Jesteśmy zamknięci w czterech ścianach i raczej nie jest nam łatwo. Możemy się bać, czuć się osamotnieni, zmęczeni, przygnębieni. Wybraliśmy dla Was książki, które mogą pomóc przetrwać te dni, które bawią, jeśli doprowadzają do łez, to tylko wzruszenia i które przywrócą nadzieję. Subiektywny przegląd Justyny Sucheckiej.
"Czasy są niepewne, sytuacja jest napięta" - śpiewa Grabaż w "Pasażerze". Te dwa wersy od kilku dni kołaczą mi w głowie. I choć w piosence Pidżamy Porno dotyczą innej sytuacji, świetnie kleją się też do tej, w której właśnie wszyscy się znaleźliśmy.
Koronawirus zamknął nas w domach, sprawiając, że wszyscy zostaliśmy nagle osadzeni w głównych rolach postapokaliptycznego filmu. Po ulicach wprawdzie nie biegają zombie, wieżowce nie wybuchają po atakach kosmitów, klęski żywiołowe nie przychodzą jedna za drugą. Na ratunek nie przybywają nam jednak superbohaterowie z Avengersów. Z odsieczą nadciąga o n a! Tak, literatura we własnej osobie.
Czytanie nigdy jeszcze nie było tak łatwe i trudne zarazem. Bo z jednej strony wielu z nas - oczywiście już po wykonaniu zdalnej pracy, w której utknęliśmy - ma więcej czasu na lektury. Z drugiej - po całych dniach przed komputerami, bez kontaktu z żywym człowiekiem, ucieczka w książki, choć pożądana, nie zawsze jest przyjemna czy nawet możliwa.
Często łapię się na tym, że na co dzień czytam smutne rzeczy - te o przemocy, nienawiści, samotności. Gdy ktoś pyta: co pozytywnego poleciłabym do czytania, zwykle bezradnie rozkładam ręce. Smutne książki mocniej zapadają w pamięć. Ale smutne książki to niekoniecznie lektury na ten czas i miejsce. Bo zamknięci w czterech ścianach raczej nie chcemy katować się kolejnym - nawet jeśli fikcyjnym i cudzym - nieszczęściem.
Dlatego postarałam się wybrać dla Was lektury, które może nie rozbawią Was do łez, nie zawsze kończą się też happy endem i niekoniecznie opisują tylko szczęśliwą miłość, ale dają jakiś rodzaj nadziei, przynoszą rozrywkę, a jeśli wycisną z was kilka łez, to raczej takich, po których łatwo będzie się pozbierać. Zresztą czasem mogą to być po prostu łzy wzruszenia. A tych nigdy za wiele. Gotowi?
"Zanim dopadnie nas czas"
Jennifer Egan
Przeł. Katarzyna Waller-Pach
Wszyscy, którzy mnie nieco lepiej znają, tak naprawdę w ciemno mogli zgadywać, od jakiego tytułu zacznie się ta lista. “Zanim dopadnie nas czas” to książką, którą przy ważnych okazjach kupuję wszystkim bliskim. I mówię o niej przy każdej nadarzającej się okazji. A lepszego czasu na jej lekturę niż teraz po prostu nie będzie!
Zaczyna się od Benniego Salazara, podstarzałego właściciela wytwórni płytowej, który ma za sobą rock’n’rollowe życie, i Sashy, jego asystentki, która okazuje się kleptomanką. Ale nie, to nie będzie kryminał!
Książka ma nielinearną strukturę, za nic ma chronologię, a jeden rozdział napisano nawet w formie prezentacji w PowerPoincie (czytelnicy dzielą się na tych, którzy kochają go i na tych, którzy go nienawidzą). Powieść Egan rozpisana jest na kilkunastu bohaterów i około 30 lat. A choć na początku przypomina zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań, połączonych wątkami muzycznymi, z czasem splotą się w spójną całość. I zapewniam, że nic lepszego o tym, jak dajemy okradać się z czasu i marzeń, w życiu nie czytałam. Kiedy się nad tym zastanawiać, jeśli nie teraz?
Egan w 2011 roku otrzymała za tę książkę Nagrodę Pulitzera.
