"Miałem wytworzyć przeświadczenie, że dom w Kazimierzu Dolnym należy do Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich. (…) Nigdy takiego materiału dowodowego nie powziąłem (…) Moje notatki i złożone zeznania są efektem nacisków ze strony moich byłych przełożonych (…) Mariusza Kamińskiego oraz Macieja Wąsika" – zeznał Tomasz Kaczmarek, czyli słynny agent Tomek w głośnym śledztwie w sprawie wilii w Kazimierzu. Do nagrania z konfrontacji w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym dotarli reporterzy "Superwizjera". Wąsik i Kamiński odmawiają komentarza.
Cały materiał "Superwizjera" do zobaczenia na dole artykułu.
Dziennikarze "Superwizjera" Maciej Duda i Łukasz Ruciński, autorzy reportażu "Spowiedź agenta Tomka", dotarli do nagrania konfrontacji byłego agenta CBA z Andrzejem K. K. to jedna z wielu osób, którą rozpracował agent Tomek w latach 2007-2009 w ramach operacji "Krystyna" i "Silver". Miały one dowieść, że Jolanta i Aleksander Kwaśniewski są "cichymi" właścicielami okazałego domu w Kazimierzu Dolnym, ale ukrywają ten majątek.
Do konfrontacji doszło w grudniu 2019 roku w siedzibie CBA.
Jak wynika z nagrania, prowadzący przesłuchanie najpierw odczytał wcześniejsze zeznania konfrontowanych: Andrzeja K. i Tomasza Kaczmarka. Odnosiły się one do spotkania na Mazurach, które odbyło się w 2009 roku. Wtedy agent Tomek, działający pod przykryciem jako "Tomasz Małecki", był gościem Andrzeja K. i jego żony. Wszystkie osoby, które tam gościły, to także znajomi Jana J. – syna Marii J., wcześniejszej właścicielki słynnej willi, a prywatnie przyjaciółki Jolanty Kwaśniewskiej.
Agent Tomek, kiedy jeszcze pracował pod przykryciem dla CBA, sporządzał notatki z rozpracowywania tych ludzi. Pisał, że mówili mu oni, iż rzekomo prawdziwymi właścicielami willi są Kwaśniewscy. To, co napisał w notatkach, Kaczmarek zeznawał następnie na protokół w toczącym się śledztwie. Opisywane osoby zaprzeczały natomiast w prokuraturze, by miały kiedykolwiek mówić Kaczmarkowi, że Kwaśniewscy są właścicielami willi. Potrzebna była więc konfrontacja.
Pierwsza seria konfrontacji Kaczmarka z rozpracowywanymi przez niego osobami, zaczęła się od Andrzeja K. Na korytarzu czekały jego żona i córka.
To, co zaczął zeznawać Kaczmarek, zaskoczyło prowadzącego przesłuchania funkcjonariusza CBA. Oto najważniejszy fragment konfrontacji, do której dotarli dziennikarze "Superwizjera".
Tomasz Kaczmarek: - Odnosząc się do swoich zeznań, chcę wskazać, że są one wynikiem rozkazów i poleceń, jakie dostałem od Mariusza Kamińskiego oraz Macieja Wąsika.
Śledczy: - Przepraszam pana, oczywiście wpiszemy pana oświadczenie, natomiast chciałbym wyjaśnić, na czym polega czynność konfrontacji.
Tomasz Kaczmarek: - W porządku, a ja (…) mam prawo do złożenia swobodnej wypowiedzi do protokołu i chcę to zrobić.
Śledczy: Ja tylko panu przypominam, że sama czynność konfrontacji polega na…
Tomasz Kaczmarek: Rozumiem, ale chcę powiedzieć to, co mówię. A pan powinien to zaprotokołować.
Śledczy: Jeśli jest to zgodne z tym, z czym się tutaj spotkaliśmy.
Tomasz Kaczmarek.: - Tak, właśnie jest to bardzo zgodne. (…) Są one (zeznania – red.) wynikiem rozkazów i poleceń (…) od Mariusza Kamińskiego (w latach 2006-2009 szef CBA – red.) i Macieja Wąsika (w latach 2006-2009 zastępca szefa CBA – red.) w zakresie prowadzenia przeze mnie czynności operacyjnych oraz sporządzanej przeze mnie dokumentacji, to jest taki sposób, że miałem wytworzyć przeświadczenie, że dom w Kazimierzu Dolnym należy do Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich. Ja osobiście takiego przeświadczenia nigdy nie powziąłem, a moje notatki i złożone zeznania są efektem nacisków ze strony moich byłych przełożonych, a pan, który siedzi obok mnie (Andrzej K. – przyp. red.), przytoczonych słów nie wypowiadał.
W tamtym okresie informowałem bezpośrednio o tym Macieja Wąsika, jednakże nakazał mi on, abym w ten sposób zeznawał i sporządzał dokumenty, aby wytworzyć przeświadczenie, że dom w Kazimierzu Dolnym (…) mógłby w jakiś sposób nielegalny należeć do małżeństwa Kwaśniewskich.
Pragnę z całą stanowczością potwierdzić, że w trakcie realizacji przeze mnie zadań służbowych nigdy takiego materiału dowodowego nie powziąłem, a były to tylko i wyłącznie insynuacje ze strony Macieja Wąsika.
Tego dnia nie przeprowadzono kilku kolejnych zaplanowanych konfrontacji. Przerwano je, bo Kaczmarek źle się poczuł.
Nagranie z konfrontacji reporterzy "Superwizjera" odtworzyli Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.
- Jestem i zaskoczony, i niezaskoczony. Niezaskoczony dlatego, że potwierdza to moją wiedzę i przekonanie, że to jest akcja czysto polityczna, że bodajże od roku 2007 - już 12 lat mamy za sobą - chodzi głównie o to, żeby mnie i żonę umoczyć (…) w tę sprawę. Zaskoczeniem jest to, że pan Kaczmarek zdecydował się o tym, ze wszystkimi konsekwencjami prawnymi, opowiedzieć. To jest rzeczywiście niespodzianka – powiedział Kwaśniewski.
