Ponad 60 lat temu zawładnęła wyobraźnią milionów. Jej imieniem nazwano jedną z gwiazd. Jej pozycji w dziejach kina nie zagroziły współczesne seksbomby, gdyż żadna z nich nie umiała połączyć w sposób równie perwersyjny spontanicznej naiwności ze zmysłowością. Według "Przewodnika po popkulturze Stanów Zjednoczonych" jest jedną z jej trzech najważniejszych ikon - konkurować z nią może tylko Elvis Presley i...Myszka Miki. Blondynka wszech czasów. Gdyby żyła, 1 czerwca br. Marilyn Monroe obchodziłaby 90. urodziny.
Truman Capote mawiał, że przypomina kolibra w locie, którego poezję utrwalić może wyłącznie kamera. Joshua Logan nazywał ją "czystym kinem". Mieli rację, bo na ekranie częściej niż słowem grała ustami, mimiką, sposobem poruszania się. Do historii przeszedł jej niepowtarzalny chód, kołysanie biodrami, rozchylone usta, półprzymknięte powieki.
"Amerykanie nie mają żywotów świętych, ale mają za to mity laickie, między innymi Marilyn Monroe. Kino jest bowiem amerykańską religią" - napisała w najlepszej spośród setek biografii gwiazdy znakomita pisarka Joyce Carol Oates. Książka nosi tytuł "Blondynka". "Wnosiła na ekran autentyczną intymność, dzięki której mężczyzna mógł się czuć dumny, że jest mężczyzną" - oceniał Clark Gable po pracy nad ostatnim dla obojga filmem "Skłóceni z życiem" Johna Hustona. Marilyn Monroe stworzyła tam swoją najważniejszą kreację dramatyczną.
Bogini seksu. Marzenie milionów mężczyzn na całym świecie. Równie piękna, co nieszczęśliwa. Samotna, choć otoczona tłumem wielbicieli płci obojga. Po raz pierwszy porzucona dwa tygodnie po urodzeniu przez matkę, nie znająca nazwiska ojca, całe życie najbardziej pragnęła jednego - by ktoś ją kochał. - Kariera to piękna rzecz, ale nie możesz się do niej przytulić w zimną noc - przyznała po latach, już sławna i uwielbiana, za bezwarunkową miłość gotowa wyrzec się wszystkiego, co osiągnęła.
10 rodzin zastępczych i sierociniec
Historię jej smutnego dzieciństwa znają niemal wszyscy, choć sporo w niej przekłamań. Urodziła się 1 czerwca 1926 roku w Los Angeles jako trzecie dziecko Gladys Pearl Monroe, montażystki filmowej wytwórni RKO. Starsze dzieci pochodziły z pierwszego małżeństwa Gladys z Johnem Bakerem, który zabrał je po rozwodzie do siebie. Marilyn długo nie wiedziała o ich istnieniu. Gladys związała się z Martinem Mortensonem, ale nie była mu wierna i już niebawem była w kolejnej ciąży, tyle że nie z mężem. Rozwiodła się ponownie przed narodzinami przyszłej gwiazdy. Dziewczynka została zapisana jako Norma Jeane Baker, później jako Norma Jeane Mortenson.
Najwyraźniej instynkt macierzyński obcy był Gladys, bo po dwóch tygodniach oddała dziewczynkę do rodziny zastępczej. Wcześniej zrobiła tak z dwojgiem starszych dzieci. Po latach, gdy Marilyn robiła wszystko, by odnaleźć ojca, znajomi matki przyznawali wprost: mógł być nim absolutnie każdy mężczyzna z wytwórni RKO. "Byłam pomyłką - mówiła Marilyn z goryczą - moja matka nigdy mnie nie chciała". Poczucie bycia niekochaną i obsesyjne poszukiwanie ojca naznaczyły ją na resztę życia, stały się źródłem kompleksów i braku wiary w siebie.
