Norwegowie noszą oszukańcze kombinezony, Niemców faworyzują sędziowie, a Austriacy zawsze są puszczani w najlepszych warunkach. Teorie spiskowe to nieodłączna część kibicowskiego folkloru w skokach narciarskich. Jak w krzywym zwierciadle odbijają się w nich nasze lęki, marzenia, a czasem też kompleksy.
* * *
Dla Magazynu TVN24 pisze Marcin Napiórkowski, wykładowca w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, badacz współczesnych mitów. Na łamach Magazynu regularnie śledzi światowe zmowy w serii #tospisek!. Niech drżą reptilianie, masoni, cykliści i weganie. Nikt nie może czuć się bezpieczny. A wy zostańcie na nasłuchu. Prawda wkrótce wyjdzie na światło dzienne!
* * *
Jakiś czas temu Łukasz Jachimiak z portalu sport.pl rozmawiał z sędzią Ryszardem Guńką. Rozmowy nie zaczął od formy Kamila Stocha ani od technicznych pytań o tajniki oceniania skoczków. Zamiast tego wystartował od razu z myślą, która czasem nachodzi pewnie każdego prawdziwego kibica:
- W pierwszej serii konkursu w Pjongczangu ze wszystkich 50 skoczków najgorsze warunki wietrzne miał Kamil Stoch. Kilkanaście dni temu w Willingen w całym konkursie drużynowym też najgorsze warunki miał Stoch. Może pan albo inny polski sędzia mógłby zwrócić na to uwagę Borkowi Sedlakowi, który włącza zawodnikom zielone światło?
- Nie ma takiej możliwości – odpowiada Guńka – On jest niezależny, nie współpracuje z sędziami, którzy wystawiają noty.
Dziennikarz nie daje jednak za wygraną: - Prawo prawem, ale czy nie mógłby zaczekać chwilę na lepsze warunki dla lidera Pucharu Świata? To dziwne, że najlepszy skoczek jest puszczany w najtrudniejszych warunkach. […] Nie twierdzę, że Sedlak chce szkodzić Stochowi, ale myślę, że warto upominać się o swoje, pokazać, że pilnujemy sytuacji.
Stoch w Turnieju Czterech Skoczni »
Ja również nie twierdzę, że ktoś chce zaszkodzić Stochowi. Ale sytuacji warto pilnować. Proponuję więc krótki przegląd spiskowych teorii wokół skoków narciarskich oraz rzut oka na stojące za nimi mechanizmy psychologiczne i społeczne. Skoki narciarskie podglądane przez taki obiektyw obnażają polskie marzenia, lęki i kod kulturowy, którym przyszło nam się porozumiewać. Ukształtowały je nie tylko epickie zwycięstwa Adama Małysza, lecz także PRL, druga wojna światowa, zabory, a nawet Grunwald. Bo język, za pomocą którego tworzymy opowieści wyjaśniające sportowe porażki i sukcesy, to ten sam, którym na co dzień wyjaśniamy sobie politykę, ekonomię czy naukę.
Zacznijmy od kilku przykładów spiskowych fantazji, a potem spróbujmy wyjaśnić mechanizmy, które za nimi stoją.
"Powinni skakać nago"
Piętnaście lat temu, tuż przed Turniejem Czterech Skoczni w sezonie 2002/03, do którego Małysz przystępował jako jeden z faworytów, gruchnęła wieść o "cudownych kombinezonach" Austriaków. Tamtejsza ekipa u rodzimego producenta zamówiła specjalne stroje do skakania o tajemniczych właściwościach, znacznie poprawiających osiągane rezultaty. Początek stycznia przynosi sensacyjną informację, że Edi Federer, manager naszego skoczka, zdobył dla Małysza najnowszy kombinezon. Niestety – wiadomość okazuje się fałszywa. Niedługo potem Primož Peterka wprost oskarża Austriaków o łamanie zasad sportowej rywalizacji: "Niech spróbują skakać w takim jak mój!" – żali się Słoweniec.
Rzeczywiście – austriacka ekipa odnosi coraz większe sukcesy, co powoduje frustracje u kolejnych zawodników. "Powinni skakać nago!" – mówi cytowany przez "Super Express" norweski profesor z instytutu technologii materiałowej (później profesor reflektuje się i stwierdza, że dla przyzwoitości "mogliby skakać w slipkach").
Na szczęście tuż przed mistrzostwami świata prasa donosi, że przepis na cudowny kombinezon stał się tajemnicą poliszynela. "Świat dogonił Austrię – o medalach nie zadecydują kombinezony".