Maciej Duda: - Czy państwo zostali kiedykolwiek przesłuchani w tej sprawie?
Aleksander Kwaśniewski: - Nie. Przez te 12 lat nie. Tu chodzi o to, żeby sprawa się toczyła. Chodzi o to, żeby można było tych metod operacyjnych używać dalej.
Drugie życie agenta
Dwa lata temu dziennikarze "Superwizjera" przygotowali reportaż o "drugim życiu" Tomasza Kaczmarka. Ten najsławniejszy agent CBA, po odejściu ze służby oraz z polityki (był posłem PiS), zaczął mieć kłopoty z prokuraturą. Dlaczego? Wraz z żoną Katarzyną (wcześniej pracowała w PiS, blisko najważniejszych polityków ugrupowania) prowadził stowarzyszenie Helper, które zajmowało się prowadzeniem domów pomocy dla starszych osób, chorych na alzheimera.
Utrzymywało się z dotacji budżetowych, przekazywanych przez wojewodę warmińsko-mazurskiego samorządom, na terenie których działało sześć domów pomocy i opieki. W pewnym momencie Helper zaczęło być kontrolowane przez wszystkie możliwe organy: kontrolę skarbową, Najwyższą Izbę Kontroli, policję, regionalną izbę obrachunkową, urząd wojewódzki, Generalnego Inspektora Informacji Finansowej oraz prokuraturę. Śledczy podejrzewali, że milionowe dotacje są wydawane niezgodnie z przeznaczeniem. Padały podejrzenia o wyprowadzanie pieniędzy z dotacji. Dziennikarze "Superwizjera" pokazali przykłady takich podejrzanych transakcji.
Kaczmarek odpowiadał wówczas, że to nagonka i efekt wewnętrznej walki w PiS o wpływy polityczne w województwie warmińsko-mazurskim. Uważał, że urząd wojewódzki celowo nasyła na Helpera nieustanne kontrole. Reporterom pokazał prowadzone przez stowarzyszenie ośrodki i podopiecznych – starszych ludzi, na których czekały luksusowe wnętrza, świetna opieka. Utrzymywał, że pieniądze wydaje na wysokiej klasy produkty i opiekę dla starszych ludzi.
Już po tym reportażu, 15 listopada 2019 roku, Prokuratura Regionalna w Białymstoku ogłosiła Kaczmarkowi sześć zarzutów: - Dotyczą one między innymi udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przywłaszczenia wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami mienia w łącznej kwocie około 10 milionów złotych oraz oszustwa w związku z nienależnym przyznaniem dotacji w kwocie ponad 39 milionów, a także przestępstwa prania pieniędzy w kwocie dwóch milionów złotych – mówił Paweł Sawoń, wiceszef białostockiej prokuratury regionalnej. Wcześniej, w czerwcu, prokuratorzy ogłosili zarzuty żonie Kaczmarka. Została zatrzymana przez policję pod szkołą, do której chodzą jej dzieci, mimo że wcześniej stawiała się na wezwania.
Prokuratura zastosowała wobec małżeństwa nie tylko dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju, ale także wysokie poręczenia majątkowe: 300 tysięcy złotych dla Katarzyny Kaczmarek i 500 tysięcy złotych dla byłego agenta CBA. Tomasz Kaczmarek tych pieniędzy jeszcze nie wpłacił, stara się o zamianę kaucji na zabezpieczenie na nieruchomościach rodziców. W związku z tym nie wyklucza, że może zostać aresztowany.
Reporterzy "Superwizjera" postanowili spotkać się z Kaczmarkiem pod pretekstem rozmowy o tych zarzutach. Zgodził się. Wtedy odtworzyli mu nagranie z konfrontacji.
Maciej Duda: Potwierdza pan, że to jest nagranie z przesłuchania z konfrontacji z jednym ze świadków w sprawie rzekomej willi państwa Kwaśniewskich?
Tomasz Kaczmarek: - Patrząc na obowiązujące przepisy prawa, nie mogę wypowiadać się na temat prowadzonego postępowania. Myślę, że dałbym ogromną satysfakcję tym, którzy dziś chcą mnie zniszczyć. Ale rzeczywiście, chyba mogę wam powiedzieć trochę o tym, jak naprawdę wyglądała kwestia operacji specjalnej związanej z domem w Kazimierzu Dolnym. Czas agenta Tomka, chodzącego na krótkiej smyczy przedstawicieli politycznych Prawa i Sprawiedliwości, się już skończył. Dzisiaj jestem Tomaszem Kaczmarkiem, który prowadzi normalne życie, kocha swoje dzieciaki, kocha swoją żonę i tak już pozostanie.
Słynna "willa Kwaśniewskich"
Przypomnijmy najpierw, o co chodzi w słynnej sprawie domniemanej "willi Kwaśniewskich".
Wszystko zaczęło się od ujawnienia w 2007 roku nagranej rok wcześniej rozmowy byłego premiera Józefa Oleksego z biznesmenem Aleksandrem Gudzowatym. Tak zwane taśmy Oleksego stały się początkiem operacji CBA o kryptonimie "Krystyna".
"Kupili przecież w Kazimierzu całe wzgórze (...) Byłem tam. Piękne. Też nie wiem, na kogo, bo nie na siebie. (...) żeby nie wiem jak się naharował, to nie uzbiera tyle, ile potrzebuje na wylegitymizowanie tego. (...) Oluś zawsze był krętaczem. (…)" – mówił Oleksy w rozmowie z Gudzowatym. Za te słowa sam Oleksy publicznie przeprosił.
Ale do akcji wkroczyli już agenci CBA. Funkcjonariusze mieli znaleźć dowody, że willa w Kazimierzu zapisana jest na podstawioną osobę, a w rzeczywistości należy do byłej pary prezydenckiej. Rozpoczęła się operacja prowadzona przez Tomasza Kaczmarka, działającego pod przykryciem jako biznesmen Tomasz Małecki. CBA na jego cel wytypowało Jana J. To syn Marii J., mieszkanki Kazimierza Dolnego, byłej właścicielki słynnego domu. Prywatnie to wieloletnia przyjaciółka Jolanty Kwaśniewskiej.
