Zawsze w nierozłącznym tandemie z Gomułką, zawsze kojarzony z poznańskim Czerwcem. Ale też pamiętany jako symbol elegancji, kultury i odtrutki na siermiężność PRL. Symbol odrobiny luksusu, jaki chcieli sobie sprawić mieszkańcy Polski Ludowej. Józef Cyrankiewicz – symbol konformizmu. Symbol milionów Polaków?
MACIEJ TOMASZEWSKI, TVN24.PL: Józef Cyrankiewicz to odrąbywanie ręki, alkohol, kobiety. W zasadzie tylko te trzy rzeczy kojarzą się z tym człowiekiem.
PIOTR LIPIŃSKI, autor książki "Cyrankiewicz, wieczny premier": Cyrankiewicz szczególnie u młodych ludzi już właściwie żadnych skojarzeń nie budzi, zlał się w jedną postać z Bolesławem Bierutem i Władysławem Gomułką, czyli kierownictwem partii w latach PRL. Ci, którzy bardziej znają historię, mają skojarzenia z odrąbywaniem ręki. Ale z drugiej strony, co jest ciekawe, Cyrankiewicz został też zapamiętany jako postać wzbudzająca pewną sympatię, która bardzo silnie do niego przylgnęła ze względu na jego sposób życia, na to, że różnił się od innych przywódców PRL-owskich. On był zdecydowanie barwniejszą postacią.
Właściwie większość ludzi z kierownictwa partii to były osoby nijakie, jak np. Bierut, który próbował budować swój ciepły wizerunek, fotografując się z sarenkami. Gomułka był charyzmatyczny, ale z drugiej strony przaśny. A Cyrankiewicz był zupełnie inny. Bardzo pomogło mu małżeństwo ze słynną aktorką Niną Andrycz, z którą stanowili, szczególnie na początku lat 60., taką polską pierwszą parę. Była taka słynna ich podróż do Azji, do kilku krajów azjatyckich, podczas której jeździli na słoniu. Polacy czuli, że Polska otwiera się na świat i deleguje do tego świata Cyrankiewicza.
Ciężko było sobie wyobrazić Gomułkę z żoną na słoniu…
Gomułków jako pierwszą parę w ogóle ciężko było sobie wyobrazić, bo to był zupełnie inny styl bycia. Podobno nawet Chruszczow pod wpływem przygód Cyrankiewicza postanowił zabierać swoją żonę na zagraniczne wojaże, żeby stworzyć cieplejszy wizerunek.
Generalnie ludzie potrzebują, żeby rządził nimi jednak ktoś sympatyczny. To było np. widoczne przy Bierucie, który przy całej swojej zbrodniczości też cieszył się pewną sympatią wśród ludzi właśnie w myśl zasady, że dobrze mieć przywódcę "fajnego". W przypadku Bieruta to był oczywiście całkowicie nieprawdziwy wizerunek, ale w przypadku Cyrankiewicza jego sympatyczna twarz miała uzasadnienie. On odróżniał się od siermiężnego Gomułki. Zawsze, gdy rozmawiałem o Cyrankiewiczu, pojawiał się Gomułka, bo to były takie przeciwieństwa, że on musiał się pojawiać.
Zresztą to przeciwieństwa wyobrażenia sobie Polski – Gomułka wiązany z siermiężnością, z powolnym rozwojem Polski, a Cyrankiewicz kojarzący się bardziej z aspiracjami młodych ludzi, z otwieraniem się na świat, z tym, żeby w Polsce było troszkę lepiej. Takim przykładem symbolicznym jest stosunek Gomułki i Cyrankiewicza do kawy. Jak Cyrankiewicz mówił Gomułce, że dobrze by było kawy więcej importować, to Gomułka dostawał niemalże piany na ustach i wykrzykiwał, że Cyrankiewicz znowu o tych inteligentach. Bo kawa się mu z inteligentami kojarzyła. Tymczasem Cyrankiewicz rozumiał, że ludzie chcą pić nie tylko kawę zbożową, ale też normalną kawę. Jak Gomułka się kiedyś dowiedział, że Polacy sprzedają nowy statek za kawę, to też się wściekł – że jak to taką technikę stoczniową można zamienić na kawę? Tymczasem ludzie nie potrzebują tylko statków, ale potrzebują też kawy. Inny przykład – Cyrankiewicz kiedyś mówił Gomułce, że chciałby zobaczyć szynkę w sklepach, na co Gomułka odpowiedział, że szczawiowa z jajkiem też jest dobrym pożywieniem. I to też są tak naprawdę różne wizje tej PRL-owskiej Polski, bo trzeba pamiętać, że żaden z nich nie wyobrażał sobie, że to ma być inny ustrój. Ale w obrębie tego samego systemu widzieli inne drogi rozwoju Polski. I dlatego Cyrankiewicz budzi sympatię, szczególnie że bardziej odpowiadał aspiracjom młodych ludzi w latach 60. Tych, którzy słuchali zachodniej muzyki, którzy chcieli się fajniej ubrać, którzy chcieli się poczuć bardziej światowi.
Czyli taki sympatyczny facet. Oczytany, dobrze ubrany, obrazy, whisky, kawior…
Cyrankiewicz był taki, ale to nie do końca prawda, bo trzeba cały czas pamiętać, że jest to człowiek, który po wojnie poszedł na współpracę z komunistami, zaprzedał duszę diabłu. Kiedy przed wojną był socjalistą, nic nie wskazywało na to, że kiedyś może pójść na współpracę.
Właśnie, po kolei. To był syn dobrej krakowskiej rodziny, z mieszczaństwa. Potem się zaangażował w socjalizm. Dlaczego w sumie w socjalizm?
To jest ciekawe, bo jego rodzina nie miała w ogóle lewicowych przekonań. Właściwie nie do końca wiemy dlaczego.
Może jak ktoś za młodu nie był socjalistą…?
