Jak to możliwe, że niepozorny, mierzący ledwie 175 centymetrów wzrostu, starszy pan w garniturze przez trzy dekady królował wśród ponad dwumetrowych wielkoludów wysportowanych do granic możliwości? Gdy w 1984 roku David Stern został szefem NBA, większość koszykarzy brała kokainę, a liga była na finansowym dnie. Trzy dekady później był to już - wart kilkadziesiąt razy więcej - miliardowy biznes, oglądany przez setki milionów ludzi na świecie.
- Oni mają parki rozrywki, my też mamy parki rozrywki, tylko nazywamy je halami. Oni mają postaci: Myszkę Miki i Goofy'ego. Nasze nazywają się Magic (Johnson) i Michael (Jordan). Disney sprzedaje ubrania i my sprzedajemy. Oni robią filmy wideo i my też je robimy - w ten sposób w 1991 roku w rozmowie z magazynem "Sports Illustrated" opisał swoją wizję NBA David Stern, który szefował jej od 1984 do 2014 roku.
Przynosząca miliardowe zyski, a założona przez Walta Disneya prawie 100 lat temu firma, od początku istnienia uchodziła za wzór sukcesu za oceanem. Co więcej, często uosabiała amerykański sen, o którym śnili dorośli, a który działał także na wyobraźnię dzieci. To dzieci - ich marzenia, kreatywność, energia - były i są kluczem do sukcesu Disneya. O dziwo, jest to również klucz do sukcesu NBA. Tak w Stanach, jak i na całym świecie.
Jednym z najbardziej zaskakujących przykładów związku NBA z bajkami, a przy tym geniuszu Sterna, było to, że program NBA Inside Stuff na antenie telewizji NBC pojawiał się tuż po pokazywanych w sobotni poranek filmach animowanych. W erze przedinternetowej był to czas, gdy wszystkie amerykańskie dzieci zgodnie zasiadały przed kolorowym ekranem. To właśnie komisarz ligi gorąco zabiegał o tę porę wyświetlania magazynu i przekonał do tego pomysłu NBC.
NBA Inside Stuff, tak jak kreskówki, miał kreować bohaterów, jeśli nie na miarę Supermana, to przynajmniej He-Mana. Koszykarze, na czele z Jego Powietrznością Michaelem Jordanem, przedstawiani byli jako posiadający nadludzkie moce tytani, zwłaszcza w 10 najlepszych akcjach tygodnia. Była to wisienka na torcie, na którą co poniedziałek (w Polsce program był emitowany z drobnym opóźnieniem) czekał autor tych słów.
Nie tylko fani basketu kojarzą pamiętną kreację aktorską Królika Bugsa z "Kosmicznego meczu", któremu w obronie Ziemi przed kosmitami dzielnie sekundował wracający z emerytury koszykarz - Michael Jordan. Do tego było jeszcze wiele reklam, w których występowały gwiazdy NBA i postaci ze "Zwariowanych melodii" ("Looney Tunes").
- Bez Davida Sterna NBA nie byłaby tym, czym jest dzisiaj. Jego wizja i przywództwo sprawiły, że mogli mnie poznać fani na całym świecie, bez tego nie odniósłbym takiego sukcesu. David kochał koszykówkę, był perfekcjonistą i oczekiwał perfekcji od innych - za to go podziwiałem. Bez niego nie byłbym tu, gdzie jestem - to słowa Michaela Jordana.
A gdzie jest Jordan? To 56-letni miliarder, który wciąż zarabia dziesiątki milionów dolarów rocznie ze sprzedaży butów, a do tego jest jedynym czarnoskórym właścicielem drużyny NBA.
Biała Ameryka
Stern, prawnik z Nowego Jorku, we władzach NBA znalazł się w 1978 roku. Dość szybko Larry O'Brien, ówczesny komisarz (szef) ligi, poznał się na jego talencie i w 1980 roku mianował go swoim zastępcą. Po czterech latach - 1 lutego 1984 roku - Stern stał już na czele NBA. Zanim jednak mógł realizować swoją wizję, musiał porządnie posprzątać.
