– Chiny rosną w siłę, Rosja jest agresywna, a wewnątrz państw NATO obserwujemy duże podziały. Sytuacja międzynarodowa jest poważniejsza niż w przeszłości – ocenia Justyna Gotkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich przed spotkaniem przywódców 29 państw NATO, które zaczyna się już we wtorek w Londynie. Miała być celebra z okazji 70. urodzin Sojuszu, będzie zjazd rodziny, która już dawno nie była aż tak podzielona.
Do Londynu przyjedzie m.in. Recep Tayyip Erdogan, przywódca Turcji, która rozwija współpracę z Rosją. Przybędzie prezydent Francji Emmanuel Macron, który ocenił niedawno, że NATO jest w stanie "śmierci mózgowej". Ale będą też wojskowi, dopinający ostatnie szczegóły ćwiczeń, w ramach których czeka nas największy od 25 lat przerzut wojsk amerykańskich do Europy, co jest kluczowe dla naszej obrony.
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg od kilku lat nawet nie stara się ukryć, że pomiędzy sojusznikami narasta konflikt. Główna linia podziału biegnie wzdłuż Oceanu Atlantyckiego. Stany Zjednoczone i Europę dzieli chociażby spór wokół wymiany handlowej i odpowiedzi na zmiany klimatyczne. Waszyngton naciska na Europejczyków, by szybciej zwiększali wydatki na obronność, ale większość z nich do tego się nie kwapi.
Teraz dochodzą do tego inne konflikty. NATO-wskim enfant terrible stała się Turcja, położona w strategicznym miejscu i posiadająca drugą co do wielkości armię w Sojuszu. Francja otwarcie zadaje pytanie, czy w razie potrzeby zadziała artykuł 5. traktatu północnoatlantyckiego, który mówi o wspólnej obronie. Paryż nie za bardzo chce też angażować się na tak zwanej wschodniej flance, czyli w pobliżu granicy z Rosją. Z kolei Polska i pozostałe kraje naszego regionu nie śpieszą się z wysłaniem wojska na południe, skąd bieda i wojny pchają do Europy zarówno uchodźców, jak i terrorystów. Niemcy i Wielka Brytania są bardziej zajęte problemami wewnętrznymi niż aktywnością międzynarodową.
Kryzys? Już takie były
Jednak pochodzący z Norwegii Stoltenberg podkreśla swój optymizm. Powtarza jak mantrę: NATO mierzyło się już z takimi kryzysami w przeszłości i zawsze sobie radziło. – Siłą NATO zawsze była zdolność do przezwyciężenia nieporozumień – mówi sekretarz generalny.
Tak było, gdy Francja i Wielka Brytania do spółki z Izraelem zaatakowały w 1956 roku Egipt, chcąc przejąć kontrolę nad Kanałem Sueskim. Spotkało się to ze stanowczym sprzeciwem Stanów Zjednoczonych. Kryzys był też na początku XXI wieku, gdy Ameryka prezydenta George'a W. Busha ruszyła na wojnę z Irakiem, przy wsparciu Wielkiej Brytanii, Polski i państw Europy Środkowej i przy sprzeciwie reszty krajów Europy Zachodniej. To wtedy prezydent Francji Jacques Chirac powiedział, że "Polacy stracili dobrą okazję, by siedzieć cicho".
Justyna Gotkowska, która w Ośrodku Studiów Wschodnich koordynuje projekt "Bezpieczeństwo i obronność w Europie Północnej", wskazuje jednak, że dziś sytuacja jest poważniejsza niż w przeszłości, bo zasadniczo zmienia się otoczenie międzynarodowe. W dobie kryzysu sueskiego (1956 rok) w sąsiedztwie NATO był wprawdzie wrogi Układ Warszawski, ale sytuacja była stabilna. Gdy trwała druga wojna w Zatoce Perskiej, Rosja jeszcze nie podniosła się po kryzysie z lat 90. XX wieku a Stany Zjednoczone dominowały na świecie.
– Obecnie otoczenie międzynarodowe zmienia się zasadniczo. Chiny rosną w siłę, Rosja jest agresywna, a wewnątrz państw sojuszniczych obserwujemy tendencję do podważania demokratycznego porządku społecznego z powodu rosnących nierówności. Do tego dochodzi kryzys integracji europejskiej, którego symbolem jest brexit. Dlatego dziś sytuacja jest poważniejsza, ale moim zdaniem w świecie, który tak się zmienia, najlepszym wyjściem dla Stanów Zjednoczonych i dla Europy jest odnowienie Zachodu. Częścią tego musi być zdefiniowanie na nowo obowiązków sojuszniczych w ramach NATO – mówi ekspertka z OSW.
