W sobotę 13 maja miał nastąpić koniec świata. Taką wizję jeszcze do niedawna roztaczał niedoszły zabójca Jana Pawła II a miała ona być zawarta w trzeciej tajemnicy fatimskiej. Także spora część katolików wierzy w ten mit, choć sam Kościół zachowuje do tego dystans. Przewidywanych dat końca świata było już zresztą wiele. Zupełnie zaś niedawno rozważał to poważnie jeden z najwyższych urzędów państwowych z siedzibą w Warszawie.
W sobotę 13 maja miał nastąpić koniec świata. Taką wizję jeszcze do niedawna roztaczał niedoszły zabójca Jana Pawła II a miała ona być zawarta w trzeciej tajemnicy fatimskiej. Także spora część katolików wierzy w ten mit, choć sam Kościół zachowuje do tego dystans. Przewidywanych dat końca świata było już zresztą wiele. Zupełnie zaś niedawno rozważał to poważnie jeden z najwyższych urzędów państwowych z siedzibą w Warszawie.
Wizja końca świata rozpala emocje ludzkości, od pradawnych czasów - odkąd kora mózgowa człowieka ukształtowała się na tyle, że zdał sobie sprawę z przemijania. I do dziś ludzkie pojęcie nie ogarnia początku i końca istnienia. Bo jeżeli był początek, to co było przed początkiem? A jeżeli trzeba się spodziewać końca, to co będzie po tym końcu?
Odkąd Chrystus zapowiedział swe powtórne przyjście na ziemię, a ludzkość zaczęła liczyć lata ery nowożytnej, pojawiają się różne przepowiednie końca świata. Żadna z nich jak dotąd nie spełniła się. Wieszczono globalne konflikty, bunt maszyn i przebiegunowanie Ziemi. Wokół wizji końca świata tylko pod koniec XX wieku samozwańczy prorocy zgromadzili wokół siebie liczne, wpływowe i groźne sekty.
Koniec według skruszonego zamachowca
Ten koniec świata miał nastąpić w setną rocznicę objawień fatimskich. Jeżeli ktoś czyta ten artykuł w niedzielę 14 maja i później, to znaczy, że przepowiednia końca świata w setną rocznicę objawień fatimskich nie spełniła się.
O tej dacie mówił m.in. niedoszły zabójca papieża Jana Pawła II Mehmet Ali Agca. 59-letni dziś zamachowiec przed czterema laty wydał książkę "Obiecali mi raj", opisującą kulisy zamachu na Jana Pawła II. Utrzymuje w niej, że zabicie papieża zlecił mu ajatollah Chomeini, były polityczny wódz Iranu i przywódca duchowy tamtejszych muzułmanów (zleceniodawcy zamachu do dziś nie zostali ustaleni). Data, według Agcy, była nieprzypadkowa - 64. rocznica objawień fatimskich, 13 maja 1981 roku. Plan i przesłanie zamachu miało być na tyle precyzyjne, że Agca pociągnął za spust o 17.19 (choć różne źródła podają również godziny 17.17 i 17.21). Dokładnie o 17.19 64 lata wcześniej trojgu małoletnim pastuszkom z portugalskiej Fatimy objawiła się święta Maria.
Rzekome zlecenie przez Chomeiniego zabicia papieża, który głosił miłość, pokój i potrzebę pojednania między religiami, może dziwić i zaskakiwać, ale Ali Agca w swojej książce tak tłumaczy intencje swoich rzekomych zleceniodawców z Iranu:
"Chcieli zabić nie tyle z wrogości, ile dlatego, żeby urzeczywistnić to, co oni uznają za prawdziwą trzecią tajemnicę Fatimy. Zdaniem muzułmanów w Portugalii ukazała się córa Mahometa Fatima, która miała przepowiedzieć koniec Watykanu i początek nowej ery, w której świat miał się znaleźć w objęciach islamu" - pisze Agca i tłumaczy, że śmierć papieża miałaby przyspieszyć powrót islamskiego mesjasza, a w rezultacie koniec takiego świata, jaki znaliśmy aż do dzisiaj.