Rozpracowywany przez agenta Tomka zgodził się na rozmowę przed kamerą. Ale poprosił o ukrycie swojego wizerunku. Twierdzi, że wydarzenia sprzed prawie 12 lat były dla niego traumą, polityka brutalnie wdarła się w jego życie, spotkało go wiele niezawinionych przez niego kłopotów.
Opowiedział, jak "Tomasz Małecki" nawiązał z nim znajomość.
- To (…) wyglądało jak zwykłe spotkanie sąsiedzkie. Któryś z nas wnosił meble. Przytrzymaliśmy sobie drzwi. Tomek się przedstawił, powiedział, że jest nowym sąsiadem, że jest z Krakowa, że nie bardzo zna Warszawę. Jak jechałem do pracy, Tomek powiedział, że akurat jedzie w tym samym kierunku i może mnie podrzucić. I od tego czasu tak wpadaliśmy na siebie coraz częściej, aż w końcu się zaprzyjaźniliśmy. Mieszkaliśmy dwa piętra od siebie. Dużo również o mnie wiedział. Teraz wiem, że przez lata byłem podsłuchiwany, inwigilowany, zanim zaczęła się cała sprawa.
Łukasz Ruciński: - Jak wyglądała wasza przyjaźń?
Jan J.: - Przede wszystkim on się przedstawiał jako sierota, który sobie poradził w życiu. Rozkręcił biznes za granicą. To był facet, który korzystał z życia, bawił się, jeździł szybkimi samochodami. Miał dwa samochody porsche, miał harleya, którego trzymał w moim boksie lokatorskim. Wyjeżdżaliśmy na Mazury, chodziliśmy do klubów, ćwiczyliśmy razem boks.
Maciej Duda: - To po prostu był twój kumpel?
Jan J.: - To był wtedy mój kumpel.
Z tego okresu zachowały się także filmy. To głównie imprezy, także ta na Mazurach u Andrzeja K., której dotyczyła konfrontacja z 12 grudnia. Córka Andrzeja K. była wtedy partnerką Jana J. Oboje zaprosili swojego bliskiego kolegę – "Tomasza Małeckiego".
- Tomek zawsze nalegał na to, żebyśmy pili alkohol. Był to jeden z jego sposobów na skrócenie szybko dystansu i zawiązanie jakiejś towarzyskiej relacji - opowiada Jan J. I tłumaczy: - Wyglądało to tak, że Tomek zwykle zamawiał więcej alkoholu niż planowaliśmy wypić. Siadaliśmy sobie gdzieś w restauracji, to Tomek zamawiał od razu butelkę whisky. Kilkakrotnie się zdarzało, że przeholował, że wymiotował, że się zataczał.
Kaczmarek tak teraz tłumaczy swoje działania: - Cała ta moja aktywność i relacje z Janem były ukierunkowane na to, aby zadowolić Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika co do chęci pozyskania przez nich kwestii dotyczących domu.
Czy Kwaśniewscy bywali w słynnej willi?
- Bywaliśmy tam, kiedy poprzednia właścicielka ze swoim partnerem tam mieszkała, ponieważ byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni z tą rodziną. Prawdopodobnie, ponieważ to jest prawie w środku miasta, więc te wizyty były zauważone i taka plotka mogła mieć miejsce – tłumaczy były prezydent.
Później Jolanta Kwaśniewska miała pomóc Marii J. w sprzedaży willi.
- W momencie, kiedy związek pani Marii rozpadł się i w takiej sytuacji, że jest duża willa kosztująca bardzo wiele, była kwestia, że warto byłoby coś z nią zrobić, bo jej się po prostu utrzymać nie da. I wtedy moja żona rzeczywiście aktywnie pomagała, żeby znalazł się nabywca. W kręgu ludzi, których znaliśmy, była osoba, która dysponowała środkami i w jakimś sensie tak trochę z poczucia dobrego uczynku postanowiła tę willę kupić – opowiada Aleksander Kwaśniewski.
Znajomym, który kupił dom od Marii J., był Marek Michałowski, ówczesny szef Budimeksu. Ponieważ Michałowski tam nie mieszkał, poprosił, by Maria J. go doglądała. Wtedy CBA wymyśliło, że nowy właściciel to "słup", a dom tak naprawdę należy do Kwaśniewskich. Dlatego agent Tomek chciał zbliżyć się do syna Marii J. - Jana. To udało mu się na tyle, że rodzina J. zaczęła go zapraszać na wspólne święta.
- Przedstawiał się jako sierota, dla mnie naturalną sytuacją było, że zaprosiłem go na święta. Spędzał święta z moją rodziną i tak jakby stał się trochę członkiem mojej rodziny. W tamtym czasie to był mój kolega, mój dobry kolega. Człowiekiem, który mnie oszukiwał, rozpracowywał i który zniszczył mi kawał życia, stał się dopiero później – tłumaczy Jan J.
W trakcie świąt u matki Jana cała rodzina zabrała agenta do słynnej willi w Kazimierzu.
- Mówił, że chciałby kupić ten dom w Kazimierzu. I że w prasie czytał artykuły o tym, że ten dom podobno należy do pary prezydenckiej. I jego, jako człowieka, któremu udało się zarobić w życiu trochę pieniędzy, ta historia bardzo łechce. Ta cała legenda dookoła tego domu, to by go wtedy tak podbudowało i mógłby się przed znajomymi pochwalić, że jest po prostu właścicielem nieruchomości, która należała do pary prezydenckiej.
Maciej Duda: - A tak było?
Jan J.: - Oczywiście, że nie.
Maciej Duda: - Czy kiedykolwiek mu tak powiedziałeś?
