Ze starymi czołgami, ale i z żołnierzami chwalonymi przez najważniejszych dowódców – 21. Brygada Strzelców Podhalańskich właśnie rozpoczęła roczny dyżur, podczas którego odpowiada za lwią część sił natychmiastowego reagowania całego NATO. Polscy żołnierze są gotowi, by w ciągu kilku dni znaleźć się w dowolnym państwie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Co ich teraz czeka?
Poland. First to Fight – to hasło z plakatu z okresu II wojny światowej znów staje się aktualne. Nie dlatego, że znów idzie ku wojnie z naszym udziałem. Tej nie ma i – miejmy nadzieję – nie będzie. Ale gdyby miała wybuchnąć lub choćby się zbliżać, Sojusz Północnoatlantycki w pierwszej kolejności wyśle w rejon zagrożenia żołnierzy Wojska Polskiego.
To dlatego, że od 1 stycznia trzon sił lądowych tak zwanej szpicy NATO tworzy 21. Brygada Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie, wspomagana przez żołnierzy 12. Dywizji Zmechanizowanej w Szczecinie, 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego w Powidzu w Wielkopolsce oraz Żandarmerię Wojskową, logistyków i specjalistów od ochrony przed bronią masowego rażenia. W sumie około trzech tysięcy Polaków dyżuruje w tym roku w liczących około sześciu tysięcy żołnierzy Połączonych Siłach Zadaniowych Bardzo Wysokiej Gotowości (ang. Very High Readiness Joint Task Force, VJTF), bo tak brzmi oficjalna nazwa NATO-wskiej szpicy.
Czy to oznacza, że polskich żołnierzy czeka za chwilę pilny wyjazd w rejon Zatoki Perskiej, gdzie właśnie skoczyło napięcie po tym, jak Amerykanie zabili irańskiego generała Kasema Sulejmaniego, dowódcę Al Kuds? Raczej nie. Trudno sobie wyobrazić, żeby Teheran odpowiedział atakiem na sąsiednią Turcję, która jest członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Prędzej ajatollahowie rozpętają wojnę w Iraku, gdzie mają ogromne wpływy, znów zaatakują saudyjskie rafinerie, co niedawno zrobili, lub wezmą na cel którąś z amerykańskich baz nad Zatoką Perską. Żaden z tych scenariuszy nie byłby atakiem na państwo NATO, więc ewentualna amerykańska odpowiedź nie polegałaby na wykorzystaniu sojuszniczych narzędzi takich jak szpica.
Na razie jednak polskie władze uważnie przyglądają się, jak rozwinie się sytuacja na Bliskim Wschodzie. Prezydent Andrzej Duda polecił Biuru Bezpieczeństwa Narodowego monitorowanie sytuacji w ciągłym kontakcie nie tylko z ministerstwami obrony narodowej i spraw zagranicznych oraz polskimi placówkami dyplomatycznymi w regionie Zatoki Perskiej, ale także z polską ambasadą przy kwaterze głównej NATO w Brukseli.
Sojusznicy pod polskim dowództwem
W tym roku na dyżurze i pod polskim dowództwem są także: Brytyjczycy, Bułgarzy, Czesi, Hiszpanie, Litwini, Łotysze, Portugalczycy, Rumuni, Słowacy, Turcy, Węgrzy i Włosi. Wsparcie mają im zapewnić Amerykanie, którzy co roku udostępniają własne zasoby dając możliwości, których bez tego europejscy sojusznicy by nie mieli lub mieli w bardzo ograniczonym zakresie. Na przykład strategiczny transport lotniczy – na bardzo duże, nawet międzykontynentalne odległości albo do przewozu bardzo ciężkich ładunków łącznie z opancerzonymi wozami bojowymi.