NBA była w fatalnym stanie. W sierpniu 1980 roku "Los Angeles Times" pisał, że według szacunków ludzi ze środowiska od 40 do 75 procent zawodników NBA bierze kokainę. - Nie ma drużyny w całej lidze, która może z całą pewnością stwierdzić, że nie ma problemu z narkotykami. Każda drużyna by zyskała na wprowadzeniu programu odwykowego - mówił cytowany przez gazetę Frank Layden, dyrektor generalny zespołu Utah Jazz.
W rozmowie z "LAT" jeden z chcących zachować anonimowość koszykarzy mówił: - To jest przerażające. Niektórzy najlepsi zawodnicy w lidze, ci, którzy nawet nie piją alkoholu, wciągnęli się we "free base" (wdychanie oparów kokainy - red.) i wydają na to ogromne sumy pieniędzy.
Jak wspominał były koszykarz Wayne Embry, w latach 60. gracze też się narkotyzowali, ale wybierali głównie marihuanę. Dwie dekady później zarobki w NBA poszły nieco w górę - przeciętne wynagrodzenie wynosiło wtedy 180 tys. dolarów rocznie. To niewiele w porównaniu z tym, ile średnio koszykarze NBA zarabiają dzisiaj (7,7 mln dolarów rocznie). Mimo to na relatywnie drogie uzależnienie od kokainy bez problemu im starczało.
"Żeby w pełni docenić to, gdzie jest NBA i dokąd zmierza, musimy spojrzeć, jak liga wyglądała dekadę temu. W sezonie 1980-81 aż 16 z 23 drużyn było na minusie. Na mecze przychodziło średnio 10 021 kibiców, czyli hale były wypełnione w tylko 58 procentach. Najgorzej zarządzany zespół Cleveland Cavaliers stracił 4 miliony dolarów i sprzedał tylko 28 procent dostępnych biletów" - pisał w 1991 roku E.M. Swift w artykule "Sports Illustrated".
Na początku lat 80. ludzie nie chcieli oglądać NBA. Białej Ameryce (83 proc. populacji USA stanowili biali) trudno się było utożsamiać czy też podziwiać uzależnionych od kokainy atletycznych czarnoskórych koszykarzy (w ostatnich 30 latach odsetek czarnoskórych graczy regularnie oscylował w okolicy 70-80 proc.). Kolor skóry z pewnością miał istotny wpływ na mniejsze zainteresowanie ze strony fanów, czego dowodził w 2009 roku Lawrence M. Kahn, specjalizujący się w ekonomii sportu profesor Cornell University ("The Economics of Discrimination: Evidence from Basketball").
Dzięki Sternowi NBA w końcu zajęła się problemem używek i wprowadziła system testów na obecność narkotyków i katalog kar. Pomogło, co nie zmienia faktu, że zdarzały i wciąż będą się zdarzały przypadki zażywania niedozwolonych substancji. Najgłośniejszy z nich dotyczył Michaela Raya Richardsona - jednego z lepszych podających ligi i czterokrotnego uczestnika Meczu Gwiazd. W 1986 roku Stern wyrzucił go z ligi, gdy po raz trzeci wpadł podczas kontroli na obecność narkotyków. Gdyby Richardson był czysty, mógłby po dwóch latach wrócić do NBA. Tak się nie stało, karierę skończył w Europie. Mimo to w późniejszych wywiadach przyznawał, że decyzja Sterna uratowała mu życie.
Niestety, nie udało się w przypadku Lena Biasa, który talentem miał dorównywać Jordanowi. Parę dni po tym, jak w czerwcu 1986 roku w Drafcie (corocznym naborze nowych zawodników do NBA) wybrali go Boston Celtics, 22-letni koszykarz przedawkował kokainę.