Trafiła do rodziny Idy i Alberta Bolenderów, gdzie matka odwiedzała ją sporadycznie. Dopiero gdy skończyła 7 lat, Gladys zabrała ją do do domu, w którym mieszkała ze współlokatorami. Niebawem jednak matka zaczęła chorować. W 1935 roku zdiagnozowano u niej schizofrenię paranoidalną i na długie lata trafiła do zakładu psychiatrycznego. Dziewczynką zaopiekowała się starsza koleżanka, Gladys-Grace McKee. 9-letnia Marilyn do śmierci wspominała, że była pierwszą osobą, która naprawdę ją kochała. Grace zaszczepiła jej miłość do kina i wręcz wmówiła, że zostanie gwiazdą filmową. Jej idolką była Jean Harlow, więc mała Norma też chciała być do niej podobna. Gdy później dziewczynka znów trafi do sierocińca, a stamtąd do kolejnych rodzin zastępczych (mąż Grace nie chce "cudzego bachora"), jej świat ponownie runie.
Psychologowie są zdania, że nawet zło wyrządzane dziecku nie niszczy jego psychiki tak jak nieprzewidywalność zachowań najbliższych. Porzucana i odbierana, przytulana i odpychana Marilyn na zawsze miała pozostać bezbronnym, bezradnym dzieckiem. To, co na ekranie stanowiło potem jej wielką siłę, w życiu stało się przyczyną klęski. Obsesyjnie pragnęła odnaleźć ojca, którego tożsamości matka nie chciała zdradzić. Szukała go w każdym mężczyźnie, z którym była związana, niezmiennie mówiąc do narzeczonych i kolejnych mężów "tatuśku". Już jako dorosła kobieta ubzdurała sobie, że jest nim Clark Gable.
Gdy w 1960 roku spotkają się na planie "Skłóconych z życiem", Marilyn nieśmiało zapyta starszego o 30 lat Gable'a, czy miał romans z jej matką. Aktor był przekonany, że to żart.
Małżeństwo i narodziny Marilyn Monroe
Grace McKee nigdy jednak nie przestanie odwiedzać dziewczynki. Wciąż za nią tęskni. Po jakimś czasie znowu zamieszkają razem. Kiedy Grace zostanie zmuszona do wyjazdu na Wschodnie Wybrzeże, znajdzie niezwykły sposób, by zrozpaczona dziewczyna nigdy już nie wracała do rodziny zastępczej.
W 1942 roku Norma Jeane ma 16 lat. Jest już świadoma swoich walorów. Mężczyźni oglądają się za nią na ulicy, a chłopcy gwiżdżą z podziwu na jej widok. Adoruje ją też przystojny sąsiad James Dougherty. Jego matka przyjaźni się z Grace i ta wpada na pomysł, by starszy o 5 lat chłopak poślubił Normę i by tym tym sposobem dziewczyna stworzyła własny dom. James godzi się na ślub. Jest zadowolony, że pomoże jej uniknąć sierocińca. O uczuciu nie ma tu jednak mowy. Przyszła gwiazda rzuca szkołę i brak wykształcenia już zawsze będzie kolejną przyczyna jej poczucia niższości. Pociesza się, że w tym samym wieku dla małżeństwa naukę porzuciła Jean Harlow.
Po latach Marilyn przyzna, że lubiła męża, ale nudziła się z nim okropnie. W 1943 roku Dougherty trafia do marynarki i wyrusza na wojnę z Japończykami. Żona znajduje pracę w lotniczej fabryce zbrojeniowej, gdzie zostaje "odkryta" przez fotografa Davida Conovera, który przyjeżdża sfotografować "najładniejsze patriotki" pracujące na rzecz frontu. Zdjęcia Conovera pojawiają się w magazynie "Yank", a fotograf mówi dziewczynie, że powinna zostać zawodową modelką. Jim jest wściekły, gdy żona trafia do najsłynniejszej w Ameryce agencji modelek Blue Book. Jej brązowo-miodowe włosy zostają ufarbowane na jasny blond, a loki wyprostowane.