Tylko największe europejskie państwa NATO – między innymi Niemcy, Wielka Brytania, Turcja i Polska – pełnią w Sojuszu rolę państw ramowych VJTF. Oznacza to, że wystawiają większość żołnierzy szpicy i odpowiadają za utrzymanie jej na odpowiednim poziomie gotowości, a także za dowodzenie nią podczas rocznego dyżuru. Stany Zjednoczone, największa potęga militarna świata i lider NATO, świadomie oddały to zadanie Europejczykom i nie zamierzają pełnić roli państwa ramowego szpicy. Co roku jednak zapewniają jej swoje wsparcie.
– Ten dyżur to kwestia naszej wiarygodności i zdobywania kolejnych doświadczeń. Jest to potężne wyzwanie – ocenił w rozmowie z Magazynem TVN24 dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych generał Jarosław Mika. – Jest to niewątpliwie wyraz zaufania naszych sojuszników do Wojska Polskiego. Jest to też dowód sprawności żołnierzy Wojska Polskiego – mówił z kolei szef MON Mariusz Błaszczak, który w czwartek odwiedził sztab podhalańskiej brygady w Rzeszowie.
Jak szybkie są siły szybkiego reagowania?
Szpica jest częścią Sił Odpowiedzi NATO (ang. NATO Response Force, NRF), które liczą dziś około 40 tysięcy żołnierzy. Sojusz zdecydował o ich utworzeniu na szczycie w Pradze w 2002 roku. Wdrożenie tej decyzji zajęło kilka kolejnych lat. Do NRF-u szybko przylgnęła łatka sił szybkiego reagowania, bo miała być to awangarda poprzedzająca wkroczenie do walki głównego rzutu wojsk sojuszniczych. Jednak czas na wejście do akcji Sił Odpowiedzi NATO mierzony był w tygodniach. To cała wieczność, jeśli wziąć pod uwagę, że wojna Rosji z Gruzją w 2008 roku zajęła tydzień z hakiem.
Gdy w 2014 roku Rosja zaatakowała Ukrainę, NATO zdało sobie sprawę, że narzędzia, które ma w swoim arsenale, nie są wystarczające. Trzeba było być gotowym do znacznie szybszej reakcji niż dotychczas.
Szczyt NATO w Newport w Walii, który odbył się pół roku po aneksji Krymu, przyniósł więc decyzję o powołaniu tak zwanej szpicy. Pierwszy wspomniał o niej ówczesny sekretarz generalny Sojuszu, Duńczyk Anders Fogh Rasmussen. W wywiadzie dla kilku europejskich gazet użył wtedy angielskiego słowa "spearhead", co dosłownie oznacza grot (ostrze) włóczni, ale jest też określeniem kogoś, kto stoi na czele lub prowadzi do ataku. Tomasz Bielecki z "Gazety Wyborczej", który uczestniczył w takim wywiadzie, po jego zakończeniu zapytał niemieckiego kolegę, jak przetłumaczy "spearhead" na swój język. W odpowiedzi padło słowo "Speerspitze" i tak powstało polskie określenie "szpica".
NATO podkreśla, że VJTF nie jest skierowane przeciwko Rosji. To siły gotowe, gdyby zaszła taka potrzeba, do działania w każdym państwie Sojuszu, nie tylko na wschodniej flance.
Szpica to nie tylko wojska lądowe, w których wiodącą rolę w tym roku odgrywa Polska. To także siły powietrzne, morskie i specjalne. Siłą rzeczy w dowolnym rejonie Europy najszybciej może interweniować lotnictwo, a zaraz po nim wojska specjalne (w przypadku których, w tym roku w NATO wiodącą rolę także odgrywa Polska). Dopiero później do akcji będą wkraczać siły lądowe (w tym roku głównie polskie) oraz marynarka wojenna. Jeśli więc NATO musiałoby interweniować gdziekolwiek w Europie, Polacy byliby jednymi z pierwszych, choć nie jedynymi.