Liga na poważnie wzięła się za narkotyki, ale pod względem stosowania dopingu wciąż daleko jej do reszty świata i standardów Światowej Agencji Antydopingowej WADA. Za to wciąż jest krytykowana, niektórzy nawet kwestionują z tego powodu osiągnięcia koszykarzy z USA na arenie międzynarodowej, mimo że nie zdarzyło się, by któraś z gwiazd NBA została przyłapana na dopingu na ważnej międzynarodowej imprezie. Stern nie przywiązywał do dopingu aż tak wielkiej wagi. Patrzył na koszykówkę jako na źródło rozrywki, a w latach 80. i 90. kibiców przyciągali latający nad obręczami zawodnicy.
Reżyser
Wizerunek - to, jak postrzegana była liga przez fanów - zawsze był na pierwszym miejscu. Niesforni koszykarze byli jednym z wielu problemów, z którymi zmagał się w trakcie swojej kadencji Stern. Nie mniej istotnym była rozrzutność właścicieli. Dla porządku wyjaśnijmy, że komisarz to tak naprawdę przedstawiciel właścicieli zespołów NBA, przez z nich też wybierany. Stern zatem musiał chronić właścicieli przed nimi samymi.
Zaczął to robić, jeszcze zanim objął stanowisko komisarza - w 1983 roku był odpowiedzialny za wdrożenie rewolucyjnego wtedy, obecnie powszechnego wśród zawodowych lig w USA, "salary cap", czyli limitu płac zawodników (rocznie drużyny mogą wydać określoną sumę na pensje dla zawodników, po jej przekroczeniu płacą restrykcyjny podatek na rzecz ligi).
Porozumienie pomiędzy zawodnikami a właścicielami było rewolucyjne pod jeszcze jednym względem - podziału zysku ze sprzedaży biletów i praw telewizyjnych. 53 do 47 na korzyść zawodników. Właśnie ten aspekt przez całą kadencję Sterna był punktem zapalnym w kolejnych negocjacjach pomiędzy stronami, co kilkukrotnie doprowadzało do lockoutu, czyli strajku właścicieli.
Najważniejsze było jednak to, że Stern zamienił dogorywającego zombie, jakim na początku lat 80. była NBA, w świetnie prosperujący biznes. Chciał, by koszykówka tak jak piłka nożna zagościła w każdym zakątku globu i dążył do tego krok po kroku.
Miał przy tym sporo szczęścia i jak nikt potrafił wykorzystać prezenty, jakie przynosił mu los. Pierwszym z nich była rywalizacja dwóch geniuszy basketu w osobach Larry'ego Birda i Magica Johnsona oraz dwóch najbardziej utytułowanych drużyn, na których czele stali. Pojedynki Boston Celtics i Los Angeles Lakers w latach 80. zdecydowanie pomogły w promocji NBA.
David Stern marzył o tym, by największe talenty grały w wielkich miastach, tzw. big markets - zgodnie z zasadą, że im większy potencjał ludzki, tym więcej można zarobić. Do największego rynku w USA - Nowego Jorku - w 1985 roku trafił King Kong, czyli Patrick Ewing, jeden z najlepszych centrów w historii. Rok wcześniej Chicago Bulls z numerem trzecim wybrało Michaela Jordana. Tego ostatniego znają fani na całym świecie i wiele w tym zasługi Sterna.
Jeśli Jordan był aktorem, którego chciały obejrzeć miliony, to za reżysera tego spektaklu należy uznać Davida Sterna. Komisarz otwierał NBA na kolejne rynki, docierał z koszykówką w najlepszym wydaniu na krańce świata, a potem na scenę wchodził Jordan i zdobywał serca fanów.
China Boy
Stern miał świetny produkt, myślał globalnie i wciąż szukał nowych rynków zbytu. I był w tym zdeterminowany. Jak opisuje to dziennikarz Jonathan White, pod koniec lat 80. przez wiele godzin czekał w lobby na przedstawicieli chińskiej telewizji CCTV i na siłę wciskał im kasety wideo z meczami NBA.