To jednak jeszcze nie jest zapowiedź daty domniemanego końca świata. Pada ona w kolejnym fragmencie książki.
"Musimy mieć świadomość, że idzie na nas fala islamu. Tej fali islamu nie powstrzyma się bez przelewu krwi. I to z obu stron. 13 maja 2017 roku to data sprzyjająca rozpętaniu piekła i ostatecznemu pożegnaniu zachodniego świata. Czy te plany się powiodą? Jestem dziś zdania, że nie. Uważam, że prawda rzeczywiście kryje się w Chrystusie. On jest potężniejszy od demonów, potężniejszy od fanatyzmu islamskiego. I weźmie górę" - zapewnia Mehmet Ali Agca.
"Nic takiego nie powiedziałem"
Słowa niedoszłego zabójcy papieża wymagałyby chwili zastanowienia, gdyby nie to, że od początku, gdy zaczął publicznie zabierać głos, podawał sprzeczne i wykluczające się informacje na temat inspiratorów zamachu. Przypisywał odpowiedzialność muzułmanom, Bułgarom, Rosjanom, a nawet dostojnikom Stolicy Apostolskiej.
W książce Jacka Tacika "Zamach. Jan Paweł II - 13 maja 1981, spisek, śledztwo, spowiedź", która trafiła właśnie do księgarń, Ali Agca otwartym tekstem podważa wiarygodność… swojej własnej książki. Tej, w której oskarżył Chomeiniego o zlecenie zamachu i w której przewidywał koniec świata na 13 maja 2017 roku.
"Ta książka nie ma żadnej wartości. Wyrzućmy ją na margines historii. Nic takiego papieżowi nie powiedziałem" - mówi Tacikowi Ali Agca, odnosząc się do sprawy rzekomego zlecenia zamachu przez Chomeiniego.
"Kłamie pan teraz czy w książce?" - docieka reporter "Czarno na białym" TVN24, który jako pierwszy polski dziennikarz przeprowadził wywiad z zamachowcem.
"Oskarżyłem Chomeiniego, bo to kryminalista, który ma na sumieniu setki tysięcy niewinnych ludzi" - stwierdził Ali Agca.
W książce Jacka Tacika Ali Agca podaje kolejną, inną niż początkowo, datę końca świata.
"Narodziłem się na nowo 13 maja 1981 roku na placu Świętego Piotra. To był rok zerowy. Zostałem wysłany na ziemię przez Stwórcę, żeby powiedzieć o zbliżającym się końcu świata. 31 grudnia 2099 roku będzie ostatnim dniem ludzi na tej planecie. (...) Za kilkadziesiąt lat wszystko się skończy, zgaśnie światło. Nikt nie będzie pamiętał o Bułgarach, Martelli [włoski sędzia nadzorujący jedno ze śledztw w sprawie zamachu - przyp. red.] i Orlandi [świecki urzędnik Watykanu, którego córka została porwana w 1983 roku. Jedna z hipotez mówiła o tym, że porywacze mieli chcieć ją wymienić na siedzącego w więzieniu Ali Agcę. Sprawa do dziś niewyjaśniona - przyp. red.]. Napiszemy historię na nowo, ale tam... w raju" - czytamy na kartach książki "Zamach".
Najprawdopodobniej ze względu na to, że Ali Agca nie ma pięknego życiorysu i od lat pozostaje wyjątkowo niekonsekwentny zarówno w relacjach o przeszłości, jak i w wizjach świata, jego przepowiednie nie budzą większych emocji.
Objawienia fatimskie a koniec świata
Jednak objawienia fatimskie, których setna rocznica przypada właśnie 13 maja tego roku, są postrzegane przez część katolików jako ten moment w historii Kościoła, w którym faktycznie padła zapowiedź końca świata. Została ona wyrażona w trzeciej tajemnicy.