Wkrótce staje się najpopularniejszą modelką na Zachodnim Wybrzeżu USA, jest na okładkach wszystkich magazynów, a uwagę na nią zwraca popularny producent, miliarder Howard Hughes, szef wytwórni RKO. Wkrótce dostaje propozycję tzw. prób ekranowych od Foxa. Wypada rewelacyjnie, kamera ją kocha, o czym wkrótce ma przekonać się cały świat. Sama twierdzi nawet, że na ekranie wygląda lepiej niż w rzeczywistości. Podpisuje swój pierwszy kontrakt, na razie na pół roku. Wciąż jeszcze używa nazwiska męża, który stawia jej ultimatum: albo powrót do domu i "cnotliwe" życie u jego boku, albo kariera, która przynosi wstyd jego nazwisku.
Nie waha się ani przez moment. Występuje o rozwód. Wtedy też wytwórnia przemianowuje Normę Jeane na Marilyn, a ona sama przybiera nazwisko Monroe. To panieńskie nazwisko jej matki. Marilyn Monroe nawet nie wspomina o swoim małżeństwie, wiedząc doskonale, że wytwórnie nie lubią mężatek. Wkrótce jest znowu wolna.
Niepewność i lot ku gwiazdom
Pół roku w Foxie, gdy dwukrotnie ledwie przemknęła przez plan zdjęciowy, nie posunęło ani o centymetr jej kariery. Chodziła natomiast na lekcje aktorstwa, nieustannie dokształcała się, czytała Prousta i Freuda, interesowali ją rosyjscy klasycy literatury, zwłaszcza Dostojewski. Wbrew wizerunkowi, jaki potem wykreowała na ekranie, nie chciała być głupiutką blondynką.
Odczuwała przy tym tak ogromną potrzebę aprobaty, że dla kariery gotowa była poświęcić niemal wszystko. Nie można zarzucić jej zepsucia czy zimnej kalkulacji, ale zdarzało się, że wiązała się z mężczyznami, którzy mogli jej pomóc.
Tak było w przypadku Johnny'ego Hyde'a, wpływowego agenta w Hollywood. Nieatrakcyjny, po pięćdziesiątce, był zauroczony Marilyn. Chciał się z nią ożenić, obiecywał zapisać majątek, ale ona go nie kochała i nie interesowało ją jego bogactwo. Był jednak jej wielkim przyjacielem i oczywiście kochankiem. "Wiedziałam, że nikt nie pomoże mi tak, jak Johnny Hyde. Nie sądziłam, że jest coś złego w tym, że pozwolę mu się kochać. Seks wiele dla niego znaczył, ale nie dla mnie" - przyznała z rozbrajającą szczerością.
"Wszystko, co miałam, to moje blond włosy i ciało, które podobało się mężczyznom. Ruszyłam z miejsca, bo miałam szczęście i spotkałam właściwych mężczyzn" - powie po latach. Uważała, że nie ma zupełnie nic do zaoferowania poza swoim ciałem, że jest głupia, niedouczona i mało inteligentna, co było nieprawdą. Jej ostatni psychoanalityk Ralph Greenson podkreśla, że była niepewna wszystkiego. Nawet własnej urody. Stąd słynne potem kilkugodzinne spóźnienia na plan zdjęciowy, bo nie odważyła się wyjść z garderoby bez idealnie zrobionego makijażu. Wciąż miała wrażenie, że nie wygląda dostatecznie dobrze.