Może w nim było coś takiego. Należy pamiętać, że przedwojenny socjalizm to coś zupełnie innego niż to, co ludzie żyjący w PRL rozumieli jako socjalizm. Socjalizm przedwojenny to był prawdziwy socjalizm. To była Polska Partia Socjalistyczna, niezbyt liczna, ale z wielkim poparciem społecznym, bo w wyborach wygrywała dużo mandatów. To była partia, która miała ogromne poparcie wśród robotników, która działała w tym środowisku. Inteligenci jeździli i organizowali dla robotników kursy, ale nie zniżali się do nich fałszywie. Jedni i drudzy coś na tym zyskiwali.
Okres międzywojenny to poważne problemy w świecie pracy.
Tak, przy czym ważna rzecz jest taka, że Cyrankiewicz dość szybko związał się z ruchem pacyfistycznym, który w miarę jak faszyzm na Zachodzie nabierał znaczenia, coraz silniej walczył z polskimi przejawami faszyzmu i ze skrajnym nacjonalizmem. Związek z socjalistami był więc logiczny. Cyrankiewicz był tak naprawdę najpierw pacyfistą, a dopiero potem socjalistą. Ta droga w tę stronę się odbywała.
Cyrankiewicz cały czas trzymał się z dala od komunistów. Wiedział, kim są kapepowcy, jak to wygląda, od kogo są zależni.
Z całą pewnością. Znał komunistkę Wandę Wasilewską, znał Bolesława Drobnera, którego uważano za komunizującego socjalistę. Ale to były związki towarzyskie. Jeśli chodzi o związki ideologiczne, to ich nie było. Cyrankiewicz nigdy nie pokazywał, że zależy mu na tworzeniu jednego frontu z komunistami, co próbowano udowodnić po wojnie. Socjaliści to była zupełnie inna partia, bardzo różniąca się od komunistów. Przede wszystkim różniąca się w podejściu do spraw narodowych. Jak socjaliści uważali Polskę za nadrzędne dobro, tak komuniści w Polsce go nie widzieli, bo dla nich dobrem było wyzwolenie proletariatu, a to mogło się odbyć równie dobrze przez stworzenie ponadnarodowego Związku Radzieckiego na terenie całej Europy.
Dla nich nie było problemem, że nie będzie Polski. Dla nich ważniejsza była rewolucja, a socjaliści się absolutnie z tym nie zgadzali, bo od początku walczyli o niepodległość i było to dla nich ważne. Socjaliści nie wyobrażali sobie też przeprowadzania rewolucji proletariackiej tak jak komuniści. Według nich wszystkie zmiany miały się dokonywać w demokracji parlamentarnej, czyli w ramach systemu.
Jak daleko zaszedłby Cyrankiewicz w ruchu socjalistycznym, gdyby nie wojna?
Niektórzy o nim mówili, że mógłby stanąć na czele tego ruchu. Poważni działacze, np. Kazimierz Pużak, czyli jeden z legendarnych przywódców PPS, widzieli w nim przywódcę. Była taka historia w czasie wojny: Jan Karski, czyli legendarny kurier Podziemia, został przez Niemców złapany i Cyrankiewicz odegrał dość istotną rolę w jego uwolnieniu. Karski to zapamiętał i gdy aresztowano Cyrankiewicza, zgłosił się do akcji jego uwolnienia. Nie doszło do niej, ale podczas spotkania z Pużakiem Karski usłyszał, że mówiąc o Cyrankiewiczu, mówi o przyszłym przywódcy ruchu robotniczego. Wierzę, że Pużak mógł to mówić z pełnym przekonaniem, bo Cyrankiewicz robił bardzo poważną karierę i zapowiadał się na bardzo poważnego działacza socjalistycznego.
Ten sam Karski wspominał mi – a to był przecież człowiek, który całe życie spędził potem na emigracji, więc odżegnywał się od PRL w całości – że w czasie II wojny światowej spotykał się prawie ze wszystkimi działaczami – m.in. z Władysławem Sikorskim i ze Stanisławem Mikołajczykiem – i stwierdził, że Cyrankiewicz był z nich najbardziej inteligentny i światły.
Błyskotliwą karierę Cyrankiewicza przerwała wojna...
I odwróciła kartę, bo tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma Cyrankiewiczami – z Cyrankiewiczem przedwojennym i z Cyrankiewiczem powojennym, a momentem zwrotnym był obóz w Auschwitz, który Cyrankiewicza zmienił i politycznie, i moralnie. Politycznie dlatego, że w obozie zbliżył się do komunistów.
Nawet zagranicznych komunistów.
Tak, austriackich i niemieckich. Być może uświadomił sobie, że po wojnie Polska będzie uzależniona od komunistów, bo właściwie to było pewne, że Armia Czerwona przejdzie przez Polskę do Berlina. Więc może uznał, że jeśli po wojnie chce się działać politycznie, trzeba się jakoś uzależnić, a przynajmniej współpracować z komunistami.
A od strony osobistej jak wyglądała ta zmiana?
Znalazł się na samym dnie ludzkiego poniżenia. W związku z tym po wojnie hamulce moralne – co wolno, a czego nie wolno – puściły. Uznał, że może sobie na więcej pozwolić. W Auschwitz był na samym dnie, więc resztę życia dobrze by było przyjemnie przeżyć.
Cyrankiewicz sprawował dość wysoką rolę w obozie. Zaskoczyła mnie opisywana przez pana scena rozmowy z komendantem obozu. To coś zupełnie nierealnego, że przychodzi więzień do komendanta i rozmawiają niemal jak równy z równym.
Miałem kiedyś takie wyobrażenie o Auschwitz, że jak pierwszy raz usłyszałem o obozowym ruchu oporu, to mi się to wydawało niemożliwe.
Wydaje się, że ci ludzie byli pod taką presją, że powinni skupić się tylko na przetrwaniu.
