Elisabeth i Tomek poszli rozprawić się z ośmiotysięcznikiem w Himalajach. Udało się, ale on już z Nanga Parbat nie wrócił. Ją uratowali członkowie wyprawy, która szturmowała oddaloną o niemal 200 kilometrów inną, jeszcze bardziej niebezpieczną górę. Akcję ratowniczą śledziła cała Polska. Kolejny raz przekonaliśmy się, że w walce o życie niemożliwe nie istnieje.
O Tomaszu Mackiewiczu środowisko mówiło "wspinaczkowy punkowiec". Irytował, bo wspinał się wbrew alpinistycznym zasadom. Bez pieniędzy, z byle jakim sprzętem i takim sobie doświadczeniem. Nie krył się z narkotykową przeszłością, otwarcie opowiadał o pobycie w Monarze.
Wreszcie spełnił marzenie, ale przypłacił je życiem. Nanga Parbat (8126 m n. p. m.), na północy Pakistanu, próbował zdobyć siedem razy. Za tym siódmym w końcu się udało, ale dziewiąta góra świata w styczniu 2018 roku nie wypuściła go ze swoich szponów. To Góra Zabójca. Ponad 20 procent wszystkich prób wejścia na nią - letnich i zimowych - kończyło się tragicznie.
Mackiewicz był zawzięty. - Ta góra nie daje mi spokoju, dlatego muszę tam wrócić – obiecał sobie po jednym z niepowodzeń. I tak zrobił.
24 stycznia pisze SMS przez telefon satelitarny: "Jesteśmy na 7300. Straszna walka. Jeśli pogoda dopisze, jutro szczyt".
Dzień później ruszają. Doniesień wypatrują wszyscy, także członkowie polskiej wyprawy, która 190 km dalej, w bazie pod K2 (8611), przez długie tygodnie będzie toczyć walkę z niezdobytą zimową porą górą.
Dramatyczny SMS: utknęli
W końcu Revol wysyła dramatyczny SMS do przyjaciela we Francji: utknęli na wysokości 7400 metrów, tuż pod kopułą szczytową. Potrzebują pomocy. Jak się okazało później, schodzili, bo górę zdobyli. Uszli jeszcze z dwieście metrów i Tomek został w namiocie. Miał ślepotę śnieżną, do tego obrzęk mózgu i był poważnie odmrożony.
Ruszyła akcja ratunkowa koordynowana przez ambasady Polski i Francji. Potrzebne były gwarancje finansowe. Internauci nie czekali, zorganizowali zbiórkę pieniędzy. Jedną, potem drugą. Tak, żeby Pakistańczycy nie mieli wątpliwości.
Misji ratowania podjęła się czwórka spod K2: Adam Bielecki, Denis Urubko, Jarosław Botor i Piotr Tomala. Bielecki i Urubko to najlepsi z najlepszych w swoim fachu. Najlepsi i najszybsi, co będzie miało później niebagatelne znaczenie. Botor i Tomala mieli być w odwodzie, czekać niżej ze specjalistycznym sprzętem i wyjść wszystkim naprzeciw.
Najpierw po ratowników pod K2 musiały przylecieć helikoptery. Tutaj pojawiają się komplikacje. Do Polski docierają następujące informacje: nie przylecą, bo nie ma gwarancji finansowych; później, że nie polecą, bo w Pakistanie już noc. To nie wszystko. Za jakiś czas okazało się, że trzeba zwlekać z akcją, bo nie ma warunków atmosferycznych.
Czas uciekał, Revol i Mackiewicz wciąż walczyli o życie. Tymczasem w telewizji ekspert za ekspertem opowiadał, ile czasu można przeżyć pod wierzchołkiem ośmiotysięcznika z odmrożeniami, bez jedzenia i picia. No i ile czasu zajmie ratownikom dotarcie do Elisabeth i Tomka.
W końcu się udało. Dwa helikoptery przyleciały pod K2 27 stycznia. Czwórkę wreszcie zabrano pod Nanga Parbat. Można było zaczynać.
