Polsce może nie podobać się ukraińska polityka historyczna i powinna reagować w obronie swoich interesów. Ale nie może być tak, że polski minister przyjeżdża na Ukrainę jak na folwark i przemawia językiem ultimatum. Eskalacja napięcia w ostatnich dniach jest gigantyczna, trudno wręcz sobie wyobrazić, że może być jeszcze gorzej. Dla Rosji, która gra na skłócanie sojuszników i partnerów, to idealna sytuacja.
Od dłuższego czasu jesteśmy świadkami pogarszania relacji polsko-ukraińskich w związku ze sporem o politykę historyczną. Warszawa zarzuca Kijowowi heroizację UPA odpowiedzialnej za zbrodnię popełnioną w 1943 r. na Polakach na Wołyniu oraz kult Bandery. Ukraińcy odpowiadają, że mają prawo do własnej historii.
Jednak ostatnio sytuacja się zaostrzyła. „To, co się dzieje w tym tygodniu na odcinku polsko-ukraińskim, to nawet nie jest słoń w sklepie z porcelaną, bo porcelana już dawno potłuczona, a samowar pobity. To jakiś dramat…” – napisał polski reportażysta Witold Szabłowski, komentując informację o tworzeniu przez MSZ RP listy Ukraińców, których ma objąć zakaz wjazdu do Polski.
Szabłowski, autor książki „Sprawiedliwi zdrajcy: sąsiedzi z Wołynia” podkreśla, że można odnosić się krytycznie do wielu decyzji władz ukraińskich i kreowanej przez nią polityki, ale nie może być tak, że polski minister odwiedza sąsiedni kraj, jakby wizytował folwark i pouczał fornali.
Tak, Ukraina zabroniła prowadzenia prac ekshumacyjnych i upamiętniania polskich ofiar. Są ukraińscy komentatorzy, którzy stawiają znak równości miedzy UPA i AK. Polityka historyczna kształtowana przez ukraiński IPN m.in. opiera się na upamiętnieniu UPA. I to Ukraina na początku 2017 r. wydała zakaz wjazdu prezydentowi Przemyśla Robertowi Chomie w związku z jego „antyukraińską pozycją”. Tylko że to wywołało krytykę nie tylko po polskiej stronie, ale również wśród samych Ukraińców. I w konsekwencji Kijów wycofał się z zakazu dla przemyskiego prezydenta.
Polsce może nie podobać się ukraińska polityka historyczna, ale jak podkreślają eksperci (również polscy), język ultimatum nie wydaje się najlepszym w odniesieniu do sąsiada, z którym deklaruje się strategiczne partnerstwo.
Wbrew oficjalnym zapewnieniom obu stron historia wzięła górę w naszych relacjach. Zdaniem polskiego dziennikarza Pawła Bobołowicza, który specjalizuje się w polsko–ukraińskich stosunkach, polska polityka zagraniczna wobec Ukrainy, dotycząca sfery historycznej, „poniosła porażkę i zagnała nas w ślepa uliczkę”. Straszenie Ukraińców prowadzi do eskalacji konfliktu, a to tylko oddala możliwość pojednania i co gorsza wpływa na współpracę między Polską i Ukrainą.
Rosji w to graj
Wielu ukraińskich komentatorów podkreśla (ale można to usłyszeć również od niektórych polskich), że wybraliśmy najgorszy moment dla rozliczania Ukrainy. W 2014 roku Ukraina straciła Krym, w Donbasie czwarty rok trwa wojna, a nacisk Rosji na Ukrainę nie słabnie.
Ale minister spraw zagranicznych Polski Witold Waszczykowski uważa, że wojna nie może być wymówką i wstrzymywać polskie reakcje na negatywne procesy w Ukrainie. Zgoda, pod warunkiem że nie staramy się rozmawiać językiem ultimatum.
Konflikt polsko–ukraiński nabrał w ostatnim czasie takiej ekspresji, że trudno dzisiaj realnie ocenić, jaka rolę w nim odegrała Rosja, o czym wiele się mówi w Ukrainie. Na pewno w Rosji jest wielu, którzy przyklaskują ostatnim wydarzeniom. Teraz nie trzeba już „dolewać oliwy do ognia”, proces destrukcji polsko–ukraińskich relacji został rozpoczęty. Dla Rosji, z jej geopolityką, która opiera się na dzieleniu sojuszników i partnerów, to idealna sytuacja.