Tylko. Potem zacząłem czytać o tym ruchu oporu i wydawało mi się to rzeczywiście niebywałe, że ci ludzie organizowali komórki, że potrafili wysyłać grypsy za druty, że była tam radiostacja, że potrafili gromadzić broń na wypadek powstania, że powstało całkiem silne obozowe podziemie. I co ciekawe, Niemcy wchodzili w interakcje, jakie zachodzą między strażnikami więziennymi a więźniami. Strażnicy dla własnej wygody musieli pozwalać lub przymykać oczy na pewne zachowania po to, żeby obóz się trochę sam sobą rządził. I nie chodzi tylko o zwykłych kapo, którzy byli wykorzystywani do nadzoru. Na przykład gdy doszło do zmiany na czele obozu, to jego nowy szef zamierzał nieco ulżyć losowi więźniów. Z różnych względów, to jest bardzo skomplikowana historia. Arthur Liebehenschel, następca Rudolfa Hoessa, zaczął gromadzić wiedzę o obozie i stąd wizyta Cyrankiewicza, o którym wiedział, że jest skazany za ucieczkę. Wezwał Cyrankiewicza do zdania raportu, ponieważ zaczął sobie uświadamiać, że część funkcjonariuszy niemieckich działa wbrew niemu, że próbują prowadzić prowokacje w obozie, że próbują organizować ucieczki po to, żeby nie można było wprowadzić nieco mniejszego terroru, tylko żeby był utrzymywany na jak najwyższym poziomie.
I wtedy nastąpiła ta rozmowa.
Gdy pierwszy raz o niej usłyszałem, to wydawało mi się to nieprawdopodobne. Gdy zobaczyłem relację z tej rozmowy spisaną przez Cyrankiewicza, to długo się zastanawiałem, jak to w ogóle możliwe. Nie można powiedzieć, że rozmawiają jak równy z równym, ale rzeczywiście na partnerskich warunkach – nie ma poczucia, że Cyrankiewicz jest na samym dnie, a stoi przed nim pan i bóg. Cyrankiewicz mówił Liebehenschelowi, że traktował obóz jako karę, ale w pewnym momencie uświadomił sobie, że może zginąć za cokolwiek, np. stojąc w kolejce do toalety. I że to jest przekroczenie tej granicy, coś, czego sobie nie wyobrażał – przekształcenie obozu z narzędzia izolacji w narzędzie śmierci, często zupełnie przypadkowej.
Cyrankiewicz, mimo iż odgrywał pewną rolę w obozie, to nie aż taką, jaką mu potem przypisywała propaganda PRL.
Był przywódcą grupy komunistyczno-socjalistycznej, która nie była najważniejszą grupą i, w porównaniu z główną organizacją podziemną kierowaną przez Witolda Pileckiego, niedużą. Jego grupa podporządkowała się zresztą potem temu głównemu podziemiu obozowemu i był nawet taki moment, że Cyrankiewicz miał być szefem całej Armii Krajowej w Auschwitz. Ten rozkaz z różnych powodów nie został wprowadzony w życie. Ale rzeczywiście to była stosunkowo nieduża grupa i nie najważniejsza, natomiast po wojnie Cyrankiewicza lansowano jako głównego lidera podziemia obozowego. Dla poczucia sprawiedliwości dodam, że nie miałem jednak uczucia, żeby sam Cyrankiewicz się lansował. On temu nie zaprzeczał, ale w swoich wystąpieniach nie kreował się na przywódcę. Oczywiście dla całej propagandy to było bardzo istotne i zdjęcie Cyrankiewicza w muzeum w Auschwitz wisiało jako najważniejsze.
Przylepiło się do niego mnóstwo opowieści, które mówiły o nim po wojnie jako o strasznym człowieku.
Te opowieści pojawiły się po 1989 r., kiedy o polskiej historii można już było pisać wszystko. Efektem tego było to, że można było pisać nie tylko prawdę, ale pojawiały się też absurdalne teksty. Cyrankiewiczowi zaczęto zarzucać, że był kapo, że był rajfurem, że prowadził Żydów do gazu. Gdy historycy analizowali te historie, to one się nie trzymały kupy. Bo się okazało, że ci, którzy zdają relację, albo nie byli w tym obozie wtedy, kiedy był Cyrankiewicz, albo opisują fakty, które ewidentnie nie mogły mieć miejsca, bo z kolei Cyrankiewicz wówczas nie był w obozie.
Były to relacje praktycznie oparte wyłącznie na pojedynczych relacjach, za którymi nie kryła się żadna faktografia. A za bohaterską rolą Cyrankiewicza kryje się ogromna faktografia, bo Cyrankiewicz wysłał z Auschwitz całą masę grypsów i te grypsy zostały kilka lat temu wydane. To jest rzeczywiście olbrzymia pozycja, w której każdy dzień jest opisany. To jest naprawdę bardzo poważne źródło informacji o tym, co się działo i jest bardzo niesprawiedliwe dla Cyrankiewicza, że potem został fałszywie potępiony za okres, kiedy rzeczywiście zachowywał się bohatersko. Jego "winą" jest to, że nie zostawił żadnych potomków, którzy mogliby akurat o ten okres jego życia walczyć. Bo o ile można go potępiać za cały okres PRL i stawiać mu za niego bardzo różne, poważne i uzasadnione zarzuty, to okres w Auschwitz jest piękną kartą w jego życiu. Ale niektórzy ludzie nie wyobrażają sobie, że komunista mógł też mieć w życiu piękne karty. I widzą tę postać jednowymiarowo.
Koniec wojny zastał Cyrankiewicza w Austrii, gdzie skierowano go po ewakuacji Auschwitz. Mógł zostać na emigracji.
Mógł zostać. I podejrzewam, że to, iż nie został, jest konsekwencją przemiany w Auschwitz, gdy postanowił, że koniecznie musi być politykiem w powojennej Polsce. Bo bycie politykiem na emigracji w jego odczuciu, tak sobie wyobrażam, nie wchodziło w grę, bo odgrywałby niewielką rolę. Myślę, że on sobie rozumował, zresztą słusznie, że emigracja będzie coraz bardziej marginalna. A on miał parcie na politykę, co oznaczało, że musi wrócić do Polski. To oznaczało też, że trzeba iść na daleko idącą współpracę z komunistami.
Bardzo szybko w tę współpracę wszedł. Nie miał żadnych rozterek.
Ten moment przełomowy najprawdopodobniej nastąpił już w Auschwitz, nie w powojennej Polsce. Kiedy wrócił do Polski, od razu poszedł do Bieruta, od razu nieomal wstąpił do PPS powojennego, a chwilę później stanął na jego czele. To droga, w której nie widać żadnego momentu zawahania. To się dzieje tak szybko i tak konsekwentnie, że ten moment przełomu musiał nastąpić wcześniej.