Przekonał Chińczyków i w 1987 roku rządowa CCTV pokazała Mecz Gwiazd. Później transmitowała, choć z opóźnieniem, mecze sezonu regularnego i play-offy. Na początku lat 90. do Państwa Środka Stern wysyłał swojego ulubionego ambasadora - Jordana. Obecnie podróże do Chin regularnie znajdują się w kalendarzu największych gwiazd NBA.
W 1994 roku pokazano pierwszy mecz na żywo: finał NBA z udziałem Houston Rockets i New York Knicks. Wtedy nikt oczywiście nie zdawał sobie sprawy, jak ważne dla ligi i popularności koszykówki w Chinach było to wydarzenie. Mecz ten oglądał bowiem 14-letni Yao Ming. Osiem lat później mierzący 229 centymetrów Yao był już w NBA. Po latach wspominał właśnie to spotkanie i mówił, jak wielkie wrażenie na nim wywarło.
Wielki Chińczyk miał niebagatelne znaczenie dla NBA pod względem marketingowym. I gdyby nie Stern, który osobiście negocjował przyjście Yao do NBA, ten sukces byłby niemożliwy.
Na barkach Yao liga zyskała ogromną popularność na Dalekim Wschodzie, a efekt ten wciąż się utrzymuje. W 2018 roku NBA oglądało grubo ponad pół miliarda Chińczyków, a koszykówkę uprawia tam ponad 300 milionów osób. Dodajmy, że na przyszłości NBA w Chinach może jednak zaważyć ostatnia wpadka dyrektora generalnego Houston Rockets, zresztą byłego klubu Yao, który na Twitterze poparł protesty w Hongkongu. Obraziło to Chińczyków, a reakcja ligi spotkała się z krytyką zarówno w USA, jak i w Państwie Środka. Gdyby na czele ligi wciąż był Stern, to pewnie lepiej by sobie poradził niż obecny komisarz Adam Silver. W tego typu sytuacjach był niezrównany i nigdy nie przegrywał potyczek słownych.
Drużyna Marzeń
Temu, że powstanie Dream Teamu było przełomowym wydarzeniem w historii NBA, nikt nie może zaprzeczyć. Zespół złożony z największych gwiazd NBA (i Christiana Laettnera) okazał się światowym fenomenem. Na igrzyskach w Barcelonie po raz pierwszy drużyna USA mogła wystawić zawodników z NBA - do Hiszpanii pojechał praktycznie najlepszy możliwy skład.
W przypadku koszykówki do 1992 roku obowiązywała reguła wprowadzona przez ojca nowożytnego ruchu olimpijskiego Pierre'a de Coubertina, który chciał, by na igrzyskach rywalizowali tylko amatorzy. W innych dyscyplinach zasada ta została zniesiona znacznie wcześniej. Co ciekawe, w przypadku boksu wciąż obowiązuje.
Wróćmy jednak do Drużyny Marzeń i jej ogromnego sukcesu, którego nie byłoby bez graczy z NBA. Szkopuł w tym, że Stern nie chciał, by brali udział w igrzyskach. W 1988 roku USA przegrały ze Związkiem Radzieckim w półfinale igrzysk w Seulu. Kilka miesięcy później FIBA - Międzynarodowa Federacja Koszykówki - zadecydowała, by pozwolić koszykarzom z NBA na grę na igrzyskach. Pomimo 13 głosów sprzeciwu, w tym USA.
- Powiedzieliśmy FIBA, że nie jesteśmy fanami tej propozycji, ale niczym dobry żołnierz podporządkujemy się i będziemy wspierać koszykówkę. Potem było głosowanie. My byliśmy przeciw, tak jak i Rosjanie. Ale większość była za - wspominał Stern.
Co działo się dalej, wszyscy wiemy. Kibice oszaleli na punkcie Dream Teamu, a ten pokazał, jak daleko w tyle za Amerykanami jest koszykarski świat. Reprezentacja USA miażdżyła na parkiecie swoich rywali, a mecze wygrywała średnio 44 punktami. Lepszej promocji NBA Stern nie mógł sobie wymarzyć.