Tajemnica ta, ujawniona dopiero przez Jana Pawła II w 2000 roku, ukazuje anioła z ognistym mieczem nawołującego do pokuty ludzi żyjących na ziemi. Jest w niej wizja w połowie zrujnowanego wielkiego miasta, przez które kroczy Ojciec Święty i modli się za dusze martwych ludzi, których napotyka na swojej drodze. Gdy po przejściu przez miasto dochodzi do szczytu góry, na której stoi krzyż, zostaje zabity strzałami z łuku i z broni palnej przez żołnierzy. Po nim w podobny sposób śmierć ponoszą biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami krzyża zaś dwaj aniołowie zbierają do kryształowych naczyń krew męczenników i skrapiają nią dusze zbliżające się do Boga.
Część katolików upatruje w symbolach z trzeciej tajemnicy fatimskiej wizji końca świata między innymi dlatego, że objawienia w Fatimie zostały uznane i potwierdzone przez urząd nauczycielski Kościoła. Warto w tym miejscu podkreślić, że zostały uznane same objawienia, a nie apokaliptyczna interpretacja trzeciej tajemnicy.
Na temat domniemanej wizji końca świata z trzeciej tajemnicy fatimskiej powstały liczne artykuły, książki i prywatne internetowe wywody. Czesław Ryszka - z wykształcenia teolog, katolicki pisarz i publicysta, obecnie senator RP - uważa, że apokaliptyczne interpretacje trzeciej tajemnicy fatimskiej nasiliły się po zamachach na World Trade Center 11 września 2001 roku. Pojawiły się też spekulacje o czwartej tajemnicy fatimskiej, której Kościół jakoby nie chce wyjawić. Jak pisze Ryszka na łamach katolickiego tygodnika "Niedziela" (12.11.2013), aby przeciąć te spekulacje Jan Paweł II spotkał się w listopadzie 2001 roku z siostrą Łucją (w 1917 roku była jednym z trojga dzieci, które doznały objawień), która zapewniła go, że w kwestii trzeciej tajemnicy „wszystko zostało opublikowane i nie ma już więcej żadnej tajemnicy”. Cztery lata później, tuż przed śmiercią, siostra Łucja potwierdziła, że Jan Paweł II wiernie odtworzył treść przekazanej mu trzeciej tajemnicy fatimskiej.
"Fatimę trzeba widzieć nie tyle jako zapowiedź apokaliptycznych katastrof, ile jako wielki apel do człowieka o ducha ofiary, o nawrócenie i pokutę, aby spełniła się zapowiedź zwycięstwa Niepokalanego Serca Maryi. To niezwykle optymistyczny dla nas scenariusz zbawczego finału" - konstatuje Czesław Ryszka w "Niedzieli".
Objawienia a przepowiednie przyszłości
Pokusom wiernych, chcących widzieć w trzeciej tajemnicy fatimskiej wizję końca świata, dał odpór kardynał Joseph Ratzinger, wówczas prefekt watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary (obecnie papież w stanie spoczynku Benedykt XVI). We wrześniu 2000 roku zamieścił na łamach "L'Osservatore Romano" komentarz teologiczny.
"Kto się spodziewał sensacyjnych przepowiedni apokaliptycznych o końcu świata lub o przyszłych wydarzeniach historycznych, z pewnością dozna zawodu. Fatima nie pozwala nam zaspokoić tego rodzaju ciekawości, podobnie zresztą jak cała wiara chrześcijańska nie chce i nie może być pożywką dla naszej ciekawości" - stwierdza kardynał Ratzinger.
