Nie studenci, a prowodyrzy burd. Nie obywatele pochodzenia żydowskiego, a izraelscy szpiedzy. Nie koledzy z pracy, ale złodzieje złota. Najpierw wskazać wroga wewnętrznego, a potem powiązać go z wrogiem zewnętrznym. Tak działa propaganda w państwie totalitarnym i tak zadziałała w Polsce - w marcu 1968 roku.
Nachalna kampania rozpętana przez komunistyczne władze uwolniła najgorsze demony antysemityzmu. Skalę i siłę jej rażenia można zrozumieć, zaglądając do prasy sprzed 50 lat.
Bojówkarze ORMO i funkcjonariusze milicji rozpędzili pokojową manifestację studentów Uniwersytetu Warszawskiego w piątek 8 marca. Już w poniedziałkowym wydaniu "Trybuny Ludu" ukazał się pierwszy artykuł omawiający to wydarzenie oraz jednocześnie wskazujący pozostałym mediom kierunek propagandowego ataku i siłę uderzenia. Zamieszczono także listę wrogów, którym od tej pory - według zaleceń Biura Prasy Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej - należało bacznie się przyglądać.
"Bankruci polityczni różnego autoramentu"
"Prowodyrami tych zajść są działający od kilku lat na Uniwersytecie Warszawskim rozparzeni rozrabiacze" – możemy przeczytać. "Wymieńmy kilka nazwisk: Adam Michnik i Józef Dojczgewant [pisownia oryginalna, prawidłowo: Dajczgewant] – znani z prowokacyjnych wystąpień na Uniwersytecie, Aleksander Smolar – syn naczelnego redaktora jednej z gazet, aktywista klubu 'Babel', asystent prof. Włodzimierza Brusa, Wiktor Górecki – syn generalnego dyrektora w Ministerstwie Finansów, Irena Lasota – córka emerytowanego pułkownika, Henryk Szlaifer [pisownia oryginalna, prawidłowo: Szlajfer] – syn cenzora w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Ewa Zarzycka – córka byłego przewodniczącego Stołecznej Rady Narodowej, Katarzyna Werfel, córka byłego redaktora naczelnego szeregu pism centralnych” – wyliczano w artykule.
Michnik i Szlajfer zostali kilka dni wcześniej wyrzuceni z uczelni za to, że opowiedzieli francuskiemu reporterowi Bernardowi Margueritte o zdjęciu "Dziadów" w inscenizacji Kazimierza Dejmka z afisza w Teatrze Narodowym, a także o protestach wywołanych tym faktem. Niepokorni studenci nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że władze postanowią wykorzystać tę sytuację w potężnej akcji propagandowej oraz czystce obejmującej partyjne szeregi, urzędy, wojsko, służby, a w końcu całe społeczeństwo. W jej efekcie Polskę opuściło kilkanaście tysięcy osób.
Trzy dni po pacyfikacji marcowych protestów na uniwersytecie "Trybuna Ludu" napisała, że "w tych burdach, jak wynika z kilku przytoczonych przykładów i innych faktów, uczestniczyły dzieci rodziców zajmujących niejednokrotnie odpowiedzialne stanowiska państwowe i społeczne". Dodawała następnie, że "za plecami młodzieży kryją się znani władzom inspiratorzy piątkowych i sobotnich zajść, wywodzący się z grona bankrutów politycznych różnego autoramentu". Chodziło o działaczy, Żydów z pochodzenia, odsuniętych od władzy po odwilży 1956 roku – wyjaśniał w książce "Marcowe gadanie" prof. Michał Głowiński, filolog i historyk literatury, który spisywał metody stosowane w 1968 roku przez komunistycznych propagandystów. Żydów czy inaczej – syjonistów, bo pod takim określeniem zaczęli być atakowani w prasie i pozostałych mediach.
"Lżono naród polski, oskarżając o antysemityzm"
27 marca ogólnopolska popołudniówka "Kurier Polski" zasugerowała, że za demonstracjami studentów z 8 marca stać może "syjonistyczny spisek".
"Trudno zaiste uchronić się od przekonania, że była to konsekwentna, przemyślana realizacja nakazu nie z polskich racji wywiedzionego" – czytamy w artykule na ten temat. "Dziennik Łódzki" z kolei wprost wskazywał, komu na rękę były protesty organizowane na uczelniach. "Jak podała zachodnioniemiecka agencja DPA, studenckie młodzieżowe organizacje w NRF opublikowały otwarty list, w którym wyrażają pod adresem polskiej młodzieży słowa uznania i zachęty do dalszych ekscesów" – napisał w wydaniu z 15 marca, dodając od razu, że "jak echo odezwali się zaraz studenci izraelscy. I co także – nie pytani i nie proszeni oświadczyli, zaraz po Bonn, że oni też. Że oni też się cieszą i zachęcają. Czy gratulacje z obu wrogich Polsce państw wymagają komentarzy? Czy nie jest jasne, że to, co naszemu krajowi szkodzi – ich właśnie raduje?" – pytano.