– Wygląda na to, że szczyt, który miał być tylko formalnością, jednak będzie stosunkowo merytoryczny – spekuluje z kolei były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego generał Stanisław Koziej. – Może być nawet jednym z ważniejszych szczytów po zimnej wojnie – dodaje.
Pieniądze
Nie ma NATO bez Stanów Zjednoczonych. Waszyngton zapewnia transatlantyckiemu sojuszowi większą część siły militarnej, bo łoży na wojsko sumę dwa razy większą niż wydatki pozostałych sojuszników razem wziętych.
W 2014 roku, tuż po inwazji Rosji na Ukrainę, na szczycie w Newport w Walii państwa NATO zobowiązały się, że w ciągu 10 lat zwiększą wydatki obronne do poziomu dwóch procent produktu krajowego brutto każdego z nich. Od lat naciskają na to Amerykanie. W ubiegłym roku, na poprzednim sojuszniczym szczycie w Brukseli prezydent Trump zażądał nawet zwołania dodatkowej sesji obrad, uznając, że sprawa wydatków obronnych nie została dostatecznie wyjaśniona.
Dziś już wiadomo, że celu z Newport nie uda się osiągnąć wszystkim państwom NATO, a w grupie krajów wlekących się na końcu są największe gospodarki Europy, w tym Niemcy i Włochy. Jednocześnie najnowsze, opublikowane w piątek dane pokazują, że wydatki rosną, choć nie tak szybko, jak chciałby Waszyngton.
Stany Zjednoczone chcą, by Europa wzięła na siebie większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Nie chodzi tylko o wydatki. – Stany Zjednoczone, zanim się wycofały z północnej Syrii, przynajmniej rok rozmawiały z sojusznikami europejskimi, by zaangażowali swe wojska lądowe w tym regionie. Żaden z sojuszników tego nie zrobił – zwraca uwagę Justyna Gotkowska. – Z tego punktu widzenia niezrozumiałe było oburzenie Europy, że USA wycofały się z Syrii bez konsultacji– dodaje.
Polityka, która dzieli...
Jak mówi generał Koziej, przed NATO stoją obecnie dwa istotne wyzwania wewnętrzne. Pierwszym są Stany Zjednoczone, a przede wszystkim prezydent Donald Trump. Drugim jest Turcja.
– Prezydent Trump pokazuje, że nie bardzo rozumie sprawy polityczno-wojskowe. Podchodzi do tego biznesowo, a tworzenie systemu bezpieczeństwa to nie to samo, co relacje między firmami – wskazuje generał. Dodaje, że stabilności Sojuszu nie sprzyja także fakt, że wobec Trumpa rozpoczęła się w Stanach Zjednoczonych procedura impeachmentu. To postawa Trumpa – mówi generał – jest praźródłem wątpliwości, jakie Europa ma wobec strategicznych więzi transatlantyckich.
W konsekwencji Europejczycy zaczynają coraz bardziej się zastanawiać, co będzie, jeżeli Ameryka nie zechce realizować swoich zobowiązań, jak do tej pory. – To ryzyko jest bardzo poważne nie tylko z powodu Trumpa, ale także obiektywnych interesów amerykańskich, które w coraz większym stopniu są na Dalekim Wschodzie. Chiny przyciągają zainteresowanie Stanów Zjednoczonych, co nie pozwala im na większe zaangażowanie się w Europie – tłumaczy były szef BBN.
Justyna Gotkowska z OSW dodaje, że Stany Zjednoczone chcą zmienić warunki sojuszu ze Starym Kontynentem. – Ale nie sądzę, by chciały się z Europy wycofać zarówno teraz, jak i w przyszłości, bo nawet Waszyngton potrzebuje sojuszników, a Europa jest najlepszym sojusznikiem dla Amerykanów. Lepszego nie będzie – podkreśla.
Ekspertka przypomina, że Europa jest miejscem stacjonowania wojsk amerykańskich i miejscem, z którego Amerykanie prowadzą lub mogą prowadzić działania w innych częściach świata takich jak Bliski Wschód i Afryka.