Później, gdy świat nie tylko dogonił NBA, ale zaczął wygrywać, komisarz wziął już sprawy w swoje ręce. Po przegranych igrzyskach w Atenach w 2004 roku zainicjował powstanie systemu mającego przywrócić utracony blask reprezentacji USA. Przy okazji zbudował też fundamenty pod przyszłe sukcesy. Na kolejnych igrzyskach w Pekinie w 2008 roku Team USA odzyskał utracone na rzecz Argentyny złoto olimpijskie. I dołożył dwa kolejne: w Londynie i Rio de Janeiro.
Mimo to reprezentacja Stanów Zjednoczonych musi mieć się na baczności. Przekonała się o tym chociażby na mistrzostwach świata w 2019 roku, gdy zajęła dopiero 7. miejsce. Poziom basketu na świecie rośnie, co widać też po tym, ilu koszykarzy spoza USA gra w NBA. Zresztą coraz częściej gracze z zagranicy odgrywają w najlepszej lidze świata pierwszoplanowe role, tak jak urodzony w Grecji Giannis Antetokounmpo czy Słoweniec Luka Doncić.
Za kadencji Sterna NBA prawie z każdym rokiem otwierała się na nowe kraje i stawała coraz bardziej międzynarodowa. Na początku lat 80. tylko jeden na stu zawodników NBA urodził się poza USA, teraz - jeden na czterech.
Najtrudniejszy moment
Komisarz Stern musiał radzić sobie z wieloma kryzysami podczas swojej kadencji. Gdy w 2009 roku koszykarze Washington Wizards Javaris Crittenton i Gilbert Arenas wnieśli pistolety do szatni. Albo, gdy w 2004 roku w podczas meczu w Detroit wybuchła bójka pomiędzy koszykarzami i fanami. Był jeszcze hazardowy skandal z sędzią, który obstawiał mecze. No i strajki właścicieli w 1998 i 2011 roku, przez które nie rozegrano setek meczów. W prawie każdej z tych sytuacji Stern pokazywał, że dobro ligi jest dla niego najważniejsze - czy to wyrzucając z ligi przestępców, czy też zawieszając brutalnych koszykarzy.
Trudnych sytuacji w trakcie 30 lat jego rządów było więcej i można by o nich napisać grubą książkę. Ale jedna sytuacja i jej następstwa pokazały, jakim Stern był komisarzem i jakim człowiekiem.
Było to 7 listopada 1991 roku. Tego dnia Magic Johnson podczas konferencji prasowej wyjawił światu, że jest nosicielem wirusa HIV i kończy karierę. U jego boku był wtedy Stern. Był przerażony. Powszechna była w tamtych czasach opinia, że zakażenie wirusem HIV jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci.
- Każdy tak myślał. Nawet nie wiedziałem, jakie mają być dalsze kroki. Zacząłem się zastanawiać dopiero, gdy skończyłem z nim rozmowę - mówił Stern w 2016 roku.
Na początku lat 90. stan wiedzy opinii publicznej na temat HIV i AIDS był na dramatycznie niskim poziomie, te dwa skróty wywoływały wręcz paniczny strach. Nic dziwnego, bo nie brakowało tragicznych przykładów, takich jak śmierć Freddiego Mercury'ego, która nastąpiła kilkanaście dni po konferencji Magica.
Johnson był ulubieńcem kibiców i wydatnie pomógł w odrodzeniu się NBA w latach 80. Mimo to stygmatyzacja HIV była tak wielka, że nikt nie miałby pretensji do Sterna, gdyby zdecydował się zdystansować od całej tej sytuacji. Postąpił jednak zupełnie inaczej, za co zresztą z wielu stron spotkała go krytyka.
Jednym z jego pierwszych kroków było zatrudnienie specjalisty - doktora Davida Rogersa, który należał do grona najbardziej znanych lekarzy badających AIDS. Stern chciał się dowiedzieć jak najwięcej o wirusie i chorobie, a później zamierzał wyedukować całą ligę. Ludzie martwili się, że mogą się zakazić poprzez pot, a jak wspomina Magic, wielu z lęku nie podawało mu ręki na powitanie.