12 marca "Kurier Polski" piórem Ryszarda Gontarza – bardziej współpracownika PRL-owskiego wywiadu niż publicysty – przypuścił ostry atak na studentów protestujących w obronie "Dziadów". Napisał, że inspiratorami tych zajść są dzieci wysoko postawionych dygnitarzy komunistycznych, uczęszczające na dyskusje założonego przez Adama Michnika w 1962 roku i skupiającego młodą lewicową inteligencję nieformalnego Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności. "Więc szukali chłoptysie i dziewczątka z tatusiowych limuzyn owych sprzeczności i uczyli się rewizjonistycznego raczkowania pod kierunkiem wytrawnych speców" – pisał Gontarz. Skrytykował również członków Klubu Młodzieżowego "Babel", funkcjonującego przy warszawskim oddziale Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów:
"W tym klubie czczono uroczyście podboje Izraela, wychowywano młodzież w duchu szowinizmu żydowskiego, lżono naród polski, oskarżając nas o antysemityzm. Członkowie klubu na obozach letnich nosili demonstracyjnie gwiazdy Dawida" – przekonywał.
Wrogi trójkąt USA – Izrael – NRF
Najpierw wskazać wroga wewnętrznego, potem powiązać go z wrogiem zewnętrznym. Tak działała marcowa propaganda. "Syjoniści w jednym szeregu z neohitlerowcami" – alarmował 23 kwietnia "Kurier Polski", relacjonując przemówienie ministra sprawiedliwości prof. Stanisława Walczaka, wygłoszone podczas obrad Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
"Mówca wskazał na wyraźny trójkąt powiązań USA – Izrael – NRF i oświadczył: interesy amerykańskich imperialistów, zachodnioniemieckich rewizjonistów i wojujących syjonistów łączą się i splatają" – podkreślono w artykule. "Od pewnego czasu – kontynuował mówca – nie słyszy się płomiennych protestów żydowskich centrów dokumentacyjnych i organizacji przeciwko amnestionowaniu zbrodniarzy hitlerowskich w NRF".
W ten sposób, zgodny z linią partii, minister Walczak zasugerował istnienie międzynarodowego sojuszu wrogich sił, ze wspieranym przez rodzimych syjonistów państwem żydowskim, odgrywającym w tym układzie ważną rolę. Tym ważniejszą, że zaledwie rok wcześniej, kiedy między Izraelem a Egiptem, Syrią i Jordanią wybuchła wojna, PRL-owskie władze demonstracyjnie zerwały kontakty dyplomatyczne z Tel Awiwem.
Polska prasa ostrzegała przed izraelskimi szpiegami mającymi nakłaniać – jak pisało 4 kwietnia 1968 roku "Życie Warszawy" – "obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, składających wizyty w poselstwie Izraela w Warszawie, do udzielania informacji wchodzących w zakres tajemnicy państwowej". "Do chwili zerwania stosunków dyplomatycznych z Izraelem przedstawicielstwo dyplomatyczne Izraela stanowiło w Polsce niezwykle aktywny ośrodek działalności szpiegowskiej" – podkreślał autor artykułu "Syjonistyczni szpiedzy w służbie imperializmu".
Z kolei postacią ucieleśniającą całe zagraniczne zło, według propagandy PRL, był gen. Mosze Dajan, izraelski minister obrony. Jego nazwisko użyte w haśle "Syjoniści do Dajana" trafiło na robotnicze transparenty prezentowane na publikowanych w gazetach fotografiach z zakładowych zebrań i wieców. W relacjach z tych masówek podkreślano, że klasa pracująca domaga się zaprowadzenia porządku w kraju oraz rozprawienia się z syjonistami i wichrzycielami.
Za antysemicką kampanią stał minister spraw wewnętrznych Mieczysław Moczar i jego partyjni stronnicy z grupy tak zwanych partyzantów, działaczy wywodzących się z komunistycznej partyzantki z II wojny światowej. Ale to nie Moczar, a Władysław Gomułka wskazał kierunek nagonki.
– W związku z tym, że agresja Izraela na kraje arabskie spotkała się z aplauzem w syjonistycznych środowiskach Żydów – obywateli polskich, którzy nawet z tej okazji urządzali libacje, pragnę oświadczyć, co następuje: nie czyniliśmy i nie czynimy przeszkód obywatelom polskim narodowości żydowskiej w przeniesieniu się do Izraela, jeżeli tego pragnęli – oświadczył I sekretarz KC PZPR w przemówieniu wygłoszonym 19 marca do aktywu partyjnego w Sali Kongresowej. – Nie chcemy, aby w naszym kraju powstała piąta kolumna – dodawał. Trudno o bardziej dobitne stwierdzenie, że chodziło o zdrajców służących obcym, wrogim Polsce Ludowej siłom.