...i wojsko, które łączy
I Koziej, i Gotkowska zwracają uwagę, że w relacjach Stanów Zjednoczonych z europejskimi sojusznikami czym innym jest polityka, a czym innym współpraca wojskowa. Ta ostatnia się rozwija. Stany Zjednoczone, które w 2013 roku, czyli na rok przed wybuchem kryzysu ukraińskiego wycofały z Europy swój ostatni czołg, dziś mają na kontynencie całą brygadę pancerną. Dołączyła ona do brygad powietrznodesantowej i zmotoryzowanej piechoty, które cały czas były w Europie. Także inne rodzaje amerykańskich oddziałów w Europie są stopniowo wzmacniane. Dotyczy to również wojsk USA w Polsce.
Na przyszły rok Amerykanie szykują ćwiczenia DEFENDER-Europe 20, w których weźmie udział około 37 tysięcy żołnierzy z państw NATO i będących partnerami Sojuszu. Nie będą to największe sojusznicze ćwiczenia obronne, bo chociażby ubiegłoroczna edycja manewrów Trident Juncture zgromadziła 50 tysięcy żołnierzy, ale ważne jest coś innego.
Stany Zjednoczone w ramach Defendera zamierzają wysłać przez Atlantyk do Europy około 20 tysięcy żołnierzy, czyli siły wielkości dywizji. Będzie to największy tego typu przerzut w ciągu ostatnich 25 lat. W razie kryzysu lub wojny w Europie, to właśnie amerykańska zdolność do wysłania sił na drugą stronę Atlantyku i europejska zdolność do przyjęcia żołnierzy i towarzyszącego im uzbrojenia będą decydowały o powodzeniu operacji obronnej NATO. Dlatego amerykańskie dowództwo w Europie, zapowiadając przyszłoroczne ćwiczenia, podkreśliło: "DEFENDER-Europe 20 potwierdza, że zobowiązanie Stanów Zjednoczonych wobec NATO i do obrony Europy pozostaje twarde jak stal".
Zdaniem generała Kozieja Defender to "bardzo pozytywny sygnał, że NATO konsekwentnie odbudowuje swoją potęgę odstraszania". – To jest nic innego, jak budowa systemu odstraszania przed zagrożeniami bezpośrednimi. Demonstrowanie wszem i wobec, przede wszystkim w obliczu Rosji, że NATO ma nie tylko plany, ale także zdolność do ich realizacji – tłumaczy były szef BBN.
Justyna Gotkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich podkreśla, że przyszłoroczne ćwiczenia będą sygnałem wysłanym do kilku adresatów. Będzie to wiadomość:
* że USA traktują poważnie obronę Europy;
* że Amerykańskie wojska są na kontynencie, choć Europa Zachodnia jest przekonana, iż USA się z niego wycofują;
* że w Polsce i państwach bałtyckich Amerykanie angażują się na poważnie, wprawdzie nie na stałe, czego byśmy sobie życzyli, ale jednak ćwiczą zdolności, od których zależy obrona regionu.
Co łączy Kurdów i Warszawę
Zagrożenie dla nas może jednak pochodzić z zupełnie nieoczekiwanego kierunku. Według agencji Reutera Turcja sprzeciwiła się aktualizacji planów obronnych NATO dla Polski i państw bałtyckich, żądając w zamian, żeby Sojusz uznał Kurdów za terrorystów. Po publikacji, z Ankary popłynęły zapewnienia, że to nie tak i że tamtejsze władze w pełni solidaryzują się z Polską i państwami bałtyckimi.
Jednak kwestia kurdyjska z punktu widzenia Ankary jest ważniejsza niż obrona Europy Środkowej. – Turcja ma za złe sojusznikom, przede wszystkim Stanom Zjednoczonym, że ze względów taktycznych postawiły na sojusz z Kurdami w Syrii, żeby zwalczać ISIS. Tymczasem Turcja uznaje Kurdów za swoich wrogów, chcących podważyć turecką państwowość. Według Ankary amerykańscy sojusznicy z NATO sprzymierzyli się ugrupowaniami wrogimi Turcji – wyjaśnia Justyna Gotkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich. Jej zdaniem przeciek do mediów w sprawie tureckiego podejścia do planów obronnych może być sposobem na wywarcie presji na Ankarę, by zmieniło swe stanowisko. – Szantażowanie sojuszników przy pomocy planów operacyjnych nie bardzo mieści się w ramach sojuszu obronnego – zauważa z kolei generał Koziej.