O ile jest to zrozumiałe z poziomu osobistych ambicji, to dlaczego system zaakceptował Cyrankiewicza tak szybko? Do czego był potrzebny komunistom?
Do uwiarygodnienia władzy. Komuniści zdawali sobie sprawę, zresztą Gomułka to wyraźnie mówił, że nie mają kompletnie żadnego poparcia społecznego, że ich jedynym poparciem jest Stalin, czyli Armia Czerwona. I bywały momenty, że szukali jakiegoś wsparcia społecznego, PPS był zaś taką formą poparcia dość naturalną. A komunistów w gruncie rzeczy było mało – przedwojenna KPP była przetrzebiona, zniszczona i rozwiązana przez Stalina, PPR też nie było tak naprawdę w czasie wojny. A jakoś trzeba było Polską rządzić. Trzeba było ludzi jakoś przekonać, że władza to nie tylko komuniści, bo Polacy byli zdecydowanie negatywnie nastawieni do komunistów. Oni sami się w tej kwestii nie oszukiwali, stąd wmontowanie w system socjalistów było sprytnym, konsekwentnym zabiegiem.
I udało się, powstała pseudo-PPS pod wodzą Cyrankiewicza, która była nieuznawana przez większość działaczy emigracyjnych i całą masę działaczy pepeesowskich z okresu wojny i przedwojennych, jak np. Pużak. Ale znowu w tej partii znaleźli się też przedwojenni działacze socjalistyczni tacy jak Cyrankiewicz czy Lucjan Motyka, którzy wiązali z tą partią jakieś nadzieje.
Wspomniał pan Lucjana Motykę, którego można chyba nazwać przyjacielem Cyrankiewicza. To on powiedział, że stuprocentowym Polakiem można było być w Londynie.
Lucjan Motyka to chyba poza rodziną najbliższa osoba Cyrankiewicza, z którą rozmawiałem. To był minister kultury w latach 60. i wtedy żartowano, że pisarze idą "z motyką na słońce", bo utożsamiano go z prostakiem na czele ludzi kultury. Rzeczywiście nie miał wykształcenia, ale był człowiekiem oczytanym, światłym, inteligentnym, a dość wcześnie związanym z Cyrankiewiczem i też potrafił z pewnym dystansem o nim opowiedzieć. I ma rację, że stuprocentowym Polakiem można było być tylko na emigracji. Albo w Polsce w więzieniu. Bo jeśli się decydowało na robienie czegokolwiek w powojennej polityce, to było się skazanym na jakąś współpracę z komunistami. PSL nie poszło na współpracę z komunistami poza epizodem Mikołajczyka i peeselowców wsadzano do więzień.
Przedwojenni przyjaciele Cyrankiewicza potępiali go, ale też podejrzewali, że on jest jakimś Wallenrodem. Brakowało takiego.
Był taka potrzeba, żeby on był Wallenrodem. Brakowało Wallenroda i Cyrankiewicz pasował do tej roli. Bo rzeczywiście nie chciało się wierzyć, że człowiek o tak pięknej karcie politycznej może bez zawahania pójść na współpracę z komunistami. Wydawało się, że on coś będzie kombinował, że będzie chciał od środka rozsadzić system, coś zrobić. Szybko się okazało, że to mrzonka, że Cyrankiewicz, owszem, ma pewien wpływ, pomaga ludziom, jakieś rzeczy załatwia, ale to są życiowe, proste rzeczy niemające nic wspólnego z wielką polityką.
Jest cytat z Karskiego, który mi zapadł w pamięć, a który Cyrankiewicza poniekąd usprawiedliwia. Karski mówił, że zamiast Cyrankiewicza mogłoby być 40 tys. Rokossowskich.
To też jest pytanie o powojenną Polskę – czy lepiej było iść na jakiś rodzaj współpracy, czy nie zgodzić się na cokolwiek, trafić do więzienia, ale też mieć świadomość, że i tak Stalin będzie tu rządził, jak chce. A jak nie znajdzie ludzi tu, to przyśle swoich urzędników, zresztą całą masę ich przysłał, szczególnie do bezpieki, do sądownictwa. A mogło być tych "doradców" jeszcze więcej, gdyby było trzeba, a jeszcze mniej Polaków – i wtedy można by się liczyć z być może jeszcze większym mrokiem stalinizmu w Polsce. Ale to jest gdybanie.
Cenię to zdanie, bo padło z ust Karskiego, który był całkowicie niezależnym politykiem na emigracji i wydawać się mogło, że powinien potępiać wszystkich w kraju, bo to było charakterystyczne dla dość dużej części emigracji. Ale nie. Karski jednak z pewnym dystansem i trzeźwością patrzył na rolę Cyrankiewicza i tych socjalistów, którzy weszli w układ. Bo oni z jednej strony w tym układzie próbowali pożyć, ułożyć sobie życie, a z drugiej odrobinkę rozmiękczali ten beton komunistyczny. Bo jednak socjaliści z PPS w PZPR różnili się od ludzi z PPR, bardziej twardogłowych, mniej wykształconych, widzących Polskę jako bardzo siermiężną i bardzo uzależnioną od ZSRR. A Cyrankiewicz i socjaliści większą wagę przykładali do kultury, do spraw życiowych, do ludzkich rzeczy.
40 tys. Rokossowskich nie zainteresowało się nigdy Cyrankiewiczem w czasach stalinizmu. Był podsłuchiwany, ale nie stał się obiektem działań bezpieki. Nie skończył jak Gomułka. Dlaczego?
Dlatego, że Stalin nie wymyślił, że w obozie państw komunistycznych istnieje odchylenie socjalistyczne. Bo gdyby pewnego dnia wymyślił, że istnieje coś takiego, to Cyrankiewicz i jemu podobni znaleźliby się na ławie oskarżonych.
Lekarzem też nie był.