Hyde sprawił, że usunięto jej guzek na czubku nosa, a w szczęce umieszczono silikonową protezę w kształcie półksiężyca. Nie była to wielka ingerencja w naturalny wygląd, ale aktorka zyskała na niej. Wkrótce potem zagrała małą rólkę w "Love happy" u boku braci Marx. Wystarczyło 30 sekund na ekranie, by pojąc jej fenomen - uśmiech, sposób poruszania się, spojrzenie. Nie musiała nawet nic mówić. Była czystym seksapilem.
Niebawem zagrała w świetnym filmie noir Johna Houstona "Asfaltowa dżungla". Rola była nieduża, lecz kluczowa. Później pojawiła się w głośnym, utytułowanym dramacie Josepha L. Mankiewicza "Wszystko o Ewie". Obraz był nominowany do 15 Oscarów. Dostał ich sześć, w tym dla najlepszego filmu. W głównej roli występowała legendarna Bette Davis, a historia sławnej aktorki, której życie prywatne i zawodowe wali się w gruzy, gdy poznaje ambitną i niebezpieczną fankę, należy do największych arcydzieł kina. Te dwa filmy sprawiły, że j kariera Monroe ruszyła z kopyta. Docenili ją także krytycy.
Sukces i strach
W 1951 zmarł nagle na atak serca Johnny Hyde, co Marilyn potwornie przeżyła. Do tego stopnia, że próbowała popełnić samobójstwo. Nie wierzyła, że sama potrafi zawalczyć o role, sądziła, że to koniec jej krótkiej przygody z aktorstwem. Kompleksy Marilyn wyniesione ze smutnego dzieciństwa sprawiały, że nieustannie potrzebowała kogoś, kto będzie o nią walczył. Była to już druga samobójcza próba Marilyn - pierwszą podjęła jako nastolatka, gdy była przerzucana do kolejnych rodzin zastępczych.
"Zawsze miałam wrażenie, że jestem nikim, i jedynym sposobem, by stać się kimś innym, było zostanie - cóż, kim innym. Pewnie dlatego chciałam grać" - powiedziała w jednym z wywiadów. "Była osobą absolutnie bezbronną, kompletnie nieodporną na stres" - wspomina jej przyjaciel, krótko także kochanek, wybitny fotograf Milton Greene. Artysta odegrał ogromną rolę w życiu Marylin. Pomógł jej uwolnić się od Foxa, który wykorzystywał aktorkę za sprawą kuriozalnych obostrzeń w kontraktach, płacąc jej grosze za filmy, które przynosiły wytwórni gigantyczne zyski.
Do Foxa wróciła po przerwie, ale już na innych warunkach. W międzyczasie uczyła się w szkole Lee Strasberga, do której uczęszczała niczym grzesznik do świątyni. Znów nie wierzyła we własne siły. Uważała, że Strasberg robi jej wielką łaskę, pozwalając uczestniczyć w zajęciach, mimo iż sama jej obecność na imprezach mających wspomóc Actors Studio przynosiła szkole setki tysięcy dolarów. Po latach zapisała w testamencie Strasbergom wszystkie swoje nagrody filmowe, listy, książki, sukienki, pamiątki.
Poza chroniczną niewiarą w siebie Marilyn walczyła również z innymi demonami - towarzyszące jej lęki upewniały ją w przekonaniu, że odziedziczyła po babci i wciąż zamkniętej w zakładzie matce chorobę psychiczną. Nieustannie wypatrywała jej symptomów. Już wtedy zaczęła cierpieć na bezsenność, zaś w Hollywood wytwórnie miały własnych lekarzy, którzy wypisywali gwiazdom leki w dowolnych ilościach. "To był okres, gdy wierzono, że pigułka czyni cuda" - tłumaczą dziś psychiatrzy. Jak większość sławnych kolegów łykała więc barbiturany na sen i amfetaminę rankiem na pobudzenie. Z upływem czasu zwiększała dawki, w dodatku zaczęła je mieszać z alkoholem, co z czasem miało doprowadzić do tragedii.
