W kręgach prawniczych słychać, że sędziowie Sądu Najwyższego są już zmęczeni batalią o jego niezależność. Jeżeli pod wodzą nowego pierwszego prezesa nie będą mieli szansy zachować swojej niezależności, wielu z nich może odejść w stan spoczynku. - Nie zamierzamy być listkiem figowym. Jeśli nie jesteśmy w stanie wygrać prawem, to nie ma tu dla nas miejsca – mówią w rozmowie z reporterką Martą Gordziewicz.
W cieniu walki z koronawirusem dobiega końca inna batalia, ta o niezależność Sądu Najwyższego. 30 kwietnia skończyła się kadencja prof. Małgorzaty Gersdorf jako I Prezes SN, a prezydent Andrzej Duda powierzył od 1 maja wykonywanie obowiązków pierwszego prezesa Kamilowi Zaradkiewiczowi. Wszystko wskazuje na to, że następcą prof. Gersdorf będzie sędzia z nowego rozdania, bliższego partii rządzącej. W tak zwanej ustawie represyjnej, przez sędziów nazywanej też kagańcową, partia rządząca umieściła przepisy, które od tego momentu pozwolą jej mieć kontrolę nad przebiegiem procesu wyboru nowego pierwszego prezesa.
Przepisy skrojone na miarę
Gdyby nie stan epidemii, już dzisiaj znalibyśmy nazwiska kandydatów na stanowisko I Prezesa SN, ale Małgorzata Gersdorf odwołała trzy terminy Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN. A to właśnie w czasie tego zgromadzenia sędziowie mieli wskazać pięciu kandydatów, spośród których prezydent wybierze nowego pierwszego prezesa. Prof. Gersdorf uznała jednak, że w czasie szalejącej epidemii nie może narażać zdrowia sędziów, którzy musieliby spotkać się w jednym miejscu.
Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów "Iustitia": - Kwestia zwołania zgromadzenia nie była tak logistycznie nieosiągalna, żeby nie mogło się ono odbyć. Wiele instytucji w ważnych sprawach działa zdalnie, pomimo pandemii. Ale obowiązujący regulamin SN nie daje szansy na przeprowadzenie zdalnego posiedzenia. Regulamin Sądu Najwyższego ustanawia bowiem prezydent i to on musiałby go zmienić - wyjaśnia.
W podobnym tonie wypowiada się sędzia SN, prof. Włodzimierz Wróbel. - To jedno z wynaturzeń obowiązującego systemu, że regulamin wewnętrznej pracy konstytucyjnego organu, jakim jest Sąd Najwyższy, narzucany jest przez inny organ. To trochę tak, jakby prezydent określał regulamin wewnętrzny Rady Ministrów lub Sejmu – mówi.
Trudno było zatem oczekiwać, że prezydent, który wielokrotnie publicznie krytykował Małgorzatę Gersdorf, teraz poszedłby jej na rękę i zmienił regulamin. Teraz zaś to prezydent wskazał sędziego Kamila Zaradkiewicza, o którego awans zawodowy walczył między innymi minister Zbigniew Ziobro.
Taką możliwość dał prezydentowi przepis 13a ze znowelizowanej ustawy o SN, tzw. ustawy represyjnej, który mówi, ze jeżeli kandydaci na stanowisko pierwszego prezesa "nie zostali wybrani zgodnie z zasadami określonymi w ustawie, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej niezwłocznie powierza wykonywanie obowiązków pierwszego prezesa Sądu Najwyższego wskazanemu przez siebie sędziemu Sądu Najwyższego".
Jeszcze na etapie procedowania nad tą nowelizacją środowiska prawnicze wskazywały na niekonstytucyjność tego przepisu, bo tworzy nieznaną funkcję p.o. I Prezesa SN. - Zastępowanie Pierwszego Prezesa SN w sytuacji jego tymczasowej lub trwałej nieobecności musi mieć swoje jednoznaczne oparcie w konstytucji i ustawie. Nie może być w tym zakresie arbitralności uwzględniającej motywacje polityczne - tłumaczy prof. Włodzimierz Wróbel, sędzia SN.
- Konstytucyjne określenie "Pierwszy Prezes SN" wskazuje, że są też inni "prezesi" w Sądzie Najwyższym. I to oni zastępują w urzędowaniu I Prezesa SN. Zgodnie z obowiązującymi przepisami automatyzm ten wskazuje na Prezesa Izby najstarszego stażem. Prezydent jednak już wcześniej zapowiedział, że skorzysta z nowych przepisów, a tym samym to wskazany przez niego sędzia być może już w maju, zwoła Zgromadzenie Ogólne i to pod okiem tego sędziego wybrani zostaną kandydaci na I Prezesa SN – dodaje sędzia Wróbel.
Innego zdania jest Paweł Mucha z Kancelarii Prezydenta, który w TVN24 mówił, że nie ma podstaw do przyjęcia, żeby obowiązki pierwszego prezesa Sądu Najwyższego przejmował prezes Sądu Najwyższego najstarszy służbą na stanowisku sędziego.
