczeństwa. Jednak aż 55 proc. ludności stanowią Brytyjczycy "niebiali".
– Sądzę, że wybory pokazały, że nie ma czegoś takiego jak zderzenie cywilizacji islamu z Zachodem – powiedział Khan kilka dni temu w rozmowie z magazynem "Time", pytany o to, jak walczyć z ekstremistami. – Jestem przedstawicielem Zachodu, jestem londyńczykiem, jestem Brytyjczykiem, jestem wyznania islamskiego, z pochodzenia Azjatą, z pakistańskim dziedzictwem, więc jeśli ono [tzw. Państwo Islamskie - red.] lub inni, którzy chcą zniszczyć nasz sposób życia, mówią o Zachodzie, to mówią też o mnie – mówił Khan.
Burmistrz Londynu już wdał się w polemikę z ubiegającym się o nominację republikanów w amerykańskich wyborach prezydenckich Donaldem Trumpem. Zaprosił słynącego z niechęci do imigrantów Amerykanina do Londynu, by ten mógł poznać umiarkowanych muzułmanów i zrewidować swoje "ignoranckie" poglądy na islam. Była to odpowiedź na słowa Trumpa, który oświadczył, że kiedy on zostanie prezydentem, to nie wpuści do kraju żadnego muzułmanina.
Taka międzynarodowa wymiana zdań tylko przysporzy Khanowi popularności. Zresztą burmistrz Londynu to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polityków w kraju, dlatego jego pozycja na brytyjskiej scenie politycznej jest tak znacząca. Sam Khan także nie zamierza skupiać się tylko na stolicy, bo już zapowiedział, że stanie ramię w ramię z premierem Davidem Cameronem, by przekonywać Brytyjczyków, że tzw. Brexit jest najgorszym z możliwych pomysłów.
Za oceanem w Khanie widzą brytyjską odpowiedź na wybór Baracka Obamy na prezydenta przed ośmiu laty, z kolei brytyjscy komentatorzy sugerują, że Khana stać na więcej niż Londyn. Już teraz – jak twierdzą – jest najpotężniejszym muzułmaninem w Europie i wieszczą, że może zostać pierwszym muzułmańskim premierem w Europie Zachodniej.