Jan J.: - Mówiłem mu tak wielokrotnie. W zasadzie za każdym razem, kiedy o to pytał. On jakby w pewnym momencie warunkował swój zakup od tego, żebym ja mu to potwierdził. Naciskał po prostu, żebym ja mu przytaknął, że tak jest. Nigdy mu nic takiego nie powiedziałem.
Zakup kontrolowany
CBA nie odpuszczało. Mariusz Kamiński poprosił ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Andrzeja Czumę o zgodę na zakup kontrolowany. Chodziło o to, by wykazać, że pieniądze trafią do Kwaśniewskich. Zgodę na zakup wydano.
Jan J. był pośrednikiem w transakcji pomiędzy Tomaszem Małeckim aka agentem Tomkiem a Markiem Michałowskim. Jednocześnie agent obiecywał mu i jego matce w przyszłości wspólne prowadzenie SPA i hotelu. Jak teraz twierdzi, CBA przygotowało specjalną makietę przebudowanego w tym celu domu.
Razem ustalili cenę na ponad trzy miliony złotych. Akt notarialny z Michałowskim podpisano 29 lipca 2009 roku na połowę kwoty. Druga część ustalonej kwoty miała trafić w gotówce do Marii J. Według aktu oskarżenia przeciwko Marii J. i jej synowi, celem takiego podziału całej ceny (3 miliony 100 tysięcy złotych) było uniknięcie opodatkowania od całej sumy. CBA zakładało zaś, że gotówka trafi do Jolanty Kwaśniewskiej. Tak się nie stało. Po podpisaniu aktu notarialnego Jan J. zabrał gotówkę i przekazał pieniądze matce. Maria J. oddała je zaś znajomemu - właścicielowi agencji nieruchomości, także znajomemu Kwaśniewskich – w celu wymiany ich na euro. Wtedy szefostwo CBA zdecydowało się przerwać operację i zabezpieczyło te pieniądze.
Agent Tomek zaprosił Jana i całą jego rodzinę na obiad, żeby uczcić zakup. Tam zostali zatrzymani. - Poszliśmy do restauracji Belvedere w Łazienkach. Pamiętam, że siedzieliśmy przy kilkuosobowym, dosyć dużym stole, moja cała rodzina - relacjonuje Jan. - Tak jak zwykle dookoła restauracji w parku toczyło się życie - ktoś tam sobie szedł na spacer, przechodziły jakieś panie, obok przy stoliku siedzieli jacyś ludzie. I w pewnym momencie, jak zamówiliśmy przystawki, nagle wszyscy ludzie dookoła, których widzieliśmy, wstali i podeszli do stołu. Nie tłumacząc, o co chodzi, założyli nam kajdanki. Wszyscy byli przerażeni i zdezorientowani, bo tak naprawdę nie wiedzieliśmy, dlaczego jest to zatrzymanie.
Kaczmarek dziś twierdzi, że nie było powodów, by w taki sposób zatrzymywać rodzinę J.
- Ja zostałem pierwszy skuty w kajdanki. Zostałem wyprowadzony. Jan został zrzucony na ziemię i skuty. Były krzyki, były piski. Doszło do zatrzymania, tak jakby zatrzymywano najgroźniejszych przestępców, gangsterów z bronią. Do takiej pompy, do takiej realizacji, do osób, które nie stwarzały żadnego zagrożenia. To nie byli zabójcy. To, co zostało im zrobione, mówiąc delikatnie, było ciosem poniżej pasa. I z tym do dzisiaj nie potrafię się po prostu pogodzić – mówi były agent Tomek.
Prokuratura ogłosiła zatrzymanym poważne zarzuty: - Zostaliśmy załadowani w samochody. Ja - przewieziony do mojego mieszkania, które było przeszukiwane. Wprowadzony w kajdankach, gdzie widzieli mnie sąsiedzi, ochrona. I dopiero w mieszkaniu przeczytali mi zarzuty, po których po prostu włos mi się na głowie zjeżył. Zapamiętałem zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, prania pieniędzy – wspomina syn Marii J.
Jak się później okazało, wszystkie poważne zarzuty oddalano. Został jeden karnoskarbowy – za oszustwo podatkowe, czyli za ukrycie przed skarbówką reszty kwoty zapłaconej przez "Tomasza Małeckiego" w gotówce, nieujętej w akcie notarialnym, i przez to uszczuplenie podatku. Jan J. i jego matka zostali za to skazani na karę grzywny. Marek Michałowski, który był faktycznym właścicielem nieruchomości i podpisał z "Tomaszem Małeckim" akt notarialny, został w 2017 roku prawomocnie uniewinniony. Sąd stwierdził, że był jedynym właścicielem domu i nie wiedział o umowie agenta Tomka z Janem i Marią J.
Notatki agenta Tomka
Głównym dowodem na rzekome popełnienie przestępstwa przez parę prezydencką były notatki służbowe sporządzane przez Tomasza Kaczmarka jako agenta CBA pracującego pod przykryciem. Reporterzy "Superwizjera" rozmawiali z nim o tym kilka godzin.
Maciej Duda: - Dlaczego pan sporządzał notatki, przecież pana rolą było nagrywać te wszystkie osoby?
Tomasz Kaczmarek: - Ale również pisać. Nagrywać i pisać. W większości czynności, jakie były przeze mnie wykonane, nagrań nie ma.
Maciej Duda: - Dlaczego?
Tomasz Kaczmarek: - Ponieważ nigdy nie były zrealizowane, ponieważ takie polecenie dostałem od Macieja Wąsika, ponieważ łatwiej było wytwarzać przeświadczenia poprzez pisane dokumenty niż poprzez realizowanie nagrań.
Łukasz Ruciński: - Czyli Kamiński z Wąsikiem wymyślali treści notatek, które pan miał pisać?
Tomasz Kaczmarek: - W części tak, ale dawali mi jasny sygnał, że w trakcie mojej pracy mam sformułować pewne zdarzenia w taki sposób, aby wskazywać na to, że właścicielami tej nieruchomości są właśnie państwo Kwaśniewscy.