- Nie sądziłem, że tego typu wiedza będzie mi kiedykolwiek potrzebna. Dowiedziałem się, jaka jest szansa zakażenia HIV przez płyny ustrojowe. Było to konieczne do tego, by podejmować rozsądne kroki. Po drodze zdaliśmy sobie sprawę, że to doskonała okazja, aby cały świat zrozumiał, że osoby z HIV nie powinny być traktowane jak trędowate - mówił Stern.
Magic czuł się dobrze. Rozważał powrót do NBA. Fani wciąż go kochali i nominowali go do Meczu Gwiazd. Na początku wydawało się, że nie ma szans, by wystąpił, skoro nawet koledzy z drużyny i najbliżsi przyjaciele z boiska nie chcieli z nim grać.
Zatrudnieni przez NBA lekarze zaczęli po kolei odwiedzać wszystkie drużyny - edukowali zawodników i działaczy. Dzięki staraniom Sterna Magic zagrał w Meczu Gwiazd w 1992 roku. I był najlepszy na boisku - wybrano go najbardziej wartościowym zawodnikiem (MVP). Latem tego samego roku, pomimo sprzeciwu niektórych krajów, zagrał z Dream Teamem na igrzyskach w Barcelonie i zdobył złoto. W 1995 roku Johnson wrócił nawet do NBA, wystąpił w 36 meczach, po czym na dobre przeszedł na emeryturę. W dodatku na własnych warunkach.
"Dzięki temu, że David pozwolił mi grać w 1992 roku w Meczu Gwiazd w Orlando, a potem dla Dream Teamu, udało nam się zmienić świat" - napisał na Twitterze kilka dni temu 60-letni Magic.
A co na to Stern? W 2016 roku powiedział: - To pokazało, jak wielką moc ma sport i jak może zmieniać poglądy społeczeństw na ważne tematy. To była wielka szansa, którą Magic z naszą drobną pomocą wykorzystał, żeby zmienić postrzeganie AIDS w kraju i prawdopodobnie na całym świecie.
Kontrowersje i teorie spiskowe
Nie ma ludzi nieomylnych. David Stern w trakcie swojej 30-letniej kadencji też nie uniknął kontrowersji i ostrej krytyki. Na przykład, gdy w 2005 roku wprowadził przepisy dotyczące tego, jak mają się ubierać zawodnicy. Komisarz nie mógł znieść widoku niechlujnie ubranych koszykarzy, którzy przychodzili na mecze w za dużych koszulkach, czapeczkach bejsbolowych, jeansach i ze złotymi łańcuchami na szyjach. A najgorsze pewnie było, że wszystko to działo się na oczach telewidzów.
Po wprowadzeniu nowych przepisów całe NBA zaczęło chodzić w garniturach. Na mecze, konferencje prasowe i oficjalne spotkania. Generalnie tam, gdzie mogły być telewizyjne kamery. Rewolucja modowa spowodowała, że gracze zaczęli być coraz bardziej kreatywni, by jakoś obejść rygorystyczne zasady. Krawcy i wizażyści mieli masę roboty. Garnitury stały się kolorowe, stosowano coraz bardziej wymyślne kroje i wzory, modowy szał nie ominął nawet skarpetek i pasków do spodni. Choć oficjalnie dress code wciąż w NBA obowiązuje, to jego zasady są łagodniejsze i na zawodników nie spadają już kary. Co ciekawe, efekt modowej rewolucji spowodował, że największe gwiazdy basketu są też często ikonami mody.
Do tej pory wielu (zwłaszcza fani Lakersów) uważa, że Stern największy błąd popełnił, gdy w 2011 roku wstrzymał transfer Chrisa Paula. Był to szczególny okres dla drużyny New Orleans Hornets. Właściciel miał problemy finansowe i zmuszony był sprzedać zespół. Nie miał jednak kupca i właściciele pozostałych 29 drużyn zdecydowali się kupić klub. Władza nad zespołem została oddana w ręce Sterna, który zastrzegł jednak, że nie będzie ingerował w to, jak działa zespół. Do czasu.