To nie tylko w Polsce tak było, tak było w całym bloku. Bo przecież te wszystkie najgłośniejsze procesy to są fale, które się przelewają przez cały obóz. Dopiero kiedy Stalin umiera, to Bierut i Polacy zaczynają wymyślać swoje historie, sadzając marszałka Michała Rolę-Żymierskiego, internując kardynała Stefana Wyszyńskiego. To już jest wyłącznie polska inicjatywa, choć zaakceptowana przez Moskwę.
I ten "bierutyzm" Cyrankiewicz też przetrwał…
I go firmował. Nie należy o tym zapominać.
I robić z niego ofiary.
Bo on nie był ofiarą.
I nadchodzi Czerwiec 1956 r. Dla Cyrankiewicza nieszczęsny.
Rok 1956 to jest przedziwny rok w życiu Cyrankiewicza. Z jednej strony zapisuje się fatalnym, okropnym przemówieniem w trakcie poznańskiego Czerwca. Przy czym to jest ciekawe, że inne jego przemówienia wcale nie są łagodniejsze, tylko akurat te słowa o odrąbywaniu ręki padły w konkretnym momencie i zabolały zdecydowanie bardziej, bo zginęli ludzie. Podobne słowa wypowiadał kiedy indziej, kiedy go Polacy nie słuchali.
Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie
przemówienie radiowe premiera Józefa Cyrankiewicza z dnia 29 czerwca 1956 r.
Gierkowi nie pamięta się "śląskiej wody" z 1968 r.
No właśnie. A przecież to w zasadzie to samo. I u Cyrankiewicza w różnych przemówieniach też się znajdzie podobne zwroty, ale się tego nie pamięta…
Bo to było jedyne przemówienie premiera, którego wysłuchano.
Bo ludzie się przyzwyczaili, że przemówienia przywódców PRL to były rytuały, na które nikt nie zwracał uwagi. Te przemówienia nie były wygłaszane do obywateli, tylko do innych ludzi władzy, do ZSRR i jego przywódców. Nawet nikt w Polsce nie myślał o tym, żeby przekonać jakoś ludzi do tego, co mówią. Nie, oni przekonywali innych ludzi władzy, że teraz luzujemy albo przykręcamy śrubę. To tylko temu służyło tak naprawdę. A w tym momencie akurat Cyrankiewicza ludzie słuchali, to był szczególny moment i on te okropne słowa powiedział.
Z drugiej strony rok 1956 to jest moment, gdy Cyrankiewicz odegrał bardzo istotną rolę w przywróceniu do władzy Gomułki, i to jest dobry okres w jego życiu. Przy czym oczywiście to był sprytny manewr z jego strony, żeby samemu się przy władzy utrzymać. Prawdę mówiąc, to perfekcyjny.
Opisuje pan taką scenę, gdy Cyrankiewicz spaceruje z Gomułką po parku i proponuje mu swoją posadę premiera. Pisze pan o tym jako o machiawelicznym zabiegu.
Cyrankiewicz miał zezwolenie od Edwarda Ochaba, żeby zaproponować Gomułce jakieś stanowisko w ramach tego, co może Cyrankiewicz zaproponować. Ochab to rozumiał oczywiście jako jakieś stanowisko ministerialne, ale Cyrankiewicz zdawał sobie sprawę, że Gomułka nie będzie chciał być żadnym ministrem, bo mierzy dużo wyżej. No i Cyrankiewicz uznał, że w ramach jego kompetencji jest zaproponowanie Gomułce stanowiska premiera. To jest poważne stanowisko. Ale jestem przekonany, że on wiedział, iż Gomułka się na to nie zgodzi, ale w zamian umożliwi mu pozostanie u władzy. Bo Cyrankiewicz zdawał sobie sprawę, że Gomułka mierzy w stanowisko pierwszego sekretarza, więc będzie premiera potrzebował.
I przychodzi Październik, Gomułka obejmuje władzę po skomplikowanych zakulisowych negocjacjach między grupami w partii i Cyrankiewicz zostaje. Po co Gomułce był Cyrankiewicz? Ludzie skompromitowani przez stalinizm odchodzili.
Byli odsuwani na boczny tor. Nie trafiali do więzień. Tylko niektórzy śledczy trafili do więzień. A tymczasem Cyrankiewicz jak był, wciąż jest premierem. To się udało, bo, jak sądzę, on wciąż był przywódcą grupy socjalistycznej w PZPR, a chciano, żeby ta grupa miała jednak jakiś udział we władzy, żeby nie wyglądało na to, że socjaliści zostali zupełnie rozmyci, są odsunięci i nie mają znaczenia. Z drugiej strony można sobie wyobrazić, że można było z tych socjalistów wybrać kogoś innego. Może nie było kogoś porównywalnego z Cyrankiewiczem pod względem politycznym? Ale też bez przesady, przecież można było znaleźć kogoś innego. Przecież to nie musiał być wybitny polityk jak Cyrankiewicz, to mógł być ktoś z niższej politycznej ligi i jego można było na premiera wystawić.
Ale być może Cyrankiewicz miał szczególne poparcie wśród socjalistów i być może to z tego wynikało. Być może oni widzieli w nim tego swojego przywódcę i nie dali się rozbić, a nie słyszałem o żadnych próbach rozbicia tego środowiska. A być może Gomułka uważał, że rola premiera w latach stalinizmu była tak mało istotna, że można się pogodzić z tym, że Cyrankiewicz jest premierem. Ale jakby na to nie patrzeć, to Cyrankiewicz wykonał tu jakiś niesamowity manewr, który pozwolił mu utrzymać się u władzy, choć mimo wszystko powinno go wymieść.
Powinno. A wracając do okresu stalinizmu, czy Cyrankiewicz mógł jakoś pomóc skazanemu na więzienie Pużakowi i skazanemu na śmierć Pileckiemu? Czy brak pomocy to był przejaw jego oportunizmu? Nie chciał się wychylać? A może rzeczywiście nie mógł pomóc?
To jest trudne do rozstrzygnięcia. Z Pileckim jest tak, że on prawdopodobnie nie kojarzył go z ruchu oporu w obozie. On tego przywódcę kojarzył jako Serafińskiego, takim nazwiskiem w obozie posługiwał się Pilecki. Cyrankiewicz prawdopodobnie nie widział, że Pilecki to Serafiński. Stąd uchylał się od pomocy, gdy były zabiegi, żeby Pileckiemu pomóc. Ale nie jest to pewne.