Maciej Duda: - To konkretnie co pan wymyślił?
Tomasz Kaczmarek: - No chociażby kwestia rozmowy podczas mojego pobytu w Kazimierzu Dolnym. Były to Święta Wielkanocne i dzień lanego poniedziałku, kiedy osoby, z którymi się tam wtedy zetknąłem, miały mówić o tym, że ten dom jest właśnie własnością państwa Kwaśniewskich. Ja nigdy nie poznałem innych dowodów, źródeł, na które mi wskazywał Maciej Wąsik - chociażby w postaci jakichś innych nagrań czy efektów pracy urzędu skarbowego, czy efektu pracy z osobowymi źródłami informacji. Natomiast Maciej Wąsik wymuszał na mnie to, że moja dokumentacja ma właśnie opisywać hipotetycznie, że ten dom należy do byłej pary prezydenckiej, ale utwierdzał mnie w tym, że posiada inne dowody, które o tym świadczą.
Maciej Duda: - I pan pisał pod dyktando?
Tomasz Kaczmarek: - No takie dostawałem rozkazy.
Kamiński, Wąsik, Kaczmarek do prokuratury
Czy to, co teraz mówi Kaczmarek, jest wiarygodne? Ocenił to Paweł Wojtunik, w przeszłości także policjant działający pod przykryciem, a w latach 2009-2015 szef CBA. To Wojtunik przeanalizował pracę CBA w sprawie domu w Kazimierzu, poznał wszystkie dokumenty.
W efekcie w 2010 roku skierował zawiadomienie do prokuratury przeciwko Kamińskiemu i Kaczmarkowi, a po czterech latach śledztwa prokuratura sformułowała wobec nich zarzuty poświadczenia nieprawdy i przekroczenia uprawnień.
Dziennikarze "Superwizjera" odtworzyli Wojtunikowi nagranie z konfrontacji. - Mamy do czynienia z jednym z ważniejszych przyszłych skruszonych świadków koronnych, który dopiero wyjawi nam wszystkie mechanizmy, które czuliśmy – stwierdził Wojtunik. I dodał, że gdyby nie notatki agenta Tomka, to w ogóle nie byłoby sprawy domniemanej "willi Kwaśniewskich".
Były szef CBA potwierdza słowa Kaczmarka o braku nagrań z prowadzonych przez agenta rozpracowań. Wojtunik tłumaczy jednak, że obowiązkiem Kaczmarka, jako agenta działającego pod przykryciem, było nagrywanie rozmów, a nie tylko sporządzanie z nich notatek. Opisuje to na przykładzie jednego z najważniejszych dla sprawy "willi" spotkań, które agent Tomek opisał w jednej ze swoich notatek służbowych.
- Notatka ma taką stałą część: "spotkanie zarejestrowano na nośniku takim a takim". Tego spotkania nie ma zarejestrowanego. To jest jedno z bardziej kluczowych spotkań, które jest wyjściem na całą sprawę i ono nie jest zarejestrowane? Reakcją normalnego szefa byłoby: "chłopie, wracasz tam jeszcze raz za tydzień. Mniej pijecie albo zmieniasz okoliczności spotkania i masz mi to nagrać" – mówi były szef CBA.
Kaczmarek twierdzi, że to jego byli szefowie, czyli Kamiński i Wąsik, mieli wydawać mu rozkazy "wytwarzania przeświadczenia", że dom należy do Kwaśniewskich.
Łukasz Ruciński: - Może pan opisać okoliczności, w jakich dochodziło do wydawania takich poleceń służbowych?
Tomasz Kaczmarek: - Między innymi podczas imprez, gdzie był spożywany alkohol, gdzie pod wpływem już upojenia alkoholowego Maciej Wąsik, a w szczególności Mariusz Kamiński, wydawali mi takie polecenia, ale byli w tym o tyle zachowawczy, że starali się, aby inni funkcjonariusze przy tym nie uczestniczyli. Podczas drogi do toalety, na korytarzu, spotykam Macieja Wąsika i on mówi: "Tomek, weź tam podkręć śrubę trochę, dopisz tę sprawę, dopisz kwestie, żeby wytworzyć właśnie takie przeświadczenie, że to jest ich własnością, tak? Nie bój się tego, rób to, bo my mamy na to dowody".
Maciej Duda: - I pan im wierzył?
Tomasz Kaczmarek: - Tak. I im wierzyłem. Dziś, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że byłem głupi, ale ja dziś te błędy chcę po prostu naprawić.
Wojtunik tak to komentuje:
- Jego pozycja w CBA była wyjątkowa, był jedną z najważniejszych osób, zaangażowanych w działania kierowane przez Kamińskiego i Wąsika. Był takim agentem celebrytą i był agentem celebrowanym, jemu było wolno więcej. Gdyby nie był wiarygodny i jego szefowie nie byli zadowoleni z jego pracy, nie byłby rekordzistą, jeżeli chodzi o premie otrzymane w CBA. Jest byłym zaufanym, kumplem, kolegą i to nie tylko z pracy, ale i od kieliszka.
Czy rzeczywiście Wąsik i Kamiński nie mieli innych wiarygodnych dowodów w sprawie willi? Tomasz Kaczmarek mówi reporterom, że znał tylko wycinek materiału w sprawie Kwaśniewskich.
Tomasz Kaczmarek: - Moja rola ograniczała się tylko do pracy przykrywkowca, nie (…) wiedziałem, co dzieje się obok. Natomiast Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik w tych spotkaniach, o których wam powiedziałem, mówili mi, że jest tak grubo, że dochodzi do sytuacji, w których ujawnili pranie brudnych pieniędzy przez byłą parę prezydencką, że nie powinienem mieć żadnych wątpliwości co do tego, aby ich wesprzeć w tym, że mam podkoloryzować swoją pracę.
Kaczmarek twierdzi, że miewał wątpliwości co do poleceń przełożonych, ale i tak je wykonywał.