W interesie Polski i Ukrainy leży współpraca. To już slogan, ale nie traci on na aktualności, polski i ukraiński interes w zachowaniu i rozwijaniu dobrych relacji jest oczywisty. Nowego znaczenia nabrał w ostatnich latach np. wymiar ekonomiczny. Według różnych danych nawet w Polsce może pracować ponad milion Ukraińców. Trudno sobie już wyobrazić funkcjonowanie polskiej gospodarki bez ukraińskich pracowników.
Jest też wiele pozytywnych przykładów z wzajemnej współpracy, np. finansowej, wojskowej czy w przemyśle zbrojeniowym. Problem polega na tym, że podgrzewana atmosfera dotyczą polityki historycznej może negatywnie odbić się również na tej współpracy.
Ostre wypowiedzi ministra Waszczykowskiego w ocenie ukraińskich ekspertów (ale również części polskich), są związane z walką o zachowanie stanowiska w rządzie. I szerzej - polska polityka wobec Ukrainy zaczyna być oceniana poprzez pryzmat jej podporządkowania polityce wewnętrznej PiS-u i rządu. Zasadniczym pytaniem jest, jaki cel chce osiągnąć Polska. Bo w obecnej sytuacji trudno mówić o sukcesie polskiej polityki zagranicznej względem Ukrainy. Do tego „twarde stanowisko” może doprowadzić do wzmocnienia nacjonalistycznych nastrojów i nacjonalistycznych sił politycznych w Ukrainie, a nie ich osłabienia - czego oczekiwałaby Warszawa.
Ramię w ramię
„Bez niepodległej Ukrainy nie ma wolnej Polski”.Słowa wypowiedziane niegdyś przez marszałka Józefa Piłsudskiego stały się mottem polskiej polityki zagranicznej po 1989 r.
Polska była pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy po przeprowadzonym 1 grudnia 1991 roku referendum. A 18 maja 1992 roku prezydenci Polski i Ukrainy podpisali Traktat między Rzeczpospolitą Polską a Ukrainą o dobrym sąsiedztwie, przyjaznych stosunkach i współpracy.
Podstaw polskiej polityki względem Ukrainy należy szukać w przyjętej przez polskie elity po 1989 r. koncepcji Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego - doktryny ULB. Zakładała ona, że Polska powinna pogodzić się z granicami narzuconymi po II wojnie światowej i zrezygnować z rewizjonistycznych żądań w stosunku do Białorusi, Litwy i Ukrainy. Po drugie, Polska powinna wspierać niepodległość tych państw i wciągać je w zachodnią orbitę wpływów.
Tyle że koncepcja nie mogła zastąpić realnych działań, a z tym było już różnie. W przypadku Ukrainy wiele mówiono o strategicznym partnerstwie, ale praktyka często okazywała się skromniejsza.
W 1993 r. powołano Komitet Konsultacyjny Prezydentów Polski i Ukrainy. Jednak w jego pracy miały miejsce znaczne przerwy, co odzwierciedlało dynamikę polsko-ukraińskich relacji. Eksperci zarzucali Polsce brak konsekwentnej wschodniej polityk. Dominował kurs na Zachód i członkostwo w NATO i UE. A Ukraina z kolei dryfowała między Zachodem i Rosją.
Jednak nie oznacza to, że nic się nie działo. W 1997 r. podpisano umowę o powołaniu wspólnej jednostki wojskowej - POLUKRBAT-u, która w 1999 r. wzięła udział w misji pokojowej KFOR w Kosowie.
Od początku polsko-ukraińskich relacji problem stanowiła historia. Wieloletni spór dotyczył rekonstrukcji Cmentarza Orląt Lwowskich. Ostatecznie został on otwarty w 2005 r. Z kolei w Polsce na początku lat 90. toczył się konflikt wokół katedry greckokatolickiej w Przemyślu.
W 2003 r. prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma wspólnie wzięli udział w obchodach rocznicy tragedii wołyńskiej. Spotykali się polscy i ukraińscy historycy, zajmujący się tzw. trudnymi pytaniami, czyli polsko-ukraińskimi relacjami w pierwszej połowie XX wieku.
Jednak w ocenie wielu ekspertów dominowała w tym czasie polityka przemilczenia w odniesieniu do kwestii historycznych. Polsko–ukraiński dialog historyczny należało rozwijać znacznie intensywniej.
Polska deklarowała poparcie dla zbliżenia Ukrainy z NATO i UE. W publicystyce utarło się nawet sformułowanie o Polsce - adwokacie Ukrainy na Zachodzie.
Duża rolę odegrała tzw. dyplomacja społeczna. Polskie organizacje pozarządowe aktywnie współpracowały z ukraińskimi partnerami, a Polacy masowo poparli pomarańczową rewolucję w 2004 roku.