Tę fascynującą historię puentuje zwrot akcji jak z Disneyowskiego filmu. Adam Małysz zdobywa kombinezon wykonany w technice podobnej do austriackiej, lecz... decyduje się startować w swoim dotychczasowym stroju. "Jakoś cały czas najbardziej pasował mi stary..." – mówi dziennikarzom.
Ostatecznie warunki pogodowe przywracają właściwą agonowi równość szans, co dziennikarze badanego przeze mnie "Super Expressu" komentują we właściwy sobie uroczy sposób: "Nie strój zdobi skoczka! (…) w Predazzo [Austriacy - M.N.] mogli swoje stroje wyrzucić do kosza. Tu wiatr cały czas wieje z tyłu i spodnie, wiszące w kroku do kolan, działały jak hamulce. A bez tych spodni Austriacy nie byli już mężczyznami!".
Kiedy wygrywają Polacy, łatwo nam docenić ich talent i ogrom włożonej pracy. Jeżeli jednak zwyciężają Niemcy albo Austriacy, uznajemy, że dzieje się tak nie dlatego, że są lepsi (bardziej pracowici, mocniejsi psychicznie, utalentowani), lecz dlatego, że mają więcej pieniędzy na sprzęt. Zupełnie jak w życiu pozasportowym, gdy jesteśmy nie mniej pracowici i utalentowani niż zachodnia Europa, a wciąż musimy kontentować się niższymi zarobkami, mniejszymi domami i starszymi samochodami.
Nieczyste zagrania
Ale pieniądze to nie wszystko. Nawet bogactwo Niemców, Austriaków czy Szwajcarów nie wystarczy, by pokonać talent Polaków, którzy – jak od razu podpowiada nam narodowa mitologia – polecą i na drzwiach od stodoły. Dlatego nasi przeciwnicy sięgają do repertuaru nieczystych zagrań.
Od dwóch sezonów triumfy święci teoria mówiąca, że Norwegowie obchodzą rygorystyczne przepisy FIS, zakładając kombinezony, które w trakcie kontroli przylegają w regulaminowy sposób, a następnie rozciągane są tuż przed startem. Oczywiście niedozwolone ruchy są przez oszukujących starannie maskowane.
Kibice uważnie oglądają więc siedzących na belce skoczków, wymieniając się potem filmami i komentarzami na temat tego, kto ile czasu "przeciągał się", "rozprostowywał" czy (cytuję wiernie dyskusje na kibicowskich forach) "drapał po jajkach".
W niechlubnym rankingu przoduje Daniel-André Tande. Na YouTube można znaleźć całe kompilacje scen przeciągania się na belce z Norwegiem w roli głównej.
Ostatnio do listy podejrzewanych o oszustwa dołączył Daniel Huber. "Austriak zarówno podczas kwalifikacji, jak i w noworocznym konkursie w Garmisch-Partenkirchen, będąc na belce, tuż przed skokiem uderzał dłońmi w uda oraz zaciśniętą pięścią w klatkę piersiową. Niewykluczone, że w ten sposób chciał naciągnąć kombinezon" – donosi sport.pl.
Sędziowie, organizatorzy i wiatr
Przeciwnikom sprzyjają oczywiście sędziowie i organizatorzy. Konkursy często były przerywane, gdy Polak miał szansę na zwycięstwo. Naszych skoczków z kolei puszczają w najgorszych warunkach.
Najczarniejszymi charakterami kibicowskich opowieści byli zawsze Walter Hofer (dyrektor Pucharu Świata, wciąż w tej roli) i Miran Tepeš (przez lata odpowiedzialny za włączenie zielonego światła sygnalizującego odpowiednie warunki pogodowe). Tepeš najbardziej wspierał oczywiście swojego syna – Jurija, puszczając go zawsze w optymalnych warunkach.
Czytając komentarze na internetowych forach, można jednak było dojść do wniosku, że szczególną antypatią darzył Polaków. W lutym 2007 roku furię wywołała decyzja Tepeša o wstrzymaniu skoku Małysza mimo idealnych warunków. W rezultacie zatrzymania nasz skoczek miał stracić szansę na zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni i zajął dopiero siódme miejsce.
Walter Hofer miał z kolei sprzyjać swemu rodakowi, Gregorowi Schlierenzauerowi. Imponującą liczbę zwycięstw młody Austriak zawdzięczał rzekomo wyłącznie przychylności Hofera.