Jeśli Wam się spodoba (a mam taką nadzieję), sięgnijcie też po "Manhattan Beach" tej autorki.
"Zimowla"
Dominika Słowik
Zacznijmy od tego, że ta książka ma około 600 stron. Idealny wymiar na czas kwarantanny. Choć problem z nią jest taki, że mimo objętości, czyta się ją tak szybko, że może nie wystarczyć na długo.
Będziecie się śmiali! Będziecie się gubić. I jeszcze będziecie bawić się w detektywów, bo autorka wykorzystuje w tej powieści to, co w prozie gatunkowej najlepsze.
"A może wszystko zaczęło się, kiedy przecięli mnie na pół?" – pierwsze zdanie "Zimowli" to zaproszenie w literacką podróż po niezwykłym cyrku, jakim jest współczesna Polska. I odpowiedź na wielką potrzebę Polaków: potrzebę cudów, bez których trudno jest przyjąć rzeczywistość taką, jaką jest.
"Między rokiem 1982 a 2002 wydarzyły się tu trzy dobrze udokumentowane cuda oraz dwa kolejne, nieco bardziej wątpliwe, które można by, z braku lepszej terminologii, nazwać prawie-cudami". A więc drodzy państwo: witamy w Cukrówce!
Miasteczko stworzone przez Słowik, gdzieś pod Wadowicami, to tylko na pierwszy rzut oka typowe miasteczko tuż po transformacji. Klimatem jednak bardziej przypomina serialowe "Stranger Things". Z jednej strony są tu szemrane biznesy i upadłe zakłady pracy, z drugiej - ojciec, który postanawia zostać wróżem, babka komunistka czy lunatykująca nastolatka, która nago śpiewa piosenki na dachach domów sąsiadów. Ojciec wróż co prawda szuka symptomów końca świata, ale będziecie w czasie lektury dziwnie spokojni, że to nam nie grozi. I to jest ten rodzaj spokoju, który się teraz przydaje.
Jeśli będzie wam mało, możecie sięgnąć też po debiutancką powieść autorki "Atlas: Doppelganger". Historia napisana tak, jakby ktoś zamknął nastoletniego Garcię Marqueza w śląskim blokowisku.
"Przyjaciel"
Sigrid Nunez
Przeł. Dobromiła Jankowska
Jeśli powiem Wam, że przyjaciel głównej bohaterki popełnia samobójstwo, to pewnie po tym zdaniu uznacie, że może niekoniecznie jest to opowieść, której właśnie potrzebujecie. Ale nie zatrzymujcie się, proszę, na tym zdaniu.
Idźmy dalej.
Po zmarłym przyjacielu zostaje pies. Nie byle jaki. To ogromny dog arlekin, którym ktoś musi się zająć. Narratorka też nie ma na to ochoty, tym bardziej że w jej maleńkim mieszkanku obowiązuje zakaz trzymania zwierząt. A dog jest trochę jak mały kucyk, naprawdę trudno go ukryć. I nie trzeba wiele wyobraźni, by zdać sobie z tego sprawę.
Narratorce trudno odnaleźć się w nowej sytuacji (przecież pies też źle znosi stratę i nie bardzo wiadomo, jak mu pomóc). Niełatwo jest też poradzić jej sobie z pustką po stracie bliskiej osoby. Ale żałoba to tylko jeden z tematów, których dotyka Nunez.
Uwaga, ta książka jest też zabawna! Tak, naprawdę, powieść zaczynająca się od samobójstwa może taka być. Mnie też było trudno w to uwierzyć.
Jest też pełna odniesień do literatury (narratorka uczy studentów kreatywnego pisania), więc po jej lekturze będziecie mieli wynotowane co najmniej kilkanaście tytułów, które warto przeczytać.
"Emigracja"
Malcolm XD
No, dobrze, obiecałam Wam też śmiech. Taki bezwarunkowy. I historię, gdzie nie dzieje się nic bardzo strasznego. Na scenę zapraszamy Malcolma XD.
Chociaż to trudne, bo autor to postać, która wyjątkowo dba o swoją anonimowość. Zaczynał jako autor past, czyli krótkich opowiadań publikowanych w internecie, które podobają się ludziom, więc je sobie przesyłają.