W ostatnich latach Turcja poróżniła się ze Stanami Zjednoczonymi i innymi państwami Europy Zachodniej, za to coraz mocniej rozwijała współpracę z Rosją, która z perspektywy NATO jest zagrożeniem. Do wspólnych przedsięwzięć gospodarczych i energetycznych niedawno doszły także i te wojskowe.
Ankara kupiła od Moskwy rakietowy system przeciwlotniczy S-400. Wcześniej liczyła zapewne, że dopuszczając do przetargu Rosjan (a także Chińczyków), wytarguje od Amerykanów lepsze warunki zakupu systemu Patriot (który ostatnio kupiła Polska). Stany Zjednoczone ani nie zeszły z ceny, ani nie zdecydowały się dopuścić Turków do tajemnic Patriota, którymi z nikim się nie dzielą.
W efekcie w tym roku Turcja odebrała pierwsze dostawy S-400 i już testuje je przy pomocy własnych samolotów F-16 (takich samych, jakie ma Polska). Tuż po pierwszych dostawach Stany Zjednoczone wykluczyły Ankarę z programu myśliwca najnowszej generacji F-35 (które Polska zamierza nabyć). Waszyngton uznał bowiem, że współpraca techniczno-wojskowa między Turcją a Rosją jest nie do zaakceptowania, zwłaszcza w zakresie obrony powietrznej, co w NATO jest zadaniem wykonywanym wspólnie, a nie osobno przez poszczególne państwa. – To naprawdę jest bardzo poważny problem, biorąc pod uwagę wysoce zinformatyzowane współczesne systemy uzbrojenia, które za pośrednictwem Turcji mogą stanowić drogę do penetracji wywiadowczej Sojuszu Północnoatlantyckiego przez Rosję – wyjaśnia generał Koziej.
Wielka armia, strategiczne położenie i bomby jądrowe
Turcja ma drugą co do wielkości armię w NATO. Jest położona strategicznie. Z jednej strony flankuje Rosję od południa. Z drugiej, osłania Europę przed zagrożeniami z Bliskiego Wschodu. Najprawdopodobniej jest też krajem, gdzie składowane są amerykańskie taktyczne bomby jądrowe. Stosunkowo niedawno Ankara zawarła też z Unią Europejską umowę, na mocy której nie przepuszcza do Europy migrantów z Bliskiego Wschodu i w zamian otrzymuje pieniądze. Te i inne czynniki sprawiają, że to, co robi Turcja, to ogromny problem dla Sojuszu Północnoatlantyckiego.
– Europa Zachodnia jest zaszachowana przez Ankarę umową dotyczącą powstrzymywania napływu uchodźców i migrantów przez Turcję do Europy – uważa Justyna Gotkowska. Jej zdaniem pozostali sojusznicy będą nadal rozmawiać z Ankarą, ale jednocześnie postarają się ograniczyć jej wpływy w NATO, na przykład nie pozwalając Turkom na zajmowanie kluczowych stanowisk w strukturach Sojuszu. Z kolei USA już zasygnalizowały, że zaczynają budowę lub wzmacnianie baz, które mogą stanowić alternatywę dla Turcji. Temu na przykład ma służyć wzmocnienie współpracy z Grecją.
– Turcja odgrywa bardzo ważną rolę w NATO i wszelkie kłopoty z nią osłabiają Sojusz do tego stopnia, że Turcja już jest dziś traktowana jako sojusznik niepewny, na którym nie można już tak polegać jak kilka lat temu. Jak tak dalej pójdzie, Turcja może stać się sojusznikiem niechcianym, wypychanym z NATO albo dążącym do częściowego opuszczenia NATO wzorem Francji z czasów prezydenta Charles’a de Gaulle’a – mówi generał Koziej. Były szef BBN zastanawia się też, czy może jest tak, że w dłuższej perspektywie Ankara dąży do porzucenia integracji z Zachodem na rzecz próby zbudowania samodzielnego mocarstwa regionalnego.
Śmierć mózgu
Na początku miesiąca szerokim echem odbiły się słowa prezydenta Francji Emmanuela Macrona o tym, że NATO przeżywa stan "śmierci mózgowej". Głosy krytyki popłynęły ze stolic całego Sojuszu, przodował w nich zwłaszcza Berlin. Pochwała przyszła tylko z jednego kierunku – z Moskwy.