- Informowałem bezpośrednio Macieja Wąsika, mówiąc mu: szefie, ale tak się nie dzieje, tak nie jest. A on mówi: nie martw się tym i się nie zagłębiaj, ponieważ masz do wykonania tylko część roli, która jest składnikiem większej operacji. Moje przeświadczenie było takie, że dobra, to piszemy, robimy... – twierdzi były agent CBA.
Operacja "Krystyna"
Czy te słowa przed kamerą i zeznania Kaczmarka w prokuraturze są wiarygodne? Reporterzy zaczęli to sprawdzać. Dotarli do nieujawnionego wcześniej wniosku o uchylenie immunitetu Mariuszowi Kamińskiemu, skierowanego do Sejmu w 2014 roku za m.in. sprawę domu w Kazimierzu Dolnym. A także do innych, także jawnych, dokumentów prokuratury.
Wynika z nich, że 31 marca 2007 roku CBA w sprawie Kwaśniewskich i willi rozpoczęło "Sprawę Operacyjnej Weryfikacji", a następnie "Sprawę Operacyjnego Rozpoznania". Obu tym fazom operacji nadano kryptonim "Krystyna", a czynności operacyjne zaakceptował Mariusz Kamiński. Prokuratura w 2014 r. stwierdziła, że nie potwierdziły one choćby prawdopodobieństwa podejrzenia popełnienia przestępstwa przez byłą parę prezydencką. Mimo to Kamiński, "nie mając podstaw faktycznych i prawnych", akceptował kontynuowanie operacji "Krystyna" wobec byłej pary prezydenckiej. Inwigilacja trwała od 2007 do jesieni 2009 roku.
Prokuratura zarzuciła Kamińskiemu, że celem było "skierowanie sprawy karnej przeciwko Kwaśniewskim", czyli wytworzenie dowodów przeciw nim. Uznała też, że Kamiński przekroczył swoje uprawnienia. Jako szef CBA, w trybie doraźnym kazał inwigilować osoby związane z domem w Kazimierzu Dolnym. Występował do Prokuratora Generalnego i sądu o zgody na inwigilowanie Jolanty Kwaśniewskiej, Marii J., jej syna Jana i Marka Michałowskiego, który był faktycznym właścicielem domu w Kazimierzu. Kamiński kierował wnioski o podsłuchiwanie ich rozmów telefonicznych, kontrolę ich korespondencji SMS-owej i faksów oraz o podglądanie i podsłuchiwanie pomieszczeń, w których przebywali.
Wobec Marii J. Kamiński skierował 19 wniosków o inwigilację. Wobec jej syna Jana – sześć wniosków. Wobec Michałowskiego – cztery. Zaś wobec Jolanty Kwaśniewskiej – dwa wnioski. Wiele z nich zostało zaakceptowanych przez ówczesnego prokuratora generalnego Andrzeja Czumę i sąd.
Andrzej Czuma, ówczesny minister sprawiedliwości i prokurator generalny, twierdził wtedy, że Kamiński osobiście go namawiał do zatrzymania Kwaśniewskiej. - Pan Mariusz Kamiński w ostatnim czasie zachowuje się dość osobliwe. Mianowicie kilka tygodni temu zjawił się u mnie i zażądał, żebyśmy zaaresztowali panią Jolantę Kwaśniewską – mówił w 2009 roku Czuma.
Czuma: Kamiński żądał aresztu dla Kwaśniewskiej. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
Czuma w maju 2009 roku nie zgodził się na trzymiesięczną kontrolę operacyjną PTK, czyli "podsłuch telefonu komórkowego" Jolanty Kwaśniewskiej. Ale już 29 lipca poparł kolejny wniosek Kamińskiego o miesięczne podsłuchiwanie telefonu żony byłego prezydenta. Po wyrażeniu zgody przez sąd CBA czytało SMS-y i podsłuchiwało rozmowy prowadzone przez Kwaśniewską od 29 lipca do 5 sierpnia 2009 roku. Przypomnijmy: 29 lipca agent Tomek, jako Tomasz Małecki, stanął przed notariuszem i podpisał akt kupna domu w Kazimierzu Dolnym od Marka Michałowskiego.
Zgodę na zakup kontrolowany domu w Kazimierzu Dolnym przez "Tomasza Małeckiego" wydał Czuma. - Kamiński pojechał bezpośrednio do Czumy. Proszę sobie wyobrazić dwóch rozemocjonowanych panów niepałających miłością do Kwaśniewskiego. Podpisano te dokumenty. Wrócono, zarządzono całkowicie inne czynności. Czynność zakupu kontrolowanego domu jest czymś nieracjonalnym, absurdalnym. To jest groteska. Ponieważ można kupić tylko to, czego posiadanie, wytwarzanie, obrót są nielegalne. Nieruchomość jest zawsze legalna – mówi Wojtunik.
Bez dowodów
Najważniejsze ustalenie prokuratury dotyczy "poświadczenia nieprawdy", czyli kłamania przez Kamińskiego we wnioskach kierowanych do Prokuratora Generalnego i sądu o inwigilowanie Marii J. i jej syna Jana, Kwaśniewskiej i innych. Zdaniem prokuratury Kamiński w uzasadnieniu wniosków o zgodę na podsłuchy "wskazywał niezgodne z prawdą ustalenia, iż zaistniały przesłanki w postaci uprawdopodobnienia przestępstw".
Wnioski o inwigilację, które do Prokuratora Generalnego i sądu kierował Kamiński, były oparte na zebranym przez CBA materiale dowodowym. Oznacza to, że, namawiając Prokuratora Generalnego i sąd do wydania zgody na inwigilację Jolanty Kwaśniewskiej i innych, wskazywał też na ustalenia agenta Tomka. Który dziś zeznaje, że kłamał na rozkaz Kamińskiego i jego zastępcy Wąsika.