Najsłynniejsza pasta Malcolma – nazwa pochodzi od „copy and paste”, czyli kopiuj i wklej – powstała około roku 2013. Zaczyna się tak. "Mój stary to fanatyk wędkarstwa. Pół mieszkania za***ne wędkami. Średnio raz w miesiącu ktoś wdepnie w leżący na ziemi haczyk czy kotwicę i trzeba wyciągać w szpitalu, bo mają zadziory na końcu. W swoim 22-letnim życiu już z 10 razy byłem na takim zabiegu". Na jej podstawie powstał nawet film!
Ja polecam Wam jednak pośmianie się z debiutanckiej powieści Malcolma.
"Emigracja" to historia maturzysty z miasteczka szczycącego się mianem Międzynarodowej Stolicy Agrestu. Chłopak przed rozpoczęciem studiów wyjeżdża do pracy w Wielkiej Brytanii (Malcolm też ma taki epizod w swoim życiu). Sama podróż to wielka przygoda, a to, co dzieje się na miejscu, w kategorii natężenie absurdów i tarapatów wymyka się skali.
Tarapaty? Mamy teraz swoje. Więc pośmiejmy się razem.
"Tamte dni, tamte noce"
André Aciman
Przeł. Tomasz Bieroń
A może coś o miłości? Jeśli tak, proponuję przeniesienie się we włoskie sielskie klimaty. Książka Acimana (w oryginale "Call Me By Your Name", czyli w wolnym tłumaczeniu: "Nazywaj mnie swoim imieniem") jest tak sugestywna, że nawet ci z was, którzy zamknięci są w blokach, poczują zapach i smak pewnego słonecznego lata.
Rzecz dzieje się gdzieś na północy Włoch w połowie lat 80. XX wieku. Historię opowiada nastoletni Elio. Do letniego domu jego rodziców przyjeżdża Olivier, student jego ojca, który ma mu pomóc w porządkowaniu dokumentacji. Z czasem mężczyzn zaczyna łączyć coś więcej. A śledzenie tego rodzącego się między nimi uczucia jest prawdziwą ucztą czytelniczą.
Książka premierę miała w 2007 roku, ale największy rozgłos przyniósł jej oscarowy film Luki Guadagnino z Timothée Chalametem i Armie Hammerem w rolach głównych. I tak warto go obejrzeć po lekturze. A czy warto czytać, jeśli już go widzieliście? Tak, bo książka naprawdę pozwala wejść głębiej w głowy bohaterów. No i przecież to opowieść o lecie, które moglibyśmy przeżywać bez końca.
"Mikrotyki"
Paweł Sołtys
Nie jesteście w stanie skupić się na niczym dłuższym? To może opowiadania. A przynajmniej mikroopowieści, jak u Pawła Sołtysa (znanego też jako Pablopavo).
Ja co prawda należę do tych, którzy pierwszy raz pochłonęli ją za jednym zamachem (w pociągu z Warszawy do Gdyni), ale za drugim już z przyjemnością ją sobie dawkowałam. I kolejne opowiadania łykałam jak tabletki na lepszy dzień, bo może niekoniecznie humor. Są 23 historie, więc przy odpowiednim dawkowaniu na trochę wam starczą.
Prozatorski debiut Sołtysa, który jest przecież świetnym muzykiem i tekściarzem, jest gęsty od metafor. Słowo, które najbardziej mi do niego pasuje, to "wyrafinowany", ale spokojnie, dostępny dla każdego, nie jest to snobująca się literatura.
Z perspektywy słoika, którym jestem, książka wydawała mi się bardzo warszawska, bo to tu rozgrywa się większość historii, ale sam autor twierdził, że mogłyby się wydarzać gdziekolwiek i kiedykolwiek (choć nostalgia za latami 90. jest tu silna). Życie opisane w "Mikrotykach" jest tak zwykłe, jak to tylko możliwe, tyle że opisane niezwykłym językiem. I myślę, że właśnie tego teraz potrzebujemy. Tych migawek codzienności, za którymi - nie wiem jak Wy - ale ja już bardzo tęsknię.