To jednak wcale nie oznacza, że końca świata nie będzie. Będzie, bo jak zapowiedział sam Jezus Chrystus, powtórnie przyjdzie na ziemię - naucza Kościół. „Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec” - mówi Chrystus cytowany przez świętego Mateusza Ewangelistę (Mt 24, 36). Dla chrześcijan, którzy uważnie czytają Biblię, sprawa jest więc raz na zawsze rozstrzygnięta - skoro o końcu świata wie tylko Bóg Ojciec, to nie wie o nim ani Maryja - matka Chrystusa - ani samozwańczy prorocy na ziemi. Nie ma co tego roztrząsać.
Ale ludzie koniec świata roztrząsają. Jak mówi filozof Roman Kubicki, "w tym słabym świecie myśl o końcu świata jest mocna, wyrazista i to może pociągać; bo w tym świecie bez wartości koniec świata jest wartością. I to jest mocne, to jest duże, to poraża i to zastanawia".
Destrukcyjna wiara w kres czasów
Wizja końca świata nie jest tylko podstawą teoretycznych i filozoficznych rozważań. Niektórych popycha do działania. Nie zawsze dobrego i słusznego. Kościół ostrzega więc wiernych przed sektami i fałszywymi prorokami.
Profesor Longin Pastusiak naliczył kilkadziesiąt znaczących w skali międzynarodowej sekt głoszących rychły koniec świata. W tym dwie, których zbrodnie wstrząsnęły swego czasu światową opinią publiczną.
Oto 18 listopada 1978 roku 914 członków sekty Świątynia Ludu popełniło zbiorowe samobójstwo w dżungli na terenie Gujany. Wszyscy wypili lemoniadę zaprawioną cyjankiem. Lider tej sekty Jim Jones był owładnięty manią przepowiadania nadchodzącego końca świata. „Kiedy władze amerykańskie zainteresowały się tą grupą w związku z ucieczkami niektórych jej członków, pozostali postanowili popełnić zbiorowe samobójstwo, co miało stanowić akt heroizmu i przenieść ich w wyższą, doskonalszą formę istnienia, a także miało być ucieczką z doczesnego świata zła” – twierdzi Pastusiak.
Bliższy naszym czasom jest zamach w tokijskim metrze z 20 marca 1995 roku. Członkowie sekty Najwyższa Prawda rozpylili w tunelach gaz paraliżujący system nerwowy człowieka. Zginęło wówczas dwanaście osób, a tysiące zostało ciężko okaleczonych. „Uczeni tej sekty eksperymentowali z broniami śmiercionośnymi - chemicznymi, laserowymi, biologicznymi i konwencjonalnymi, aby udowodnić słuszność nieuchronności kataklizmu światowego, zapowiadanego przez ich proroka” – pisze autor publikacji „Sekty religijne o końcu świata” zamieszczonej na łamach dwumiesięcznika "Res Humana".
To najgroźniejsze i skrajne przypadki. Magnetyzm tajemnicy końca świata jest jednak tak wielki, że porywa nie tylko ekstremistów, ale całe masy ludzi różnych wyznań i światopoglądów. Bywa to brzemienne w poważne skutki, ale bywa też komiczne.
Pluskwa na przełomie tysiącleci
Zacznijmy od poważnych. Pod koniec XX wieku cały świat, a przynajmniej jego skomputeryzowana część, zaczął przygotowywać się na skutki przewidywanego globalnego kataklizmu, zwanego wdzięcznie "pluskwą milenijną". Miał on polegać z grubsza na tym, że konstruktorzy dwudziestowiecznych (z dzisiejszego punktu widzenia bardzo prymitywnych) procesorów dla oszczędności pamięci tak je zaprogramowali, że rozpoznawały one rok tylko po dwóch cyfrach stojących w rzędach dziesiątek i jedności.
Jeżeli więc rok 1999 był dla procesorów rokiem 99, to rok 2000 miał być rokiem zerowym. Informatycy przewidywali więc globalny samoczynny reset wszystkiego, co jest sterowane procesorami. Nikt nie potrafił wtedy udzielić rzetelnych wyjaśnień na temat skutków tego zjawiska, na przykład czy komputery starszej generacji w bankach po wyzerowaniu się roku nie wyzerują również stanu kont klientów. Okazało się, że z chwilą wybicia roku 2000 nie odnotowano poważniejszych zakłóceń w działaniu cywilizacji.