- To była taka słaba operacja specjalna. Nie bardzo było wiadomo, o co chodzi, dlaczego ma być robiona. Szukano podstawy w postaci prania brudnych pieniędzy (…) Ale nakłady, energia, siły, środki poświęcone są takie, jakby rozpracowywano kolumbijskiego barona narkotykowego. Patrząc na efekt, były to siły użyte całkowicie niezasadnie, bo sprawa się zakończyła niczym. Porsche cayenne'y, pieniądze, wyjazdy, złote łańcuchy, żeby na koniec sprawę umorzono – relacjonuje Paweł Wojtunik.
Prokurator nie ogłosił jednak zarzutów Kamińskiemu. W 2014 roku Sejm odrzucił wniosek prokuratury o uchylenie mu immunitetu poselskiego. Głównie głosami PiS, ale siedmiu posłów Platformy Obywatelskiej też było przeciw wnioskowi prokuratury, a 16 wstrzymało się od głosu. Na tajnym posiedzeniu przed głosowaniem twórca CBA przedstawił dowody, jakie służba miała zebrać w sprawie willi. Mariusz Kamiński twierdził między innymi, że Jan J. miał powiedzieć Tomaszowi Kaczmarkowi, że Kwaśniewscy są właścicielami domu. Miało dojść do tego w trakcie oglądania willi. CBA miało nagrać tę rozmowę
W 2016 roku sąd pierwszej instancji, a w 2017 już prawomocnie i ostatecznie sąd drugiej instancji potwierdził, że to Marek Michałowski był właścicielem domu. W uzasadnieniu z 2016 roku dokładnie przeanalizował dowody. Zdaniem sądu Jan J. mógł wytworzyć przed agentem Tomkiem wizję, że dom należy do Kwaśniewskich. W wyroku czytamy, że Jan J. miał obiecać agentowi CBA filmik z pozdrowieniami od Kwaśniewskich. Sąd ocenił, że takie nagranie mogłoby powstać bez jakiejkolwiek ich wiedzy o transakcji, ale ostatecznie nigdy nie powstało.
Media relacjonowały też inne argumenty Kamińskiego z zamkniętego posiedzenia. Według "Gazety Wyborczej", Kamiński ujawnił m.in. dane z podsłuchów. Twórca CBA przekonywał posłów, że całą transakcją kierowała przez telefon żona byłego prezydenta. Razem z pośredniczącą w sprzedaży Marią J. miały ustalać cenę domu. Dowodem na to, według Kamińskiego, miała być podsłuchana rozmowa Marii J. i Kwaśniewskiej.
Maria J. mówiła żonie byłego prezydenta, że kupiec chce dać za buty nie 350, lecz 310 zł. Kwaśniewska, według Kamińskiego, zgodziła się. Potem Maria J. powiedziała Kwaśniewskiej, że buty będą w "rozmiarze amerykańskim", a nie "europejskim".
Zdaniem Kamińskiego było oczywiste, że "buty" to dom, a "rozmiar amerykański" miał dotyczyć tego, na jaką walutę wymienić gotówkę. Dziennikarz "Gazety Wyborczej" spytał o kwestię "butów" Jolantę Kwaśniewską. Odpowiedziała, że to był żart. - Od lat byłam przekonana, że mój telefon jest podsłuchiwany, dlatego często kończyłam rozmowy stwierdzeniem: "pozdrowienia dla pana kapitana", często żartowaliśmy i opowiadaliśmy niestworzone rzeczy. Nie wiem, o co chodziło z tymi butami, może też to były jakieś żarty, mówienie niby szyfrem – powiedziała Kwaśniewska w "GW". Przyznała, że razem z mężem opiekowali się Marią J. Dodała, że Maria J. radziła się jej w sprawie sprzedaży domu Michałowskiego, bo miała skorzystać na pośrednictwie.
Po wydarzeniach z 2009 roku Kaczmarek został bohaterem mediów sprzyjających PiS. "Gazeta Polska" jego alter ego, czyli "Tomasza Małeckiego" uhonorowała tytułem Człowieka Roku. Dostał się do Sejmu z list PiS. Odszedł z polityki po niekorzystnych dla niego publikacjach o kulisach jego pracy jako agenta. Poznał Katarzynę, wzięli ślub i razem działali w stworzonym przez nią stowarzyszeniu Helper.
Dziś stoi pod poważnymi zarzutami prokuratorskimi, między innymi prania brudnych pieniędzy czy bycia członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, która zdaniem prokuratury wyprowadzała pieniądze z dotacji na stowarzyszenie Helper. Dlaczego po tylu latach zaczął oskarżać swoich byłych szefów, czyli Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika?
- Po odejściu z polityki wiem, że to z inicjatywy Macieja Wąsika zostały rozpoczęte ataki na stowarzyszenie Helper, które prowadziłem wraz z żoną. Przecież to wszystko jest wyssane z palca. Jesteśmy w stanie podczas postępowania sądowego to wszystko wyjaśnić i się obronić – oskarża były agent.
I tłumaczy swoją motywację: - Jest bardzo prosta. Już po moim odejściu z polityki byłem na imprezie pod Warszawą, razem z Maciej Wąsikiem. Przyjechałem na nią swoim prywatnym samochodem. Fakt, luksusowym, ale kupiłem go w leasingu. Wąsik zareagował emocjonalnie, po prostu był zazdrosny. Powiedział mi wprost: Tomek, ty nie możesz takim samochodem jeździć, ponieważ nasz elektorat nigdy tego nie zaakceptuje.
Zdaniem Kaczmarka, były wiceszef CBA, a obecny wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, żywił wobec niego coraz większą niechęć. Kaczmarek zarzuca dziś Wąsikowi, że zainicjował ataki na stowarzyszenie Helper, które prowadzili z żoną. Jednym z wątków postępowania białostockiej prokuratury regionalnej przeciwko Kaczmarkowi w sprawie Helpera jest spadek, który miał otrzymać od swojej babci. Śledczy kwestionują pochodzenie tych pieniędzy.