A jak "Mikrotyki" się wam skończą, możecie sięgnąć po nową dawkę tego literackiego lekarstwa, bo w zeszłym roku ukazała się druga książka Sołtysa "Nieradość".
"Lata powyżej zera"
Anna Cieplak
"Tego dnia, gdy samolot celnie wbił się w dwie wieże World Trade Center, wznosząc puchate chmury białoszarego dymu, postanowiłam, że nie będę już dłużej słuchała Ich Troje" - to pierwsze zdanie z nagradzanej książki Anny Cieplak.
Wszyscy mamy w życiu te momenty - walące się wieże WTC, wejście do Unii Europejskiej, śmierć Papieża, katastrofa smoleńska. Każdy ma jakąś opowieść o tym, gdzie wtedy był, co robił. Myślę, że ten okołokoronawirusowy czas też będzie za kilka lat takim momentem, o którym będziemy mówić: "Kochanie, a pamiętasz, jak w czasie kwarantanny…".
Może niektórym - jak narratorce "Lat…" - zmienią się gusta muzyczne (przerzuciła się na Paktofonikę), innym - miłości i przyjaźnie, a jeszcze innym preferencje literackie (może znajdziecie nowych ulubionych autorów).
Książkę Cieplak warto przeczytać, bo rejestruje proces zmian, który w nas zachodzi. Zajmuje się w niej "pierwszym pokoleniem, które nie pamięta PRL-u, i ostatnim nieurodzonym ze smartfonem w ręku". Powieść jest pełna artefaktów: mamy tu dźwięk powiadomienia Gadu-Gadu, doładowywanie komórki na kartę, pierwsze reality-show w telewizji.
To jednak nie manifest pokoleniowy, a raczej książka o aspiracjach i dążeniach. I o tym, że nie wszyscy musimy marzyć o tym samym, bo dla każdego szczęście oznacza coś innego, co akurat zawsze warto sobie przypomnieć.
Cieplak mówiła o swojej książce: "To miała być historia taka jak miasto, w którym się dzieje – mała, daleka od centrum, ale dająca oddech, bo los nie jest do końca przesądzony".
Udało się, a teraz ten oddech może się nam przydać.
"Utoną we łzach swoich matek"
Johannes Anyuru
Przeł. Dominika Górecka
Myślę, że to też dobry czas na książki przestrogi. Antyutopie oczywiście sprawdzają się teraz świetnie - ta od Anyuru należy do moich ulubionych.
Okrucieństwa Holocaustu wydają się czymś tak wyjątkowym, że wielu z nas wierzy, iż nigdy się nie powtórzą. Tymczasem Anyuru przekonuje, że droga do podobnej tragedii jest prosta i bardzo możliwe, że już na nią weszliśmy.
Ofiary? Muzułmanie. Miejsce dramatu? Słynąca z tolerancji Szwecja.
Opowieść zaczyna się od zamachu terrorystycznego na księgarnię w Goeteborgu (przypominającego zamach na redakcję "Charlie Hebdo").
Narratorem powieści jest pisarz, który pracuje nad powieścią inspirowaną zamachem. W szpitalu psychiatrycznym spotyka się z dziewczyną, która współpracowała z terrorystami i nagrała zdarzenie. Twierdzi ona, że pochodzi z przyszłości, w której islamofobia zaprowadzi muzułmanów do obozów koncentracyjnych.
Co łączy ją z pisarzem i dlaczego to właśnie z nim koniecznie chce rozmawiać – na długo pozostanie zagadką. Morał? Przyszłość naprawdę leży w rękach każdego z nas. I każdy z nas może się stać w niej katem albo ofiarą.
"Ten kraj"
Anna Arno
Tak, to rzecz o Polsce. O kraju, który "lubi się jak swoje ciało". A więc w wielu przypadkach nieprzesadnie, bo wiele chcielibyśmy w nim zmienić.
Arno opisuje to tak: "Muszę żyć w tym ciele, dlatego lepiej się z nim pogodzić. Z tych samych powodów polubiłam ten kraj, jak oczywistość, wzorzec metra, jak własną rodzinę".