Hornets dogadali się z Los Angeles Lakers, oba kluby uzgodniły warunki wymiany zawodników i były zadowolone z końcowego porozumienia. Media informowały nawet o potwierdzonym transferze. Wtedy na scenę wkroczył Stern i oznajmił, że nic z tego nie będzie. Dlaczego? Bo klub z Nowego Orleanu będzie w lepszej sytuacji z Chrisem Paulem niż bez niego. Czasem zdarza się, że władze NBA zablokują jakiś transfer, ale tylko wtedy, gdy stoi w sprzeczności z przepisami ligi. Tutaj zadecydowało tylko i wyłącznie subiektywne wrażenie komisarza, który nie chciał, żeby Lakersi stali się superdrużyną, która zdominuje ligę. Wydaje się potwierdzać to fakt, że tydzień później Stern nie miał już problemu z przejściem Paula do drugiej drużyny z Los Angeles - Clippers. Była to bezprecedensowa sytuacja, która nigdy nie miała miejsca i prawdopodobnie nigdy już się nie powtórzy.
Solą w oku praktycznie w trakcie całej kadencji Sterna był hazard. Tak jak to miało miejsce w przypadku sędziego, który obstawiał własne mecze i wypaczał ich wyniki. Pomyłki sędziowskie to nieodłączna część sportu, ale sytuacja z arbitrem Timem Donaghym rzuciła cień na całe NBA. Czy jest więcej takich sędziów? Ile meczów zostało ustawionych? Zwłaszcza że sam Donaghy w swojej obronie mówił, że nie jest jedynym, który manipulował wydarzeniami na boisku i oskarżał o takie działania całe środowisko. Do tej pory jest jednak jedynym, którego na tym przyłapano.
Problemy z hazardem to też ogromny problem koszykarzy, którzy mają sporo wolnego czasu i jeszcze więcej gotówki. Jednym z największych i do tego najgorszych hazardzistów był Michael Jordan. Dziennikarze co jakiś czas wracają do roku 1993 i pierwszego przejścia na emeryturę przez MJ-a. 30-letni koszykarz był wtedy u szczytu kariery - zdobył trzy mistrzostwa z rzędu i dominował na boisku. Poza parkietem nie szło mu już jednak tak dobrze. Często zakładał się podczas partyjek golfa, był stałym bywalcem kasyn i nie stronił od pokera. Zdarzało się, że potrafił przepuścić ponad milion dolarów w jeden dzień.
Kolejnym problemem było też to, z kim grał, a raczej to, że tego nie wiedział. W końcu nazwisko Jordana wypłynęło przy okazji śledztwa FBI. Jak opisuje to dziennikarz Marcel Smith z Bleacher Report, w 1992 roku koszykarz zeznawał podczas procesu dilera narkotyków Jamesa Boulera, w którego posiadaniu znaleziono czek na 57 tysięcy dolarów osobiście podpisany przez Jordana.
Rok później, po zdobyciu trzeciego tytułu przez Chicago Bulls, NBA wszczęła śledztwo, żeby przyjrzeć się problemom gwiazdora z hazardem i sprawdzić, czy nie złamał przepisów ligi.
Miesiąc po triumfie w finałach zaginął ojciec Michaela - James. Poszukiwania trwały parę tygodni. W końcu na bagnach znaleziono ciało. Okazało się, że James Jordan został zastrzelony. Dwóch notorycznych przestępców zostało złapanych i skazanych za morderstwo. Amerykańscy dziennikarze nieraz próbowali połączyć to zabójstwo z długami Michaela - dowodów na to do tej pory nie znaleziono.
Jordan stracił ochotę do gry. 6 października 1993 roku przeszedł na koszykarską emeryturę. Zaczął grać w bejsbol - ulubiony sport ojca. Dzień po ogłoszeniu przez MJ-a decyzji o odejściu NBA zamknęła swoje śledztwo. 19 marca 1995 roku, czyli po prawie 18 miesiącach, Jordan wrócił na parkiet.