Z Pużakiem zaś było tak, że on był tą osobą, którą skazano po to, żeby mogło powstać PZPR. Bo Pużak był skrzydłem w przedwojennym PPS, które nie poszło na żadną współpracę z komunistami i dla zastraszenia socjalistów po prostu go skazano. Miał być przykładem. W tym czasie masę pepeesowców wyrzucono z partii i moim zdaniem Cyrankiewicz rzeczywiście moralnie bardzo mocno odpowiada za sprawę Pużaka. To był jednak legendarny przywódca PPS! Ale z drugiej strony byłoby nielogiczne, że wyciąga do Pużaka rękę przed zjednoczeniem partii, do którego dążył, że wyciąga rękę do kogoś, kogo komuniści skazują, żeby zrobić czystkę w PPS. To by było nielogiczne.
Po 1956 r. ktoś mu to wypominał?
To jest właśnie niesamowite. Pepeesowcy zachodni to wypominali, a w Polsce to kompletnie zapomniano. Po 1989 r. obarczano go sprawą Pileckiego, a nie przypominano sprawy Pużaka, która moim zdaniem go zdecydowanie bardziej moralnie obciąża. Ale co jest też ciekawe, już po opublikowaniu tej książki odezwała się do mnie córka jednego z więźniów Auschwitz z pierwszej setki, którego w latach 50. skazano na śmierć za rzekomą działalność antypaństwową. I w tym przypadku Cyrankiewicz pomógł – było ułaskawienie, zmieniono wyrok.
Tę osobę Cyrankiewicz kojarzył z obozu, znał ją, wiedział, kto to jest. Nam się wydaje, że okres stalinizmu to jest najciemniejszy okres, ale jeśli się weźmie wyroki śmierci, to w 1945 r. było ich więcej niż w 1952 r. To był czarny okres wściekłej propagandy komunistycznej, ale okres walki zbrojnej to były lata 1945–1947. Być może Cyrankiewiczowi było wtedy trudniej walczyć o ułaskawienie niż w latach 50. Nie znając szczegółów, nie wiedząc, co wiedział Cyrankiewicz o jednym i drugim, bardzo to trudno rozstrzygać.
Stalinizm to bezsprzecznie czarna karta w jego historii. Natomiast po 1956 r., aż do roku 1968, gdy znów się nie popisał, to jest sympatyczny człowiek na szczytach władzy. Pokazuje się z Niną Andrycz, jeździ na słoniu, istny bon vivant. Symbol przedwojennej Polski?
Wydaje mi się, że dla wielu mógł to być symbol przedwojennej Polski, a przynajmniej jakiejś inteligencji przedwojennej. Poza tym on był symbolem oczytanego, kulturalnego przywódcy, którego nie wstyd wysłać za granicę. A wielu działaczy partyjnych ludzie się zwyczajnie wstydzili, bo oni fatalnie wypadali. Gomułka, co by nie powiedzieć o jego zaletach wybitnego polityka, jednak był strasznie siermiężny.
A jak oni się dogadywali? Bo są przeciwieństwami, ale też bliźniakami – portret jednego i drugiego, a między nimi godło.
To są rzeczywiście przyciągające się przeciwieństwa. Oni w obrębie tego socjalizmu byli symbolami troszkę różnych dróg rozwoju Polski. Bardzo siermiężnej, powolnej, ale stałego rozwoju Polski socjalistycznej według Gomułki i takiej może trochę bardziej na wyrost, ale chyba bliższej wyobrażeniom tego, jak ma wyglądać, Polski Cyrankiewicza. Gomułka myślał o sprawach gospodarczych, przemyśle ciężkim, jego ludzkie potrzeby nie zajmowały, bo on ich nie rozumiał. Natomiast Cyrankiewicz dużo bardziej rozumiał ludzi. Uzupełniali się na tej zasadzie, że byli przedstawicielami różnych grup władzy – tej pepeerowskiej, twardogłowej i tej mniej twardogłowej, wywodzącej się z socjalistów. Ale po co był Cyrankiewicz Gomułce, to dla mnie nie do końca jest jasne, bo ja sobie wyobrażam, że Gomułka mógł się obyć bez Cyrankiewicza. Być może było tak, że próbowano cały czas w partii utrzymywać grupę socjalistów, żeby oni mieli swojego reprezentanta, żeby to tak symbolicznie wyglądało, że połączenie w 1948 r. to nie było wchłonięcie, tylko zjednoczenie. Ale z drugiej strony Cyrankiewicz był takim przeciwieństwem Gomułki, że rzeczywiście trudno zrozumieć, jak się znosili charakterologicznie. Gomułka był pieniaczem, awanturował się, krzyczał, ale podobno potrafił wysłuchać innych ludzi, dopuszczał do głosu innych, nawet jak krzyczał im, że nie mają racji. I być może zależało mu na innym spojrzeniu. Aczkolwiek coraz częściej w latach 60. Cyrankiewicz miał coraz mniejszy wpływ na władzę i sam się z tym chyba godził.
Chyba się też nie przejmował tym bardzo.
To nie tak. Jest taka słynna historia, gdy jego znajomy usiadł na jego fotelu premiera pod jego nieobecność i Cyrankiewicz go potwornie zrugał, zagroził, że więcej nie wpuści do budynku rady ministrów, jeśli się to powtórzy. A więc bardzo szanował swój urząd, ale z drugiej strony na posiedzeniach rządu czytał kryminały, które dostawał od wydawnictw, bo się zajmował sprawami kultury. Maszynopisy tych kryminałów były w teczkach i wyglądały na dokumenty rządowe. On czuł, że nie ma mocy przeforsować czegokolwiek.
Bo nie przyłączył się do żadnej frakcji.
Nazwałem go mistrzem ostatniego aktu – on się przyłączał dopiero, jak było wiadomo, kto zaczyna wygrywać. Jak nie było wiadomo, która frakcja wygrywa, to się nie opowiadał. Oczywiście to się działo nie na samym końcu, bo to by było za późno, ale na początku tego ostatniego aktu, gdy było widać, w którą stronę zmierza narracja.