Nawet w ciągu dwóch-trzech dni
Zasadniczym wyróżnikiem VJTF jest gotowość do działania w ciągu od pięciu do siedmiu dni. Co więcej, częścią tych sił jest batalionowa grupa bojowa (kilkuset żołnierzy), która jest utrzymywana na dyżurze w taki sposób, żeby móc wkroczyć do akcji w ciągu dwóch-trzech dni. To już jest bardzo wysoki poziom gotowości, tym bardziej że nikt nie zakłada, że szpica będzie używana dopiero, gdy konflikt wybuchnie. W zamyśle NATO-wskich planistów VJTF jest bowiem przede wszystkim narzędziem odstraszania - czymś, co ma zniechęcić potencjalnego agresora siłami niewielkimi, ale za to gotowymi do użycia niemal natychmiast.
W toku dyskusji, które towarzyszyły utworzeniu VJTF, rozważano nawet pomysł, by decyzję o użyciu tych sił oddać całkowicie w ręce wojskowych. To dlatego, że NATO, aby zadziałać, potrzebuje jednomyślnej decyzji wszystkich państw członkowskich (dziś jest ich 29). W Rosji – czyli u najbardziej prawdopodobnego przeciwnika – nikt nie musi prowadzić międzynarodowych negocjacji, by doprowadzić do decyzji o użyciu wojska.
Ostatecznie sojusznicy nie zdecydowali się na tak daleko idące wzmocnienie władzy generałów. Decyzja o użyciu wojska zawsze jest decyzją polityczną. Wiąże się z nią więc także polityczna odpowiedzialność, którą ponoszą nie oficerowie, lecz ich cywilni zwierzchnicy. Naczelny dowódca sił sojuszniczych w Europie dostał za to inne narzędzie – może ogłosić alarm i uruchomić przygotowania do wyjścia żołnierzy szpicy z garnizonów, co skraca czas reakcji. Decyzja o otwarciu bram nadal należy jednak do polityków.
Podhalańczycy zamiast spadochroniarzy
Krótki czas, który szpica ma na to, by znaleźć się w dowolnym miejscu Sojuszu Północnoatlantyckiego, mógł sugerować, że polskie Ministerstwo Obrony Narodowej wyznaczy do tego zadania którąś z brygad aeromobilnych. Tak wojskowi mówią na oddziały wojsk lądowych, które przemieszczają się transportem powietrznym. Dzięki temu w każdej armii pełnią one rolę sił szybkiego reagowania. W Polsce są dwie takie jednostki. To 6. Brygada Powietrznodesantowa w Krakowie, która specjalizuje się w desantach na spadochronach, najczęściej z pokładów samolotów, oraz 25. Brygada Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego, dla której z kolei podstawowym środkiem transportu są śmigłowce.
Jednak trzon NATO-wskiej szpicy w tym roku tworzy 21. Brygada Strzelców Podhalańskich, która jest brygadą zmechanizowaną – ciężej uzbrojoną, lepiej opancerzoną, ale nie tak szybką, jak wojska aeromobilne. Sztab brygady i jeden z batalionów zmechanizowanych mieści się w Rzeszowie, kolejny batalion zmechanizowany – w Przemyślu, a batalion czołgów – w pobliskiej Żurawicy. Do tego jednostki wsparcia – dywizjony artylerii samobieżnej i przeciwlotniczej (Jarosław), batalion saperów (Nisko) oraz batalion dowodzenia (pomaga sztabowi brygady) i batalion logistyczny w Rzeszowie. Wszystkie te garnizony znajdują na Podkarpaciu.
W skład brygady wchodzi jeszcze jeden pododdział – 22. Karpacki Batalion Piechoty Górskiej, który znajduje się w Kłodzku w Sudetach, prawie 450 kilometrów od Rzeszowa. To obecnie największa w Wojsku Polskim jednostka dowodzona przez kobietę – od półtora roku rządzi tam podpułkownik Izabela Wlizło. To także jedyny pododdział piechoty górskiej w składzie brygady i w ogóle całych polskich sił zbrojnych.