Na razie jednak, wbrew jej obawom, najważniejsze role wciąż były przed nią. Rok 1953 był wyjątkowy dla MM. Zagrała główne w trzech filmach, które okazały wielkimi sukcesami: w komediach "Mężczyźni wolą blondynki" Howarda Hawksa i "Jak poślubić milionera" Jeana Negulesco oraz w kolejnym filmie noir "Niagara" Henry'ego Hathawaya. Producenci wiedzieli już, że dla banków stała się rękojmią finansowego sukcesu, bo widownia waliła na filmy z jej udziałem drzwiami i oknami.
No i po serii głośnych romansów nareszcie była szczęśliwie zakochana w wolnym i szalejącym na jej punkcie bohaterze Ameryki - baseballiście Joe DiMaggio.
Miłość i nienawiść
Poznali się w 1952 roku, gdy gwiazda 26-letniej Marilyn świeciła już bardzo jasno, zaś światowej sławy baseballista Joseph Paul DiMaggio mia 37 lat i był na sportowej emeryturze. Zapragnął poznać Marilyn, gdy zobaczył w jednej z gazet jej zdjęcie. Monroe z kijem do baseballa usiłowała trafić w piłkę. Piękna dziewczyna zachwyciła go, nie miał pojęcia, iż jest wschodzącą gwiazdą filmową. Ona nie miała pojęcia o sporcie, on o Hollywood. To nie mogło się udać, a jednak przez dwa lata spotykali się i rozumieli świetnie. Marilyn była szczęśliwa, czuła się kochana i bezpieczna.
W 1954 roku postanowili się pobrać i tu zaczęły się schody. DiMaggio wyobrażał sobie, że Marilyn porzuci dla niego karierę, założy z nim rodzinę, zostanie jego domową blondynką w fartuszku, jak później żartowała. Ona zaś była dopiero u początku drogi. W 1954 roku Marilyn pracowała nad największym hitem w swojej karierze, jakim okazał się"Słomiany wdowiec". Cały świat obiegła zwiastująca romantyczną opowieść scena, w której podmuch powietrza podwiewa jej sukienkę. Dla DiMaggio to już było zbyt wiele. Małżeństwo przetrwało 9 miesięcy. Joseph nigdy jednak nie przestał kochać Marylin i nieustannie snuł plany jej odzyskania.
Dwa lata później Marylin była już żoną wybitnego dramaturga Arthura Millera, dla którego przeszła na judaizm. Wciąż pełna wstydu w obliczu braków w edukacji, lgnęła do intelektualistów - stąd fascynacja Kazanem czy Strasbergiem. Poznali się kilka lat wcześniej i już wówczas byli sobą nawzajem zauroczeni. Miller był jednak wówczas w długoletnim związku i jak pisał: "Jej widok był niczym ból, uciekłem przed jej urokiem, bo wiedziałem, że mu się nie oprę". Pierwsze małżeństwo rozpadło się jednak i pisarz nie czekał długo na ponowne spotkanie z Monroe.
Początkowo relacje między nimi przypominały te pomiędzy mistrzem i uczennicą, a erotyczna fascynacja łagodziła wszelkie różnice. Kiedy jednak Marilyn zaczęła mieć własne zdanie, zaczęły się pierwsze kłótnie. Marilyn koniecznie chciała mieć dziecko, niestety, dwukrotnie poroniła. Pisarz zarzucał jej, że nie dbała o siebie. Aktorka piła alkohol, łykała już wtedy garściami pigułki nasenne i pobudzające na zmianę. Po kolejnym poronieniu po raz trzeci próbowała odebrać sobie życie. Arthur w ostatniej chwili zdążył ją zawieźć do szpitala.