Podobnie było z polskim poparciem dla Majdanu w latach 2013-2014. Polska oficjalnie pośredniczyła w rozmowach miedzy przedstawicielami władzy i opozycją.
W kierunku katastrofy
Po Majdanie nastąpił spadek polskiej aktywności politycznej w stosunku do Ukrainy. Co nie oznacza, że Polska nie pomagała Ukrainie prowadzącej wojnę na wschodzie kraju. Działali też polscy wolontariusze, którzy po Majdanie zaczęli dostarczać wyposażenie ukraińskim oddziałom walczącym w Donbasie.
Polscy eksperci pomagali w reformie samorządowej. Realizowane były (i są) wspólne projekty. Jednak Polska nie była już wymieniana w czołówce partnerów Ukrainy. Kijów patrzył przede wszystkim na Waszyngton, ale też na Berlin i Paryż, które zaczęły odgrywać kluczową rolę w uregulowaniu konfliktu na Donbasie. Miejsce Polski zajęła Litwa, która głośniej i bardziej stanowczo wyrażała poparcie dla Ukrainy i nie stawiała wobec Kijowa żadnych roszczeń.
Przełomowym momentem dla polskiej strony, od którego zaczęło się przyśpieszone psucie relacji, było uchwalenie przez ukraiński parlament w kwietniu 2015 r. ustawy uznającej UPA za bojowników walczących o niepodległość Ukrainy. Stało się to w dniu wizyty w Kijowie prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Kijów zapewniał, że nie było to celowe działanie, jednak w Polsce przyjęto to z niedowierzaniem.
Strona ukraińska, na czele z Wołodymyrem Wjatrowyczem podkreślała, że nie ma mowy o "banderyzacji" Ukrainy, a za uznaniem UPA nie stoją żadne antypolskie nastroje. Podkreślano przede wszystkim rolę UPA w walce z sowieckimi władzami. Historyczny mit UPA, według ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, ma być przykładem dla ukraińskich żołnierzy walczących z „rosyjską agresją” na wschodzie kraju.
A jednak polsko-ukraińskie relacje stawały się zakładnikiem polityki historycznej obu państw, a temat Wołynia zaczął dominować w polskim dyskursie wobec Ukrainy.
Sytuacji nie zmieniła wizyta 8 lipca 2016 r. Petra Poroszenki w Warszawie, podczas której ukraiński prezydent oddał hołd ofiarom zbrodni wołyńskiej.
22 lipca 2016 r. Sejm RP uznał zbrodnie popełnione przez ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej w latach 1943–2017 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej za ludobójstwo. Wywołało to oburzenie po stronie ukraińskiej. Jednak wbrew propozycjom niektórych ukraińskich polityków ukraiński parlament wstrzymał się od „symetrycznej odpowiedzi”.
Równolegle poczynając, od 2014 roku na terenie Polski miały miejsce akcje, które były wymierzone w Ukrainę. Z ujawnionych przez ukraińskich hackerów informacji z korespondencji obywatela Białorusi Aleksandra Usowskiego wynikało, że opłacał on z rosyjskich pieniędzy antyukraińskie akcje marginalnych grup polskich nacjonalistów.
Na początku 2017 r. doszło do kilku incydentów wymierzonych w polsko–ukraińskie relacje. Najpierw nieznani sprawcy zniszczyli pomnik polskich ofiar ukraińskich nacjonalistów w Hucie Pieniackiej. Następnie zdewastowano polski i ukraiński cmentarz w Bykowni. W nocy z 7 na 8 lutego obrzucono farbą polski konsulat we Lwowie. A w nocy z 28 na 29 marca nieznani sprawcy ostrzelali z granatnika budynek Konsulatu Generalnego RP w Łucku. Czyn ten został zakwalifikowany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy jako akt terrorystyczny.
Jednocześnie władze polskie podjęły decyzję, że państwo nie wesprze finansowo obchodów rocznicy akcji „Wisła” w Polsce.
Dalej było już tylko gorzej. W kwietniu 2017 r. na cmentarzu w Hruszowicach w powiecie przemyskim zdemontowano pomnik żołnierzy UPA. W odpowiedzi następnego dnia Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej ogłosił wstrzymanie procesu legalizacji polskich pomników na Ukrainie. Według ukraińskiego IPN 105 polskich pomników i znaków pamięci ustanowionych na terenie Ukrainy w latach 1991–2017 uznano za nielegalne.
Na tak ostrą reakcję Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej wpłynęło to, że do demontażu pomnika w Hruszowicach doszło tuż przed rozpoczęciem obchodów 70. rocznicy akcji „Wisła”.