Od kilku lat dodatkowe pole do rozkwitu spiskowych teorii dają rekompensaty za wiatr. Nasi zawsze dostają za małe, przeciwnicy – za duże. "Po porażkach swoich faworytów kibice doszukują się prób manipulacji w rekompensowanych punktach. Chociaż często jest to tylko objaw frustracji, to trzeba przyznać, że FIS zostawia otwartą furtkę do takich dyskusji" – czytamy w tekście Piotra Majchrzaka na sport. pl. Ale określenie "próby manipulacji" jest zbyt łagodne jak na to, co odczuwają zirytowani mało transparentnym systemem fani.
"Raczej nie w punktach za wiatr są ewidentne manipulacje, lecz w notach za styl" – czytam w sekcji komentarzy pod jednym z artykułów. – "Poczynając od za wysokich (prawie całą karierę) notach dla Ammana (przez które Małysz co najmniej jedno olimpijskie złoto stracił), a skończywszy nie dalej jak na ostatnich MŚ - odebranie brązu Kamilowi na średniej (przez za wysokie noty dla Eisenbichlera) i Piotrkowi na dużej co najmniej srebra (z tego samego powodu). Z kolei na TSC zły pomiar ODLEGŁOŚCI (!!!) ostatniego skoku Tandego odebrał Maćkowi 3 miejsce w całym cyklu. Tu nie urządzenia zawodzą, lecz przekupni sędziowie".
Czy teorie spiskowe wiedzą, że nimi są?
Teorie spiskowe rozkwitają po każdej dyskwalifikacji, decyzji o zmianie belki, po każdym przerwanym czy odwołanym konkursie. O wynikach mają wówczas decydować układy, pieniądze lub naciski sponsorów.
Co ciekawe, moje obserwacje sugerują, że kibice mają świadomość faktu, że w ich społeczności funkcjonuje wiele spiskowych teorii. Na analizowanych przeze mnie forach internetowych i w komentarzach pod artykułami na portalach poświęconych skokom ten wątek powracał bardzo często. Głośny jest zwłaszcza dziś, gdy wszyscy patrzą na Kamila Stocha.
"Sukcesy Stocha wzbudzają niesłychaną megalomanię w kibicach" – żalił się parę dni temu na jednym z portali internauta o nicku Sebek99pl – "a jak przegra to widzą żydomasońskie spiski zarządzane przez nazistów z księżyca, Sorosa i reptilian. Jakby przegrał Turniej to nie wiem... Zrobilibyście pospolite ruszenie, powołali hetmana koronnego i pojechali zdobywać miejscowości, gdzie turniejowe skocznie się znajdują".
Gdzieś po drugiej stronie światłowodu ktoś najwyraźniej nie docenił tego dowcipnego socjologicznego wywodu, bo nasz krytyk spiskowych teorii usłyszał w odpowiedzi tylko: "Sebek, idź na niemieckie strony".
Przyjrzyjmy się teraz mechanizmowi, który sprawia, że w ogóle jesteśmy podatni na spiskowe teorie w sporcie.
Narodowa wspólnota
Skokami zajmuję się już od dawna. Może nie od tak dawna, jak Noriaki Kasai, który w przyszłym roku świętował będzie 30. sezon (debiutował w grudniu 1988 r.), ale pierwszy tekst na ten temat popełniłem jako pracę zaliczeniową na pierwszym roku studiów. Małyszomania, która rozpoczęła się właśnie od zwycięstwa Polaka w Turnieju Czterech Skoczni w 2001 roku, była wówczas w pełnym rozkwicie, a mnie zafascynował sposób, w jaki kibice i dziennikarze wyjaśniali sukcesy i porażki mistrza.
Chcąc precyzyjnie określić repertuar symboli, do którego się w opisie skoków nawiązuje, wybrałem próbkę badawczą w postaci kilkudziesięciu artykułów z "Super Expressu". Lekko nie było, ale dzięki presji zbliżającego się terminu i hektolitrom kawy przebrnąłem przez wszystkie teksty relacjonujące zmagania skoczków w sezonie zimowym 2002/03.
Szybko okazało się – co nie było wielkim zaskoczeniem – że Adam Małysz funkcjonował na łamach "SE" jako dobro narodowe. Określany był nieustannie mianem "Polskiego Orła" lub "Orła z Wisły". "Adam jest też symbolem narodowym" – mówiła o nim sama Maryla Rodowicz w artykule zatytułowanym – jakże by inaczej – "Orzeł Biały". Kiedy Małysz zwyciężał czytaliśmy o "polskim zwycięstwie", "naszym triumfie" itd.