Jedna z lansowanych przez amerykańskich dziennikarzy teorii mówi, że Stern ukarał Jordana za jego pozaboiskowe wybryki 1,5-rocznym zawieszeniem. Miał zrobić to za kulisami, aby nie ucierpiał wizerunek największej gwiazdy, a co za tym idzie całej ligi.
Epitafium
David Stern zmarł 1 stycznia 2020 roku. Wspominany jest jako reformator, wizjoner, dyktator, a przede wszystkim twórca potężnego biznesu, jakim jest dziś NBA. Rządził żelazną ręką, znany był z burzliwego temperamentu, szanowany z powodu żywego intelektu, słynął z słownego upokarzania swoich rozmówców - od dziennikarzy poprzez prawników, menedżerów, biznesmenów, na koszykarzach kończąc. I nie miało znaczenia, czy była to oficjalna uroczystość, wywiad przed kamerami, czy zacisze jego gabinetu na Manhattanie - jedyna różnica polegała na tym, że w ostatnim przypadku w kierunku adwersarza leciało zdecydowanie więcej nieparlamentarnych słów.
"Zachowywał się, jakby był najmądrzejszą osobą w pokoju i na ogół tak właśnie było" - wspomina w swoim artykule Tim Reynolds z Associated Press.
Żeby zrozumieć, czego dokonał Stern, wystarczy spojrzeć, jakie przychody miała NBA, gdy obejmował stanowisko komisarza w 1984 roku. Było to 118 mln dolarów. Tę liczbę porównajmy teraz z przychodami, jakie liga miała na koniec jego kadencji w 2014 roku - było to 5,5 miliarda dolarów, czyli prawie 50 razy więcej. Cztery lata później obrót rozkręconej przez Sterna machiny sięgnął już 8 miliardów dolarów.
Jak podaje "Forbes", średnia wartość drużyny NBA to teraz około 1,9 miliarda dolarów, w 1984 roku było to 17 milionów dolarów. Za jego kadencji powstały dwie ligi: kobieca WNBA oraz G-League, która jest zapleczem dla NBA.
Liczb opisujących, jak wielką przemianę w ostatnich dekadach przeszła najlepsza koszykarska liga świata, jest więcej - można je mnożyć, dzielić, sumować. Wniosek zawsze jest jednak ten sam: Stern osiągnął ogromny sukces.
- Straciliśmy legendę. Był najlepszym komisarzem w historii. Zawsze dbał o interesy koszykarzy i właścicieli. Wszyscy powinniśmy być mu wdzięczni - podkreślił Charles Barkley, jedna z największych gwiazd ligi i członek Dream Teamu.
- To najważniejsza osoba w historii NBA. Nikt nie może temu zaprzeczyć. Z całym szacunkiem dla Billa Russella, Michaela Jordana i LeBrona Jamesa, ale nie mielibyśmy takiej NBA, jaką mamy dzisiaj, bez jego geniuszu - mówił o Sternie cytowany przez magazyn "Time" Rick Welts, prezydent Golden State Warriors.
Tę opinię podzielają prawie wszyscy - dziennikarze, koszykarze, działacze czy byli współpracownicy. Komisarz hokejowej ligi NHL Gary Bettman przyznał, że Stern był jego mentorem i wielokrotnie mu doradzał. I nie tylko jemu. Komisarz futbolowej NFL Roger Goodell nazywał go "dziekanem komisarzy".
Sean Gregory na koniec swojego artykułu w tygodniku "Time" oddał głos Sternowi, który - jego zdaniem - sam wystawił sobie najlepsze możliwe epitafium: - Nie wierzę w słowo Dziedzictwo, pisane przez duże D. Chciałbym, aby ludzie mówili: dobrze sterował statkiem NBA, w interesujących czasach, po wzburzonych wodach, mając wiele niezwykłych szans i... że za jego rządów liga zyskała na popularności, stała się globalnym fenomenem, a właściciele, zawodnicy i fani mieli się bardzo dobrze.