W 1968 r. jeszcze mu się udało wbić w główny nurt, w nurt antysemickiej nagonki.
To moment schizofrenii, która dotyczyła wielu polityków w PRL, gdy publicznie zachowywali się inaczej niż prywatnie. Bo bardzo mocne antysemickie przemówienia Cyrankiewicza nijak się miały do tego, jak on się zachowywał w gronie prywatnym, bliskich ludzi. Tam Cyrankiewicz potępiał antysemityzm, a jednak publicznie nie odżegnywał się od niego, a wręcz wpisywał się w całą kampanię. Nie protestował, gdy za żydowskie pochodzenie zwalniano ludzi z ministerstw. I to jest ten moment schizofrenii, gdy pokazuje się na zewnątrz, że się jest twardym działaczem partyjnym, bo tego oczekuje partia i Gomułka, a z drugiej strony prywatnie wciąż pozuje się na liberała.
W 1970 r. Cyrankiewiczowi już ten manewr nie przeszedł.
To już by było szokujące, gdyby przeszedł, ale myślę, że mu nie wyszło głównie ze względu na różnice pokoleniowe. Ludzie Gierka byli pokoleniowo inni niż Cyrankiewicz i dlatego nie miał z nimi wspólnego języka. W PZPR też się już burzono, że Cyrankiewicz za nic – za stalinizm, za Grudzień – nie odpowiada.
Był bezpośrednio atakowany.
Na zebraniach partyjnych na przełomie lat 60. i 70. był ostro krytykowany właśnie za to. Pytano go, czy się podaje do dymisji, czy rezygnuje z urzędu. Potem go zaatakował już po odejściu z funkcji Gomułka, który w liście do Biura Politycznego wspominał, że Cyrankiewicz w drugiej połowy lat 60. coraz mniej zajmował się tym, czym miał się zajmować, czyli sprawami gospodarczymi. Ten żal, pretensja Gomułki była uzasadniona, bo Cyrankiewicz sam siebie stawiał na marginesie. Potem była w nim już tylko potrzeba utrzymania się jak najdłużej przy władzy, ale już bez potrzeby wpływania na tę władzę. Przy czym należy pamiętać, że rola Cyrankiewicza nie była tak naprawdę istotna w PRL. To był niby zawsze polityk numer 2, ale jakby tą hierarchię władzy dokładniej rozpatrywać, to pewnie byłby trochę niżej. Szczególnie w czasach stalinizmu, ale w tej drugiej połowie lat 60. też już nie był tym numerem 2. Może dlatego, że niekwestionowanym numerem jeden był Gomułka, a potem długo, długo, nie było nic. Trudno powiedzieć, by ktokolwiek przejął pozycję numer 2 w państwie za późnego Gomułki, bo po prostu nie było numeru 2.
Wracając do numeru 1, to od Gierka Cyrankiewicz dostał klasycznego kopa w górę, został Przewodniczącym Rady Państwa. Ale i tam długo nie usiedział.
Został odsunięty na boczny tor. Z Cyrankiewiczem był ten problem, że on był jeszcze za młody, aby go zupełnie odesłać na emeryturę. A z drugiej strony nie bardzo mu było jakie stanowisko dać. Zdecydowano się więc, że zostanie działaczem ruchu pokojowego, co było jakąś klamrą w jego życiu, bo on od tego ruchu pacyfistycznego zaczynał. Ale pacyfizm lat 70. też miał niewiele wspólnego z tym przedwojennym. To był niemal wydział zagraniczny MSZ ZSRR i ten ruch pacyfistyczny, w którym działał Cyrankiewicz, był totalnie uzależniony od ZSRR – jeśli walczył z wyścigiem zbrojeń, to tylko dlatego, że ZSRR nie dawał już sobie w tym wyścigu rady. Wtedy się pojawiły takie śmieszne, wewnętrznie sprzeczne określenia jak "walka o pokój", "chorąży pokoju", "żołnierz pokoju" i Cyrankiewicz był tym "żołnierzem pokoju".
Nie najgorzej mu się wiodło. "Walczył o pokój", miał jakąś funkcję, jeździł za granicę.
Myślę, że czuł się odrzucony, ale chyba zdawał sobie sprawę, że na więcej już nie mógł liczyć. Myślę, że był na tyle racjonalnie myślącym politykiem, że zdawał sobie sprawę, iż dalej już nie zabrnie bez ośmieszenia się.
Nigdy potem nie chciał wrócić?
Nie spotkałem się z taką relacją, która by wskazywała, że do jakiejś WRONY chce się zapisać.
A jaki był jego stan wojenny?
Jest taki epizod, który to pokazuje – gdy Cyrankiewicz na zagranicznej konferencji pacyfistycznej bronił wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
Całe życie wierny.
Wierny idei, ale też temu, że jeśli go rząd Wojciecha Jaruzelskiego, ta WRONA, wysyła za granicę, to on musi bronić polityki tej WRONY. Do końca życia był lojalny. Poza tym on chyba już w to wierzył, bo nie sądzę, żeby nie wierzył w tę powtarzaną od lat mantrę, w tę odbudowę, w tę walkę z analfabetyzmem, w te huty. Uwierzył, że zbudował lepszą Polskę i że te wszystkie ofiary, te rozstrzelania były konieczne i nie było innej drogi.
Umarł w zapomnieniu.
Symbolicznie właściwie. Polska w 1989 r. żyła czymś zupełnie innym niż epoka Cyrankiewicza, która skończyła się w 1970 r. Tak naprawę liczyła się tylko epoka Jaruzelskiego, ewentualnie Gierka. Polacy odnosili się tak naprawdę do tego PRL-u z ostatnich lat, w którym to Cyrankiewicz nie odgrywał już żadnej roli. To jest w ogóle ciekawe, bo gdy w maju zmarł Ochab, to w prasie pojawiło się kilka nekrologów i to wszystko. Odszedł w całkowitym zapomnieniu, co mimo wszystko jest zaskakujące. On się nieszczególnie kojarzył jako pierwszy sekretarz, bo był nim krótko, ale mimo wszystko był tym pierwszym sekretarzem. A tu jedynie nekrologi w prasie i krótkie, jednoszpaltowe, a nawet nie wspomnienia. Czyli ta epoka przedjaruzelska poszła w zapomnienie, a na pewno epoka przedgierkowska. Bo Polacy się odnosili już tylko do życia ponad stan za Gierka, konsekwencji tego i do wojny polsko-jaruzelskiej z lat 80.