Nawet po mistrzostwach Polski tytuł artykułu w "SE" brzmiał... "Rekord w polskich rękach". Zwycięstwo Małysza w krajowych zawodach trudno było opisać w kategoriach narodowych konfliktów, skupiono się więc na fakcie, że ustanowił on przy okazji nowy rekord Wielkiej Krokwi, "odbijając" tym samym polską własność z rąk niemieckich, a konkretnie Martina Schmitta, który rok wcześniej w Zakopanem poleciał na odległość 136 metrów.
To utożsamienie, w ramach którego "nasz" skoczek reprezentuje każdego Polaka siedzącego przed telewizorem lub kibicującego pod skocznią, jest tak wszechobecne, że w zasadzie przestaliśmy na nie zwracać uwagę. Tymczasem jest to ciekawy mechanizm, w ramach którego sport i tożsamość narodowa splatają się nierozerwalnie, wytwarzając bardzo silną więź między wspólnotą kibiców a reprezentującymi ją zawodnikami.
Utożsamienie i atrybucja
Gdy Kamil Stoch zwyciężał w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen, przed telewizorami rozlegało się: "wygraliśmy!". Właśnie tak – w pierwszej osobie liczby mnogiej. Na wieść, że jakiś krezus zarobił kolejny milion i wspiął się na wyższą lokatę w rankingu "Forbesa" nikt raczej nie krzyknie: "hurra, zarobiliśmy!". Nawet o politykach, którzy w naszym imieniu i z naszego wyboru podejmują pewne decyzje, rzadko mówimy: "podnieśliśmy podatki" albo "zreformowaliśmy służbę zdrowia".
Tak silne utożsamienie sprawia, że wobec naszych sportowców (nie tylko skoczków narciarskich, oczywiście) zaczynamy wykorzystywać mechanizmy obronne analogiczne do tych, jakie stosujemy wobec samych siebie.
Nieco rzecz upraszczając: lubimy czuć się fajni. Kiedy odnosimy sukces, przypisujemy go zatem sobie – cechom charakteru albo ciężkiej pracy. Gdy natomiast spotyka nas niepowodzenie, jego przyczyn chętnie upatrujemy w czynnikach zewnętrznych, niezależnych od nas. Dzięki temu nie mamy sobie nic do zarzucenia i zachowujemy dobre samopoczucie. Psychologia od dawna bada tego rodzaju zjawiska, określając je zbiorczo "mechanizmami atrybucji" (kolegów psychologów przepraszam za pobieżne potraktowanie tematu).
Ponieważ jednak we współczesnym sporcie mamy do czynienia nie z uczestnictwem bezpośrednim, a zapośredniczonym społecznie przez ramy pewnej wspólnoty, prosty mechanizm psychologiczny splata się w fascynujący sposób ze społecznymi narracjami, jakie wytworzyliśmy wobec naszej własnej grupy (Polaków), a także grup konkurencyjnych (na przykład żądnych krwi Niemców, bogatych Szwajcarów).
Co ciekawe – i zasługujące na dalsze szczegółowe badania – społeczny mechanizm utożsamienia wydaje się silniejszy w przypadku sukcesów niż porażek. Kiedy więc Kamil Stoch (albo reprezentacja w piłce nożnej) odnosi triumfy, mówimy "wygraliśmy dzięki talentowi i pracy". Kiedy porażka jest jednorazowa, pojawia się miejsce na nierówne warunki lub spisek: "przegraliśmy, bo wiało", "przegraliśmy, bo sędziowie faworyzowali przeciwników". Jednak długie, frustrujące pasmo przegranych może w ogóle zerwać poczucie utożsamienia, w wyniku czego o zawodnikach znów zaczynamy mówić w trzeciej osobie: "piłkarze przegrali, bo są beznadziejni", "skoczkowie są nie w formie" i tak dalej.
Może więc – paradoksalnie – powszechność spiskowych teorii przed telewizorami i na internetowych forach wcale nie powinna nas martwić? Choć bywają niedorzeczne i krzywdzące wobec rywali Kamila Stocha, w perspektywie nauk społecznych okazują się dowodem na bardzo pozytywne zjawisko – coraz rzadsze w dzisiejszych czasach poczucie narodowej jedności i utożsamienia. Z pewnego punktu widzenia teorie spiskowe są dowodem wspólnotowego ducha, którego Polakom rzekomo często brakuje. A ponieważ występują najczęściej, gdy sportowcom wiedzie się nieźle, są w dodatku potwierdzeniem dobrej kondycji danej dyscypliny. Może więc prawdziwi kibice powinni się pozdrawiać słowami "dużo spisków!"?
Czego i ja Państwu życzę, nie tylko w związku z nadchodzącymi Igrzyskami w Pjongczangu.
Niech się knuje w Nowym Roku!