Już nie piechota górska, lecz zmechanizowana
Podhalańczycy, którzy dziedziczą tradycje jednostek górskich, wciąż często są uważani za tego typu formację. Nic bardziej mylnego. Z wyjątkiem wspomnianego batalionu z Kłodzka 21. Brygada Strzelców Podhalańskich to jednostka, której podstawowym uzbrojeniem są bojowe wozy piechoty BWP-1, czołgi T-72 i samobieżne haubice 2S1 Goździk, czyli opancerzone pojazdy gąsienicowe – typowa broń "nizinnej" brygady piechoty zmechanizowanej.
Szczególnie czołgom T-72 i wozom BWP-1 bliżej do standardów muzealnych niż wymogów nowoczesnego pola walki, ale w brygadzie są też wyspy nowoczesności. Odebrała samobieżne moździerze Rak (już dwie kompanie) i rakietowe zestawy przeciwlotnicze Poprad. To właśnie to uzbrojenie pokazano w tle, gdy w czwartek w Rzeszowie przemawiał minister obrony Mariusz Błaszczak, który odwiedził brygadę w związku z rozpoczęciem dyżuru.
Tymczasem w podhalańskiej brygadzie więcej jest wozów BWP-1 niż raków i popradów razem wziętych. Gdy bewupy wchodziły do służby, zrewolucjonizowały standardy pola walki. Sęk w tym, że było to 50 lat temu. Czołgi T-72 konstrukcji radzieckiej są najstarszymi w polskim arsenale. Większość z nich trzymamy w magazynach na wypadek wojny. W jednostkach wojskowych są nowsze konstrukcje – PT-91 Twardy (polska modernizacja T-72) i Leopard 2 sprowadzone z Niemiec. Jest jeden wyjątek: należący do podhalańskiej brygady 1. batalion czołgów w Żurawicy.
"Nie sprzęt, a ludzie"
Czemu więc na dyżur w siłach szybkiego reagowania NATO wysyłamy żołnierzy ze starą bronią, której remont niedawno został nazwany przez emerytowanego generała Waldemara Skrzypczaka "pudrowaniem g**na"? – Nie sprzęt decyduje, tylko potencjał ludzki. Od wielu lat batalion czołgów w Żurawicy na starych, ale jakże sprawnych czołgach zajmuje pierwsze miejsca w zawodach pododdziałów pancernych. Naprawdę należy podziwiać determinację i wysiłek tych ludzi – tłumaczy w rozmowie z Magazynem TVN24 dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych generał Jarosław Mika.
Właśnie potencjał ludzki jest atutem podhalańczyków. To największa brygada w Wojsku Polskim. Liczy prawie 4,5 tysiąca żołnierzy. Na tle całych wojsk lądowych wyróżnia się tym, że praktycznie nie występują w niej pododdziały skadrowane, czyli takie, które w czasie pokoju nie mają ludzi i są przewidziane do rozbudowania w czasie kryzysu lub konfliktu. Innymi słowy: istniejące głównie na papierze. Część polskich brygad funkcjonuje wyłącznie w takiej "szkieletowej" formie. Część - oprócz w pełni rozwiniętych pododdziałów - posiada także takie, które czekają na uzupełnienie rezerwistami w razie potrzeby. 21. Brygada Strzelców Podhalańskich należy tutaj do nielicznych wyjątków.
Jest też najsilniejszą jednostką wojskową we wschodniej części Polski. Do niedawna była też brygadą samodzielną – nie była podporządkowana żadnej dywizji, czyli związkowi taktycznemu znajdującemu się o jeden szczebel wyżej w wojskowej hierarchii. Dowódca podhalańczyków odpowiadał bezpośrednio przed dowódcą generalnym. Zmieniło się to dopiero w sierpniu 2019 roku. Brygadę z Rzeszowa podporządkowano 18. Dywizji Zmechanizowanej w Siedlcach, która jest priorytetowym projektem ministra Błaszczaka. Dywizja od ponad roku powstaje na bazie mniejszych oddziałów znajdujących się we wschodniej Polsce - od Łomży po Przemyśl. Miną jednak lata, zanim osiągnie docelowy kształt.