Nostradamus a początek końca na Bałkanach
W 1999 roku na złowieszcze przewidywania o milenijnej pluskwie nałożyły się doniesienia o tym, że część badaczy pism Nostradamusa twierdzi, że w lipcu na Bałkanach miała zacząć się III wojna światowa i doprowadzić w konsekwencji do samounicestwienia ludzkości. Przepowiednia wydawała się realna w obliczu narastającego kryzysu między Serbią a Kosowem i rozpoczętej 24 marca operacji NATO „Allied Force". Była ona skierowana przeciwko Serbom dokonującym czystek etnicznych w tej wówczas serbskiej prowincji zamieszkałej głównie przez Albańczyków.
Naloty na Serbię, znaczone ofiarami w ludziach, wielkimi stratami materialnymi i pogłębieniem katastrofy humanitarnej w Kosowie, nie okazały się na szczęście zarzewiem globalnego konfliktu. Kolejna wersja końca świata nie sprawdziła się.
Camping wieszczy jubileusz potopu
Następna wizja pojawiła się po jedenastu latach, ale na krótko. Oto amerykańskie prywatne radio Family, nadające przez internet w 48 językach i należące do bajecznie bogatego Harolda Campinga uznawanego za przywódcę sekty i samozwańczego proroka, podało, że koniec świata nastąpi 21 października 2011 roku. Posługiwało się przy tym skomplikowanym wyliczeniem dowodzącym, że tego dnia mija dokładnie siedem tysięcy lat po tym, jak Bóg zesłał na ziemię potop.
W dobie internetu wiadomość ta obiegła media na całym świecie, ale nie wywołała tak poważnych skutków politycznych i gospodarczych, jak choćby pluskwa milenijna. Sam Harold Camping po tym, jak jego proroctwo nie spełniło się, zaczął unikać wystąpień publicznych i kontaktów z mediami. Po dwóch latach zmarł.
Kto naprawdę wierzył w kalendarz Majów
Poważniejsze skutki miało historyczne proroctwo Majów wieszczące, że koniec świata nastąpi 22 grudnia 2012 roku. Poprzedni dzień był bowiem ostatnią datą w ich kalendarzu. Po niej nie było już nic. Majowie przewidywali, że po tym, jak skończy się ich kalendarz, Słońce otrzyma silny impuls z wnętrza galaktyki, zmieni swoją pozycję i wywoła serię katastrof naturalnych na Ziemi.
To proroctwo było znane na całym świecie i wielu ludzi w nie szczerze wierzyło. A w każdym razie przyznawało się do tego ankieterom. Oto ośrodek badania opinii Ipsos Global w marcu 2012 roku przeprowadził w dwudziestu krajach sondaż na temat końca świata.
Według wyników tych badań co siódmy ankietowany obawiał się, że koniec świata nastąpi za jego życia. Co dziesiąty wierzył w przepowiednię Majów. Co dwunasty zaś odczuwał z tego powodu niepokój lub strach. Badania Ipsos Global objęły również Polskę. Wykazały, że w naszym kraju w realność przepowiedni Majów wierzyło dwanaście procent ankietowanych, czyli w przybliżeniu jeden na ośmiu respondentów.
Gdyby w tamtym czasie ktoś wydał ogólnonarodową komendę: "Do ośmiu odlicz!", to kto wie, czy odzew "Osiem!" nie padłby z ust generała Stanisława Kozieja bądź któregoś z pozostałych ówczesnych członków Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Kto w BBN choć przez chwilę dopuścił możliwość, że koniec świata według Majów to poważne zagrożenie o charakterze kryzysowym? Nie wiadomo. Faktem jest, że urzędnicy Biura Bezpieczeństwa Narodowego przez chwilę zastanawiali się, czy aby nie uruchomić programu prognozowania na wypadek końca świata. Ostatecznie jednak uznali, że jest to mało prawdopodobny scenariusz. Od pomysłu odstąpili.