- Taka interpretacja jest niemożliwa i w ogóle taka sytuacja nie zachodzi wtedy, jeżeli prezydent skorzysta ze swoich kompetencji, które ma przyznane w artykule 13a ustawy o Sądzie Najwyższym - zaznaczył Mucha.
Zgromadzenie kontrolowane
PiS zadbał, by w czasie Zgromadzenia Ogólnego mieć kontrolę nad wyborem kandydatów. W Zgromadzeniu Ogólnym może wziąć udział prawie 100 sędziów, w tym 37 z nowego rozdania, czyli powołanych przy udziale nowej KRS, której środowiska prawnicze zarzucają brak niezależności. Na mocy nowych przepisów każdy z tych sędziów może wskazać swojego kandydata. Nietrudno więc policzyć, że nowi sędziowie mają istotny głos, a sam prezydent spośród pięciu przestawionych kandydatów wcale nie musi wybierać tego, który uzyskałby największą liczbę głosów.
- W świetle powyższego scenariusza pewne jest, że wybrana przez neo-KRS mniejszość tak zwanych "sędziów SN" wybierze jednego z pięciu kandydatów, po czym to on zostanie wskazany przez prezydenta Dudę, co byłoby równoznaczne z upadkiem SN jako niezależnego sądu - mówi sędzia Dariusz Mazur ze Stowarzyszenia Sędziów "Themis". – Jeśli tak się stanie, będzie to de facto legalizacja bezprawia. Sens miałoby zwołanie zgromadzenia bez udziału sędziów wybranych przez neo-KRS, natomiast z prawnego punktu widzenia nie jest to łatwe - dodaje.
PiS zabezpieczył się także przed ewentualną obstrukcją wyboru, której mogliby dopuścić się sędziowie tzw. starego SN, bo w nowych przepisach umożliwił systematyczne zmniejszanie kworum w trakcie Zgromadzenia Ogólnego. I tak przy pierwszym Zgromadzeniu to 84 sędziów, przy drugim 75, a gdyby i tu nie udało się wybrać kandydatów, to przy trzecim wymagana liczba to zaledwie 32 sędziów. To oznacza, że nowi sędziowie SN sami mogliby wskazać wszystkich kandydatów na I Prezesa SN.
- Konstytucja stanowi, że I Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Jeśli w piątce kandydatów, których musi przedstawić zgodnie z ustawą kagańcową zgromadzenie, będą osoby z liczbą głosów mniejszą od połowy, to trudno uznać ich za kandydatów zgromadzenia. Przepis ustawy kagańcowej jest więc sprzeczny z Konstytucją - mówi sędzia Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów "Iustitia".
- Uważamy, że sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Izby Dyscyplinarnej nie należało dopuścić do udziału w zgromadzeniu – dodaje.
"Zawsze da się jakoś walczyć"
Sędziowie z "Iustitii" uznali, że jedyną możliwością wyboru pierwszego prezesa z kręgu starych sędziów SN było zablokowanie tych nowych. Złożyli pozwy do Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN, aby ta ustaliła, że nowi sędziowie SN nie są sędziami, bo zostali powołani przy udziale upolitycznionej KRS.
- Pozwu takiego nie złożyła I Prezes SN, wobec tego złożyło go 10 sędziów z "Iustitii" i oczekują one na rozpoznanie w Izbie Pracy. Złożono je teraz, bowiem wiadomym jest, że nie zrobi tego następca I Prezes SN - tłumaczy sędzia Bartłomiej Przymusiński.
Apel w tej sprawie wystosowali też byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego i SN. Szybkiego rozstrzygnięcia raczej nie będzie, bo SN w jednej z takich spraw skierował do TSUE pytanie prejudycjalne i czeka na odpowiedź.
Poza tym, jak wskazała w wydanym oświadczeniu prof. Małgorzata Gersdorf, rozpatrywanie tych pozwów na szybko, byle przed upływem jej kadencji, byłoby bezprawiem, które ma powstrzymać bezprawie.
W podobnym tonie wypowiada się prof. Włodzimierz Wróbel: - Sąd Najwyższy nie bierze udziału w jakieś walce personalnej, choć wadliwość procedury powoływania na stanowiska sędziów w Sądzie Najwyższym niewątpliwe zagraża pewności prawa, stabilności orzeczeń, a ostatecznie bezpieczeństwu prawnemu obywateli.
Nie ma więc wątpliwości, że w Zgromadzeniu Ogólnym, gdy już zostanie zwołane, wezmą udział nowi sędziowie również nowych Izb Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Izby Dyscyplinarnej. A to z kolei oznacza, że będą mieli znaczący głos we wskazaniu kandydatów na I Prezesa SN.