Ładne? Z takich zdań składa się ta książka. Z niepudrowania brzydkich spraw, przeplatanego zachwytem nad małymi rzeczami. Bo ten kraj, ta Polska, tak jak nasze ciało, ma też swoje momenty, dobre strony, rzeczy, które lubimy, a nawet uwielbiamy.
Teraz, siedząc w domach, nieco dalej niż zazwyczaj od typowego w tym kraju historyczno-patriotycznego wzmożenia, można o tym nieco zapomnieć. Ale nasza ojczyzna da się lubić!
Ja najbardziej lubię patrzeć na świat cudzymi oczami. A Arno przygląda mu się naprawdę bacznie.
Jest historyczką sztuki, publikowała wcześniej opowiadania i biografie, m.in. Gałczyńskiego. Za debiut poetycki otrzymała w 2003 roku nagrodę "Zeszytów Literackich", nie miała wówczas nawet 20 lat. Pisanie Arno ma w sobie sporo nostalgii, ale takiej, którą powinniśmy unieść w tym ciężkim czasie. Kto wie, może opisuje świat, który już nie wróci. A może jednak przypomni wam, że cokolwiek by się stało, ten kraj zawsze będzie tym krajem.
"Oryks i Derkacz"
Margaret Atwood
przeł. Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Tak, wiem, są wśród z Was z pewnością tacy, którzy muszą właśnie teraz czytać coś o końcu świata. Te wszystkie sensacyjne powieści z wirusami w tle znikają w zastraszającym tempie z półek księgarni. Ale jeśli naprawdę chcecie przeczytać coś dobrego na ten temat, sięgnijcie po Atwood. Nic lepszego nie znajdziecie!
"Oryks i Derkacz" to pierwszy tom trylogii “Maddaddam”, więc jeśli się wciągnięcie, stron do czytania wam nie zabraknie. To tu Atwood (najbardziej znana jako autorka “Opowieści podręcznej”) opisała świat na skraju katastrofy, który powstał z niepokoju o niekontrolowany rozwój nauki i technologii, zwłaszcza eksperymentów genetycznych.
Ten rozwój, który dziś wciąż jest dla wielu powodem do zachwytu, u Atwood prowadzi do gorzkiego końca. Korporacje zaczynają działać jak państwa i nawet już nie udają, że chcą służyć dobru wspólnemu. Gdy chodzi o zysk, nie ma miejsca na moralność.
Tytułowy Derkacz, genialny naukowiec pracujący dla jednej z korporacji, postanawia zabawić się w Boga i doprowadza do śmierci niemal wszystkich ludzi zamieszkujących Ziemię. Zastąpić ich mają stworzone przez niego istoty – niebieskoskóre, niepiśmienne, wyzwolone od religii, naiwne i pięknie dziwiące się światu, żyjące w harmonii z naturą. Atwood pochyla się tu nad odpowiedzią na pytanie: a może świat bez ludzi byłby lepszy? Na niemal 1500 stronach brawurowej trylogii rozprawia się z największymi przywarami człowieczeństwa. I naprawdę nie chcielibyście, żeby jej scenariusz się sprawdził. Ona też nie.
Na koniec mam zaś dla Was dobrą radę: nie katujcie się czytaniem. Wiem, że media społecznościowe - a wielu z nas utknęło w nich tak jak w domach, bo to jedyny kontakt z ludźmi i szeroko pojętym światem - zasypywane są doniesieniami znajomych o kolejnych czytelniczych rekordach znajomych. Zdjęciami stosów książek, regałów wypełnionych po brzegi (tak, połowa telewizyjnych ekspertów występuje na ich tle). Ale czytanie nie wyścig, to ma być przede wszystkim przyjemność. Nie ma obowiązku czytać książek na czas ani kończyć każdego tytułu, który zaczęliście, tylko dlatego, że "wypada, bo wszyscy chwalą" albo dlatego, że w takim czasie jak ten "nie wypada nie czytać".
Życzę Wam, żebyście znaleźli coś dla siebie, bo czytanie - wchodzenie w cudze światy i historie - pozwala zapomnieć o tym, co tu i teraz. A tego zapomnienia trochę Wam i sobie życzę.