"Ziarno zaczyna kiełkować"
Poeta Janusz Szpotański, autor prześmiewczej, krytykującej Gomułkę opery "Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta" – oraz więzień polityczny – napisał za kratami piosenkę podsumowującą propagandowe wysiłki władzy. Zaczynała się od żartobliwych słów: "Pod Mickiewicza pomnikiem spotkał się Dajan z Michnikiem". Jednak efekty - jakie przyniosła antysemicka kampania w marcu 1968 roku, wzmacniana wystąpieniami polityków i publikacjami prasowymi - nie nastrajały do żartów.
"Ziarno rzucone na naszą rodzinną glebę zaczyna kiełkować" – skomentował skutki tej nagonki w swoich wspomnieniowych "Dziennikach politycznych" Mieczysław Rakowski, ówczesny redaktor naczelny tygodnika "Polityka". Historyk dziejów najnowszych dr Piotr Osęka w książce "Marzec '68" zebrał donosy nadsyłane do Komitetu Centralnego PZPR. Ich treść i skala to dowód na to, że ziarno, o którym pisał Rakowski, trafiało na wyjątkowo podatny grunt:
"Żydowska robota, Żydzi w Polsce się panoszą", "po 1945 roku napchało się Żydów na najlepsze stanowiska, i to wysokie" – pisali anonimowi donosiciele.
Niektórzy radzili partii, na kogo powinna mieć oko. "W ministerstwie komunikacji jest też sporo pasożytów żydowskich, należy dobrze prześledzić i usunąć Żydów, żeby w Polsce rządził Polak. Jest taki żydowski sługus w Ministerstwie Komunikacji, naczelnik od telefonów B., też trzeba mu się przypatrzeć". Inni zagrzewali do stanowczej rozprawy z wrogami. "Z Żydami precz. Oni są wszędzie na najwyższych stanowiskach. Trzeba oczyścić Polskę z Żydów, a będzie dobrze. Oni chcą nasz naród zgnoić i zniszczyć. Żyd zawsze będzie Żydem. Oni są solidarni i trzymają z Żydami z Palestyny. W ich testamencie wyraźnie pisze, żeby gojów niszczyć i szkodzić im. Polacy to goje. Więc na co czekać? Wszystkich Żydów wyrzucić precz" – apelował jeden z wielu autorów.
"Na sanatorium i wczasy lecznicze ja czekam już 6 lat"
W zbiorze tym znajduje się donos nadesłany przez anonimowego mieszkańca Krakowa. Jest o tyle interesujący, że wskazuje, co naprawdę leżało u źródeł podsycanego przez komunistyczną propagandę ludowego antysemityzmu. Nie postępy wojsk izraelskich na Bliskim Wschodzie, nie potajemne knowania zachodnioniemieckich rewanżystów i syjonistycznych rewizjonistów, a zwykłe, proste poczucie ogromnej niesprawiedliwości i społecznej nierówności.
"Oni wszędzie myślą tylko o sobie, a w naszej ukochanej Polsce mają najlepiej" – zżymał się autor przytaczanego listu. "Żydostwo wywiozło z tej ukochanej niby to ojczyzny złoto tu zrabowane. (...) Na sanatorium i wczasy lecznicze ja czekam już 6 lat. Żydzi nie czekają, bo oni tylko ucierpieli, a my? Dlaczego Żydzi są wszędzie na kierowniczych stanowiskach, gdzie by co nie trzeba było załatwić, to Żyd z góry na człowieka patrzy. Komisy i wszystkie posady dochodowe dla Żydów. Czy w Palestynie też tylko są kierownikami? Jeszcze żadnego Żyda nie widziałem robotnika, czy to tylko nasz przywilej? Chyba najwyższy czas, żeby oczyścić Polskę z Żydów. Oni są wszędzie, zasłaniają się, że nie cierpieli" – skarżył się Komitetowi Centralnemu PZPR mieszkaniec Krakowa.
"Ten nieszczęsny Moczar na czymś zagrał, dotknął jakiegoś organu, jakiegoś gruczołu strasznie rozjątrzonego" – podkreślał pisarz Tadeusz Konwicki w wywiadzie rzece pod tytułem "Pamiętam, że było gorąco". A pytany o skutki antysemickiej kampanii z 1968 roku, stwierdził proroczo: "Ślad krzywdy wyrządzonej wtedy naszemu społeczeństwu zostanie na wiele dziesiątków lat".