W czwartek, podejmując w Paryżu sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, Macron tłumaczył, że chodziło mu o zaalarmowanie sojuszników. Ale prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan zdążył wcześniej publicznie powiedzieć, że jego francuski odpowiednik powinien sprawdzić, czy sam nie jest w stanie śmierci mózgowej. Francuskie MSZ zdążyło już wezwać tureckiego ambasadora, ale nie zmienia to faktu, że powitanie obu prezydentów na spotkaniu przywódców NATO w Londynie raczej nie będzie serdeczne. Skąd ta słowna przepychanka? Ankara ma za złe Paryżowi, że popiera Kurdów, których Turcy – o czym była już mowa – uważają za terrorystów.
Do metafory o śmierci mózgu NATO Macron dodał przed miesiącem także zdanie, że nie wie, czy artykuł 5 traktatu północnoatlantyckiego, który mówi o wspólnej obronie państw NATO, zadziałałby w razie potrzeby. Była to reakcja na to, co stało się w Syrii. Jak tłumaczy ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich Justyna Gotkowska, decyzja o wycofaniu żołnierzy z Syrii została podjęta przez Waszyngton bez konsultacji z sojusznikami. – Francuzi, którzy czują się szczególnie zagrożeni atakami terrorystycznymi, doszli do wniosku, że NATO nie działa, skoro jeden sojusznik bez konsultacji z innymi wycofuje swoje siły z newralgicznego regionu, a drugi sojusznik, Turcja wchodzi na to miejsce z zupełnie innymi celami – mówi Gotkowska.
Wizja europejskiej samodzielności
Ekspertka dodaje, że Francja dąży także do strategicznej autonomii Europy, czyli uczynienia z Unii Europejskiej jednego z głównych aktorów w międzynarodowej polityce bezpieczeństwa. – Francja, w przeciwieństwie do Polski i innych państw wschodniej flanki, już nie wierzy w zjednoczony Zachód i przewodnią rolę Stanów Zjednoczonych. Uznaje, że USA powoli wycofują się z Europy. Paryż pogodził się z tym procesem, wręcz jest to mu na rękę, ponieważ chce Unii Europejskiej jako sojuszu wojskowego pod francuskim przywództwem i uważa, że ma odpowiednie zdolności wojskowe i przywódcze. Tyle że chce, aby ten sojusz wojskowy był skierowany przeciwko terroryzmowi – wyjaśnia intencje Paryża ekspertka z OSW.
Jakby na potwierdzenie tych słów Macron mówił niedawno, że to terroryzm, a nie Rosja jest największym zagrożeniem dla NATO. Sekretarz generalny NATO odpowiedział, że Sojusz nie ma tego luksusu, że może wybrać jedno zagrożenie z dwóch.
Justyna Gotkowska zwraca uwagę, że Emmanuel Macron – w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych – nie uważa, by Rosja i Chiny były zagrożeniem dla Unii Europejskiej. Środkowoeuropejskie spojrzenie na Rosję też nie jest ujęte we francuskim myśleniu. – Z Rosją Macron chce się dogadać, uważa ją za partnera. Stąd na przykład odpowiedź na propozycję Moskwy w sprawie moratorium na pociski rakietowe średniego i pośredniego zasięgu w Europie oraz chęć ożywienia formatu normandzkiego w sprawie rozwiązania konfliktu na wschodzie Ukrainy. Macron jest gotowy poświęcić wiele, aby to się udało – mówi Gotkowska.
O co chodzi z moratorium na rakiety? We wrześniu prezydent Rosji Władimir Putin w przesłaniu do największych państw Europy i Azji oraz do organizacji międzynarodowych zaproponował zawieszenie możliwości rozmieszczania pocisków rakietowych pośredniego i średniego zasięgu. Tego typu rakiety odpalane z wyrzutni lądowych były zakazane w arsenałach USA i Rosji na mocy podpisanego w 1987 roku traktatu INF. Amerykanie na podstawie danych wywiadowczych uznali, że Rosja złamała tę umowę, więc w tym roku ją wypowiedzieli. Poparli ich wszyscy sojusznicy z NATO. Gdy do Sojuszu trafiło przesłanie Putina, NATO wspólnie stwierdziło, że to niepoważna propozycja. Teraz okazało się, że Macron podważa to stanowisko, bo – według informacji "Frankfurter Allgemeine Zeitung" – napisał, że Francja jest gotowa do "wnikliwego przeanalizowania" zaproponowanego przez Rosję moratorium.
Ból głowy
– Zgadzam się ze stwierdzeniem, że NATO jest nie tyle w stanie śmierci mózgowej, co NATO ma francuski ból głowy – mówi Justyna Gotkowska z OSW.