Jak zawsze, gdy coś szło nie tak, rzuciła się w pracę. W 1959 roku do kin trafił najgłośniejszy z jej filmów - "Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera, świetnie wyreżyserowany i zagrany, za który Marilyn odebrała Złoty Glob i nominację do BAFTY. Tyle że znów grała słodką idiotkę - i jak zwierzała się Millerowi - nie znosiła tych ról. Marzyła, by zagrać Gruszeńkę z "Braci Karamazow". Miller napisał specjalnie z myślą o niej scenariusz do "Skłóconych z życiem", będący także i jego historią. Gdy w 1962 roku film wchodził na ekrany, od ponad roku nie byli już małżeństwem.
Jak umierają nieśmiertelni
Opowieść o życiowych rozbitkach, którzy szukają swojego miejsca na ziemi, ze świetnymi kreacjami Monroe i Clarka Gable'a, okazała się dla Marilyn rolą życia. Film miał pokazać jej talent dramatyczny, niedoceniany przez producentów i widzów, i tak się stało. Był zarazem ostatnim, który zdążyła dokończyć. Ostatnim także dla Gable'a, który nie doczekał premiery. Zmarł nagle, kilka dni po zakończeniu zdjęć.
Półtora roku później odeszła Marilyn Monroe. 5 sierpnia 1962 roku znaleziono ją martwą w jej bungalowie. Oficjalny komunikat głosił, że gwiazda przedawkowała Nembutal. W raporcie koronera znalazło się słowo "samobójstwo". Jej przyjaciel, poeta Norman Rosten, napisał poemat, w którym oskarżył jej fanów, kochanków, braci Kennedych, a nawet agentów FBI o doprowadzenie jej do śmierci.
Zdaniem Millera uosabiała mit beztroskiej, słodkiej kobietki, w którym nie było miejsca na cierpienie czy ból. By mu sprostać w życiu, nauczyła się skrywać prawdziwe uczucia. Rozpacz z powodu kolejnych poronień, depresje spowodowane rozpadem nieudanych związków chowała głęboko, ratując się alkoholem i proszkami uspokajającymi. Dla otoczenia pozostawała uosobieniem radości i beztroski, jakby jej życie było niewyczerpanym źródłem przyjemności. "Jak gdyby przykleiła się do ekranu. Nie miała prawa być nieszczęśliwa. Widzowie by sobie tego nie życzyli" - napisał później w autobiografii.
Próbowała się buntować, domagając się innych ról. Na próżno. W końcu dała za wygraną, pojmując, że aby być kochaną, musi pozostać ową przymilną i uległą istotką. Uroda, talent i niepowtarzalny seksapil oddalały ją przy tym od zwykłych śmiertelników. Nimb niezwykłości sprzyjał budowaniu legendy. "Nie byłam sobą, poddana konieczności jak sile ciążenia. Nie sposób się jej oprzeć. Próbowałam, lecz nie mogłam" - żaliła się. Prawo do bycia Normą Jeane Baker odebrano jej, tytułując najbardziej pożądaną kobietą świata, "boską Marilyn". "Nie uwierzylibyście, jak nudne jest bycie symbolem seksu" - mówiła.
Śmierć przypieczętowała legendę Marilyn. Przedwczesna i tragiczna uczyniła ją nieśmiertelną. Kult śmierci za młodu, niemal czczonej w kulturze masowej, przydał mitowi MM patyny, utrwalił jej pozycję w panteonie symboli XX wieku. "Ze sławą jest jak z kawiorem: jest smaczny, ale nie da się go jeść przy każdym posiłku - mawiała Marilyn. - Powtarzałam sobie więc: żegnaj sławo, byłaś dla mnie doświadczeniem, lecz nie byłaś moim życiem".
Nie miała jednak racji. Ponad pół wieku po jej śmierci wielbiciele wciąż piszą do niej listy. Jeden z nich wsławił się publikacją "MM. Życie po życiu", w której dowodził, że Marilyn żyje pod przybranym nazwiskiem na jednej z japońskich wysp. Zupełnie jak Elvis Presley, James Dean i Jim Morrison. Taka już dola nieśmiertelnych.