Nie wspinali się, a biegli
Pod ścianą Nagiej Góry (w dosłownym tłumaczeniu, bo stoi samotna, bez sąsiednich wzniesień, które mogłyby hamować siłę szalejącego wiatru) zameldowali się około godziny 13 polskiego czasu. Wylądowali na wysokości 4850 metrów. Piloci nie ułatwili zadania, nie ryzykowali, nie chcieli lecieć wyżej. W Pakistanie była już godzina 17, zachodziło słońce. Bielecki i Urubko nie zamierzali czekać do rana. Zakasali rękawy i ruszyli.
Polacy z zapartym tchem zaczynają śledzić w internecie lokalizator GPS Bieleckiego. Przecierali oczy ze zdumienia, bo z naniesionych na mapę znaków zdawało się, jakby duet wspinaczy po stromej ścianie wręcz biegł, a nie się wspinał. Dwa lata temu w tym samym miejscu Adam miał pecha, pękła lina, a on spadł jakieś 70 metrów i nabawił się kontuzji ręki. Teraz z Denisem pędzili, ile mieli sił. Eksperci dawali im 16 godzin na dotarcie do Francuzki. Oni zrobili to w osiem. Wspinaczkowy rekord świata.
- Było sporo starych lin poręczowych w niezłym stanie, mieliśmy światło księżyca. Ale najważniejszą motywacją było ratowanie życia - wytłumaczy później nadludzkie tempo wspinaczki Bielecki.
Tuż przed godziną 21 czasu pakistańskiego byli już na 5600 metrach. O 21.50 Eli znajdowała się jakieś 400 metrów od nich.
Nie było szans, Tomek musiał zostać
W końcu, co wszyscy zobaczyli później na dramatycznym 15-sekundowym filmie, Urubko krzyknął: - Adam, mam ją.
Bieleckiemu chce się płakać. Francuzka jest wyczerpana, odwodniona, ma odmrożone ręce. Panowie gotują dla niej wodę, podają picie, leki i coś do jedzenia. Miała się przespać, a oni zdecydować, co robić dalej. Iść po Mackiewicza czy wracać? Ale żeby mogli go zabrać z wysokości 7200 metrów, on musiał samodzielnie się poruszać.
Revol przekazuje im jednak informację, która nie pozostawia złudzeń: Tomek jest w stanie agonalnym. Ma odmrożoną twarz, ręce i nogi. Nie kontaktował, nie ruszał się, miał czekać na pomoc w szczelinie. Do tego, według prognoz, na wysokości 7000 metrów wiatr szalał z prędkością 70 km/h, a temperatura osiągnęła mordercze minus 50 stopni.
Decyzja mogła być jedna. 28 stycznia, tuż przed godziną 5 czasu pakistańskiego, uznano, że akcja dobiegła końca. Zarządzono powrót. Najpierw trzeba było pomóc w sprowadzeniu Eli w dół.
To nie było proste, bo Francuzka miała odmrożone ręce. Trzeba było ją opuszczać na linach. W końcu na odsiecz, tak jak zakładano, przyszli wszystkim Botor i Tomala. Schodzenie zakończyło się sukcesem. Po wszystkich przyleciały helikoptery. Revol zabrano do szpitala w Islamabadzie, skąd następnie udała się do Francji. Polskich bohaterów czekał powrót do bazy pod K2. Oni mieli jeszcze jedno zadanie do wykonania.
- Udało się niemożliwe – skwitował chwilę po zakończeniu akcji Bielecki.
Mackiewicz jest pierwszym Polakiem, który zimą zdobył Nanga Parbat. Dla marzenia i pasji poświęcił rodzinę. W Polsce została żona z trójką dzieci.
Dzielni ratownicy wrócili pod K2. Tym razem sukcesu nie było. Misja trwała 80 dni. Byli ranni i nie obyło się bez kłótni (Urubko bez zgody kierownika eskapady w pojedynkę próbował wejść na wierzchołek, ale wycofał się z powodu niepogody i opuścił wyprawę).
Polacy się nie poddają. Porachunki z K2 mają załatwić za rok.
Tomasz Wiśniowski