Problem z Macronem jest podobny do tego, jaki NATO ma z Trumpem. – Macron nie konsultuje swoich pomysłów z sojusznikami – tłumaczy Gotkowska. – To bardzo drażni sojuszników, ale tę sytuację umożliwia próżnia polityczna, którą stworzyły Niemcy i Wielka Brytania. Londyn jest zajęty brexitem. W Berlinie koalicja chadeków i socjaldemokratów nie jest w stanie wyjść z jakimikolwiek inicjatywami, bo partie wzajemnie się blokują. Sukcesem było to, że koalicjanci jednogłośnie stwierdzili, że NATO jest podstawą bezpieczeństwa Niemiec i z pomysłami Macrona się nie zgadzają – dodaje ekspertka z OSW.
Zwraca też uwagę, że na Zachodzie termin "destrukcyjna polityka" (ang. disruptive policy), którym zwykło się określać działania Donalda Trumpa, coraz częściej odnoszony jest do Emmanuela Macrona. – Nie sądzę, by francuskie pomysły miały przełożenie na politykę Sojuszu – podsumowuje Gotkowska.
Co teraz?
Jakie w tym wszystkim jest miejsce Polski i pozostałych państw wschodniej flanki, którym zależy na utrzymaniu Sojuszu Północnoatlantyckiego i wzmocnieniu jego europejskiego filaru? – W naszym interesie jest angażowanie się w europejskiej inicjatywy, ale w taki sposób, żeby tworzyły więcej zdolności wojskowych, prowadziły do większych inwestycji w obronność i by jednocześnie nie podkopywały NATO, lecz je wzmacniały – mówi Justyna Gotkowska.
Nie ma też wątpliwości, że w interesie wszystkich jest dalsze istnienie NATO, ale to wymaga zmian. – Ze strony Stanów Zjednoczonych potrzeba więcej dialogu i konsultacji z Europą, na przykład na temat stanowiska wobec Rosji i Chin. Ze strony Europy potrzeba większego zaangażowania politycznego, większych wydatków na obronność, więcej działań w swoim sąsiedztwie – Syria jest najlepszym przykładem, większego zaangażowania państw zachodnioeuropejskich na wschodniej flance i większego zaangażowania państw Europy Środkowej na południu, na którym zależy Europie Zachodniej, szczególnie Francji – radzi Gotkowska.
Generał Stanisław Koziej zauważa natomiast, że w odpowiedzi na obecną sytuację NATO da się zauważyć dwa podejścia. Z jednej strony jest Francja, która snuje dalekosiężne wizje. Z drugiej Niemcy, które pragmatycznie stąpają po ziemi i zajmują się tym, co tu i teraz. – Miejmy nadzieję, że ze zbitki tych dwóch podejść wyłoni się jakiś plan praktycznego wzmacniania europejskich zdolności w zakresie bezpieczeństwa i obrony bez podważania fundamentu, którym jest NATO, i przy zwiększeniu zaangażowania Unii Europejskiej, zwłaszcza w zakresie nowych wyzwań, takich jak na przykład cyberbezpieczeństwo – mówi generał.
Były szef BBN nie ma wątpliwości, że głównym punktem odniesienia dla NATO była i jest Rosja.
Na bankiecie u królowej
Dwudniowy zjazd prezydentów i szefów rządów państw sojuszniczych formalnie nie jest szczytem NATO. Jego oficjalna nazwa to "spotkanie przywódców" (ang. leaders meeting). To dlatego że celem nie jest podejmowanie decyzji, lecz świętowanie 70. rocznicy utworzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego. Celebrę uświetni królowa Elżbieta II, która przyjmie sojuszniczych przywódców na przyjęciu w Pałacu Buckingham.
Przez 70 lat swego istnienia NATO było gwarancją pokoju i dobrobytu w Europie. Okazało się najpotężniejszym i najskuteczniejszym sojuszem w dziejach. Wygrało zimną wojnę bez rozpętania wojny "gorącej".
Jeśli NATO nadal ma być fundamentem europejskiego bezpieczeństwa, sojuszniczy po raz kolejny muszą przezwyciężyć dzielące ich różnice. Pokój i dobrobyt nie są dane raz na zawsze. Sędziwa królowa, która podczas II wojny światowej służyła w pomocniczej służbie kobiet, dobrze o tym wie. Może przypomni to przywódcom państw sojuszniczych.