Generał Koziej indagowany w grudniu 2012 roku przez radio RMF FM zaświadczył całym swoim autorytetem:
- Jeżeli idzie o koniec świata, może w jakimś końcu świata będzie koniec świata. Nie wiem. W każdym razie w Polsce nie będzie - obiecał były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i na razie przepowiednia Kozieja jest aktualna.
Nauka widzi odległą perspektywę, o ile …
Koniec świata pozostaje w kręgu zainteresowania nie tylko wierzeń religijnych czy starożytnych przepowiedni. Interesuje się nim również nauka. Astronomia stoi na stanowisku, że życiodajne Słońce nie jest wieczne i kiedyś się wypali. Ma to nastąpić za około pięć miliardów lat. Słońce stanie się wtedy tzw. czerwonym olbrzymem - na poły wygasłą gwiazdą w schyłkowym etapie ewolucji. Śmierć Słońca będzie znaczona jego wielką opuchlizną. Powiększy się ono tak bardzo, że sięgnie orbity Ziemi i wchłonie naszą planetę.
Pięć miliardów lat to jednak szmat czasu. Całkiem zasadne wydaje się więc pytanie, czy życie na Ziemi przetrwa aż pięć miliardów lat. Popularyzator astronomii Karol Wójcicki z serwisu "Z głową w gwiazdach" mówi nam, że w międzyczasie może dojść do innych oczekiwanych i nieoczekiwanych zdarzeń, które mogą spowodować zagładę życia na Ziemi. Może to być zmiana aktywności Słońca, która doprowadzi do gwałtownych zmian klimatycznych, albo kolizja z jakimś ciałem kosmicznym, którego orbita w bliżej nieokreślonej przyszłości znajdzie się na kolizyjnym kursie z Ziemią.
Naukowcy są obecnie w stanie przewidzieć i wyliczyć datę oraz prawdopodobieństwo ewentualnej kosmicznej kolizji z udziałem Ziemi. Przeprowadza się już nawet ćwiczenia i symulacje. Jesienią ubiegłego roku zrobiły to wspólnie w Stanach Zjednoczonych Amerykańska Agencja Kosmiczna NASA i Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego FEMA.
Takimi ćwiczeniami agencje chcą uspokoić obywateli i zapewnić im bezpieczeństwo. Chcą pokazać, że gromadzenie, analizowanie i udostępnianie danych o kolizji będzie miało wpływ na Ziemię. - Bardzo ważne jest, aby wykonywać ćwiczenia takiego rodzaju. Jest małe prawdopodobieństwo, ale konsekwencje mogą być ogromne - mówił dziennikarzom Craig Fugate, administrator FEMA.
Przedstawiciel NASA podkreślał zaś w swoim wystąpieniu, że prędzej czy później ludzkość będzie musiała zmierzyć się z zagrożeniem znanym dotąd z katastroficznego filmu fabularnego "Armageddon".
- To nie jest kwestia, czy, ale kiedy (!) będziemy radzić sobie z taką sytuacją - uważa Thomas Zurbuchen, dyrektor misji naukowych w NASA. Przyznał przy tym, że jedyne, co mogą zrobić ludzie w przypadku takiej kosmicznej kolizji, to... łagodzić skutki - o ile w Ziemię uderzy na tyle małe ciało niebieskie, że spowoduje "tylko" powodzie, pożary, trzęsienia ziemi, zapylenie atmosfery. Bo w przypadku zderzenia z czymś większym należy się liczyć z całkowitą zagładą życia.
Na szczęście prawdopodobieństwo tego ostatecznego scenariusza jest, zdaniem uczonych, niewielkie.