„70 lat temu polski reżym komunistyczny dokonał strasznego przestępstwa, które przeszło do historii pod nazwa Akcja „Wisła” […] Niestety, 70. rocznica tragedii mija nie pod znakiem pojednania i dialogu historycznego, a staje się kolejnym powodem dla niszczenia śladów obecności naszego narodu na terenach południowo – wschodniej Polski” – podkreślono w oświadczeniu.
Wskazano na brak reakcji ze strony odpowiednich polskich organów państwowych. Strona ukraińska zwróciła również uwagę, że likwidacja pomnika w Hruszowicach jest już 15. incydentem związanym z ukraińskimi miejscami pamięci od 2014 r.
„W sprawie tych incydentów nie są prowadzone śledztwa. Polska władza nie remontuje zniszczonych pomników. Jednocześnie w tym samym czasie na Ukrainie dokonano czterech aktów wandalizmu w stosunku do polskich miejsc pamięci i za każdym razem ukraińska władza w najkrótszym z możliwych terminów remontowała miejsca pamięci, doprowadzając je do stanu pierwotnego, a wobec aktów wandalizmu zostały poruszone sprawy karne” – wskazuje ukraiński IPN.
Tym samym Instytut biorąc pod uwagę „brak należytej reakcji ze strony polskiej władzy na systematyczne niszczenie ukraińskich miejsc pamięci w Polsce” wstrzymał proces legalizacji polskich miejsc pamięci na terenie Ukrainy. 105 polskich pomników na Ukrainie otrzymało w ten sposób status nielegalnych.
To nie wszystko. Ukraiński IPN zwrócił się również do państwowej komisji międzyresortowej ds. uczczenia pamięci uczestników operacji antyterrorystycznej, ofiar wojny i represji politycznych o wstrzymanie wydawania zezwoleń na prowadzenie prac poszukiwawczych polskich miejsc pamięci na Ukrainie. Zwrócono się również do samorządów z apelem o niewydawanie zgody na ustanawianie nowych polskich pomników, jak również restaurację już istniejących.
Minister Witold Waszczykowski stał się głównym orędownikiem walki z ukraińską polityką historyczną, a jego głównym przeciwnikiem po ukraińskiej stronie okazał się szef tamtejszego IPN Wołodymyr Mikowycz.
"W tej chwili uruchamiamy procedury, które nie dopuszczą ludzi, którzy zachowują skrajnie antypolskie stanowisko, do przyjazdu do Polski. [...] Chodzi również o osoby, które są zaangażowane w sposób administracyjny - nie dopuszczają np. do kontynuowania ekshumacji; do kontynuowania renowacji miejsc kultu polskiego. Te osoby, które wykazują się i wykorzystują instrumenty administracyjne wobec Polski, będą również ponosiły konsekwencje - powiedział na początku listopada na antenie TVP 1 minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
Na drugi dzień zareagowało ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podkreślając, że Ukraina jest otwarta na współpracę, w tym w kwestii problemów historycznych: "Chcielibyśmy podkreślić, ze w Ukrainie nie ma antypolskich nastrojów, większość Ukraińców absolutnie pozytywnie odnosi się do Polski, nie zważając na różnicę w ocenach trudnej historycznej przeszłości" - podkreślono w oświadczeniu MSZ w Kijowie.
To jednak nie przekonało Warszawy i podczas wizyty we Lwowie 4-5 listopada minister Waszczykowski znów upominał Kijów za to, że nie chce rozmawiać z Polską o historii, Zaznaczył przy tym, "że czeka na kroki ze strony Ukrainy".
Polski minister, zdaniem strony ukraińskiej, wskazał tym samym bezpośrednio na szefa ukraińskiego IPN Wjatrowycza, który zdaniem władz polskich odpowiada za politykę heroizacji UPA i za wstrzymanie prac związanych z ekshumacją i upamiętnieniem polskich ofiar na terenie Ukrainy.
W tej ocenie szefa polskiego MSZ wsparł prezydent Andrzej Duda.
"Oczekuję od pana prezydenta Petro Poroszenki i od jego współpracowników, od pana premiera (Wołodymyra) Hrojsmana, że ludzie, którzy otwarcie głoszą poglądy nacjonalistyczne i antypolskie nie będą zajmowali ważnych miejsc w ukraińskiej polityce, ponieważ tacy ludzie nie budują relacji pomiędzy naszymi krajami, oni je burzą. Więc tacy ludzie w wielkiej polityce, w polityce, która ma międzynarodowe znaczenie, nie powinni mieć od strony ukraińskiej miejsca" - powiedział prezydent 7 listopada w wywiadzie dla TV Trwam i Radia Maryja.