- Byłem w Białymstoku wraz z moim tatą i moją mamą. Byli wezwani w charakterze świadków. Nie usłyszeli żadnych zarzutów. W tym roku mój ojciec przeszedł zawał, dobrze o tym wiedzą, że ciąganie go może skutkować czymś tragicznym – twierdzi Kaczmarek. Przypomina także zatrzymanie na zlecenie białostockiej prokuratury swojej żony Katarzyny Kaczmarek.
- Przez cały okres prowadzonego postępowania na wszelkie wezwania się stawiała, a została zatrzymana pod szkołą naszych dzieci, na oczach innych rodziców zakuta w kajdanki. Czemu to miało służyć? Miało to zastraszyć mnie i moją rodzinę – przypuszcza Kaczmarek.
Były agent spodziewa się negatywnych konsekwencji po złożeniu ostatnich zeznań w sprawie domu w Kazimierzu i emisji reportażu "Superwizjera". - Na pewno będą chcieli mnie potężnymi armatami atakować, będą chcieli mnie dyskredytować. Boję się tylko o swoje dzieci i to jest mój najsłabszy punkt. (…) Dzięki mojej żonie, dzięki moim dzieciakom (…) postanowiłem się postawić. Bo nie będę negatywnym bohaterem tej historii. Negatywnymi bohaterami tej historii są Kamiński z Wąsikiem.
Jan J.: szkoda, że przeprasza po 12 latach
A jak cała ta afera wpłynęła na życie Jana J.?
- Zakończyła pewien etap w moim życiu. Zakończyła sprawy zawodowe, ponieważ firma, z którą pracowałem, nie przedłużyła ze mną kontraktu. Zakończyła mój związek. Po takiej historii dosyć trudno jest dalej żyć normalnie. Prokurator puszczała mi rozmowy telefoniczne z moją matką, które były nagrane lata wcześniej przed sprawą. Po czymś takim ciężko żyć, nie zastanawiając się, czy coś, co mówię przez telefon, nie jest nagrywane, kto tego słucha... W bardzo łatwy sposób można złapać paranoję. Przez pewien czas wydawało mi się, kiedy jechałem samochodem, że ktoś za mną jedzie, że ktoś kręci się pod moimi drzwiami – opowiada ofiara agenta Tomka.
Reporterzy spytali Kaczmarka, co by dziś powiedział rozpracowywanemu przez siebie Janowi.
- Chciałbym go za to po prostu przeprosić... I zdaję sobie sprawę z tego, że ta cała sytuacja dla jego rodziny nie była łatwa, lekka. Ale jestem ciekaw, czy słowo "przepraszam" kiedykolwiek odważą się powiedzieć Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik. Bo mnie dziś na to stać – oświadczył Kaczmarek przed kamerą "Superwizjera".
Czy Jan wierzy w szczerość przeprosin byłego agenta Tomka?
- Nie wierzę w to, że ludzie są źli do szpiku kości. Zawsze mi się wydaje, że prędzej czy później żałują rzeczy, które zrobili, i przychodzi moment refleksji. Szkoda, że u Tomka przyszedł dopiero po 12 latach (….) Na ile te przeprosiny są szczere, a na ile nie, tak naprawdę nigdy nie będę tego wiedział – odpowiedział Jan J.
Śledztwo przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu, w którym zarzucano mu rozpracowywanie byłej pary prezydenckiej bez dowodów, zostało umorzone w 2016 roku. Decyzję w ciągu jednego dnia podjął mało doświadczony prokurator, specjalnie oddelegowany do tej sprawy.
W tym samym śledztwie, co przeciwko Kamińskiemu, prokuratura w 2014 roku zarzuciła Kaczmarkowi przekroczenie uprawnień. Jako funkcjonariusz pod przykryciem wbrew prawu i faktom realizował kontrolowany zakup domu w Kazimierzu Dolnym. Zdaniem prokuratury Kaczmarek miał pełną świadomość, że jego szef Kamiński wydał bezprawne zarządzenie o kontrolowanym zakupie takiej nieruchomości. Zgodnie z ustawą o CBA taką operację można byłoby prowadzić tylko wtedy, jeśli dom pochodziłby z przestępstwa.
Kaczmarek zrzekł się wtedy immunitetu poselskiego i prokuratura ogłosiła mu te zarzuty. Po wygranych przez PiS wyborach Adam Borkowski, prokurator z prokuratury rejonowej, oddelegowany do prokuratury okręgowej na warszawskiej Pradze, wycofał sprawę przeciwko Kaczmarkowi z sądu i 30 września 2016 roku ją umorzył.
Powtórka z afery gruntowej
To nie jedyny przypadek, w którym prokuratorzy formułowali przeciwko twórcy CBA zarzuty wymyślania spraw. O ten sam mechanizm w 2010 roku prokuratura oskarżyła Kamińskiego i Wąsika w sprawie afery gruntowej. Chodziło w niej o tajną operację CBA, które chciało złapać w 2007 roku ówczesnego wicepremiera i ministra rolnictwa Andrzeja Leppera na łapówce za odrolnienie działki. CBA przeprowadziło operację, w której wytworzyli dokumenty dotyczące tej działki i próbowali wręczyć Lepperowi łapówkę. To się nie udało, bo ktoś Leppera uprzedził. W 2009 roku rzeszowska prokuratura zarzuciła Kamińskiemu i Wąsikowi m.in. przekroczenie uprawnień i popełnienie przestępstw przeciwko wiarygodności dokumentów.
Zostali skazani, ale w listopadzie 2015 roku ułaskawił ich prezydent Andrzej Duda.
Poprosiliśmy ministrów Kamińskiego i Wąsika o wywiad. Ich rzecznik odpowiedział, że nie mają czasu ze względu na liczne obowiązki. Reporter "Superwizjera" wysłał więc listę szczegółowych pytań o reakcję ministrów na zeznania Kaczmarka. Odpowiedź, jaka przyszła, była lakoniczna: "Minister Mariusz Kamiński i Minister Maciej Wąsik nie odnoszą się do Pana pytań i nie komentują sprawy".
ZOBACZ CAŁY REPORTAŻ "SUPERWIZJERA":