No to jaki był ten Cyrankiewicz? Miękki oportunista, przebiegły karierowicz, czy może – tak jak mówił cytowany przez pana prof. Andrzej Paczkowski – był jak przeciętny Polak, bo Pużakiem i Pileckim było być trudno?
To jest pytanie bardzo istotne o Cyrankiewicza, ale też o wzór polityka w ogóle. Cyrankiewiczowi zarzuca się słusznie konformizm. To jest bardzo poważny zarzut, bo jego konformizm polegał na współpracy z komunistami. Z drugiej strony konformizm w życiu politycznym nie jest czymś złym, dopóki nie prowadzi do zaprzeczenia czyimś podstawowym poglądom. Życie polityka polega na ciągłych kompromisach i to jest zaleta polityka, że się potrafi ze wszystkimi dogadać, nie forsując ciągle swojego zdania. Tylko jest ten moment, gdy nie można już dalej iść na kompromis, a Cyrankiewicz poszedł dalej, bo on się zaprzedał.
Z drugiej strony jest właśnie to, co prof. Paczkowski mi powiedział – w podręcznikach ludzie wybierają jako swój wzór Pużaka czy Pileckiego, czyli ludzi, którzy są w stanie poświęcić życie w imię idei. Ale w codziennym życiu ludzie wybierają życie Cyrankiewicza, czyli drogę konformizmu. To w PRL było widoczne, kiedy miliony ludzi zapisywały się do partii zupełnie bez przekonania. Zapisywali się, żeby dostać talon na samochód albo rekomendacje na dyrektora, albo przydział cegły na budowę. I ludzie to robili nie dlatego, że czuli się przywiązani do komunizmu, bo nie byli absolutnie do niego przywiązani. Oni to robili wyłącznie z konformistycznych pobudek.
Niektórzy brzydzili się tym i nie zapisywali do partii, a niektórzy uważali, że posiadanie partyjnej legitymacji właściwie nie jest czymś uwłaczającym. Zwłaszcza że trzeba pamiętać ciągle o tym, że ludzie w PRL wyobrażali sobie, że urodzili się i umrą w PRL, urodzili się w kraju uzależnionym od ZSRR i umrą w kraju uzależnionym od ZSRR. Stąd zdawali sobie sprawę z tego, że muszą żyć i poradzić sobie z życiem w obozie. Tak jak Cyrankiewicz poradził sobie z życiem w Auschwitz, tak po wojnie radził sobie z życiem w obozie PRL. Wszystkie kraje demokracji ludowej PRL były zamkniętym obozem, otoczonym drutami, ciężko było z tego wyjechać – i w tym obozie trzeba było sobie jakoś poradzić. Cyrankiewicz sobie świetnie poradził – w sensie ustawienia się w życiu, a nie zapisania się w historii, bo to zupełnie coś innego. I ileś tam milionów Polaków też w tym obozie chciało sobie poradzić. To nie znaczy, że oni chcieli zostać esbekami, ale jednak zapisywali się do PZPR. Zawsze mnie to intrygowało, gdy byłem młodym człowiekiem w latach 70.: czy ludzie z PZPR wierzą w to, co mówią? Bo mi to się wydawało idiotyczne.
Czyli mógłby być Cyrankiewicz symbolem PRL-owskiego konformizmu?
Zdecydowanie tak. Myślę, że Cyrankiewicz jest dla mnie takim symbolem. I ta książka też jest historią PRL-lowskiego konformizmu. Żebyśmy tak łatwo wszyscy nie popadli w samozadowolenie, że wszyscy w PRL byli w opozycji i walczyli z komuną. To nieprawda. Ci ludzie, którzy do PZPR wchodzili z tej konformistycznej pozycji, wcale nie byli przeciw temu systemowi, ale właściwie też go nie popierali. Był taki dowcip o taksówce, do której wsiada człowiek i psioczy na ustrój, a taksówkarz mówi: panie, w Polsce jest 99 proc. za komunizmem, a ja zawsze ten 1 proc. wożę.
I tak było. Ludzie z PZPR to były dwie osobowości – na zewnątrz prezentowali inną zupełnie twarz niż w domu, gdzie obchodzili święta Bożego Narodzenia, w tajemnicy brali ślub kościelny, w tajemnicy chrzcili dzieci, żyli w rozkroku. To wszystkich dotyczy i to trzeba zrozumieć. Potępianie ich wszystkich nie jest dobre, bo to armia ludzi, z którymi wciąż trzeba żyć, a po drugie, dopóki się nie zhańbili czymś obrzydliwym, to nie potępiajmy ich tak łatwo, bo to ludzie, którzy jakoś ten PRL chcieli przeżyć. Jeśli ktoś był w opozycji – a tak wielu ludzi tam znowuż nie było – ma prawo ich krytykować, ale jak ktoś w opozycji nie działał, to powinien się wstrzymać od takich łatwych ocen.
I Cyrankiewicz zapisze się w historii jako symbol peerelowskiego konformizmu, jako część historii, o której chcielibyśmy zapomnieć. Cyrankiewicz też sobie zaprzeczył.
Piotr Lipiński - reporter, autor książek opisujących ofiary i katów epoki polskiego stalinizmu m.in. cyklu o Bolesławie Bierucie ("Bolesław Niejasny", "Ofiary Niejasnego" i "Towarzysze Niejasnego"). W 2016 roku ukazało się wznowienie jego książki o procesie Adama Humera "Bicia nie trzeba było ich uczyć". Najnowsza książka Lipińskiego to "Cyrankiewicz. Wieczny premier", opublikowana przez Wydawnictwo Czarne.