Ciupaga i szarotka
Żołnierzy 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, która dziedziczy tradycje wojsk górskich, łatwo poznać po specyficznych dodatkach do mundurów. Kolejni dowódcy brygady podczas ceremonii zdania i objęcia obowiązków przekazują sobie nie tylko sztandar, ale i ciupagę – symbol władzy podhalańskiej. Do mundurów galowych w brygadzie nosi się kapelusz z piórem, podobny do góralskich kłobuków, oraz pelerynę, dla której wzorem była góralska cucha.
Podhalańczyków wyróżnia też korpusówka – oznaka przynależności noszona na patkach munduru lub płaszcza. To jedyna brygada, która ma własny znak rozpoznawczy tego typu. Przed II wojną światową funkcję tę pełnił emblemat nazywany podhalanką, czyli wpleciona w gałązki jedliny... swastyka. Na przełomie XIX i XX wieku była ona popularnym na Podhalu symbolem zwanym tam "niespodzianym krzyżykiem". Turyści w Tatrach do dziś mogą go dostrzec na przykład na kamieniu upamiętniającym śmierć kompozytora Mieczysława Karłowicza, który w lutym 1909 roku zginął pod lawiną na Hali Gąsienicowej.
Gdy w czerwcu 1919 roku Ministerstwo Spraw Wojskowych zatwierdziło wzór podhalanki, swastyka nikomu jeszcze nie kojarzyła się z okrucieństwem wojny, która wybuchła dwadzieścia lat później. O Adolfie Hitlerze i narodowym socjalizmie słyszeli wówczas co najwyżej stali bywalcy monachijskich piwiarni.
Po II wojnie światowej emblemat podhalańczyków musiał się zmienić. Nowym została szarotka, która od 1920 roku była symbolem szkoły wysokogórskiej.
Czas na skok
Co czeka teraz 21. Brygadę Strzelców Podhalańskich na NATO-wskim dyżurze? Wszystko oczywiście zależy od tego, jak rozwinie się sytuacja bezpieczeństwa w Europie. Pewne są natomiast kolejne ćwiczenia na odległym poligonie.
Żeby objąć dyżur w ramach szpicy, brygada musiała przejść tak zwaną certyfikację, czyli sprawdzian. Otrzymała przy tym najwyższą możliwą ocenę.
NATO jednak co roku sprawdza siły VJTF także na kolejnych ćwiczeniach, już w trakcie pełnionego dyżuru. Pierwsze takie manewry odbyły się w 2015 roku i były podzielone na dwa etapy. W pierwszym w jednostkach wysokiej gotowości ogłoszono alarm i wydano rozkazy wyruszenia z garnizonów. Żołnierze dotarli na lotniska, ale na poligony już nie. To stało się dopiero w drugim etapie, dwa miesiące później. Część poligonową rozegrano wtedy w Polsce, koło Żagania w Lubuskiem. Od tego czas siły szpicy przybywały do Polski na ćwiczenia kilkukrotnie, ostatnio w 2019 roku.
Te manewry nosiły zawsze kryptonim "Noble Jump" lub "Brilliant Jump" w zależności od tego, czy Siłami Odpowiedzi NATO dowodził akurat sojuszniczy sztab w Neapolu czy w holenderskim Brunssum. To one na przemian odpowiadają za dowodzenie siłami sojuszniczymi w Europie. Gdy jedno dowództwo ma roczny dyżur, drugie się szkoli. I tak rok w rok.
W 2020 roku za obronę Europy, a więc także za dowodzenie polską szpicą, odpowiada połączone dowództwo operacyjne NATO w Brunssum. Już wiadomo, że w drugiej połowie kwietnia przeprowadzi ono pierwszą fazę ćwiczenia "Brilliant Jump 20". Będzie to między innymi test aktywacji VJTF oraz wspólnego planowania związanego z przemieszczeniem żołnierzy w rejon misji. Gdzie i kiedy odbędzie się test poligonowy, tego NATO na razie oficjalnie nie podaje. Choć żołnierze podhalańskiej brygady pewnie już to wiedzą.
rafal_lesiecki@tvn.pl