Ukraińscy komentatorzy oburzyli się, podkreślając, że w Ukrainie nie ma polityków nastawionych antypolsko.
9 listopada "Dziennik Gazeta Prawda" poinformował, że na przygotowywanej przez polskie MSZ czarnej liście osób z zakazem wjazdu znajduje się szef ukraińskiego IPN. Informacja ta nie została oficjalnie potwierdzona, ale wywołała falę negatywnych reakcji w Ukrainie
"Bardziej mnie niepokoi nie ograniczenie mojego podróżowania, ale to, że demokratyczna Polska zagrała razem z autorytarną Rosją" - skomentował Wjatrowycz na Facebooku.
Zdaniem Wjatrowycza Polska aktywnie próbuje narzucić Ukrainie swoją wizję historii. "Widzimy, że w Polsce nadmiernie upolitycznia się historię i historyzuje politykę" - powiedział szef ukraińskiego IPN na antenie telewizji Espreso Tv.
Minister spraw zagranicznych Ukrainy Pawło Klimkin zapowiedział, że Ukraina będzie bronić Wjatrowycza. Jednocześnie wyraził przekonanie, że nie zważając na obecną retorykę, wzajemne relacje będą nadal rozwijane i Polska pozostanie strategicznym partnerem Ukrainy.
Również Warszawa, na czele z ministrem Waszczykowskim podkreśla, że Ukraina pozostaje dla Polski ważnym strategicznym partnerem. Tylko że z tych wzajemnych oświadczeń nie wiele na razie wynika.
Co dalej?
Po obu stronach słychać trzeźwe głosy, nawołujące do opamiętania i deeskalacji sytuacji. Czy będą one mogły wpłynąć na zmianę sytuacji?
Znaczna część ukraińskich mediów i ekspertów przedstawia ostatnie zaostrzenie polskiego stanowiska wobec Ukrainy poprzez pryzmat wewnątrz politycznych rozgrywek w Polsce. Wskazują przy tym, że „szarże” ministra Waszczykowskiego są związane z jego walką o utrzymaniu się na stanowisku ministra podczas zbliżającej się restrukturyzacji rządu.
Jednak, jak pisze ukraińskie wydanie "Liga.net", dymisja Waszczykowskiego tylko do pewnego stopnia obniży napięcie. "Rząd Polski kontroluje Jarosław Kaczyński, który oświadczył, że Ukraina nie wejdzie do Europy z kultem Bandery" - przypomina "Liga.net".
W sobotę prezydenci Ukrainy i Polski podczas rozmowy telefonicznej ustalili, że w przyszłym tygodniu odbędzie się spotkanie prezydenckiego Komitetu Konsultacyjnego w Krakowie. Tematem rozmów ma być ocena stanu wzajemnych relacji w kontekście zaplanowanej wizyty prezydenta Dudy na Ukrainie oraz przygotowania do zbliżającego się szczytu Partnerstwa Wschodniego.
To pozytywny sygnał. Jednak Wołodymyr Pawliw, ukraiński dziennikarz specjalizujący się w relacjach polsko-ukraińskich nie wierzy w to, że prezydenci w obecnej sytuacji są w stanie rozwiązać konflikt.
Zdaniem Pawliwa problemem jest to, że ukraińskie władze nie mogą pójść na ustępstwa, których oczekuje Polska - osądzenie Stepana Bandery i UPA.
"Znaczna część ukraińskiego społeczeństwa Ukrainy uważa ruch banderowski za bohaterski. I to byłaby "ukraińska zdrada", prezydent utraciłby zaufanie" - podkreślił Pawliw w komentarzu dla BBC Ukraina.
Jednak nie wszyscy po ukraińskiej stronie są tak pesymistycznie nastawieni. Znany ukraiński historyk Jarosław Hrycak w opublikowanym w sobotę felietonie pisze: "A najważniejsze dla Ukraińców zrozumieć jedną prawdę. W rzeczywistości nie ma żadnego polsko-ukraińskiego konfliktu. Jest konflikt między tymi Polakami, którzy chcą pojednania i tymi, którzy są przeciw niemu - i między analogicznymi kategoriami Ukraińców".
I rzeczywiście po obu stronach słychać dużo emocjonalnych i osądzających komentarzy, ale to nie jest głos wszystkich Polaków i Ukraińców. Polska dla przeważającej części Ukraińców pozostaje krajem sukcesu, a do Polaków na Ukrainie odnoszą się z sympatią, o czym można się przekonać na miejscu.