- Uważamy, że należy walczyć do końca, korzystając z wszystkich prawnie dozwolonych środków, pamiętając o ludziach, którzy bronili Sądu Najwyższego - podkreśla sędzia Bartłomiej Przymusiński. - Gdyby Paweł Juszczyszyn myślał o tym, czego się nie da, nie znalibyśmy dziś pewnie list poparcia do KRS. Gdyby tysiące Polaków myślały, że się nie da, zamiast głośno protestować, pewnie nie udałoby się obronić kadencji pierwszej prezes. Dało się. W granicach prawa, zawsze. I w duchu konstytucji. Ale zawsze da się jakoś walczyć - dodaje.
Sąd nie ma armii, ani sakiewki…
Jednym z ostatnich, jeżeli nie ostatnim mocnym uderzeniem SN przed upływem kadencji Małgorzaty Gersdorf, było zawieszenie, w ślad za postanowieniem TSUE, działalności orzeczniczej Izby Dyscyplinarnej. Jednak to zarządzenie może zmienić tymczasowy następca Małgorzaty Gersdorf, czyli Kamil Zaradkiewicz. To, jaką decyzję podejmie, będzie jasną wskazówką, w którą stronę pójdzie dalej Sąd Najwyższy i czy przestanie, czy nie przestanie być postrzegany jako ostatni symbol niezależności sędziowskiej.
- SN niestety znalazł się na prostej ścieżce do podzielenia losu Trybunału Konstytucyjnego - ocenia sędzia Bartłomiej Przymusiński. - Pod władzą prezesa z politycznego nadania do SN zostaną skopiowane znane z TK zwyczaje wymiany składów, politycznego zamrażania niewygodnych spraw, ograniczeń dla mediów. Dla obywateli będzie to koniec nadziei na sprawiedliwość i sygnał, że już tylko mechanizm polityczny może im gwarantować bezpieczeństwo, bo nie uczyni tego prawo. Staną się zupełnie bezbronni - przewiduje.
Coraz częściej w różnych kręgach prawniczych słychać, że sędziowie SN są już zmęczeni batalią o niezależność tego sądu. Jeżeli SN pod wodzą nowego pierwszego prezesa będzie upodabniał się do Trybunału Konstytucyjnego i nie będzie miał szansy zachować swojej niezależności, to wielu z nich może odejść w stan spoczynku. – Nie wyobrażam sobie ręcznego sterowania Sądem Najwyższym – mówi anonimowo jeden z sędziów SN. - Przyjęte przepisy i dotychczasowe działania PiS-u jasno wskazują, jaki kierunek może to obrać. Nie zamierzam być listkiem figowym. Nie jesteśmy w stanie wygrać prawem, a skoro to jest niemożliwe, to nie ma tu dla mnie miejsca - dodaje.
Z funkcji rzecznika prasowego SN zrezygnował już sędzia Michał Laskowski. - To jest taka sytuacja, w której rzecznik prasowy, który jest twarzą sądu, musi się z nim utożsamiać. Ja się z tym nowym porządkiem nie utożsamiam - powiedział Laskowski. - Zawsze to mówiłem, dlatego złożyłem rezygnację - dodał.
W SN jest około 30 sędziów, którzy mają już prawo do stanu spoczynku. Jeśli będą próby ingerowania w ich niezależność czy nawet w sferę niezawisłości, to odejdą.
Takiego scenariusza obawia się też sędzia Dariusz Mazur ze Stowarzyszenia Sędziów "Themis". - Niestety, jest takie prawdopodobieństwo i to bardzo duże. Świadczy o tym choćby odejście sędziego Stanisława Zabłockiego – ocenia. - Przykład TK wskazuje, że w "zreformowanym" SN "starzy" sędziowie staną się przysłowiowym kwiatkiem do kożucha. Pamiętajmy, że "starym" sędziom TK ograniczono nawet prawo do zgłaszania zdania odrębnego – przypomina sędzia Mazur.
Te czarne scenariusze odsuwa na razie sędzia SN, prof. Włodzimierz Wróbel, ale podkreśla, że muszą istnieć trzy płaszczyzny do zachowania niezależności SN. To wewnętrzna niezależność i bezstronność każdego sędziego tego sądu, swoboda realizacji kompetencji orzeczniczych i społeczny odbiór niezależności Sądu Najwyższego.
Prof. Wróbel zwraca uwagę, że do zachowania niezależności SN potrzebny jest też prezes, który tę niezależność rozumie i wesprze. - Jest pewna granica, po przekroczeniu której formalne zajmowanie urzędu sędziego staje się fikcją i jedynie legitymizowaniem instytucji, która przestaje być konstytucyjnym Sądem Najwyższym – mówi.
- Władza Sądu Najwyższego, tak jak każdego sądu, jest specyficzna. Sąd nie ma ani armii, ani sakiewki. Jego kompetencje i oddziaływanie na rzeczywistość społeczną realizuje się wyłącznie za pomocą prawa i uznania tego prawa przez inne organy władzy publicznej - podsumowuje prof. Wróbel.